Bransoletka z zaginionym

Do Ochotnicy przyjechali dwaj Amerykanie. Chcą, by porucznik William Beimbrink, ostatnio widziany w Gorcach 64 lata temu, wreszcie wrócił do domu.

12.08.2008

Czyta się kilka minut

Bombowiec „California Rocket” /
Bombowiec „California Rocket” /

Ludzie po wsi mówią różnie. Jedni, że Beimbrink skoczył ze spadochronem i trafił na Niemców. Inni, że wylądował w lesie cały i zdrowy, ale trafił na złych ludzi (Polaków), którzy go zatłukli, bo sądzili, że ma dolary. Są nawet śmiałkowie gotowi wskazać sprawców. Y zadał dwa ciosy - mówi ktoś. To sprawka Z  - powiada inny. Czy widzieli? Nie, ale ludzie po wsiach tak mówią.

Dziś tamten dzień mogą pamiętać nieliczni. Dzięki nim (ale też dzięki świadkom już nieżyjącym) wiadomo: 18 grudnia 1944 r. był mroźny i piękny; w Ochotnicy leżał śnieg.

Samolot z por. Beimbrinkiem i jego dziewięcioma kolegami zaczął nad wsią krążyć około trzynastej. - Taki łuk robił i jak gwiazdka jaka na niebie wyglądał, tak się świecił od tego słońca, a z tyłu tylko czarny dym - tak zapamiętał widok Stanisław Sędzimir, wtedy 12-latek, góral z Ochotnicy. - Potem huk na całą wieś. Żeby nie tako jodła, co tam jest, to by może wleciał nam na podwórko - wspomina. Sędzimir widział spadających z nieba ludzi. - Jeden zaplątał się na bukach, to wzion poodrzynał linki i dopiero spadł na dół.

Dziewięciu ocalałych przygarnęli partyzanci z oddziału "Lamparta", którzy stacjonowali na Kurtynowej Polanie. Niedaleko był dom gajowego, ojca Stanisława Sędzimira. - Ten, co się zaplątał, przyszedł kurować się do nas, bo cała noga sina była jak denaturat - wspomina. - Dostawał placki kartoflane i bimber.

Dziewięciu i jeden

Skąd tu w 1944 r. amerykańskie samoloty? - Miały zniszczyć niemiecki przemysł paliwowy - tłumaczy dr Krzysztof Wielgus z Politechniki Krakowskiej, zajmujący się historią lotnictwa i zaangażowany w wyjaśnienie losu zaginionych amerykańskich lotników. - Bombardowano cele na Śląsku. Naloty organizowała z terytorium Włoch 15. Armia Powietrzna USA. Były niebezpieczne, niemiecka obrona przeciwlotnicza była dobra.

Celem "California Rocket" (tak lotnicy ochrzcili samolot Beimbrinka) była fabryka benzyny syntetycznej w Oświęcimiu. Dzięki wspomnieniom załogi (Spencer Felt, jeden z nich, nadal żyje) znane są szczegóły lotu. "CR" wyrusza z bazy we Włoszech rano. Leci nad Wybrzeżem Dalmatyńskim i Węgrami, gdzie zostaje trafiony przez artylerię przeciwlotniczą. Trafienie jest lekkie, ale gdy samolot jest nad jeziorem Goczałkowickim, jeden silnik już nie pracuje. Gdy zaczyna szwankować kolejny, postanawiają wracać do bazy. Wtedy posłuszeństwa odmawia następny. Decyzja: lot na wschód.

Samolot mija Kraków, leci nad Myślenicami. Traci wysokość. Nad Gorcami załoga zaczyna skakać na spadochronach. Ostatni w samolocie zostają: Spencer P. Felt, drugi pilot, i William Beimbrink, pierwszy. Po wojnie Thaddeus A. Dejewski, nawigator, opowie tak: "Wspólnie wyszli z kabiny i stali razem nad komorą bombową gotowi do skoku. Gdy Spencer wyskakiwał, zauważył, że Beimbrink wraca do kabiny".

Odtworzenie dalszych losów Beimbrinka jest trudne. - Jedyna poważna hipoteza to awaria spadochronu - mówi dr Wielgus. - Hipotezę potwierdzają świadkowie, którzy poza spadochronami widzieli szybko spadający mniejszy punkt.

Co dalej stało się z Beimbrinkiem? - Gdzie go Bóg pochował, tam jest - mówi Sędzimir. Ale nie wszystkim to wystarcza. Tym bardziej że podobnych zagadek jest więcej: w Europie zanotowano podczas II wojny światowej ponad 2 tys. zaginięć amerykańskich lotników, z tego w Polsce ponad setkę.

Szczątków tych, którzy nie wrócili, szukają po latach specjalnie wysyłani badacze. Tacy jak John Gray (starszy bosman marynarki USA) i Cory Damm (sierżant wojsk lądowych) z Biura ds. Więźniów Wojennych i Osób Zaginionych w Akcji.

Amerykański etos

Po trzydziestce, uśmiechnięci, opowiadają o swojej pracy. Powtarzają: odnalezienie zaginionych to obowiązek nasz i Stanów Zjednoczonych. Pokazują przeguby, a na nich bransoletki. Napis na bransoletce Damma: "Capt John C. Meidinger 18 MAR 45 Varazdin Croatia". U Graya: "Llt Ewart T. Sconiers USA AF 24 JAN 44 Poland".

Szymon Serwatka, towarzyszący im tłumacz, również zaangażowany od lat w poszukiwania: - To zwyczaj: każdy prowadzący poszukiwania ma bransoletkę z danymi wybranego przez siebie zaginionego żołnierza.

Gray: - Zaginięcie Sconiersa badam od lat. To już dla mnie sprawa osobista.

Damm: - John był, jak ja, z Północnej Dakoty.

Ich wizyta to już piąte w ostatnich latach odwiedziny amerykańskich badaczy w Polsce. Podczas każdego pobytu Gray i Damm zajmują się przypadkami zaginięć w całym kraju, a pokłosie ich wizyt to wspomnienia świadków, informacje zebrane dzięki polskim historykom (Biuro współpracuje z Ośrodkiem "Karta") i ustalenie przybliżonego miejsca pochówku - co pozwoli na ekshumację.

Takie poszukiwania, to część amerykańskiego etosu, wyraz obietnicy: żołnierz, choćby martwy, wróci do domu. - W niektórych formacjach sił zbrojnych USA, np. w piechocie morskiej, istnieją nawet przepisy, które określają obowiązek żołnierza, by zabrał ciało kolegi z pola walki - mówi prof. Krzysztof Michałek, amerykanista z UW.

Tradycja dbania o zaginionych, zapoczątkowana po I wojnie światowej, jest też silnie zakorzeniona w świadomości społecznej. - Ten etos, poza wsparciem rządowym, żyje również dzięki akcji społecznej - mówi prof. Michałek. - Są organizacje kombatanckie i grupy zrzeszające rodziny osób zaginionych, które starają się wywierać presję na kongresmanów i, pośrednio, na Pentagon, by zainteresował się losem zaginionych.

Prof. Michałek dodaje, że Amerykanie dbają o swoich poległych niezależnie od tego, czy walczyli w dobrej czy złej sprawie. - Liczy się to, że nieśli pomoc krajowi. Oczywiście tradycja ta istnieje również w innych częściach świata, choćby w Europie. Ale w USA jest szczególnie wyrazista.

Ów etos sprawia, że Gray, Damm i wielu innych szukają nawet w sytuacjach na pozór beznadziejnych. Podczas pobytu w Polsce zajęli się dziewięcioma przypadkami. - Warto próbować: ich zeszłoroczna wizyta przybliżyła nas do wykrycia co najmniej dwóch miejsc pochówku - mówi tłumacz Serwatka.

W wyjaśnianiu losów Beimbrinka i innych od lat pomagają Polacy: choćby dr Wielgus czy Szymon Serwatka. A o pamięć po lotnikach dbają też górale.

Pamięć w Ochotnicy

Upalny letni dzień. Leśnym szlakiem do miejsca katastrofy można dojść w pół godziny. Na miejscu, w zorganizowanym "Uroczysku Pamięci", stoi imitacja samolotu. Przy samolocie zamyśla się pani Stanisława, turystka. Zamyśla się nie tyle nad losem porucznika Beimbrinka, co nad wizytą amerykańskich badaczy. Nigdy o czymś takim nie słyszała. - Ładnie to z ich strony, że tak szukają - mówi. Ale i trochę Stanisławie przykro, że my, Polacy, z historią tak ładnie i zgodnie się nie obchodzimy.

Przy szlaku jest też szałas, tablica informacyjna i tablica pamiątkowa.

W samej Ochotnicy Górnej o pamięć po Beimbrinku i innych zadbał dr Wielgus i sołtys Zdzisław Błachut. Zorganizowali w remizie wystawę. Są w izbie części samolotu: kawałek skrzydła, drzwi, zbiorniki tlenu. Pozostałe części ochotniczanie potraktowali jak amerykański dar z nieba: wzięli do gospodarstw i przerobili - na łyżki, garnki, turbiny; ktoś obił nawet cząstkami samolotu drewniany przyrząd do wyrobu masła, ktoś inny wklęsłych drzwi używał jako poidła dla drobiu. Niektórzy mieszkańcy na wieść o powstającej wystawie poznosili kolejne części wraku.

***

Letni dzień, Ochotnica. Gray i Damm, wraz z dr. Wielgusem i Serwatką odnajdują 84-letnią kobietę, prawdopodobnie ostatnią żyjącą osobę, która widziała ciało Beimbrinka, i której mąż miał go pochować. Dziś miejsce pochówku można określić z dokładnością do kilkuset metrów kwadratowych.

Kobieta widziała porucznika w lesie w dolinie Łopusznej. Obok, jak mówi, było drzewo, z jednej strony ogołocone z gałęzi. Beimbrink miał głowę odchyloną do tyłu, był oparty o pień. Wokół dłoni miał owinięty przyrząd do otwierania spadochronu.

Korzystałem z opracowania "Liberator w Gorcach" z serii "Lotnicze dziedzictwo 2003" pod redakcją Roberta Panka i Krzysztofa Wielgusa.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz działu krajowego „Tygodnika Powszechnego”, specjalizuje się w tematyce społecznej i edukacyjnej. Jest laureatem Nagrody im. Barbary N. Łopieńskiej i – wraz z Bartkiem Dobrochem – nagrody Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Trzykrotny laureat… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 33/2008