Berlin za Warszawę

Ich odwaga i determinacja były na najwyższym poziomie. Nasza sprawa była jedna i nasze postanowienie, aby walczyć, póki nie pokonamy wroga, nigdy nie zostało zachwiane. Oby to braterstwo broni przetrwało. Tak o Polakach uczestniczących w nalotach na Niemcy mówił dowódca brytyjskiego Bomber Command, marszałek Arthur Harris. Ale choć Polacy uczestniczyli niemal w każdej większej misji, braterstwo broni nie przetrwało roku 1945, zaś ofiara polskich lotników poszła w zapomnienie.

15.02.2004

Czyta się kilka minut

Bombowce "Lancaster" z Dywizjonu 300 /
Bombowce "Lancaster" z Dywizjonu 300 /

Kiedy bombowiec typu “Wellington" ciężko odrywał się od pasa lotniska w Bramcote w południowej Anglii, mijała 23.17. Była wiosenna noc 1943 r. Tę noc i wszystko, co działo się w ciągu kilku kolejnych godzin Jan Janczak pamięta dokładnie, minuta po minucie. Przebył pół świata, aby móc odbyć ten lot: Warszawa, Kock (ostatnia bitwa Września 1939), potem sowiecka Workuta, wreszcie polskie wojsko w Kazachstanie, podróż okrętem przez Indie i Południową Afrykę do Anglii. Odbył szkolenie, kurs radiotelegrafisty w języku angielskim.

To był jego pierwszy lot bojowy. Target for to-night, Bremen. Cel na dzisiejszą noc, Brema. W załodze było ich sześciu: dwóch pilotów, nawigator, dwóch strzelców i on, sierżant Janczak, radiotelegrafista. Na nocny lot ruszyło dziewięć załóg. Każda maszyna miała po dwie tony bomb na pokładzie. Po trzech godzinach byli nad celem. “Bomby odbezpieczone, sir" - zameldował nawigator. Kilka minut później spadły na miasto.

Nad Bremą dopadły ich pociski artylerii przeciwlotniczej. Janczak przez swoje okienko widział, jak sąsiedni “Wellington" spada w dół niczym płonąca pochodnia. Kolejny eksplodował w powietrzu. “Bomby w celu numer 1, leżymy na kursie powrotnym, czas zrzutu: godzina 3.06" - nadał do bazy.

Kiedy jego pierwszy lot bojowy dobiegł końca, w swoim log-booku (osobistej książce lotów każdego członka załogi) Janczak zapisał ołówkiem po angielsku: “Pierwsza operacja Brema, suma godzin 6,36". Miał szczęście: z dziewięciu “Wellingtonów", które poleciały tej nocy nad Bremę, wróciło tylko pięć. Kadłub jego samolotu był podziurawiony jak sito.

Lotnik numer 703396

Pierwsze sześć lotów Janczak odbył w Dywizjonie nr 300 imienia Ziemi Mazowieckiej, najsłynniejszej (obok myśliwskiego Dywizjonu nr 303) polskiej jednostce lotniczej w czasie wojny. Powstał on latem 1940, a od września 1940 r. jego samoloty operowały w każdą niemal noc, bombardując niemieckie oddziały inwazyjne przy kanale La Manche. Od grudnia 1940 r. latały już przede wszystkim nad Rzeszę. W styczniu 1941 r. dywizjon bombardował Zagłębie Ruhry, Düsseldorf i Kolonię, w marcu po raz pierwszy Berlin. W 1941-42 r. lotnicy dywizjonu latał także nad Rotterdam, Hamburg, Bremę, Essen, Frankfurt, Mannheim, Bielefeld. A także nad Kolonię w tzw. “nalocie tysiąca bombowców": wtedy, 30 maja 1942 r., nad terytorium III Rzeszy pojawiło się równocześnie ponad tysiąc samolotów RAF, a wśród nich trzy polskie dywizjony: 300, 301 i 305, łącznie ponad sto maszyn.

Nawet dziś, po 60 latach, Janczak może wymienić loty i kolegów. Prawie żaden już nie żyje. Dowódca Stefan Wilski, zwany Bacą, wysoki blondyn z lekko garbatym nosem, małomówny, poważny, koleżeński. Drugi pilot Stefan Zawada, ciemny, szczupły, na poczekaniu opowiadający wymyślone dowcipy. Nawigator Stefan Wiącek, strzelcy: Stanisław Kamiński i Leszek Pietrzak. A także poszczególne loty, jak ten na Lens na południu Francji, kiedy zrzucili bomby na fabryki pracujące dla Niemiec, w których - jak im lojalnie powiedziano przed startem - pracowali także Polacy, robotnicy przymusowi.

Potem Jan Janczak służył na myśliwcach “Mosquito" w 307 Dywizjonie “Lwowskim" nocnych myśliwców. Latał do lutego 1944 r., kiedy podczas przymusowego lądowania cudem uszedł z życiem (jego kolega, drugi pilot “Mosquita", zginął). Potem służył w jednostce łączności, z którą przeszedł cały szlak bojowy frontu zachodniego: lądowanie w Normandii, północna Francja, Belgia, Holandia i Niemcy, aż do lotniska w Nordhorn, gdzie zastał go koniec wojny.

Do Polski wrócił w 1946 r. Przez wiele lat pracował w LOT jako radiotelegrafista i kontroler lotu. “Nie, nie byłem żadnym bohaterem"- mówi dziś. Nie chce już wracać do wspomnień.

Przez cały okres służby w Polskich Siłach Powietrznych na Zachodzie towarzyszył mu ten sam numer: 703396. Poszczególne części numeru miały określone znaczenie: 7 to narodowość polska, 33 - Sybirak; reszta to kolejny numer w ewidencji.

Requiem dla orłów

Bogusław Morski, pilot “trzysetki" (jak nazywano Dywizjon nr 300), noc z 12 na 13 czerwca 1944 r. nazywa czarną nocą polskiego lotnictwa.

Tej nocy samoloty z polskimi załogami wystartowały wśród ponad dwustu innych, które brały udział w nalocie na Zagłębie Ruhry. Poleciał m.in. ciężki bombowiec “Lancaster" o znakach identyfikacyjnych DV 286 z załogą: sierżant Franciszek Rebecki, podporucznik Bogusław Morski (piloci), Józef Izaak Feil (nawigator), sierżant Jan Pokroś (radiooperator), Feliks Bladowski (mechanik pokładowy) i strzelcy: Władysław Leppert oraz Stanisław Miszturek, najmłodszy z nich.

Na początku wszystko szło dobrze. Zrzucili czterotonową bombę nazywaną cookie (ciasteczko) i wracali. Zagłębie Ruhry miało najsilniejszą obronę przeciwlotniczą w całej Rzeszy, ale choć walili do nich jak do kaczek, jakoś udawało im się wyjść cało. Trafiły ich dopiero nocne myśliwce Luftwaffe, kiedy byli już prawie nad Morzem Północnym. Kabina natychmiast wypełniła się dymem i krzykami rannych. Trzeba było podjąć błyskawiczną decyzję: “Skaczemy". Bogusław Morski skoczył jako drugi. Widział, jak płonąca maszyna spada w dół. On sam osiadł na wodach jeziora Ysermeer w Holandii, skąd po kilku godzinach wyłowili go rybacy. Koniec wojny zastał go w niewoli niemieckiej.

Niemal 45 lat później dwaj holenderscy nurkowie, Cees Brore i Nico Kwakman, penetrując dno jeziora natrafili na czterosilnikowego “Lancastera". Z archiwum Royal Air Force dowiedzieli się, że samolot należał do 300. Dywizjonu, i że trzy maszyny tego typu nie wróciły do bazy tamtej nocy 1944 r. (zginęło 21 lotników). Dowiedzieli się również, że jeden z pilotów przeżył, mieszka w USA, i że w 1996 r. w “Nowym Dzienniku" (najpopularniejszej polskiej gazecie w USA, ukazującej się w Nowym Jorku) opublikował swoje wspomnienia.

Nico Kwakman przez redakcję odnalazł Bogusława Morskiego. Powiedział mu, że wrak samolotu, którego był pilotem, spoczywa przewrócony na plecy na głębokości zaledwie kilku metrów. A w nim prawdopodobnie jego koledzy. W październiku 2003, po kilku latach starań, udało się zorganizować ich uroczysty pogrzeb. O tym wszystkim opowiada film zrealizowany przez TVP: “Requiem dla Orłów".

Spotkali się w kościele w Bredzie w sobotę 25 października - Bogusław Morski i kilku z żyjących w Polsce weteranów Polskich Sił Powietrznych na Zachodzie: Jan Janczak, Józef Zubrzycki, Edward Próchnicki, Antoni Żukowski. Wspólnie modlili się za dusze kolegów, odprowadzili ich na miejscowy cmentarz.

Ten sam, na którym pochowani są żołnierze z polskiej 1. Dywizji Pancernej, którzy zginęli wyzwalając Bredę, a także ich dowódca, generał Stanisław Maczek. Maczek zmarł po wojnie; spoczął wśród swych podwładnych w mieście, które odbił z rąk Niemców, i które uczyniło go za to swym honorowym obywatelem.

Noce nad III Rzeszą

W tzw. nalotach strategicznych na okupowaną Europę, w tym na Niemcy, które od 1942 r. prowadzili Brytyjczycy i Amerykanie, brały udział niemal wszystkie narody walczące przeciw III Rzeszy. Niektóre tylko miały “swoje" dywizjony bombowe (obok Polaków był jeden dywizjon czesko-słowacki i dwa francuskie).

Polacy mieli ich cztery, o numerach 300, 301, 304 i 305 (prócz tego było kilkanaście polskich dywizjonów myśliwskich, które nie tylko broniły Wysp Brytyjskich przed Luftwaffe, ale ochraniały też bombowce, a od czerwca 1944 wspierały ofensywę na kontynencie). Niezależnie od tego, wielu Polaków walczyło w jednostkach brytyjskich czy amerykańskich. Z drugiej strony, w polskich samolotach latali także Kanadyjczycy, Estończycy czy Norwegowie.

Rok 1942 był szczytowym punktem wysiłku bojowego polskich dywizjonów - a także największych strat: 450 lotników zabitych i wziętych do niewoli; 89 samolotów straconych.

Choć polskich bombowców nie było wiele, to uczestniczyły w wielu słynnych nalotach, w tym także na Drezno w lutym 1945 r. Ponosiły ogromne straty: podczas wojny zginęło prawie półtora tysiąca członków załóg bombowców (więcej niż w bitwie o Monte Cassino), a kilkuset trafiło do niemieckiej niewoli. Brakowało wyszkolonych lotników, którzy zastąpiliby poległych. W 1943 r. straty Dywizjonu nr 301 były tak duże, że został on zlikwidowany. Resztki Dywizjonu nr 304 skierowano do obrony wybrzeża Anglii, a Dywizjon nr 305 zamieniono na myśliwski. Do końca wojny latał Dywizjon nr 300; ostatnim jego zadaniem było zbombardowanie kwatery Hitlera w Berchtesgaden 25 kwietnia 1945 r. - był to już nalot o znaczeniu głównie symbolicznym.

Polskie dywizjony zrzuciły łącznie 15 tys. ton bomb. Uczestniczyły nie tylko w bombardowaniach Niemiec, w tym miast (w których zginęło prawie pół miliona Niemców); zresztą wówczas, w warunkach wojny totalnej z III Rzeszą, mało kto robił takie rozróżnienia. Polskie bombowce uczestniczyły też w zaopatrywaniu ruchu oporu w krajach okupowanych; w walkach nad Afryką i Włochami; w desancie w Normandii; w walkach o wyzwolenie Francji, Belgii, Holandii. Latali także do Polski, zrzucając skoczków i sprzęt - i ponosząc straty, zwłaszcza w 1944 r. podczas prób pomocy Powstaniu Warszawskiemu.

Niewielu lotników z polskich bombowców przeżyło wojnę. Żadnego z nich Anglicy nie zaprosili na paradę zwycięstwa w Londynie.

Ziemia w dole płonęła

Wśród tych, którzy mieli szczęście, jest także Józef Zubrzycki, 90-latek, znajomy Morskiego.

Mieszka w Nowej Hucie. Dziś myśli tak jak 60 lat temu: gdyby trzeba było, poleciałby bombardować Niemcy. Jego loty bojowe trwały dokładnie 704 godziny. Ponad 42 tysiące minut piekła, gdy obracali w gruz także niemieckie miasta. Miał jeden cel: wykonać zadanie, a samolot ocalić.

Rok 1944. Lot nocą. Zubrzycki: “Byliśmy nad celem. Krzyknąłem przez mikrofon do nawigatora. Pilot dał pełen gaz. Traciliśmy wysokość. Mogło nie starczyć paliwa. Najpierw poszły choinki, czyli flary, które oświetlały teren przed bombardowaniem. Za nimi poszedł ładunek. Jedna, druga, kolejna. Jeszcze chwila i patrzyliśmy, jak ziemia pod nami płonęła. Płonęła! Sekundy i niemieckie fabryki całe w gruzach. Wszystko stało w ogniu. Na pokładzie okrzyki - tak, yes, okay. Cieszyliśmy się z wykonanego zadania".

O dzieciństwie w Stryju (dziś Ukraina) Zubrzycki mówi mało. Uśmiecha się, gdy wspomina przyrodniego brata Eustachego: “Jak on podobał się kobietom! Zawsze kochało się w nim kilka naraz". Eustachy był lotnikiem w przedwojennym polskim wojsku. Rodzice, dumni z syna, umierali ze strachu, gdy miał wypadek. Niby nic poważnego, ale mama poprosiła wtedy Józia, żeby nie poszedł w ślady Eustachego. Prosiła i płakała. A on, mając 16 lat, o tym właśnie marzył. I złożył podanie do szkoły lotnictwa w Bydgoszczy. Panowała tam surowa dyscyplina, rodziców widywało się jedynie w wakacje i święta.

Szkołę skończył w 1933 r. Miał dobre oceny i wyniki badań lekarskich. Na starej fotografii stoi smukły (ważył 60 kg) i niewysoki (mówi, że od tamtego czasu skurczył się kilka centymetrów). Ciemne włosy obcięte na jeża. Mundur. Chciał być pilotem. Rodzice się nie zgodzili. A potrzebował ich zgody, bo był niepełnoletni. Został mechanikiem.

Wojna tkwi w nim do dziś. Zanim opowie, jak trafił do Anglii, jak zrzucał żywność dla wyzwolonej już, ale głodującej Holandii, albo jak w 1945 r. bombardował Berlin i Poczdam, rozłoży spisane wspomnienia, żeby się nie pomylić. Z kredensu wyciąga pudełko z dokumentami i zdjęciami, z regału przynosi książki.

"Prawie wszyscy odeszli"

Zubrzycki pamięta wszystko. Nazwiska, miejsca. Podaje: rok, miesiąc, dzień, godzina.

1 września 1939 r. Dywizjon Zubrzyckiego przydzielono do Armii “Łódź". Noc była ciepła. Nikomu nie chciało się spać. O 5 rano usłyszeli nadlatujące samoloty. Do Zubrzyckiego podszedł dowódca i zapytał, czy to nasze bombowce “Łoś". Odparł, że nie, bo “Łosia" słychać inaczej. Dowódca dał rozkaz: startujemy, gonimy je. Zubrzycki: “Okazało się, że to niemieckie bombowce, leciały na 4000 metrów. Felek Gmur zestrzelił jednego".

18 września. Trafił do obozu internowanych w Rumunii. Ranny w nogę, kilka tygodni spędził w szpitalu. Męczyła go bezczynność. Załatwił fałszywe dokumenty, uciekł przez Jugosławię do Grecji. W styczniu 1940 r. dopłynął na statku handlowym “Warszawa" do Francji.

We Francji zapisał się jako ochotnik do RAF-u. Wcześniej, w Lyonie, spotkał... Eustachego. Objęli się, obiecali sobie, że spotkają się po wojnie. Przeżyją ją i obaj z niej wrócą.

Po kapitulacji Paryża Józef Zubrzycki dotarł do Anglii. Eustachy Diaków został we Francji, działał w ruchu oporu. Bracia spotkali się jeszcze raz w 1943 r. w Gibraltarze. Następnym razem widzieli się po wojnie. Dotrzymali obietnicy: przeżyli.

Pokazuje dyplom nad kanapą. Dostał go, bo wyciągnął z płonącego hangaru dwa polskie myśliwce. “Nie chciałem go przyjąć, ale przysłali mi" - tłumaczy.

Wyciąga pamiętnik. Pożółkłe kartki. Na pierwszej stronie: “1940 Sept.". Zapiski, linijka pod linijką. Krótkie: data, miejscowość. Żadnych szczegółowych opisów, żadnych emocji. Na końcu telefony i adresy kolegów. Nie dzwoni już do nich. Prawie wszyscy odeszli.

Pokazuje fotografie: “Romek zmarł kilka lat temu. Leon zginął w 1944. Leciał z pomocą Powstaniu Warszawskiemu. O, Bolek Morski żyje, on skakał na spadochronie, jeden z całej załogi ocalał, mieszka na Florydzie. I moja Zosia też już nie żyje...".

Zofia Zubrzycka, żona Józefa, była szczupła i wesoła. Na powojennym zdjęciu holenderski żołnierz trzyma ją na rękach, a ona, ubrana w wieczorową suknię, śmieje się. Wszyscy dookoła klaszczą. To holenderska królowa zapraszała weteranów z bombowców, w podziękowaniu za pomoc podczas wojny.

Prosty rachunek

Bombardowanie Nordhausen. Rok 1944. Lot w dzień. Zubrzycki: “Było zimno, ubraliśmy się w kożuchy. Lubiłem latać w dzień. Od razu widziało się zniszczenia. Patrzyliśmy, jak wszystko zajmuje się ogniem. Zostały nam jeszcze dwie bomby. Chcieliśmy je wyrzucić, ale nie dało się. Były oblodzone. Wracaliśmy już do Anglii, skręcaliśmy nad zatoką Wash i wtedy wypadły. Zbombardowaliśmy Anglię! A i tak dostałem angielski Distinguished Flying Cross" [wysokie odznaczenie brytyjskie - red.].

Rubryki oryginalnej książki lotów (gruby zeszyt w czerwonej okładce) zawierają daty, godziny startu i lądowania, zadanie. Jak zapis z nocy 3 na 4 kwietnia 1944 r.: wylecieli z bazy we Włoszech. On jako mechanik pokładowy. Mieli zrzucić “cichociemnych" w Jugosławii i w Czechach. Nad miejscem zrzutu w Czechach zobaczyli z wysokości kolumny niemieckich czołgów. Polecieli 50 km dalej, tam “cichociemni" wyskoczyli. Najpierw radiostacje, potem ludzie.

Wcześniej, w 1943 r., mieszkał w Tempsford w Anglii. 60 załóg zakwaterowano na zamku. Spali w komnatach. Zubrzycki: “Nikt nikogo nie trącał przy goleniu... Kiedyś rano, stojąc z namydloną twarzą, dowiedziałem się, że załoga, z którą miałem polecieć, nie wróciła. Usłyszałem, jak koledzy mówią, że “Żubr", bo tak mnie nazywano, nie wrócił. Zobaczyłem na liście zaginionych swoje nazwisko. Pobiegłem do komendanta powiedzieć, że żyję...".

W kwietniu 1945 r. bombardował Poczdam i Berlin. Było już cieplej, nawet tak wysoko nad ziemią.

Zubrzycki: “Patrzyłem na zburzone miasta, zgliszcza, dym. Co czułem? To nie była radość. To była ulga, że już się kończy wojna. Nie miałem wyrzutów sumienia. Nie czułem skruchy. Rachunek był prosty: Berlin za Warszawę. To były bomby za nasze krzywdy, za naszą śmierć".

---ramka 323278|strona|1---

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka, reporterka, ekspertka w tematyce wschodniej, zastępczyni redaktora naczelnego „Nowej Europy Wschodniej”. Przez wiele lat korespondentka „Tygodnika Powszechnego”, dla którego relacjonowała m.in. Pomarańczową Rewolucję na Ukrainie, za co otrzymała… więcej
Dziennikarz, kierownik działów „Świat” i „Historia”. Ur. W 1967 r. W „Tygodniku” zaczął pisać jesienią 1989 r. (o rewolucji w NRD; początkowo pod pseudonimem), w redakcji od 1991 r. Specjalizuje się w tematyce niemieckiej. Autor książek: „Polacy i Niemcy, pół… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 07/2004