Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
"Powstanie naród przeciw narodowi i królestwo przeciw królestwu, będą miejscami trzęsienia ziemi, będą klęski głodu. To jest początek boleści" - słowa z niemal ostatniej mowy Jezusa, zwanej "eschatologiczną" (Mk 13, 8; por. Mt 24, 7-8). W pierwszej chwili mamy poczucie, iż niczego nie rozjaśniają - nie mówią bowiem ani "dlaczego?", ani "skąd?", ani "jak to możliwe?". Mówią tylko, że możemy te wszystkie dramaty (głód, wojna, zaraza, tsunami) przeczytać jako "znak".
Znak dla kogo? Skoro mowa "eschatologiczna", to może znak dla tych tylko, którzy doczekają paruzji i "końca świata"? Ale czy było choć jedno pokolenie ludzkie, które nie musiało się mierzyć z tym "znakiem"? Zabezpieczone od doświadczenia wojny czy trzęsienia ziemi? Więc może to nie odesłanie do nieznanej przyszłości, tylko klucz do rozumienia teraźniejszości - wskazówka, że w każdym czasie mamy być otwarci na Rzeczywistość, która go przekracza? Więc znak także dla nas.
Ale znak czego? Co oznacza? Odpowiedź Jezusa brzmi: "początek boleści". Byłoby lepiej przetłumaczyć: to znak, że "zaczęły się bóle" - domyślnie "bóle porodowe", gdyż takie jest pierwsze znaczenie użytego przez obu Ewangelistów greckiego słowa odin. Zapyta ktoś: czy może się coś urodzić z takiego cierpienia? Inny doda: czy to nie za łatwa (a może nawet bezczelna) odpowiedź, sformułowana gładko przez kogoś, kto tylko ogląda to w telewizji? I co by to miało być - owo "coś", co się rodzi? Nowe niebo i nowa ziemia? Przyszły świat? Już bez cierpień, głodu i zarazy? Czy to nie jest odpowiedź, z powodu której Lenin nazywał chrześcijaństwo "rodzajem duchowej gorzałki"?
Postawmy więc inne pytania: czy nic nie ma się narodzić z owych kataklizmów? Żadne dobro? Żaden rodzaj aktywności - solidarności, pomocy, wrażliwości? A dalej: czy naprawdę jedynym wymiarem naszego życia pozostaje doczesność? Czy musi ona wypełniać nam cały horyzont myślenia i wartościowania? Czy nie przywraca nam poczucia sensu wiara w taki wymiar rzeczywistości, gdzie żadne wypracowane przez nas dobro nie ulega zniszczeniu, lecz zawsze trwa? Czy wiara w "nowe niebo i nową ziemię" musi nas czynić obojętnymi na los obecnego świata? Czy nie lepiej przyjąć, że przemieniając nasze "dziś", współpracujemy (za cenę "bólu") z Bogiem, który chce je podnieść do poziomu swojego, wiecznego "Dziś"?