Bój się Boga

Wydaje się, że sporym niedopatrzeniem w próbach budowania napięcia przez Jarosława Kaczyńskiego jest nieustające przezeń uświadamianie widzom, iż umierają oni ze strachu na myśl, że PiS obejmie niebawem władzę.

03.09.2012

Czyta się kilka minut

To się zdarza od lat i słychać o tym coraz częściej. W zeszłym tygodniu kilka razy ludzie PiS, bądź do tej partii zbliżeni emocją, wiarą, duchem i językiem, opowiadali o strachu powszechnym panującym wśród bliźnich. Bardzo często, jak to w języku polskim bywa, strach ów pada i jest blady, jednym słowem – jest to strach całkowicie standardowy, językowo i emocjonalnie znormalizowany. Ludzie lubią się bać, ale nie lubią się nudzić. Ileż razy można oglądać film „Mucha” albo „Mucha 3” i ile razy można się na tym filmie trząść ze strachu? Raz.

Rzecz jasna, Jarosław Kaczyński straszy tylko tych, do których ma niechęć. A reszta, która tego słucha? Ziewa. Kaczyński powinien chyba mówić do znudzenia, latami, że gdy zostanie premierem, będzie głaskał po główce każdego, kto ma na tę pieszczotę chęć. Winien na mitingach, zwłaszcza tych pod kościołami, głosić przez megafony, że on, Jarosław Kaczyński, jest owczo łagodny, wybaczliwy, czuły i nieszkodliwy. Gdy jednak nadejdzie dzień sądny i w istocie siądzie on już na premierowskim stolcu, winien zrobić każdemu, kogo nie lubi, z pełnego zaskoczenia, „Milczenie owiec”. To by lubił każdy widz, nawet dzisiejszy, zblazowany, niezaangażowany, nawet niechętny czy to prawu, czy sprawiedliwości. Ludzie lubią rzeźnię, strzelanki i łomot, zwłaszcza jak ich nie dotyczą i odbywają się znienacka. Wilk w owczej skórze – mówiłoby się wtedy o Jarosławie Kaczyńskim w świecie, któremu bardzo chce zaimponować, co jest znacznie lepsze dla prawdziwego mężczyzny niż dzisiejsze powszechne podejrzenie, że jest on owcą w skórkowym wdzianku wilka.

Strach jest poza przypadkami klinicznymi odczuciem raczej krótkotrwałym. Ot, coś skrzypnie w starym drewnianym domu w nocy, szurnie bądź stęknie, i zlękniony człowiek się poci. Zaraz jednak się pocieszy, że to kotek albo mysz, albo nietoperz, a nie że Błaszczak wchodzi w przebraniu doktora Lectera. I się już nie boi, tylko wesoło włącza sobie internet i rozwesela się, ile wlezie. Owszem, raz na dekadę przyjedzie do miasta czy wioski Jarosław Kaczyński, postraszy, poboją się ludzie, popalą faktury i umowy śmieciowe, może ktoś nawet przenocuje w lesie na wszelki wypadek, ale gdy na drugi dzień słonko wesoło wstanie, wrócą do równowagi. Drugi raz nie dadzą się nabrać na mrożące krew gadki. A jak w istocie wygra? Trudno. Będzie jak wtedy – powie taki znudzony i raz już wystraszony – bo już raz, kiedyś, przecież wygrał, ot załatwił jednego doktora, ale głównie był dokuczliwy dla swoich.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Felietonista „Tygodnika Powszechnego”, pracuje w Instytucie Literackim w Paryżu.

Artykuł pochodzi z numeru TP 37/2012