Prezes PiS dosiada Pegaza i przysięga komisji śledczej, że powie, co zechce

Jarosław Kaczyński traktował komisję, jak traktuje się natrętnych jegomościów w barze, tuż przed zamknięciem. Jeszcze bez łomotu, ale już z pogardliwym dystansem, pełnym lekceważeniem, półgębkiem i z wyższością.

19.03.2024

Czyta się kilka minut

Stanisław Mancewicz / Fot. Grażyna Makara / Katarzyna Włoch // Tygodnik Powszechny
Stanisław Mancewicz // Fot. Grażyna Makara / Katarzyna Włoch / Tygodnik Powszechny

Powiada się, że p. J. Kaczyński wygrał starcie z sejmową komisją badającą nielegalne podsłuchiwanie ludzi za pomocą programu Pegasus w czasach wszechwładzy PiS-u. Wygrał, bo przegrać nie mógł. Ten ogromnie nieinteresujący spektakl oglądaliśmy w rosnącym zdumieniu i – co tu kryć – rozdrażnieniu, a potem w nader przykrym poczuciu czczości i w smutku wynikłym ze zmarnowanego dnia. Tych stanów nie zlikwidowałby nawet tir płynu na podwieczorek. Niestety.

Oto było nam źle nie dlatego, że komisja śledcza p. Kaczyńskiemu dokuczała zbyt mało. Ani nie dlatego, że p. Kaczyński dokuczał członkom komisji mniej lub bardziej, że dawał sobie radę w intelektualnej zabawie, którą zawsze było i powinno być badanie człowieka krzyżowym ogniem pytań. Nie, bowiem z żadną trudnością czy też sprawdzianem na refleks bądź gibkość umysłu p. Kaczyński nie musiał się zmierzyć. Nikt zresztą nie musiał. Po prostu świadek przyszedł i siedział. Zredagował dla komisji przysięgę, przysiągł więc cokolwiek, a potem mówił, co mu się podoba do ludzi, którzy mu się nie podobali. Choć spodobać się powinni. Jego autorską wersję przyrzeczenia, że będzie mówił cokolwiek, członkowie komisji przyjęli bez szemrania. I w ogóle, i w szczególe, nie sprawili mu ani przez moment żadnego kłopotu. Ani umysłowego, ani fizycznego, ani metafizycznego. Jedyne, o co mógł p. J. Kaczyński mieć pretensje do śledczych – podobnie jak my – to strata dnia. Bo mógłby sobie w tym czasie pojechać w teren, na spotkanie z wielbicielami i mówić do nich plus minus to samo, co powiedział przed komisją, z tą różnicą, że tamta publiczność by klaskała i błagała, by zbawił Polskę bez trybu. Sądzimy jednak, że był i tak zadowolony, bowiem członkowie komisji śledczej dali mu nieograniczoną możliwość wyrażania śladowo sensownych treści, w tonacji, którą lubi najbardziej.

Oto p. J. Kaczyński traktował ich mniej więcej tak źle, jak traktuje się natrętnych jegomościów w barze, tuż przed zamknięciem. Jeszcze bez łomotu, ale już z pogardliwym dystansem, pełnym lekceważeniem, półgębkiem i z wyższością, którą odczuwa człowiek trzeźwy na widok bełkoczącego. Gdyby zastosować jakąś parabolę, można by rzec, że p. J. Kaczyński bez ustanku mówił, z rzadka tracąc cierpliwość: „Odejdźże już człowieku, połóż się”.

Ktoś tu się wzdrygnie, że oto wybrzydzamy bądź podzielamy opinie zwolenników b. Gospodarza, rozgłaszających, że ich przywódca „zaorał” komisję. Cóż na to powiedzieć? Jak się usprawiedliwić? Nasze spostrzeżenie jest takie, że nie trzeba być p. J. Kaczyńskim, być byłym po wielokroć członkiem rządu RP, nie trzeba cienia geniuszu, obycia, sławy, nie trzeba mieć buławy ani w plecaku, ani w ręku, żeby nic nie musieć. Żeby nic nie powiedzieć podczas całodniowego przesłuchania przed komisją śledczą polskiego parlamentu. Przed tą komisją. Oto każdemu z nas, jak tu ponuro siedzimy, bez względu na ograniczenia umysłowe, na aktualną ilość promili, udałaby się ta sztuczka. Po prostu każda Polka i każdy Polak mógłby przed tą komisją wymyślić sobie nie tylko przysięgę, ale powiedzieć byle co, tylko po to, by zabić nieco czasu bliźnim.

Nasze zdziwienie, ale i nieskrywane rozdrażnienie, nie wzięły się znikąd. Samiśmy sobie winni. To plon naszej słabiutkiej orientacji, kim są dzisiejsi posłowie RP i jaki poziom reprezentują. Doprawdy, żeby tę dziarską komisję, mającą zbadać bodaj najpoważniejsze przestępstwo ostatnich lat, zdezorientować, zbić z tropu, sprowokować do prostactwa, głupawych odzywek, chrapliwych okrzyków i błąkania się bez żadnej potrzeby po pustyni wszelakiego sensu, wystarczy dobrotliwy siedemdziesięcioparolatek bez obiadu.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Felietonista „Tygodnika Powszechnego”, pracuje w Instytucie Literackim w Paryżu.

Artykuł pochodzi z numeru Nr 12/2024

W druku ukazał się pod tytułem: Słabizna