Bóg tak chce

Kto wieczorem stał na placu przed katedrą w Kolonii, mógł poczuć się, jakby wehikuł czasu przeniósł go do epoki krzyżowców Fryderyka Barbarossy. Pod gąszczem rzeźbionych w kamieniu portali, gotyckich rzygaczy z paszczami potworów i strzelistych pinakli kłębił się rozwrzeszczany i rozśpiewany tłum.

28.08.2005

Czyta się kilka minut

 /
/

Nad głowami powiewały setki flag, naciągniętych na drewniane żerdzie, wąskie deski albo nawet kije od szczotek. Na sztandarach wymalowano barwy i godła państw, regionów i miast - od Palestyny po Stany Zjednoczone, od Sardynii po błękitno-niebieską szachownicę Bawarczyków, świętych i zwierzęta, podkowy i korony. Częściej skandowano “Polska, Polska" niż “Benedetto, Benedetto". Kilka godzin trzeba było czekać, żeby na krótką chwilą przyklęknąć przed relikwiarzem ze szczątkami Trzech Magów, inkrustowanym ponad trzystoma kameami.

Od sympatyków do wątpiących

Tumult był tak ogromny, że nie dało się usłyszeć słów wypowiadanych wprost do ucha. Nieustanne bicie w bębny, gwizd piszczałek i okrzyki. Przybysze od razu zdobyli kontrolę nad nobliwą, mieszczańską Kolonią. Słynąca z punktualności komunikacja miejska notowała godzinne opóźnienia. Wreszcie - niczym w akcie kapitulacji - wyłączono monitory z rozkładem jazdy. Perony dworca zatarasowały setki koczujących. Z tramwajów - wypełnionych po brzegi, grzęznących w niekończących się korkach - słychać było śpiewy Włochów i Hiszpanów. Ale któż nie skorzystałby z okazji, żeby bezkarnie złamać konwenanse świata dorosłych i w wagonie, głównym holu dworca albo na środku ulicy nie wykrzyczeć w środku nocy wiązanki ulubionych przebojów?

Tak formowała się pierwsza krucjata Trzeciego Tysiąclecia. Deus vult. No właśnie, czego chciał Bóg w Kolonii?

Benedykt XVI, idąc w ślady poprzednika, chce zagwarantować chrześcijaństwu przyszłość. Społeczny klimat wreszcie zdaje się sprzyjać pomysłom na nową ewangelizację. Prasa ogłasza konserwatywny zwrot wśród młodzieży. Mów się wręcz o kontr-laicyzacji, na kształt kontrreformacji po soborze trydenckim. Prężne ruchy katolickie, jak Opus Dei czy neokatechumenat, rosną w siłę. Życie w stylu yuppies przestało być w modzie. Gdy w 1983 r. Joseph Ratzinger głosił na rekolekcjach wielkopostnych dla Papieża i watykańskich kurialistów, że “Słowo Boga jest ważniejsze niż nasze życie prywatne", prefektowi Kongregacji Nauki Wiary nie przytaknęłoby wielu młodych. Dziś zdanie sprzed ponad dwudziestu lat sprowokowałoby ich oklaski.

Te oznaki odnowy chrześcijaństwa na Starym Kontynencie nie zmieniają jednak faktu, że wciąż drastycznie pogłębia się religijny analfabetyzm. Na łamach prasy trzeba było tłumaczyć, że w zaczerpniętym z Ewangelii św. Mateusza haśle XX Światowego Dnia Młodzieży w Kolonii - “Przybyliśmy oddać Mu pokłon" - chodzi o pokłon złożony nie Benedyktowi XVI, lecz Jezusowi Chrystusowi. Zresztą dla przyszłości Kościoła groźniejsza niż niewiedza czy nawet wrogość okazać się może zwykła obojętność. I dechrystianizacji Europy nie uda się powstrzymać, jeżeli - jak na łamach “Die Zeit" pisał Jan Ross - nowy Papież nie pozyska “wątpiących, zaciekawionych, zdystansowanych sympatyków". Dlatego w czwartkowe popołudnie, w powitalnym przemówieniu do uczestników Dni, Benedykt powitał tych spośród młodych, którzy “nie są ochrzczeni, którzy nie znają jeszcze Chrystusa bądź nie odnajdują się w Kościele".

Hansa Schabela spotkaliśmy na Marienfeld, gdzie wraz z siedmiuset tysiącami młodych pielgrzymów oczekiwał na sobotnie czuwanie z Papieżem. Na tych polach położonych kilkanaście kilometrów od centrum Kolonii stał niegdyś klasztor cystersów. Po wojnie na jego miejscu powstała kopalnia odkrywkowa. Na pytanie, o co zamierza się w tym miejscu modlić, nastolatek - w bawarskich skórzanych spodniach na szelkach oraz w kapeluszu z piórkiem - odpowiada pół żartem, pół serio: “Żeby w przyszłym roku było więcej takich imprez, gdzie ludzie wspólnie się bawią". Ze śmiechem tłumaczy, że z wiarą stara się w życiu nie przesadzać.

Tym właśnie młodym Papież mówił w czwartek nad brzegiem Renu o Edycie Stein. Przyszła święta męczennica wspominała, że w latach dojrzewania “świadomie i dobrowolnie straciła nawyk modlitwy". Dlatego też Benedykt liczył, że podczas Światowego Dnia Młodzieży “będziecie mogli przeżyć przejmujące doświadczenie modlitwy jako dialogu z Bogiem". Apelował: “Pragnę wszystkim powiedzieć z naciskiem: otwórzcie na oścież wasze serca Bogu, pozwólcie się zaskoczyć Chrystusowi!".

Gorliwi wyznawcy, wątpiący, zaciekawieni, zdystansowani sympatycy - wszystkich ich można było zobaczyć w sobotnią noc na Marienfeld. Gdy Papież udzielał im błogosławieństwa, niektórzy południowcy - niemal pogrążeni w ekstazie - klęczeli na trawie i płakali. Inni stali w ciszy, a w palcach obracali paciorki różańca. Jeszcze inni spacerowali wzdłuż sektorów. Byli i tacy, którzy zawinięci w śpiwory spali odwróceni plecami do ołtarza.

Stonesi nie daliby rady

“Nawet mistrzostwa świata czy olimpiada nie przyciągnęły tu nigdy tylu osób" - mówił burmistrz Rzymu podczas Światowych Dni Młodzieży w 2000 r. Teraz, gdy spoglądaliśmy ze zwyżki dla kamer telewizyjnych na morze głów ciągnące się aż po krańce Marienfeld, usłyszałem: “Nie ma w Europie dyskoteki, która przyciągnęłaby taką rzeszę. Nawet Rolling Stonesi nie daliby rady".

World Youth Day, Journées Mondiales de la Jeunesse, Jornada Mundial de la Juventud, Giornata Mondiale della Gioventů, Weltjugendtag - za projektem spotkań młodych z całego globu, zainicjowanych w Rzymie w 1986 r., stał duszpasterski szósty zmysł Karola Wojtyły. To przecież Jan Paweł II wprowadził Kościół w epokę gigantycznych zgromadzeń. Cztery miliony wiernych na Światowym Dniu Młodzieży w Manili - ścisk tak wielki, że Papież musiał lecieć na stadion helikopterem. Dwa i pół miliona pielgrzymów na Błoniach w sierpniu 2002 r. i ostatnia Msza Jana Pawła II w ojczyźnie. Dwa miliony na Tor Vergata w Roku Jubileuszowym - w tym milion spowiadających się w polowych konfesjonałach. Do dziś nie wiadomo, ilu pielgrzymów było w Rzymie na pogrzebie Jana Pawła II - ponad milion, dwa miliony, może trzy?

Zgromadzeni na konklawe kardynałowie byli pod wielkim wrażeniem tych rzesz. Jak tłumaczył w rozmowie z “Tygodnikiem" watykanista Marco Politi, zrozumieli, że przed laty Watykan był “punktem odniesienia wyłącznie dla katolików". Jednak za pontyfikatu Karola Wojtyły papiestwo urosło do rangi rzecznika prawd i wartości fundamentalnych dla różnych kultur, religii i narodów. To przekonanie potwierdza George Weigel: przed stu laty nawet najzagorzalsi katolicy “nie byliby w stanie przewidzieć, że przy końcu XX wieku encykliki biskupa Rzymu będą omawiane na czołówkach wszystkich najpoczytniejszych dzienników świata".

Ta nowa siła magnetycznego przyciągania nie leży jednak w samym autorytecie, klarowności życiowych wyborów i odwadze głoszenia przez Papieża wartości elementarnych. Pokolenie wychowane bez rodziców potrzebowało ojca. Gdy zmarł Jan Paweł II, młodzi uznali, że zastąpi go Benedykt. A od ojca oczekuje się serdecznych gestów. I Benedykt stara się takie gesty czynić. W drodze do kolońskiego kościoła św. Pantaleona dostrzegł w tłumie, że matka trzyma na rękach sześciolatka - z ustami zakrytymi chirurgiczną maską, wyraźnie osłabionego chemioterapią. Podszedł do chłopca, delikatnie przytulił i pobłogosławił bezwłosą głowę. Podczas niedzielnej Mszy przeprosił pielgrzymów, że nie mógł przejechać papamobilem między sektorami: “Chciałbym każdemu z Was uścisnąć dłoń" - powiedział.

Nie było tajemnicą, że kard. Ratzinger nie przepada za masowymi spotkaniami. Ponoć nawet ganił organizatorów wielkich Katholikentagów, że poddali się wymogom masowego społeczeństwa. Pracę w zaciszu biblioteki przedkładał nad wielkie celebry. Z czarną aktówką w ręce przemykał z mieszkania niedaleko Porta Santa Anna, między filarami kolumnady Berniniego, do biura w Kongregacji Nauki Wiary. Tymczasem od pierwszych dni pontyfikatu musiał przyzwyczaić się do wielotysięcznych zgromadzeń. Najcięższa próba czekała go w Kolonii.

Organizatorzy obliczyli, że do udziału w Światowym Dniu Młodzieży zgłosiło się 415 178 uczestników z niemal wszystkich krajów świata, w tym po jednej osobie m.in. z Andory, Brunei, Grenlandii czy Mauretanii. Włochów było ponad 101 tys., Polaków - prawie 20 tys. Poza tym ponad dziewięć tysięcy księży, siedmiuset pięćdziesięciu biskupów i pięćdziesięciu czterech kardynałów. Każdy krok Benedykta miała śledzić rekordowa liczba ponad siedmiu tysięcy akredytowanych dziennikarzy. Na wieńczącej pielgrzymkę Mszy na Marienfeld było ok. 900 tys. wiernych.

W czwartek o 11.53 samolot włoskich linii lotniczych wylądował na lotnisku Konrada Adenauera w Kolonii. Gdy w drzwiach stanął Benedykt XVI, wiatr zerwał mu z głowy piuskę, a podczas przemówienia szarpał jego szatą. Papież, na początku wyraźnie stremowany, z każdym wystąpieniem nabierał pewności siebie. Po przylocie nie ucałował ziemi. To był zbyt intymny, zbyt charakterystyczny dla poprzednika gest, aby go kopiować. Podobno sam Benedykt miał zażartować: “Jako dziecko tyle razy całowałem ziemię, że już wystarczy". Wskazano na jeszcze jedną różnicę: nowy Papież nie wchodził z młodzieżą w dialog. Był serdeczny, ale powściągliwy w gestach i słowach.

Gdy płynął po Renie statkiem “MS Rheinenergie", chyba nieco onieśmielały go wiwatujące na brzegach tłumy. Nie zabrakło i tych, którzy po pas brodzili w rzece - byle tylko zobaczyć Benedykta z bliska. W gruncie rzeczy entuzjastyczne przyjęcie musiało jednak uspokoić Papieża. “Jeden zero dla Benedykta" - mówiono w biurze prasowym.

To prawda, że ołtarz wzniesiony na wielkim kopcu usypanym na Marienfeld - biała baloniasta czasza na czterech słupach - wyglądał jak scena z trasy gigantów rocka, tak gęsto zwieszały się z niego reflektory. Na wysięgniku raz po raz przejeżdżała kamera, a wysoko po niebie latał sterowiec. Dopiero gdy zapadł zmrok, zrozumiała stała się symbolika ołtarza. To miał być Boży obłok, który prowadził Izraelitów podczas ucieczki z Egiptu. Jeszcze większe wrażenie robił w niedzielę podczas Mszy, gdy osnuła go gęsta mgła.

"Jesteśmy Papieżem"

Tuż przed wyjazdem do Kolonii, w swoim pierwszym wywiadzie Benedykt XVI wypowiedział zagadkowe słowa: “Opatrzność sprawiła, że moja pierwsza podróż zagraniczna odbędzie się do Niemiec. Sam nie śmiałbym podjąć tej inicjatywy". Szkoda, że prowadzący rozmowę ks. Eberhard von Gemmingen nie dopytał, dlaczego Papież sam nie zdecydowałby się na pielgrzymkę do ojczyzny. Czy obawiał się niezbyt serdecznego powitania, od lat mając w Niemczech raczej złą prasę? Może nie chciał się narzucać rodakom? Nazajutrz po konklawe bulwarowy “Bild" triumfalnie obwieścił: “Jesteśmy Papieżem". Obwieścił nieco na wyrost, bowiem wielu Niemców przyjęło wybór kard. Ratzingera z dystansem czy wręcz chłodno. Przed wizytą w Kolonii Papieżowi ufało zaledwie 36 proc. rodaków.

Do kogo zatem przyjechał Benedykt? Za odpowiedź niech posłuży okładka tygodnika “Der Spiegel". To portret Kathariny Fürleger, pędzla Albrechta Dürera. Kobieta składa dłonie do modlitwy i pokornie opuszcza wzrok. Tyle że współczesna Katharina włożyła dżinsy i odsłoniła pępek, a podtytuł brzmi: “Powrót Papieża do niechrześcijańskiego kraju". Bo statystyki są bezlitosne: od początku lat 90. z Kościoła katolickiego wystąpiło około trzech milionów wiernych. Tylko 65 proc. katolików wierzy w życie po śmierci. Na niedzielne nabożeństwa uczęszcza regularnie 15 proc. katolików, w Kolonii - mieście dwustu siedemdziesięciu kościołów - 12 proc. Co trzeci mieszkaniec wschodnich landów wierzy w Boga.

Pojawiły się głosy, że wybór kard. Ratzingera na Stolicą Piotrową pozwoli odwrócić groźne dla Kościoła w Niemczech procesy. I chociaż w ostatnich stu dniach odnotowano między Odrą i Renem przyrost powrotów do Kościoła Katolickiego oraz spadek liczby wystąpień, jednak - jak zaznacza ks. Eligiusz Potrowski - trudno jeszcze mówić o stałym wzroście. Podobnie rzecz się ma z pielgrzymką do Kolonii. To, czy podróż Benedykta stanowiła ożywczy impuls dla zagrożonego - jak kiedyś napisał Jan Paweł II - “wydrążeniem" Kościoła w Niemczech, będzie można ocenić dopiero za kilka, może kilkanaście miesięcy.

Na razie jedno nie ulega wątpliwości: Joseph Ratzinger niepotrzebnie obawiał się powrotu od ojczyzny. “Kölleluja" - triumfował specjalizujący się w grach słów “Bild". Jednak tym razem w podobny ton uderzyły również inne media, a papieskie biografie wyparły z witryn księgarń najnowszy tom “Harry’ego Pottera". Tuż przed spotkaniem z Benedyktem w Bonn prezydent Horst Köhler (protestant) skomentował: “Światowe Dni Młodzieży dowodzą, że katolicy nie należą do mniejszości". W tych dniach przypominano również - nie bez nadziei i dumy - słowa Jana Pawła II, że w XX wieku wyszły z Niemiec dwie światowe katastrofy, dlatego dobrze byłoby, aby “na początku XXI wieku wyszedł z Niemiec ruch pozytywny".

Podróż do Kolonii nie tylko łączy Światowy Dzień Młodzieży z wizytą Papieża w ojczyźnie. To była pierwsza podróż zagraniczna Benedykta XVI. Dlatego w programie musiały znaleźć się wydarzenia związane z priorytetami jego pontyfikatu.

Po pierwsze, skoro Watykan angażuje się na rzecz dialogu między wielkimi religiami monoteistycznymi i pragnie zadać kłam przekonaniu o nieuchronności zderzenia cywilizacji, nie mogło zabraknąć rozmów z przedstawicielami muzułmanów (sobotnie popołudnie). Papież potępił terroryzm i przypomniał muzułmańskim liderom, że spoczywa na nich “wielka odpowiedzialność za formację nowych pokoleń". Upomniał się także o poszanowanie wolności wyznania i praw mniejszości - w domyśle dla chrześcijan w krajach muzułmańskich, chociaż takie stwierdzenie nie padło expressis verbis.

Po drugie, za jeden z głównych celów Benedykt postawił sobie dążenie do jedności chrześcijan, stąd krótkie spotkanie z przedstawicielami protestantów i prawosławnych (piątek). “W naszym przekonaniu jedność taka występuje w Kościele katolickim, w którym nie grozi jej utrata - mówił Papież. - Nie oznacza ona jednak jednolitości we wszystkich przejawach teologii i duchowości, w formach liturgicznych i w dyscyplinie. Jedność w różnorodności i różnorodność w jedności: w homilii podczas uroczystości świętych Piotra i Pawła 29 czerwca tego roku podkreśliłem, że pełna jedność i prawdziwa katolickość idą w parze".

Po trzecie, ponieważ Europa cierpi na brak powołań, Papież chciał spotkać się z klerykami w seminarium (piątek).

Jednak dla niektórych mediów punktem kulminacyjnym podróży Benedykta nie było ani sobotnie spotkanie z młodzieżą, ani niedzielna Msza, ale złożona w piątkowe południe wizyta w synagodze.

Pięć palców, jedna dłoń

Głęboki bas rabina Netanela Teitelbauma załamał się jeden raz. Ten potężnie zbudowany mężczyzna z czarną gęstą brodą nie potrafił zapanować nad wzruszeniem, gdy zwrócił się do Fedy Lehrer - matki Abrahama, członka zarządu gminy w Kolonii: “Na jej przedramieniu można odczytać numer, który wytatuowano w obozie koncentracyjnym. W 1944 r. w Auschwitz nie miała ani dość siły, ani dość wyobraźni, by pomyśleć, że pewnego dnia w 2005 r. jej syn oficjalnie powita Papieża w synagodze w Kolonii". W tym momencie Benedykt uśmiechnął się po raz pierwszy.

Bo dotychczas na jego twarzy dostrzec można było skupienie, nawet napięcie. Tuż przed wejściem do środka, Papież zatrzymał się w sali pamięci zamordowanych - przede wszystkim w czasach Holokaustu. Rabin zaintonował kadisz, żeby przywrócić pamięć o jedenastu tysiącach kolońskich Żydów zagazowanych w kacetach. Tę aramejską modlitwę wolno odmawiać wyłącznie w obecności dziesięciu mężczyzn. Josepha Ratzingera i Netanela Teitelbauma otaczało czterdziestu rabinów i czterech kardynałów. Gdy kadisz umilkł, rabin gestem dłoni zaprosił Benedykta do wnętrza. Ten jednak - pogrążony w cichej modlitwie - nie zareagował. Dopiero po chwili się ocknął i ruszył w ślad za Teitelbaumem - na spotkanie z pięciuset gośćmi, na czele z przewodniczącym Centralnej Rady Żydów w Niemczech Paulem Spieglem, ambasadorem Izraela Shimonem Steinem i ministrem spraw wewnętrznych Otto Schillym.

Z utkwionym gdzieś nieruchomym spojrzeniem Papież słuchał kantora i dźwięków szofaru, zwiastujących wielkie święto. Wysłuchał też przemówienia, w którym Abraham Lehrer przypomniał jeden z papieskich tytułów: Pontifex Maximus, największy budowniczy mostów. Wizyta Benedykta XVI w synagodze ma stanowić kolejny etap w budowie mostu łączącego Żydów i chrześcijan, którą zapoczątkowała soborowa deklaracja “Nostra aetate", a kontynuował Jan Paweł II. Lehrer prosił również, aby otworzyć watykańskie archiwa z czasów Shoah, ponieważ na Papieżu “jako głowie Kościoła katolickiego spoczywa szczególna odpowiedzialność wobec nas, Żydów".

Potem głos zabrał rabin Teitelbaum. Tłumaczył, że judaizm opiera się na pięciu filarach: wierze w jedynego i wszechmogącego Boga, pamięci o przeszłości, dobrych uczynkach, modlitwie i dźwięku szofaru. Na koniec rabin podniósł w górę wielką jak bochen chleba rękę i powiedział: “Z tych pięciu filarów tworzy się jedna dłoń, która - chociaż ma pięć palców - stanowi jedną dłoń narodu żydowskiego. I tę dłoń wyciągam do Papieża jako symbol pokoju ze strony narodu żydowskiego, wyciągam ją także w stronę wszystkich narodów tego świata". Odszedł od pulpitu i ruszył w kierunku Papieża. Nieco zaskoczony Benedykt zdjął okulary i powstał z krzesła. Rabin mocno uścisnął drobną dłoń. Papież uśmiechnął się po raz drugi.

Potem wygłosił przemówienie, w którym przypomniał nauczanie Kościoła, Soboru i Jana Pawła II dotyczące dialogu z judaizmem. Cytował przesłanie poprzednika na 60. rocznicę wyzwolenia obozu Auschwitz: “Chylę czoło przed wszystkimi, którzy zaznali tego przejawu misterium iniquitatis". Podkreślił za “Nostra aetate", że Kościół katolicki “odrzuca jako obcą duchowi Chrystusowemu wszelką dyskryminację czy prześladowanie stosowane ze względu na rasę czy kolor skóry, na pochodzenie społeczne czy religię". Zapewnił, że ową naukę Kościół będzie przekazywał następnym pokoleniom. Potępił odradzające się ostatnio “przejawy antysemityzmu".

Ale widać było, że Benedykt był pod wielkim wrażeniem gestu rabina Teitelbauma. Pewnie dlatego nie chciał ograniczyć się do wyszlifowanego w Watykanie przemówienia. Uzupełnił je o jedno słowo. Tak drobne, że większość dziennikarzy przeoczyła papieską korektę.

Dialog chrześcijańsko-żydowski - mówił Papież - o ile ma być “szczery, nie może przemilczać istniejących różnic ani ich pomniejszać: również w tym, co ze względu na nasze głębokie przekonanie wiary różni nas między sobą, a zwłaszcza w tym, musimy darzyć się wzajemnym szacunkiem". Tu - zamiast przejść do następnego akapitu - dodał płynnie, jakby po prostu odczytał z kartki dalszy ciąg zdania: “i kochać". Miał rację Marco Politi, który w “La Repubblica" napisał, że Benedykt “nauczył się sztuki i przyjemności improwizacji".

***

Papieskie spotkania z młodzieżą, nie tylko w ramach Światowych Dni Młodzieży, stały się laboratorium, w którym rodzi się Kościół nowego wieku. To wspólnota bezpośredniego kontaktu wiernych z kapłanem. Kościół, który towarzyszy człowiekowi w jego życiowych rozterkach i nie boi się trudnych pytań.

Na spotkaniu Jana Pawła II z młodzieżą w Bernie (czerwiec 2004) widziałem, jak biskupi w czarnych sutannach i fioletowych piuskach siedzieli po turecku wprost na betonowym parkingu - wraz z młodszymi od siebie o dobre pół wieku podopiecznymi. Podczas pogrzebu Papieża księża spali pokotem razem z pielgrzymami w fosach wokół Zamku Św. Anioła. W wagonie w Kolonii: biskup - z pektorałem wciśniętym w kieszeń koszuli, koszula mokra od potu - stoi w tłoku, bo akurat odwozi grupę młodzieży na nocleg. Zresztą wielu wolontariuszy - regulujących np. ruch miedzy sektorami na Marienfeld - nosiło koloratki.

Być może dla niektórych młodych najgłębszym przeżyciem było nie spotkanie z Benedyktem XVI - nie rozumieli języków, w jakich Papież odczytywał teksty homilii, a z oddalonych sektorów ołtarz przypominał białą plamę na zielonym pagórku. Poruszyć mogły ich natomiast odbywające się w tygodniu katechezy - wygłaszane przez 600 biskupów w 30 grupach językowych, w 250 kościołach, salach koncertowych i halach targowych. Nie miały mieć formy monologu, ale rozmowy z młodymi, próby odpowiedzi na nurtujące ich pytania.

Podczas ceremonii powitania na lotnisku w Kolonii Benedykt powiedział: “Jestem szczęśliwy, że znajdę się wśród młodych, aby wspierać ich wiarę i ożywić ich nadzieję, i mam nadzieję, że sam również otrzymam coś od nich, a zwłaszcza z ich entuzjazmu, wrażliwości i gotowości do podejmowania wyzwań przyszłości". Te słowa można by uznać za dyplomatyczny ukłon wobec młodzieży. Że tak nie było, można się było przekonać w rozmowie z abp. Tadeuszem Gocłowskim, który wspominał wystąpienie Jasia Meli - najmłodszego i pierwszego niepełnosprawnego w historii zdobywcy obu biegunów Ziemi. “Ależ dał świadectwo" - powtarzał kilka razy arcybiskup. Bo na Światowych Dniach Młodzieży czasem nie wiadomo, kto komu głosi katechezę.

Współpraca: Jakub Surowiec

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Były dziennikarz, publicysta i felietonista „Tygodnika Powszechnego”, gdzie zdobywał pierwsze dziennikarskie szlify i pracował w latach 2000-2007 (od 2005 r. jako kierownik działu Wiara). Znawca tematyki kościelnej, autor książek i ekspert ds. mediów. Od roku… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 35/2005