Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
W ostatnim czasie kilkakrotnie pojawiły się informacje, że w niektórych krajach, głównie w USA, niektórzy księża zmieniali nieco formułę chrztu – najczęściej na „my ciebie chrzcimy” (zamiast „ja ciebie chrzczę”). W 2020 r. Kongregacja Nauki Wiary w odpowiedzi na wątpliwości biskupów wydała dokument stwierdzający, że takie chrzty są nieważne, więc należy je powtórzyć.
Biskupi (np. biskup diecezji Phoenix, gdzie ostatnio taka sytuacja miała miejsce) wydają odezwy, by ludzie „nieważnie” ochrzczeni zgłaszali się ponownie do przyjęcia sakramentu, i tłumaczą, że z punktu widzenia prawa kanonicznego sytuacja jest jeszcze bardziej skomplikowana: jeśli ktoś jest ochrzczony „nieważnie”, nie może przyjąć innych sakramentów – a więc „nieważnie” przystępuje do spowiedzi, komunii, bierzmowania, małżeństwa czy święceń. W tym ostatnim przypadku (a zdarzył się taki) skutki sięgają jeszcze dalej: „nieważnie” ochrzczony ksiądz nie jest – mówi prawo kanoniczne – księdzem, a zatem „nieważnie” spowiada, „nieważnie” odprawia mszę (chrzci jednak „ważnie”, gdyż chrzcić może i osoba nieochrzczona, byleby miała intencję robienia tego, co robi Kościół, gdy chrzci i... stosował odpowiednią formułę).
CZYTAJ TAKŻE
Komentarz Edwarda Augustyna: Gramatyka bożej łaski >>>
(Nie)ważny Bóg
Umieściłem wyżej termin „nieważnie” w cudzysłowie, aby zaznaczyć, że zastosowanie kategorii nieważności do kwestii tego, co dzieje się podczas rytuału chrztu, rodzi sporo wątpliwości. Owszem, Kodeks Prawa Kanonicznego stosuje ją do wszystkich sakramentów – określając warunki, pod którymi są one „ważnie” udzielane. Ale sytuacja, która ostatnio wydarzyła się w diecezji Phoenix (a kilka lat temu w Detroit), pokazuje problematyczność tego prawniczego ujęcia. Gubi bowiem istotę tego, czym są sakramenty.
Katechizm Kościoła Katolickiego (p. 1084) stwierdza: „Sakramenty są widzialnymi znakami (słowa i czynności), zrozumiałymi dla człowieka. Urzeczywistniają one skutecznie łaskę, którą oznaczają, za pośrednictwem działania Chrystusa i przez moc Ducha Świętego”. W tym określeniu istotne są trzy elementy: (1) działanie Boga; (2) skutek tego działania w życiu człowieka (łaska); (3) sposób, w jaki dokonuje się ów dwustronny, bosko-ludzki proces – za pośrednictwem znaków zrozumiałych dla człowieka.
Co równie ważne – i jasno widoczne w Katechizmie – pojedyncze znaki sakramentalne wplecione są w liturgię, czyli rytualne działanie całej wspólnoty, którego źródłem i inspiracją jest aktywność Boga.
Co w takiej perspektywie mogłoby znaczyć, że jakiś sakrament jest udzielony „nieważnie”? Są tu dwie możliwości: albo (A) w danej rytualnej/liturgicznej czynności nie było Boskiego działania, albo (B) pomimo tego, że Bóg działał, ludzie uczestniczący w rytuale nie doświadczyli tego działania i jego skutków.
Tu właśnie ujawnia się rola liturgicznego rytuału, tj. działania za pomocą symboli i znaków. Są religijne tradycje, które uważają, iż istnieje szczególny związek pomiędzy boską rzeczywistością a określonymi słowami i symbolicznymi czynnościami – związek tego rodzaju, że wypowiadając dane (ściśle określone) słowa w pewnym (ściśle określonym) rytualnym kontekście, zmusza się Boską rzeczywistość do określonego typu działania. W tej perspektywie da się łatwo wyjaśnić, co znaczy, że chrzest z powodu zmiany formuły jest nieważny – wypowiedziane zostały słowa, które nie mają mocy powodowania Boskiego działania, a zatem Bóg nie zadziałał.
Boskie działanie
Taka – magiczna w swej istocie – wizja związku pomiędzy religijnymi działaniami człowieka a Bogiem nigdy jednak nie była przyjęta w katolickim chrześcijaństwie. Bóg pojmowany jest tu bowiem jako suwerenny wobec wszelkich czynów człowieka – żadne słowa czy rytuały nie mogą zmusić Go do działania. Co więcej – większość chrześcijan przez wieki uważała, że autentyczne religijne ludzkie dążenia i wypływające z nich konkretne czyny są inspirowane przez Boga – to On ma inicjatywę, człowiek co najwyżej odpowiada.
Głębszy namysł teologiczny prowadzi zaś do jeszcze dalej idącego odkrycia: Bóg nie jest podobny do człowieka w tym względzie, by raz działał, a raz nie. Nie jest bowiem bytem czasowym i zmiennym. Wszelkie obrazy, które Go tak przedstawiają, są tylko niedoskonałymi metaforami. Lepiej (choć to też nieadekwatne przybliżenie) ująć to tak: Bóg działa zawsze oraz wszędzie i jest cały w swoim działaniu. Zmieniać się może tylko nasza ludzka percepcja tego działania i odpowiedź na nie.
W tej perspektywie rolą symbolu i rytuału – więc także liturgicznych, sakramentalnych rytów i słów – nie jest powodowanie działania Boskiej rzeczywistości – ono dzieje się stale. Rolą sakramentalnego rytu jest otwieranie świadomości jego uczestników. Dlatego używa się w nim symbolicznych znaków, które – dzięki swojemu znaczeniu – pozwalają uczestniczącym w celebracji ludziom wyraźniej dostrzec aktywną obecność Boga w ich życiu i na nią odpowiedzieć.
„Nieważność” danego rytu, na przykład chrztu, może w tej perspektywie polegać jedynie na tym, że swego „otwierającego” zadania nie spełnia – i to nie ze względu na brak zaangażowania jego uczestniczek i uczestników, lecz z powodu zmiany znaczenia użytych w nim znaków. Zmiana ta musi więc być na tyle istotna, że symboliczny przekaz staje się fałszywy lub niezrozumiały.
(Nie)wyraźność znaków
Argumentacja Kongregacji Nauki Wiary sugeruje, że z takim przypadkiem mamy teraz do czynienia. Zmiana formuły chrzcielnej na „my ciebie chrzcimy...” niweczy, zdaniem Kongregacji, „identyfikowalność działania Chrystusa” w chrzcielnej celebracji. „Ja” użyte w prawidłowej formule jest bowiem, podkreślają watykańscy teologowie, zaimkiem odnoszącym się do Chrystusa.
Uzasadnienie to ma jednak kilka poważnych słabości. Po pierwsze – co sama Kongregacja przyznaje – Chrystus jest obecny w całej wspólnocie. „My” zmienionej formuły odnosi się także do Niego. Być może – ze względu na gramatyczną liczbę mnogą zaimka – odniesienie to jest nieco mniej wyraźne niż w przypadku słowa „ja”. Trudno jednak przypuścić, by było całkiem niezrozumiałe i uniemożliwiało uczestnikom dostrzeżenie Bożego działania.
Warto przy tym zauważyć, że inne elementy rozpowszechnionego w katolickich wspólnotach sposobu celebracji chrztu też są mniej wyraźne niż mogłyby być. Formule chrzcielnej towarzyszy najczęściej polanie wodą – podczas gdy bardziej odpowiednim symbolicznym działaniem (przyznaje to sam Katechizm Kościoła Katolickiego, p. 1239) jest zanurzenie w wodzie.
Słowo „chrzest” jest bowiem przekładem greckiego terminu baptisma – i znaczy „zanurzenie”. Jak istotne jest to dla chrzcielnej teologii Nowego Testamentu, można dostrzec w kluczowym tekście św. Pawła, w którym wyjaśnia sens chrztu. W przyjętym w liturgii polskim tłumaczeniu Biblii Tysiąclecia fragment ten brzmi: „Czyż nie wiadomo wam, że my wszyscy, którzyśmy otrzymali chrzest zanurzający w Chrystusa Jezusa, zostaliśmy zanurzeni w Jego śmierć? Zatem przez chrzest zanurzający nas w śmierć zostaliśmy razem z Nim pogrzebani po to, abyśmy i my wkroczyli w nowe życie – jak Chrystus powstał z martwych dzięki chwale Ojca” (Rz 6, 3-4). Gdybyśmy chcieli zachować sens greki, lepiej byłoby przełożyć tak: „(…) wszyscy, którzy zostaliśmy zanurzeni w Chrystusa, zostaliśmy zanurzeni w jego śmierć. Zatem przez zanurzenie w śmierć zostaliśmy współpogrzebani, po to, byśmy – jak Chrystus przebudził się z martwych przez blask Ojca – i my mogli poruszać się w nowości życia”.
Bardzo istotna jest tu symbolika zanurzenia. Woda symbolizuje z jednej stron śmierć – człowiek w niej tonie! – z drugiej strony jest wodą płodową, z której uczestnik rytuału wynurza się – jak podczas porodu – do nowego życia. To właśnie się dzieje, gdy Bóg dotyka człowieka – następuje fundamentalna egzystencjalna przemiana.
Kościelna praktyka dopuszcza formę celebracji, w której nie ma zanurzenia, jest tylko polanie głowy wodą. Dopuszcza też formułę: „ja ciebie chrzczę”, którą niewielu rozumie w sensie: „ja ciebie zanurzam”. Kościół zakłada zatem, że tak niewyraźna symbolika nie przeszkadza, by uczestniczki i uczestnicy rytuału otwierali się na Boże działanie. Dlaczego zatem Kongregacja upiera się, że zmiana „ja” na „my” jest tak znaczącą deformacją znaku, że aż stoi na przeszkodzie Bogu? Czy naprawdę watykańscy urzędnicy są przekonani, że w życiu ochrzczonych z użyciem słowa „my” Bóg nie zadziałał i ich nie przemienił? Czy w decyzji Kongregacji nie ujawnia się magiczna wizja rytuału? ©℗