Bluzg, jutub i hajs

To youtuberzy najgłębiej kształtują sposób myślenia i patrzenia na świat naszych dzieci i wnuków. Jeśli będą mówić, że liczą się dobre ciuchy, dzieciaki będą ich naśladować.

11.07.2016

Czyta się kilka minut

 / Fot. EMELY / AFP // MONTAŻ „TP”
/ Fot. EMELY / AFP // MONTAŻ „TP”

Co to znaczy „hejtować”?

Z tym pytaniem Franek nie będzie miał kłopotu, bo to mądry chłopak. Ma prawie 17 lat, uczy się coraz lepiej i nie ma już problemów z wysiedzeniem na lekcji. – Hejtować? – powtarza. – To znaczy, że kogoś nienawidzisz, ale tak, żeby inni o tym wiedzieli.

Siedzimy przed blokiem i patrzymy w ekran. Franek dostał tablet na urodziny i wszędzie nosi go ze sobą. W kieszeni ma też słuchawki. Ostatnio ogląda amerykańskie dokumenty. Nie wszystko rozumie, może co drugie słowo. Szczególnie interesuje go historia świata.

Dawniej interesował go hejt. – Trochę ludziom pojeżdżałem – mówi. – Najczęściej w komentarzach na YouTubie. Jak ktoś dał ocenę, która mi się nie spodobała, albo kogoś skrytykował. Od razu pisałem. Zdarzało się, że pisałem też prywatne wiadomości. Normalnie, z bluzgami.

Kiedyś mógł o sobie powiedzieć „hajsownik Gimpera”. Ale któregoś dnia stał się tym, którego youtuber Gimper (do niego jeszcze wrócimy) „odstrzelił”. – Napisałem coś na fanpage’u „hajsowników” – tłumaczy Franek, choć niewiele jeszcze z jego tłumaczeń rozumiem. – Już nie pamiętam co. Na pewno coś głupiego. No i na „overwatchu” Gimper to przeczytał i powiedział, żebym wyp... Czy jakoś tak. I mnie zablokował.

Żeby zrozumieć świat, w którym przebywa Franek, muszę zrozumieć jego język. Pytam najprościej: – Kim są „hajsownicy”?

– To fani Gimpera, takiego typa, który wypłynął na filmikach o tym, jak gra w gry – tłumaczy Franek. – Teraz robi różne filmiki, całe cykle. Ma fanów, których nazywa „hajsownikami”, bo dla Gimpera ważny jest hajs, czyli kasa. To nie są normalni fani. Bo jak lubisz jakiś zespół, to nie wyzywasz innych fanów, nie? A tutaj można wszystko. Nikt się nie obraża.

– Co to jest „overwatch”?

– To taki cykliczny film, na którym Gimper przegląda to, co piszą „hajsownicy”, i jak ktoś mu się nie spodoba, to go wywala. Czyli blokuje.

– Mówi o nim z imienia i nazwiska?

– No i czasem z ksywy.

Od kiedy Franek został zablokowany przez Gimpera na „overwatchu”, przerzucił się na oglądanie Reziego, innego youtubera od gier. Tego, którego fani – według Gimpera i jego wielbicieli – powodują raka.

– Co to znaczy, że coś powoduje raka?

– Tak się mówi, jak coś jest na tyle beznadziejne, że... no że daje raka – wyjaśnia chłopak, trochę zawstydzony. Pierwszy raz mówi o tym nie za pośrednictwem klawiatury.


CZYTAJ TAKŻE:

  • Maciej Budzich, autor bloga „mediafun”: Widzami najniższej ligi YouTube’a łatwo manipulować. Są naiwni i apatyczni. Z drugiej strony należy pamiętać, że twórcy to młodzi ludzie, uczący się na żywym organizmie.
  • Agata Kula: Dzisiejsze dzieci żyją w świecie całkowicie niewirtualnym. To nie YouTube jest ich największym problemem.

Nowi celebryci

To właśnie w wirtualnym świecie żyją dziś Franek i jego koledzy. Wszyscy – deklaruje – oglądają YouTube’a. Codziennie, czasem po kilka razy. Filmiki z YouTube’a mają ogromną siłę. Pokazują to badania marketingowe amerykańskiej firmy Defy Media, według których to właśnie YouTube jest najbardziej atrakcyjnym miejscem dla reklamodawców. Za pośrednictwem filmików łatwo trafić do najbardziej podatnej na reklamę grupy społecznej – nastolatków. Uwieść ich nietrudno. Zapytani, czym kierują się przy wyborze danego filmiku, najczęściej odpowiadają: tym, że zobaczyło go wiele innych osób. Internetem rządzi instynkt stadny.

Youtuberzy, czyli blogerzy zajmujący się publikowaniem treści w formie krótkiego filmu, wyczuli, że w darmowym wciąż serwisie tkwi ogromny biznesowy potencjał. Za 1000 wyświetleń filmu YouTube wypłaca wynagrodzenie – ok. 2 zł. Łatwo policzyć, że za 4 miliony wyświetleń autor otrzyma ok. 8 tys. zł. Filmy Gimpera odtwarzane są 15 mln razy miesięcznie.

Autorzy kanałów na YouTubie miewają nawet po kilka milionów subskrybentów. Ich „dzieła” odtwarzane są kilkanaście, czasem kilkadziesiąt milionów razy (rekord należy do niejakiego SA Wardęgi, czyli Sylwestra Wardęgi). Niektórzy przenoszą się do mediów tradycyjnych, reklamy i showbiznesu. Stają się celebrytami, ale w pojęciu, jakie znają osoby powyżej 30. roku życia. Dla młodszych, szczególnie dla nastolatków, są celebrytami dużo wcześniej.

Znawcy internetu uważają, że to youtuberzy najgłębiej kształtują sposób myślenia i patrzenia na świat przez młodych. Wnoszą nowy język, ale też popularyzują konkretne wartości. Jeśli pokazują, że liczą się dobre ciuchy – młodzi będą ich naśladować.
Działalność wielu z nich można uznać za obiektywnie użyteczną. Przykładem kanał „Polimaty”, autorstwa Radosława Kotarskiego, dzisiaj występującego w telewizji publicznej i w reklamach dużego banku. Na swoim vlogu Kotarski prezentuje mało znane fakty historyczne i ciekawostki. Ale „Polimaty” to wyjątek.

Nauczyciel z toruńskiego gimnazjum mówi mi z przejęciem: – Prawdziwy YouTube to nie są „Polimaty”. Zaglądam tam regularnie. Większość to chłam, ściek, w którym liczy się bluzganie, seks i pieniądze. Przede wszystkim pieniądze. To cel, temat i główny afrodyzjak wszystkich youtuberów. Początkowo jest zajawka, ale kiedy tylko przyjdzie pierwsze wynagrodzenie, zaczyna się gonitwa za kasą. A dzieciakom to strasznie imponuje.

Kupa śmiechu

Siadamy z Frankiem i jego kolegą Bartkiem przed komputerem. Proszę chłopaków, żeby pokazali, co się teraz ogląda. Na topie – według nich – jest właśnie Gimper. Ale także Stuu i Rezi. Wybieram kilka filmików Stuu. Oglądamy.

W pierwszym niejakiemu Stuu (935 tys. stałych widzów) towarzyszy inny vloger – Naruciak (789 tys.). Film ma w tytule „challenge”. Z opisu wynika, że obaj bohaterowie będą napychać usta słodkimi piankami i wzajemnie próbować zrozumieć, co mówią. Coś w rodzaju konkursu.

Film trwa osiem minut. Stuu i Naruciak wpychają słodycze do ust i mówią. Poniżej pojawiają się napisy, tłumaczące, co mają na myśli. „Ty masz w tym doświadczenie” – mówi Stuu. „W czym? We wkładaniu do buzi?” – odpowiada Naruciak.
Franek i Bartek zaśmiewają się przy każdej kwestii. Po pięciu minutach śmieją się trochę na siłę. Po siedmiu chyba czują się skrępowani moim milczeniem i postanawiają zmienić film.

Kolejny. Też ze Stuu i Naruciakiem. Tym razem „challenge” polega na tym, by nie zaśmiać się podczas oglądania śmiesznych filmików innych youtuberów. Kto nie wytrzyma, dostanie w głowę jajkiem. „Co tu się pojebało?” – wrzeszczą autorzy vloga, zaśmiewając się i obrzucając jajkami. „Co to się odku...wiło?!”. „Ja mam 2 jajka, a on tylko jedno” – mówi Naruciak.

Beka – komentują krótko Franek i Bartek.

– Co was śmieszy w Stuu i Naruciaku? – pytam.

– Ja to lubię Stuu, bo on jest taki pozytywny – mówi Franek. – Nie robi nikomu krzywdy, ciągle się uśmiecha. Ma fajne włosy. Zobacz, jakie on ma bluzy.

– A Naruciak jest z Elbląga, wiesz? – mówi Bartek. – Niby jakaś wiocha, a jak się wybił. Tyle hajsu zarabia. Może nie tyle co Gimper, ale zawsze.

Odmaszerować, hajsowniku!

Hajsownicy Gimpera lubią robić mu prezenty. Jednak Gimper nie wszystkie zaakceptuje. Ostatnio spodobała mu się gra stworzona przez jednego z fanów – „Symulator Gimpera”. Gra odwzorowuje codzienne życie youtubera. Można w niej – grając postacią Gimpera – nagrywać filmiki, robić zakupy, gotować itp. Gimper nagrał o niej odcinek, w którym prezentuje grę, komentując wszystko z dolnego rogu ekranu.

Podczas gry na ekranie wyświetlają się komunikaty o trudnościach. Jeden z nich: „Idąc, potknąłeś się i przez przypadek spenetrowałeś małego chłopca. Masz +50 do szczęścia lub +3 godziny na wyjaśnienie policji”. Gimper zaśmiewa się w głos. Komunikat drugi: „Przez przypadek wszedłeś na grupę fanów Rezigiusza. Chemioterapia kosztowała cię 50 dolarów”. „Dostaliśmy trochę raka, rozumiem” – komentuje Gimper.

– Za to go nie lubię – mówi mi Franek.

Działalność Gimpera sprowadziła na niego kłopoty. Podczas jednej z dużych imprez z udziałem youtuberów Gimper wszedł w pyskówkę z nastoletnim fanem. Następnego dnia na kanale youtubera pojawiły się filmy, na których postacie z wklejoną twarzą chłopca giną od strzałów z karabinu. Za nastolatkiem wstawił się inny youtuber – także obecny podczas feralnej imprezy – o pseudonimie Ator. Wtedy to on stał się celem hejtu ze strony fanów Gimpera i jego samego. Pod filmami z udziałem Atora oraz na jego Facebooku pojawiały się wyzwiska i groźby. Internauci pisali m.in.: „zabij się, ch...”, „utnę ci łeb”, „rozetnę ci brzuch, gruba świnio”.

W tym samym czasie po sieci krążyły filmiki autorstwa „hajsowników”.

„Kim jesteś?” – pytał w jednym z nim głos zza kamery.

„Hajsownikiem!” – krzyczał chłopiec, najwyżej 13-letni.

„Kto jest najlepszy?”

„Gimper!”

„Odmaszerować, hajsowniku!”

Ator po wszystkim miał zostać opluty na warszawskiej ulicy. Podobno popadł w depresję i miał myśli samobójcze.

Jedno w głowie

– Co to jest „diss”? – pytam Franka.

– Diss jest wtedy, jak ktoś komuś pojeżdża, ośmiesza go – mówi. – Wtedy ten drugi powinien odpowiedzieć i też zdissować.

Pytam Franka, czy rozumie, jakie konsekwencje miał „diss” – w internecie nazywany również „dramą” – między Gimperem i Atorem. – Ale Ator sam się o to prosił – unosi się chłopak. – Widziałeś filmik, jak wyzywa Gimpera? Nie wiedział, że ktoś go nagrywa. Następnym razem powinien uważać.

Rodzicom kilkorga dzieci z toruńskiego gimnazjum pokazujemy parę filmików. Są w szoku. Po obejrzeniu piszą mejle i wiadomości, że nie mieli świadomości, iż ich dzieci coś takiego oglądają. „Nie sprawdzałam, wierzę mojemu synowi”, „Nawet nie wiedziałem, że coś takiego istnieje” – tłumaczą.

– Czego uczą się dzieci z filmów youtuberów? – pytam rodziców.

– Może kilku z nich pokazuje ciekawe rzeczy, ale większość to tragedia – mówi jeden z ojców. – W ogóle tego nie rozumiem. Co w tym śmiesznego? Dzieciaki uczą się tylko agresji. Kiedyś mówiło się, że jak pograją na konsoli, to wyjdą na ulicę i będą się bić. Nic takiego się nie stało. Ale widzę, że zaczynają bluzgać, jak się naoglądają tych pajaców.

– Proszę mi powiedzieć, czy ci ludzie dostają za to pieniądze? – pyta matka. – Przecież nie może być tak, że każdy może to sobie odtworzyć bez konsekwencji. Jestem przerażona. Te wszystkie nagrania są takie obrzydliwe... Tym ludziom tylko jedno w głowie. Obawiam się, że będę musiała odciąć syna od komputera i telefonu. Trudno, nie sprawdzi sobie słownika angielskiego na lekcji, ale przynajmniej nie będzie wchodził na te obrzydliwości.

– Jeśli miałbym wymienić jedną rzecz, której dzieciaki uczą się z tych filmików, to totalny relatywizm – mówi nauczyciel. – Wszystko można wytłumaczyć, wszystko usprawiedliwić byle bzdurą. A najczęściej pieniędzmi.

Niedawno Franek dostał nowy telefon. A w środku – nowoczesny aparat z kamerą. Pokazuje mi filmik: zsuwa się z zaśnieżonego dachu, spada w zaspę. Ktoś, kto nagrywa, śmieje się do rozpuku. – Chcemy z kumplem takie coś porobić – tłumaczy. – Będziemy coś odwalać, takie głupie rzeczy. Już mówiłem w klasie. Obiecali, że będą oglądać. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Reporter, z „Tygodnikiem” związany od 2011 r. Autor książki reporterskiej „Ludzie i gady” (Wyd. Czerwone i Czarne, 2017) o życiu w polskich więzieniach i zbioru opowieści biograficznych „Himalaistki” (Wyd. Znak, 2017) o wspinających się Polkach.

Artykuł pochodzi z numeru TP 29/2016