Autorytet na kliknięcie myszy

Maciej Budzich, autor bloga „mediafun”: Widzami najniższej ligi YouTube’a łatwo manipulować. Są naiwni i apatyczni. Z drugiej strony należy pamiętać, że twórcy to młodzi ludzie, uczący się na żywym organizmie.

11.07.2016

Czyta się kilka minut

 / Fot. Agnieszka Wanat
/ Fot. Agnieszka Wanat

BŁAŻEJ STRZELCZYK: Ator, Gimper, Nitro, Isamu. 

MACIEJ BUDZICH: (śmiech) Rak polskiego YouTube’a.

Czyli?

Wymieniłeś youtuberów, których łączy wspólny mianownik: gigantyczna grupa odbiorców w najmłodszym wieku.

Dlaczego rak?

Posłużyłem się cytatem, powszechną opinią o twórcach internetowych, którzy generują konflikty i wzbudzają skrajne emocje, a swoją popularność budują na niewymagającej grupie najmłodszych. Grupie, którą łatwo manipulować i narzucać swój punkt widzenia.

Gdy spojrzy się na 25 najpopularniejszych kanałów na polskim YouTubie, okaże się, że przeważającą część stanową kanały gameplayowe...

...czyli jakie?

Ich twórcy grają w gry komputerowe. Fani widzą na ekranie przebieg gry, a w dolnym rogu pojawia się podgląd z kamery gracza, który dzieli się spostrzeżeniami i uwagami. Komentuje.

W dość specyficzny sposób.

Każdy twórca ma własny styl narracji. U wielu pojawia się mnóstwo przekleństw, żenujących żartów itd.

Co w tym niesamowitego? Przez kilkanaście minut – bo tyle trwają te filmy – patrzeć, jak jakiś dzieciak gra w grę?

Ludzie słysząc, że jest taka forma rozrywki, kiwają z niedowierzaniem głową. Ale przez ostatnie tygodnie miliony osób fascynowało się tym, jak 22 facetów ugania się za piłką. I miało też znaczenie, kto te mecze komentuje – mnóstwo emocji wywołało cofnięcie akredytacji Tomaszowi Zimochowi. Co ciekawe, fascynacja i ciekawość tłumu już dawno przeniosła się poza boiska, bo w mediach czytamy, co jedzą i jak się ubierają piłkarze, o której zjedli śniadanie, co założyły na siebie ich żony, jakim samochodem jeżdżą itd.

W świecie gameplayerów jest mnóstwo gier o tak różnorodnej tematyce, że każdy znajdzie dla siebie coś ciekawego. Youtuber gra, dodając do tego swoje emocje, swój komentarz i styl rozgrywki. Dodatkowo w ostatnich latach gry ewoluowały: większość najpopularniejszych to rozgrywki sieciowe, w których udział bierze kilku czy kilkudziesięciu graczy naraz. Prawdziwe zmagania drużynowe, często emocjonujące jak finały Euro. Też kiedyś sądziłem, że widzami kanałów gameplayowych są dzieciaki, których po prostu nie stać na kupienie gry. Że dzięki temu będą mogli rozmawiać o grach z rówieśnikami. Ale to tylko jeden z powodów, dla których gameplayerzy mają swoją widownię.

Sam jestem obserwatorem twórców, którzy grają w gry komputerowe. Siedziałem pośród kilkutysięcznego tłumu w katowickim Spodku, kibicując polskiej drużynie (Virtus.Pro) w pojedynkach w grę „Counter- -Strike” z drużynami z całego świata. Oprawa, emocje i reakcje tłumu wyglądają jak na najlepszych meczach.

Od czasu do czasu oglądam też kanał RockAlone, w którym Remigiusz Maciaszek gra w „Rainbow Six” – grę, w której 5-osobowe drużyny walczą o odbicie zakładnika. Komunikacja między członkami ekipy, planowanie strategii, dobór uzbrojenia, komentowane na żywo – to się naprawdę przyjemnie ogląda. Ktoś poświęci 30 minut na serial, ktoś inny na mecz. Ktoś bardziej lubi Gimpera, ktoś inny RockAlone, Isamu czy Izaaka. To rozrywka, która jest nawet bliżej widza niż seriale.

Gimper ma wierną grupę fanów.

Powiedziałbym nawet, że to coś w rodzaju armii. Zresztą większość twórców ma widzów zrzeszonych w tajnej albo otwartej grupie w mediach społecznościowych. Gimper ma „hajsowników”. Są „wariaci Wardęgi”, „Śmieszki Martina” Martina Stankiewicza czy „CyberGwardia” CyberMariana.

„Hajsowników” jest ponad 171 tysięcy. 

Dzięki temu, że Gimper odpowiada im na komentarze, pyta o zdanie, radzi się, to widzowie mają poczucie, że uczestniczą w czymś ważnym. Mają na coś wpływ. Ich idol jest na wyciągnięcie ręki. Oczywiście bywa też wulgarny i usuwa z grupy widzów, którzy mu podpadli. Oni są jednak w stanie zrobić dla niego bardzo dużo.

Gdyby Gimper usunął mnie z grupy, miałbym szansę do niej wrócić. Wystarczy wysłać sms: koszt 12,30 zł.

Albo wykonać jakieś „trudne” zadanie. Widziałem nagranie, w którym młody człowiek wypijał wodę ze szkolnej toalety – taki „dowód” wysłał na grupę. Twórcy różnie się tłumaczą: że to żarty, że taka poetyka YouTube’a czy „przecież nic złego się nie stało”.

Widzami tej najniższej ligi YouTube’a łatwo manipulować. Są naiwni, apatyczni, potrafią posunąć się daleko. Z drugiej strony należy pamiętać, że twórcy to bardzo młodzi ludzie. Kierują przekaz do rówieśników. I uczą się na żywym organizmie, jak zarządzać kilkusettysięczną grupą odbiorców. Nie mają autorytetów, nie przeczytali na ten temat żadnej książki. Kto miał ich tego nauczyć? Rodzice? Nauczyciel? Jakiś mądry pan z „internetów”? Uczą się na błędach i doświadczeniach – swoich i kolegów. W takiej sytuacji często pojawia się pokusa, żeby tę publiczność wykorzystywać.


CZYTAJ TAKŻE:

To youtuberzy najgłębiej kształtują sposób myślenia i patrzenia na świat naszych dzieci i wnuków. Jeśli będą mówić, że liczą się dobre ciuchy, dzieciaki będą ich naśladować. Reportaż Mariusza Sepioło.

Agata Kula: Dzisiejsze dzieci żyją w świecie całkowicie niewirtualnym. To nie YouTube jest ich największym problemem.


To nowe subkultury?

Tak. A widać to najlepiej, gdy youtuberzy wchodzą w konflikty między sobą. Głośna w środowisku była wojna między Gimperem i Atorem. W jej trakcie okazało się, że ich armie są w stanie niszczyć siebie nawzajem (klikami, łapkami w górę lub w dół, unsubem).

Ator ma ponad 30 lat. Po wojnie z Gimperem usłyszał od 10-letniej użytkowniczki: „Ty ch..., zdradziłeś nas”. 

Agresja twórców udziela się widzom. Ale Ator nie jest tylko ofiarą: Jest manipulatorem, który zrobi wiele, aby osiągnąć popularność.

Prowadzi cykl filmów „Ator na szybko”: „Uchodźcy chcą przejąć świat i władzę poprzez narzucanie swoich obyczajów”. „Próbuje nam się w Europie narzucić prawo świeckie oparte na islamie” – mówi w jednym z filmów.

Być może stąd bierze się skręt młodego pokolenia w stronę populistów. Bo jeśli youtuber może opowiedzieć mi świat w 10 minut, przeplatać to swoimi żartami i jeszcze dodać do tego swoją interpretację, to jaki ma sens czytanie poważnych reportaży albo analiz politycznych? To nauka łatwego myślenia. Zero-jedynkowego. Jest tak, jak mówi mój youtuber.

„Mówię jak jest” – to cykl filmów Mariusza Max-Kolonko. 

Dzieciaki, które to oglądają, nie mają świadomości podprogowego przekazywania im ideologicznych prawd. Nie są też w stanie przefiltrować tego, co mówi youtuber, przez swoją wiedzę czy doświadczenie. Później, jeśli już w ogóle rozmawiają na tak poważne tematy, powtarzają, co usłyszały od idola.

Skąd ta fascynacja?

Z bliskości. Jeszcze kilka lat temu młodzi ludzie szukali idoli wśród muzyków czy aktorów. Dostęp do nich był ograniczony. Informacje o naszych – powiedzmy – autorytetach otrzymywaliśmy z tego, co przekazały na ich temat media klasyczne. Teraz idol jest na kliknięcie myszką. Pokazuje, jak mieszka. Czym się zajmuje. Poza tym wchodzi z młodymi ludźmi w interakcje, dając im poczucie bliskości, relacjonuje swoje życie na Snapchacie. Jest dostępny.

I zarabia duże pieniądze.

Oczywiście. Nie tylko z liczby wyświetleń filmu, który stworzył. Im popularniejsze filmy, tym więcej pieniędzy z wyświetlania reklam czy umów z reklamodawcami. Youtuber poleca lub testuje jakieś produkty. Sprzedaje koszulki, kubeczki, naklejki. Widać to najlepiej przy okazji organizowanych coraz częściej zjazdów youtuberów.

Gigantyczna kolejka kilkunastolatków ustawia się do zdjęcia z idolem. 

Dzieciaki, jadąc na takie zjazdy, płacą za bilet 30-40 zł. Być może dostają od rodziców 50-100 zł. Czym kieruje się młody człowiek, kiedy stać go na dwie koszulki i kubeczek, a do wyboru jest 30-40 stanowisk z gadżetami? Ważne jest też selfie z ulubionym twórcą, koniecznie, żeby było ostre (jeśli nie jest, trzeba powtórzyć).

Ale YouTube to nie tylko zło.

Oczywiście. Pojawia się np. cała seria filmów, pod którymi można znaleźć komentarz: „wow, chciałbym mieć takich nauczycieli w szkole”.

Na przykład?

„Jędrek” z zamku Chojnik, „Mówiąc Inaczej”, „Po Cudzemu”, „SciFun”.

Ten ostatni to kanał naukowy, popularny cykl filmów na temat praw fizyki. 

Podanej w przystępny sposób. Dużym atutem jest to, że nie przeklina (śmiech). Problem w tym, że tego typu kanały nie przedrą się do czołówki, bo nie są tanią rozrywką.

Na YouTubie chodzi tylko o biznes?

Youtuberzy nie różnią się tak bardzo od reszty rówieśników. Każdy młody człowiek ma w kieszeni narzędzie do robienia filmów. Kusi go wejście w te same buty, nie tylko dlatego, że można zarobić. Jeśli popularny youtuber opublikuje na Facebooku czy Snapchacie, że za godzinę przyjdzie pod jakąś galerię handlową, to będzie tam czekała na niego gromada fanów. Więc z jednej strony gigantyczne pieniądze, z drugiej popularność.

Jest się czego bać?

Nie zapalałbym rodzicom czerwonej lampki, gdy na pytanie: „co ty tam oglądasz?” dziecko odpowie, że gamepla- yerów.
Jeśli miałbym coś doradzić, to przede wszystkim proste, ale ważne hasło: „rodzicu, bądź ciekawy”.

Czyli?

Jestem w stanie sobie wyobrazić, że rodzic siada z dzieckiem przed komputerem i razem oglądają film. Pojawia się przestrzeń do rozmowy. Można spytać dziecko, co w tym fascynującego, dlaczego to cieszy się taką popularnością. Można spróbować przekonać, że obok żenującej rozrywki jest też w internecie coś wartościowego.

Można też blokować treści. 

Blokady bardzo łatwo przejść. Poza tym zablokowana treść staje się jeszcze bardziej atrakcyjna, bo niedostępna i zakazana.

Nasi rodzice też nie wiedzieli, na kim się wzorujemy. 

Bo każde pokolenie ma swoich idoli. I każde pokolenie rodziców łapie się za głowę, gdy ich dzieci słuchają – a to Bea- tlesów czy Rolling Stonesów, a to Black Sabbath. Może się nam wydawać, że poziom prezentowany na YouTubie jest żenująco niski. Można odnieść wrażenie, że młoda widownia nie jest wymagająca. Że ma poczucie przynależenia do subkultury, ale całkowicie wypranej z buntu.

Ważne jest jednak, że zarówno twórcy, jak widzowie dojrzewają. Gdy widać możliwości, jakie ma przed sobą młody człowiek, który potrafi zaangażować do działania kilkaset tysięcy widzów, nagle okazuje się, że można też zrobić akcję charytatywną o sporym zasięgu (ReZimy Dobrem), realnie wesprzeć potrzebujących czy zmienić patrzenie na problem przez młodych ludzi. To potężne medium, warte zdecydowanie bardziej analizy i chęci poznania niż prostego przekreślenia. ©℗

MACIEJ BUDZICH jest blogerem, publicystą, znawcą internetu i mediów społecznościowych. Autor bloga „mediafun” o mediach, reklamie i marketingu.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, autor wywiadów. Dwukrotnie nominowany do nagrody Grand Press w kategorii wywiad (2015 r. i 2016 r.) oraz do Studenckiej Nagrody Dziennikarskiej Mediatory w kategorii "Prowokator" (2015 r.). 

Artykuł pochodzi z numeru TP 29/2016