Blisko, coraz bliżej

Jesienią 1918 r. na ulicach i w gabinetach polityków rodziła się wolność. Ale Polacy żyli też sprawami codziennymi: jak uniknąć grypy, za co kupić buty dla dziecka. Tak zaczynała się niepodległość: również w sferze spraw prozaicznych.

04.11.2008

Czyta się kilka minut

Ossi Oswalda zmarła w Pradze w 1948 r. Nie miała ani grosza przy duszy. Nikt też nie przypuszczał, że ta zubożała i przedwcześnie postarzała kobieta była kiedyś filmową gwiazdą. W każdym razie 1 października 1918 r. jej nazwisko wypisane było tłustym drukiem na afiszach rozwieszonych na warszawskich ulicach: Teatr Stylowy zapraszał na premierę "wybornej farsy z uroczą Ossi Oswaldą" pod tytułem "Dziewczynka z baletu". Dzieciom - wstęp wzbroniony.

"Dżumy nie będzie!"

Czym jeszcze żyli warszawiacy w październiku 1918 r.? Ostatnimi odsłonami Wielkiej Wojny, zwłaszcza przesileniem w Niemczech. Ale nie tylko. Także cenami masła śmietankowego, nowym teatrem otwartym przy placu Trzech Krzyży, atrakcyjną ceną perskich dywanów w sklepie na Królewskiej.

W ostatnich tygodniach przed 11 listopada 1918 r. "Kurier Warszawski" zapełniały - prócz polityki - także ogłoszenia, zapowiedzi premier i informacje o wypadkach. Na przykład 28 października czytamy, że w Hotelu Francuskim 58-letnia Waleria Dulewiczowa wpadła w otwór windy z wysokości drugiego piętra. Biedaczka miała szczęście, przeżyła. Z życiem natomiast pożegnali się dwaj samobójcy: przy ul. Dobrej powiesił się 60-letni Konstanty Lewandowski, były stróż nocny, a na parkanie Ogrodu Botanicznego (od strony Agrykoli, jak precyzuje dziennikarz) 21-letni student Michał Gościewicz, były uczeń kowieńskiej szkoły handlowej. O motywach nieszczęśników gazeta milczy. Tej samej nocy na życie targnęły się jeszcze dwie panny; szczęśliwie jednak udało się je uratować: 27-letnia Paulina Rejtanowa próbowała się otruć, a 28-letnia Paciorkówna skoczyła z okna z drugiego piętra. Zawód miłosny?

We Lwowie grozę w tych dniach budziła grypa "hiszpanka", która w Europie zabiła więcej ludzi niż wojna, a w tym akurat momencie boleśnie dotknęła Austro-Węgry. "Kurier Lwowski" tłumaczył, że osiem kolporterek zachorowało, stąd problemy z dystrybucją. Gazeta zamieszczała też porady doktora Bolesława Kwaśniewskiego, jak chronić się przed chorobą. "Ponieważ prawie każda infekcja idzie drogą jamy ust, powinno się w obecnych czasach panowania owej tzw. "hiszpanki" płukać często usta rozczynem wody utlenionej, myć dokładnie i często ręce oraz unikać przeziębień" - pisał doktor. "W końcu na pocieszenie dodam, że badania bakteriologiczne jednakowoż nie stwierdziły dotychczas żadnych nowych groźnych drobnoustrojów, jak np. dżumy azjatyckiej" - dodawał dr Kwaśniewski.

Wojna i życie

Lwowiacy rzeczywiście mogli odetchnąć z ulgą i dziękować losowi, czytając doniesienia sprawozdawcy "Kuriera" z Wiednia, który opisywał kolejne klęski spadające na stolicę monarchii. Poza wojną, rzecz jasna. "Hiszpanka" to jedno - z jej powodu zamknięto wszystkie szkoły. Strajk aktorów to drugie - na szczęście dyrekcje się ugięły i dały im podwyżkę ("Także redaktorzy i współpracownicy pism dostali podwyżkę" - dodaje znacząco korespondent). Po trzecie, podwyżka cen w hotelach. Co gorsza, w Wiedniu przestało być bezpiecznie. "Kradzież na porządku dziennym" - utyskuje dziennikarz i opisuje, że w hotelu trzeba teraz buty i bieliznę dawać garsonowi do ręki, bo jeśli zostawi się je przed drzwiami pokoju, znikną na pewno.

To wszystko zajmowało gazetę 11 października. Za miesiąc Lwów będzie już innym światem: w apogeum walk polsko-ukraińskich. Na początku listopada "Kurier" - gazeta wychodzi! - wypełnią więc doniesienia o postępach wojsk polskich. A także pocieszające plotki, jak ta o samolocie nad miastem. "Opowiadano, że lotnik wywiesił biało-czerwoną chorągiew i rozrzucał jakieś kartki" - czytali z przejęciem mieszkańcy. Aeroplan ostrzelano z pozycji ukraińskich, ale lotnik "zatoczył koło nad ulicą Piekarską i frunął dalej w stronę zachodu".

A o czym lwowiacy czytali w dziale ogłoszeń? O niejakim Jelinku z Wiednia, który polecał swoją metodę na "zmarszczki, fałdy na twarzy, wszelkie nieczystości skóry, piegi". O klaczy gniadej, 6-letniej do sprzedania. O akuszerce z Warszawy, pani Śmiałowskiej, która udziela porad i zapewnia dyskrecję. I że księgarnia "Polska" Bernarda Połonieckiego szuka praktykanta. Z kolei u pani Watzke na Potockiego można było kupić "szal jedwabny teatralny".

Obrączki czy gotowizna?

Tymczasem w miarę upływu dni napięcie rosło także w Warszawie - i choć dalej nie brakowało reklam zapewniających, że na Jarmarku Rzemieślniczym na Świętokrzyskiej jest najtaniej, robiło się coraz bardziej patriotycznie.

W Teatrze Stylowym farsa "Dziewczynka z baletu" została zastąpiona przez dramat "Pieśń weselna", a dochód przeznaczono na akademickie Koło Polskiej Macierzy. W filharmonii odbył się koncert "na opłatę czesnego za studentów b. wojskowych legionów wschodnich". W Muzeum Przemysłu i Rolnictwa na Krakowskim Przedmieściu ks. Czesław Oraczewski wygłosił 5 listopada mowę "o dzisiejszym położeniu narodowem", pt. "Polska na przełomie". A jeśli ktoś chciał dowiedzieć się czegoś o przyszłości z innego źródła, mógł udać się na seans spirytystyczny - codziennie na Wilczej 10-11.

Narodowej gorączce towarzyszyły głosy praktyczne. 4 listopada "Kurier Warszawski" zamieścił list zatroskanego czytelnika: "Bardzo pochwalam projekt ofiarowania obrączek ślubnych na skarb narodowy - tem bardziej przez osoby dawniej połączone - ale co mają robić nowożeńcy, świeżo zaślubieni, płacić drogo za obrączki i natychmiast je ofiarowywać? Lepiej może byłoby od razu wartość obrączek ofiarowywać w gotowiźnie. Ale jak odbyć ceremonję ślubną bez obrączek?" [zachowana pisownia oryginalna - red.].

Do wniosku, że nie samym duchem człowiek żyje, doszedł Józef Herbst, który nie zważając na ogólne zamieszanie otworzył 7 listopada lokal na Wierzbowej 8. W "Kurierze" ogłaszał otwarcie "składu win i delikatesów z pokojami gościnnemi i gabinetami. Kiedyś pod firmą W. Muller, teraz Józef Herbst i Syn, który poleca wyborową kuchnię, oraz piwnicę zaopatrzoną w wina, koniaki, likiery, rumy".

Tamtego ciepłego dnia

10 listopada warszawski "Kurier" pisał o obniżce cen: mięso spadło w cenie 1-1,5 marki polskiej na funcie, a chleb pytlowy do 5-5,25 marki za bochenek dwufuntowy. "Dalszy spadek jest spodziewany" - wieściła gazeta. Jednak choć była to rzecz ważna, nie ona znalazła się na pierwszej stronie, lecz "Powrót komendanta Piłsudskiego". "Dziś o godz. 7 m.[inut] 30 z rana pociągiem pośpiesznym z Berlina przybył do Warszawy komendant Józef Piłsudski" - czytamy. Jak na listopad, dzień był dość ciepły, przed świtem nie było przymrozków.

Przez następne dni w "Kurierze" coraz mniej było spraw zwykłych. Dominowały opisy starć między polskimi żołnierzami a bolszewikami i Niemcami, a także relacje z licznych wieców i manifestacji. "Warszawa jest w przełomie swego dawnego gnębionego w uścisku i niewoli życia. Idzie ku życiu nowemu, jak zahartowana bojownica, przez trud i walkę".

Ale zdarzały się historie opisane mniej patetycznym tonem. "Wczoraj w południe zabłąkana kula karabinowa wpadła przez okno do gabinetu prezesa polskiego sądu najwyższego w pałacu Rzeczpospolitej przy pl. Krasińskich i utkwiła w ścianie przeciwległej".

Polska była coraz bardziej widoczna. Z poczty na pl. Wareckim zdjęto niemieckie napisy. Niemiecki zniknął też z kinematografów (dotąd objaśnienia tekstów były po polsku i niemiecku). Teraz jednak, jak dyplomatycznie pisał sprawozdawca, "jest już coraz mniej widzów, którym język niemiecki jest potrzebny". W Stylowym nadal grali "Melodje duszy", ale za kilka dni miał je zastąpić film "Piękna Józia".

W kolejce po opał

Temperatura nadal nie spadała poniżej zera, ale warszawiacy - sądząc po liczbie ogłoszeń dotyczących opału - zaczęli szykować się do zimy. I tak, jeśli wierzyć sprzedawcy, tzw. kula opałowa "Kalory" dawała oszczędności do 50 proc.; do nabycia tylko na pl. Wareckim.

Niektórzy postanowili zaoszczędzić, zaopatrując się w nietypowy sposób w naftę. Dokładnie opisano historię kradzieży na Pelcowiźnie: "Odbywało się to w ten sposób, że na parkanie zajął miejsce »dostawca«, tłum zaś kobiet, mężczyzn i dzieci odbierał kolejno napełnione naczynia. Wspomniany »dostawca« pobierał jednocześnie pieniądze za wydawaną naftę".

Tę interesującą transakcję chciał przerwać patrol policji, ale nie wiedzieć czemu zaczęli do niego strzelać pobliscy niemieccy wartownicy. Tłum się rozbiegł i - jak zauważa "Kurier" - "niektórzy potracili dane naprzód za naftę pieniądze".

Powiodło się za to włamanie do sklepu na Zimnej: złodzieje zabrali 8 skrzynek masła. Problemy finansowe dotknęły zaś chyba mężczyznę określającego się jako "podróżnik korespondent", który zamieścił ogłoszenie: "Życzącym jechać do Anglii lub dalej dla interesów lub dla poratowania zdrowia mogę towarzyszyć. Znam Anglię, Egipt, Ceylon, Australię". Jeśli ktoś nie mógł wybrać się w podróż, a miał jeszcze pieniądze, mógł iść do kinoteatru. W Stylowym grali farsę (wyborną, rzecz jasna) "Niebieski Morycek"; w Apollo można było zobaczyć nową gwiazdę kinematograficzną Iven Andersen. Duńska aktorka "słynna z urody" grała w dramacie pod wiele mówiącym tytułem "Za chwilę rozkoszy".

Wolność, wybory i zima

11 listopada na froncie zachodnim podpisano zawieszenie broni. W Warszawie już w nocy zaczęto rozbrajać żołnierzy niemieckich (Piłsudski porozumiał się z Niemcami co do pokojowej ewakuacji ich garnizonu). Także 11 listopada Rada Regencyjna przekazała Piłsudskiemu dowództwo nad powstającym wojskiem polskim.

12 listopada "Kurier" doniósł, że dzień wcześniej do redakcji "Godziny Polskiej", pisma dotowanego przez władze okupacyjne, wkroczyli delegaci Polskiej Partii Socjalistycznej, zajęli lokal i zamiast "Godzin" zaczął wychodzić "Robotnik". "Nie można było pozwolić, aby gadzinowe pismo przetrwało okupację" - pisała redakcja "Robotnika" w nadzwyczajnym wydaniu z 12 listopada (przez następne lata siedziba pisma PPS będzie mieścić się na Wareckiej).

Choć w tych pierwszych dniach wolności większość gazety poświęcona była polityce - wezwaniom do wieców i informacjom (np. 14 listopada, że na Zamku Królewskim powiewa czerwony sztandar) - to pisano też o życiu codziennym. "Osoba przybyła z Łodzi zaprzecza jakoby tam głód panował. Brak tylko chwilowo ziemniaków" - informuje dziennikarz. Telegrafy zapewne zajęte były przekazywaniem ważniejszych informacji niż sytuacja zaopatrzeniowa.

19 listopada dowiadujemy się, że zima jest blisko. "Robotnik" pisze, że na wypadek gołoledzi trzeba "nakazać stróżom domów, aby posypywali chodniki i jezdnie piaskiem lub popiołem". Jak na lewicowe pismo przystało, przypomina, że kamienicznicy mają zaopatrzyć stróżów w kożuchy i buty.

Był też skandal feministyczny. Gazeta dowiedziała się, że burmistrz wykreślił z listy lekarzy sanitarnych kobiety lekarki i na ich miejsce wpisał mężczyzn. Miał powiedzieć: "W tych gorszych czasach kobiety nie nadają się na lekarzy sanitarnych". Redakcja w ostrym komentarzu przypomniała burmistrzowi, że wkrótce kobiety będą wybierać posłów na Sejm i że to być może on nie nadaje się na te czasy.

Ale w PPS-owskiej gazecie, podobnie jak w "Kurierze", znalazły się też ogłoszenia. W końcu także czytelnik o sympatiach socjalistycznych musi kupić np. karbid do lamp. Kupiec Aleksander Guttman reklamował swój towar, zbywany ze zniżką: "Sprzedaż wagonami oraz w pojedynczych blaszanych beczkach".

Obudzeni

26 listopada "Kurier Warszawski" doniósł (w rubryce "telegramy"), że we Lwowie znów zaczął wychodzić "Kurier Lwowski". W istocie wydawanie lwowskiego dziennika wznowiono kilka dni wcześniej, gdy do miasta dotarła odsiecz w postaci regularnych polskich wojsk.

W nadzwyczajnym wydaniu wieczornym 22 listopada redakcja "Kuriera Lwowskiego" pisała: "Jak z ciężkiej zmory, dławiącej całe życie nasze przez długie owe mroczne trzy tygodnie listopadowe, obudził nas cudny zimowy poranek". I wyjaśniła czytelnikom, dlaczego objętość gazety jest mniejsza: mianowicie na początku listopada patrol ukraiński zniszczył zecernię i grożąc dziennikarzom sądem wojennym zakazał wydawania pisma.

Przez następne dni, ostatnie dni listopada, lwowski dziennik pisał głównie o sytuacji na pobliskim froncie; opisuje też zniszczenia w mieście. Gazetę zapełniały również szczególne ogłoszenia: ludzie szukali bliskich albo informowali ich tą drogą, że żyją. I tak 25 listopada Józefa Grochowska, żona weterynarza z Kołomyi, donosiła, że przebywa z córką cała i zdrowa we Lwowie u brata.

27 listopada Maryna Wkryńska dała ogłoszenie, w którym "prosi o doniesienie przez dzienniki krakowskie rodzinie w Radomiu, iż jest zdrowa. Przyjadę dopiero na święta - gdyż wykłady rozpoczęte".

Zaczynała się Polska.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka działu Świat, specjalizuje się też w tekstach o historii XX wieku. Pracowała przy wielu projektach historii mówionej (m.in. w Muzeum Powstania Warszawskiego)  i filmach dokumentalnych (np. „Zdobyć miasto” o Powstaniu Warszawskim). Autorka… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 45/2008

Artykuł pochodzi z dodatku „Polska listopadowa (45/2008)