Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Ale trwała batalia, która do historii przejdzie jako "Bitwa o Anglię", setki niemieckich bombowców przemierzały Kanał La Manche, czasem kilka razy w ciągu dnia, by rzucić Londyn na kolana, od tych zmagań zależał los kraju (a także Europy) i brytyjskie dowództwo potrzebowało każdego lotnika. Doe przezwyciężył panikę, wystartował i zestrzelił dwa niemieckie samoloty. Z 12 maszyn z jego dywizjonu wróciło osiem. Doe przeżył swój pierwszy dzień bitwy. W ciągu kolejnych zniszczył łącznie 16 samolotów wroga.
Zmarły w lutym br. Doe to jeden z niewielu bohaterów książki "Bitwa o Anglię", z którymi jej autor Stephen Bungay mógł jeszcze rozmawiać osobiście. Dzieło Bungaya to wciągająca opowieść, posiada najlepsze cechy anglosaskiego pisarstwa historycznego, łączy perspektywę pojedynczych ludzi, ich przeżyć i emocji z analizą mechanizmów wojny i polityki. Autor składając hołd bohaterom, nie stroni równocześnie od iście brytyjskiej autoironii.
Dla polskiego czytelnika dużą niespodzianką będzie rozdział ostatni. Bungay podważa w nim szereg przyjętych - także w Wielkiej Brytanii - poglądów na temat przyczyn zwycięstwa w 1940 r.: że RAF zawdzięczał je męstwu nielicznych pilotów, że Anglia była nieprzygotowana, a naród zjednoczony itd. Nie uprzedzając wniosków Bungaya, powiedzmy tylko, że według niego Brytyjczycy wygrali, gdyż zachowali się wtedy "po niemiecku", a Niemcy przegrali, gdyż postępowali - tak jest! - bardzo "nie po niemiecku". I nie jest to wcale autoironiczny greps językowy.