Legendarna i romantyczna

Chris A. Williams, brytyjski historyk: „Bitwa o Anglię” to wielki mit, który można różnie interpretować. Zwolennicy rozluźniania naszych więzi z Unią twierdzą, że pokazuje ona, iż możemy radzić sobie bez Europy.

06.09.2015

Czyta się kilka minut

Piloci z polskiego Dywizjonu 303 podczas Bitwy o Anglię, 1940 r. / Fot. Polish Institute and Sikorski Museum London
Piloci z polskiego Dywizjonu 303 podczas Bitwy o Anglię, 1940 r. / Fot. Polish Institute and Sikorski Museum London

PATRYCJA BUKALSKA: Mija 75. rocznica „Bitwy o Anglię”, gdy – jak mówił Churchill – „tak niewielu” pilotów uratowało cały kraj. Dla Brytyjczyków to nadal źródło narodowej dumy?


CHRIS A. WILLIAMS: Tak, dzień 15 września – wtedy kulminacyjny moment walk – jest obchodzony w całym kraju. Mieszkam w Leicester, w środkowej Anglii – także w naszym mieście co roku 15 września odbywa się ceremonia przed pomnikiem upamiętniającym żołnierzy, a potem w miejscowym pubie spotykają się weterani. To wzruszający moment. Tamtego dnia, 15 września 1940 r., Luftwaffe przeprowadziła wielki atak na Londyn, RAF go odparł, zadając Niemcom duże straty i ten dzień upamiętnia dziś wszystkie wojenne zmagania brytyjskiego lotnictwa. Sama bitwa o Anglię – czy też, jak się częściej mówi: o Brytanię – trwała rzecz jasna dłużej niż jeden dzień, w zasadzie przez wiele tygodni latem i jesienią 1940 r. Wcześniej walki lotnicze toczyły się nad kanałem La Manche. W sierpniu i wrześniu Niemcy prowadzili ofensywę lotniczą na południu kraju, te powietrzne walki toczyły się dzień w dzień – i ten etap to właśnie „Bitwa o Brytanię”. Kolejnym etapem, nakładającym się na samą Bitwę, był „Blitz”, nocne naloty na angielskie miasta.

Jak Brytyjczycy to wtedy postrzegali? Czy patrzyli na zmagania jako na ten decydujący – dla nich – moment wojny?

Było to pierwsze wyraźne zwycięstwo, które pokazało, że można zatrzymać Niemców: od 1935 r. Hitler posuwał się do przodu i odnosił sukcesy, polityczne i potem wojenne. Ale jego szczęście wyczerpało się właśnie we wrześniu 1940 r. W gruncie rzeczy to marynarka wojenna, Royal Navy, zapewniła wtedy bezpieczeństwo Wielkiej Brytanii – uniemożliwiając Niemcom przeprowadzenie desantu na Wyspy Brytyjskie – i dała szansę imperium na zmobilizowanie sił przeciwko Niemcom. Wtedy nie było to jednak tak oczywiste dla ludzi, którzy na własne oczy oglądali toczącą się „wojnę w powietrzu”. Brytyjczycy mieszkający na południu kraju patrzyli w niebo i widzieli smugi pozostawione przez samoloty.

Dlaczego to tak ważna rocznica dla Brytyjczyków?

Pasuje do sposobu, w jaki pamiętamy II wojnę światową. Jest postrzegana jako punkt zwrotny. Była to też bitwa obronna, a zatem moralnie jednoznaczna – w przeciwieństwie do innych aspektów „wojny w powietrzu”, jak późniejsze alianckie naloty dywanowe na niemieckie miasta. No i oczywiście jest pamiętana – choć niesłusznie – jako bitwa, która uchroniła Wielką Brytanię przed niemiecką inwazją.

No właśnie, kto ocalił wtedy Wyspy? Kilka lat temu kilku brytyjskich historyków wystąpiło z tezą, że była to nie tylko zasługa RAF-u, ale w większym stopniu marynarki. Wywołali tym prawdziwą burzę...

Ale oni mieli rację! Nawet gdyby RAF poniósł wtedy całkowitą porażkę, to siły niemieckie podczas inwazji na Wyspy musiałyby najpierw przebić się przecież przez naszą marynarkę. Niemiecka flota, Kriegsmarine, była wprawdzie silna, ale zdecydowana przewaga brytyjska na morzach sprawiała, że Niemcy nie byli w stanie jej w pełni wykorzystać. A w rejonie potencjalnego desantu flota niemiecka składała się w ogóle głównie ze zgromadzonych rzecznych barek, które można było śmiesznie łatwo zatopić...

Zresztą również inni historycy i dziennikarze argumentowali, że brytyjska taktyka nie była wcale doskonała i na końcowe zwycięstwo istotny wpływ miały też niemieckie pomyłki. Myślę, że powodem tego rodzaju krytyki jest fakt, iż o „Bitwie o Brytanię” mówimy nadal w takich wybujałych kategoriach: „najbardziej decydująca”, „walczyli w niej sami bohaterowie” itd.


Skoro o bohaterach mowa: piloci byli wtedy gwiazdami, trafialina okładki popularnych magazynów.

To prawda. Pilotami zostawali ci najlepsi. Mali chłopcy nie marzyli o niczym innym, zbierali odłamki pocisków, które spadły z nieba. Ale to akurat zrozumiałe: bitwa powietrzna toczyła się na oczach ludzi, ale wysoko w powietrzu, daleko od ziemi. Jeśli spojrzy się na to w oderwaniu od niemieckich bombardowań, to można by powiedzieć, że były to odległe zmagania wspaniałych herosów. Jest w tym wielki romantyzm i zarazem mocny przekaz, który podchwyciła wówczas kultura masowa. Taka jest też pamięć o „Bitwie o Brytanię” – jako niezwykle symbolicznej, romantycznej, z wielką siłą jednoczenia wokół tego przekazu.

Na jej historię składają się setki opowieści o odwadze, o pojedynkach w powietrzu. Ale myślę, że równie wart uwagi był codzienny heroizm zwykłych Brytyjczyków, którzy zgodnie z zaleceniem władz „keep calm and carry on” – zachowywali spokój i robili swoje.

Nie było wtedy badań opinii publicznej, takich jak teraz, ale wiemy, że ludzie popierali decyzję rządu o stawieniu oporu Hitlerowi i o kontynuowaniu walki, choć kraj był w Europie zupełnie osamotniony – spora część kontynentu była podbita przez Niemców, a reszta przez Sowietów, którzy w tym momencie byli sojusznikami III Rzeszy.

Ponieważ brytyjski rząd chciał znać nastroje społeczne, była grupa ludzi, którzy, pracując w cywilu, starali się słuchać i analizować to, o czym mówi się na ulicach czy w pubach. Na podstawie tych raportów możemy powiedzieć, że morale było wysokie, a nastroje stosunkowo optymistyczne. Bardzo dobrze działała Służba Obrony Cywilnej, ludzie byli zdyscyplinowani. Generalnie poziom zaufania do rządu był bardzo wysoki, a być może najlepszym tego przykładem była zorganizowana ewakuacja dzieci z Londynu i innych miast zagrożonych bombardowaniami. W sumie podczas kolejnych jej etapów – bo cała akcja toczyła się już od 1939 r. – w bezpieczniejsze miejsca przewieziono około miliona dzieci. Można sobie wyobrazić, jakie zaufanie do władz musieli mieć ich rodzice, oddając swoje dzieci w obce przecież ręce – bo wyjechać mogli tylko najmłodsi, dorośli musieli zostać w atakowanych miastach.

W jaki sposób „Bitwa o Brytanię” jest dziś częścią brytyjskiej tożsamości? 

Odwracając się dziś od Europy, coraz mniej mówimy o udziale brytyjskiej armii w wyzwalaniu kontynentu w latach 1944-45 czy o późniejszej okupacji Niemiec. Poza tym, w miarę jak umierają ostatni świadkowie i uczestnicy tamtych wydarzeń, pamiętamy głównie rzeczy piękne i miłe, a nie te, które były najważniejsze lub w które było zaangażowanych najwięcej ludzi. „Bitwa o Brytanię” jest w tym sensie wydarzeniem wygodnym, które można zinterpretować także w ten sposób, że możemy bez problemu odciąć się od Europy i z powodzeniem poradzić sobie samodzielnie. Dla naszych konserwatystów to triumf brytyjskiej waleczności i zdolności wojskowych. Dla lewicy – pierwszy sukces „wojny ludzi przeciw faszyzmowi”. Rzecz ciekawa: przez 40 lat po wojnie niemal wszyscy historycy chwalili decyzję Churchilla z lata 1940 r., aby kontynuować walkę przeciw III Rzeszy. Dopiero w latach 90. XX w. pojawiły się – pojedyncze – głosy historyków, że był to błąd, który kosztował Brytanię utratę imperium.

Co Brytyjczycy wiedzą o udziale pilotów-obcokrajowców? W dywizjonach myśliwskich RAF-u było ich przecież ponad 20 procent... 

Trudno mi powiedzieć, co przeciętny Brytyjczyk wie o „Bitwie o Brytanię”, ale większość z tych, których wiedza wykracza poza słynne zdanie Churchilla o „nielicznych” i poza ikonę spitfire’a, pewnie wie, że w walkach brali udział też Polacy. Jak się jednak okazuje, nie wszyscy: w 2009 r., przed wyborami do Parlamentu Europejskiego, skrajnie prawicowe grupy – Britain First i Brytyjska Partia Narodowa – usiłowaływykorzystać tę historię w swej antyimigranckiej i nacjonalistycznej kampanii. Chcieli zinstrumentalizować nazwę „Bitwa o Brytanię”, twierdząc, że teraz też toczy się „bitwa o Brytanię” i na swych plakatach umieścili zdjęcia spitfire’ów. Tyle że posłużyli się przez przypadek zdjęciem samolotu z polskiego Dywizjonu 303. Prasa zaraz to wychwyciła – na samolocie widniała polska szachownica – i koniec końców ukazało się wtedy trochę artykułów, przypominających wkład cudzoziemców w to zwycięstwo.

Czego uczy opowieść o „Bitwie o Brytanię”?

Z jednej strony, że nie powinniśmy pozwolić, aby mity przesłaniały historyczną rzeczywistość. Ale, z drugiej strony, że dobro czasem jednak triumfuje nad złem... Bo to był pierwszy udany cios w Hitlera na drodze do wyzwolenia Europy, przynajmniej zachodniej. I także przesłanie dla wszystkich ówczesnych Europejczyków, że wojna jeszcze się nie skończyła. ©℗

Dr CHRIS A. WILLIAMS jest brytyjskim historykiem, wykładowcą Open University.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka działu Świat, specjalizuje się też w tekstach o historii XX wieku. Pracowała przy wielu projektach historii mówionej (m.in. w Muzeum Powstania Warszawskiego)  i filmach dokumentalnych (np. „Zdobyć miasto” o Powstaniu Warszawskim). Autorka… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 37/2015