Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Kiedy przyjęłam Jezusa za swego Pana i Zbawiciela, On mnie uzdrowił z choroby, z którą żaden lekarz nie mógł sobie poradzić”.
Tak bywało i bywa, i na takie postawienie sprawy można by przystać, gdyby nie pewien zgrzyt. Wiem, że w naszych bliźnich najbardziej nie lubimy tego, czego nie lubimy w sobie, i co przed sobą ukrywamy. Tymczasem dobrze jest tę smolistą smugę dostrzegać w sobie i u innych. Ta świadomość zła w nas, winy i grzechu, jest podstawą naszego człowieczeństwa – jak mówił Leszek Kołakowski. Uganiamy się więc za pozorowaną doskonałością nawróconych, uzdrowionych, oczyszczonych, gdyż miło jest stać wyżej od tych, którzy według naszego mniemania wciąż są „daleko od Pana”.
Ale nie nam sądzić innych, skoro sam Paweł Apostoł nie potrafi osądzić siebie. On, który „został porwany aż do trzeciego nieba”, mówi: „Dlatego, abym nie unosił się pychą, w moim ciele doświadczam słabości. Została mi ona dana jako wysłannik szatana, który mnie policzkuje, abym nie unosił się pychą”. Z tego wynika, że również wysłannicy szatana służą Bogu i ludziom, i to dla naszego dobra. Jeśli bowiem szatan o czymś marzy, to na pewno o wmówieniu nam, że możliwa jest, jak mówi wspomniany już filozof, „dyktatura miłości”. Miłości wymuszonej zwyczajem, prawem, przemocą, podstępem. I nie chodzi tylko o politykę – o takiej dyktaturze, o takim kochającym imperatorze, marzą nie tylko politycy, ale również ludzie religijni i ateiści. Katolicy też, skoro papież Franciszek przestrzega przed klerykalizmem i przed pokładaniem nadziei w państwie wyznaniowym.
Na pokusę ulegania tejże dyktaturze miłości narażeni są również małżonkowie i rodzice. Zastanawiamy się czasami, jak to się dzieje, że w porządnej katolickiej rodzinie jeden syn jest księdzem, a drugi złodziejem. Jedno dziecko jest do przesady pobożne, a drugie trzyma się od religii jak najdalej. Nie, nie chcę za wszystko obwiniać rodziców, jak też katechetów i duszpasterzy, ale kiedy my sami zaczynamy obwiniać cały świat za sytuację, w jakiej się znaleźliśmy, warto jednak popatrzeć w lustro.
Ewangelista Marek mówi, że Jezus „nie mógł [w Nazarecie] dokonać żadnego cudu, tylko kilku chorych uzdrowił, kładąc na nich ręce”. Stało się tak z prostego powodu: Jezus nie zdobywa zaufania podstępem, strachem, nie przymila się i nie zniewala cudami, ale czeka, aż Mu uwierzymy. ©