Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
On zaś spełnił prośbę, ale po swojemu. Od tamtego czasu wszystkie pokolenia chrześcijan powtarzają wciąż tę modlitewną formułę. Czasami zapominając o innych radach Jezusa co do modlitwy: żeby podczas niej nie być gadatliwym i nie sądzić, że im dłużej się modlimy, tym skuteczniej coś u Boga wyprosimy lub nawet wymusimy.
Czasami jednak taki gwałt odnosi skutek. Warunek: prosimy Boga o przysługę dla kogoś, a nie dla siebie. Coś takiego przeżył Abraham, gdy wstawiał się za mieszkańcami Sodomy i Gomory. Niestety, upór mieszkańców zniweczył wysiłki patriarchy. Jedynie Lot, choć on też uległ deprawacji, oraz jego najbliższa rodzina usłuchali wysłanników Boga i ocaleli. Z wyjątkiem żony, która nie umiała rozstać się ze swoją przeszłością.
Jezus przestrzega też przed mniemaniem, że sama modlitwa wystarczy, aby być dobrym chrześcijaninem. W Ewangelii Mateusza czytamy: „Nie każdy, kto mówi do Mnie: »Panie, Panie!«, wejdzie do Królestwa Niebieskiego, lecz tylko ten, kto pełni wolę mojego Ojca, który jest w niebie”. Z tego samego powodu na nic się zda prorokowanie w imię Jezusa, wyrzucanie demonów i czynienie cudów.
Modlitwa jest przede wszystkim domyślaniem się tego, czego Bóg ode mnie dzisiaj potrzebuje; do kogo i z czym pragnie mnie posłać – gdyż to przeze mnie chce odpowiedzieć tym, którzy u niego szukają pomocy. Dlatego „Ojcze nasz” jest nie tyle gotową modlitwą, co bardziej scenariuszem, schematem pokazującym, jak modlitwa powinna się dziać, żeby była w Duchu Chrystusa. Najpierw jest troska o zachowanie więzi z Bogiem, ale bardzo czułej, miłosnej, takiej jak między rodzicem i dzieckiem. Potem troska o to, byśmy nigdy nie zapomnieli, że rzeczywistość, w której żyjemy, nie jest jedyna – ale że w niej żyje Bóg i tylko On jest święty, On jest jedynym sacrum, a wszystko inne, łącznie z Kościołem i liturgią, jest miejscem, w którym Bóg się nam objawia i zaprasza do przemieniania świata zgodnie z zamysłem Jego serca. A ponieważ wszystko, co jest, jest Boże, to znaczy, że chrześcijanin nigdy się Bogu nie wywdzięczy za to, że jest, żyje i umiera z nadzieją na dalsze życie. Największą zaś pokusą jest mniemanie, że można zbudować ludzki świat wprowadzając, jak mówił Leszek Kołakowski, dyktaturę miłości, która polega na tym, że w takim świecie nie ma miejsca na słabość, grzech, a tym samym na przebaczenie, pojednanie; zaś o miłosierdziu nie ma co marzyć. W takim świecie śmiechu nie usłyszysz, chyba że szyderczy.
Aktor Bud Spencer, zapytany, co i w jakim towarzystwie chciałby zjeść tuż przed śmiercią, odpowiedział: „Spaghetti. Z Jezusem Chrystusem”. To się nazywa pobożność! Zwłaszcza gdy ten sam człowiek mówi, że jako katolik nie boi się śmierci; przeciwnie – jest jej ciekaw. A to spaghetti też nie przez przypadek tutaj się znalazło, jako że Spencer znany był dzięki spaghetti westernom z lat 60. i 70. Coś więc jest z prawdy w przysłowiu: „Jakie życie, taka śmierć”. ©