Bezradność i pycha

Na dźwięk magicznego fletu Rymkiewicza dają się nabierać ludzie pyszni i ludzie bezradni. Jego pycha przemawia do pysznych. Jego autorytaryzm – do tych, którzy, sami bezradni, szukają wodzów.

24.06.2013

Czyta się kilka minut

 / Jan Matejko, fotomontaż Marek Zalejski
/ Jan Matejko, fotomontaż Marek Zalejski

Najgłupsza metoda walki z mitem, np. mitem rymkiewiczowskim, to walka z nim również przy użyciu mitu. Udajemy wówczas, że nie wiemy, skąd się dzisiejszy Jarosław Marek Rymkiewicz w ogóle wziął i skąd się wzięli jego coraz żarliwsi wyznawcy. No bo przecież w naszym „małym dworku” tak było pięknie i tak się nagle wszystko popsuło, skoro nawet ktoś taki jak Rymkiewicz – „jeden z nas”, laureat NIKE, autor „Rozmów polskich latem 1983 roku” i „Umschlagplatzu” – „po prostu zwariował”. O Zbigniewie Herbercie też tak mówiono.

Tymczasem doskonale wiadomo, skąd się dzisiejszy Rymkiewicz wziął i skąd wzięli się jego wyznawcy. Przedstawiciele różnych pokoleń, których autor „Reytana. Upadku Polski” uwodzi obrazem oczyszczającej masakry, szubienicy, a kiedy szubienica mu się znudziła (tak jak każdemu styliście nudzi się zbyt oklepany zwrot) – zastąpionej gilotyną.

Kontekst, w którym narodził się dzisiejszy Rymkiewicz i jego kult, to pierwsza „wojna na górze”. I szerzej: gwałtowne spory lat 90., z początków naszej niepodległości. Zatem nie tylko wojna Wałęsy i Mazowieckiego, ale także spór o dekomunizację, lustrację i nabierający żarliwości nieco później spór o całą polską historię (Polacy niewinni czy tacy jak inni, zdolni wyłącznie do aktów heroizmu czy także do aktów bestialstwa?). A wreszcie spór o gospodarczą transformację, szczególnie o dystrybucję jej benefitów i społecznych kosztów.

OFIARA UTRACONEJ JEDNOŚCI

Rymkiewicz ma dziś tak wielu wyznawców, ponieważ jego reakcja na pojawienie się tych sporów była reprezentatywna, typowa, żeby nie powiedzieć – banalna. Tak samo reagowaliśmy wszyscy, obojętnie po której stronie barykady w końcu wylądowaliśmy. Tysiące, a może nawet miliony ludzi wychowanych wcześniej w sielankowym micie narodowej i solidarnościowej jedności, której przeciwnikami byli wyłącznie „komuniści” i „zdrajcy”. Natychmiast z tej wspólnoty egzorcyzmowani, wraz z niebezpiecznymi dla narodowej jedności różnicami interesów, poglądów, biografii.

Dopiero we własnym państwie ta częściowo mityczna, częściowo spełniająca pragmatyczne funkcje „wspólnota” odkryła cały urok ideowych konfliktów, a także różnice interesów, biografii, fatum społecznego pochodzenia w kraju, który z feudalizmu (faktycznego, mentalnego) nigdy do końca nie wyszedł. Odkryła nawet pojęcia takie jak „etniczny Polak”, „Ukrainiec” i „Żyd”. Za każde takie odkrycie płaciło się traumą nowego konfliktu.

W tej „Odysei wolnych Polaków” – od mitu opozycyjnej, solidarnościowej, wreszcie przykościelnej jedności, do odkrycia i wyartykułowania realnej różnicy – Jarosław Marek Rymkiewicz był postacią kluczową. To przecież on wcześniej mit jedności skutecznie budował. Jego wydana w1984 r. powieść-gawęda „Rozmowy polskie latem 1983 roku” była „Panem Tadeuszem” pierwszej Solidarności. Rymkiewicz stworzył ten mityczny portret solidarnościowej wspólnoty „ku pokrzepieniu serc”, kiedy pierwsza Solidarność była już martwa. Najbardziej sympatyczną postacią powieści jest Adam Michnik, o którym narrator książki, „pan Mareczek”, nigdy nie mówi inaczej niż: „nasz miły, dzielny, nasz wspaniały Adaś”.

Konflikty lat 90. tę idyllę zniszczą. W 1993 r. w „Życiu Warszawy” ukazuje się wywiad Rymkiewicza „Dlaczego jestem taki wściekły”, gdzie zostanie skodyfikowany cały zespół poglądów i obrazów, które autor „Wieszania” będzie już tylko radykalizował. Mamy zatem wspaniałą Polskę sarmacką, która „nie miała kompleksów wobec nikogo”. Mamy polską inteligencję, która „zawsze chce z Polaków zrobić jakiś inny, podobno lepszy naród”.

Ale Rymkiewicz negocjuje jeszcze z „europejskością”: Unii Europejskiej nie nazywa „pomysłem Róży Luksemburg”, jak czyni to dzisiaj. Poprzestaje na stwierdzeniu, że w I RP „Polak powiatowy” był jednocześnie „Europejczykiem” w sposób niejako naturalny. W odpowiedzi na swój manifest Rymkiewicz dowiaduje się, że „jego język przypomina język młodego skina”. Polemiki, także inteligenckie, prowadzi się wówczas tak samo jak dzisiaj, przy użyciu kłonic, łopat, toporów, rzadziej argumentów.

Najzabawniejsze jest to, że przez burzliwe lata 90. Rymkiewicz wędruje od mitu jedności do mitu jedności. Zaczyna od mitycznej wizji wspólnoty sięgającej od „Adasia” do „pana Mareczka”, od robotników do inteligentów. Wyklucza z niej i egzorcyzmuje tylko „komunistów”, którzy w latach 80. wydają mu się zdecydowaną mniejszością. Po konfliktach lat 90., które zarówno on, jak też najbliższy mu wtedy polityk Jan Olszewski regularnie przegrywają, Rymkiewicz powie w jednym z wywiadów: „Jebał was pies! Nie interesujecie mnie, róbcie sobie, co chcecie, idźcie sobie do Europy albo gdzie indziej, gdzie się wam podoba. Tu jest nasz kraj – wolnych Polaków. Jedna czwarta zupełnie wystarczy, żeby być wolnym narodem”.

Między sielankowym „panem Mareczkiem” a posmoleńskim Jarosławem Markiem Rymkiewiczem nic się nie zmieniło, jeśli chodzi o wizję polskiej wspólnoty. Zmieniły się tylko proporcje. W „Rozmowach polskich” usunięci z niej „komuniści” stanowili mniejszość. Dziś zdrajców i odstępców jest już 75 procent.

KULT WIESZCZA

Ale brutalizacja lat 90. nie tłumaczy wszystkiego. Rymkiewicz jest człowiekiem dumnym, można powiedzieć wręcz: pysznym. Wykluczony z „inteligenckiej elity” przez ludzi, których często uważał za mniej utalentowanych od siebie (czasem nie bez racji), niegodnych więc tego, aby miejsce „w elicie” mu przyznawali albo też odbierali, postanowił zagrać inną rolę. Już nie Mickiewicza piszącego ku pokrzepieniu serc, ale szczurołapa z Hamelin, który wzgardzony i oszukany przez tamtejszych mieszczan swą magiczną pieśń zagrał ich dzieciom. Wyprowadził je poza mury miasta i potopił w rzece.

Na dźwięk magicznego fletu Rymkiewicza dają się nabierać dwa typy ludzi, pyszni i bezradni. Do pysznych przemawia pycha samego Rymkiewicza. Natomiast jego autorytaryzm (kreowanie się na wodza poetów, który namaszcza wodza polityków – Jarosława Kaczyńskiego), przemawia do tych, którzy – sami bezradni – takich wodzów szukają.

Każdemu z tych dwóch typów wrażliwych na dźwięk rymkiewiczowskiego fletu można przydzielić konkretne nazwisko i twarz. Zacznijmy od pysznych. Poeta (kiedyś niezły) Wojciech Wencel zaczął po Smoleńsku naśladować „obywatelską poezję” Rymkiewicza, ponure rymowanki służące przedstawieniu „nas” jako antycznych polskich bohaterów, a „ich” jako zdrajców, łotrów i złodziei. To, co w literackiej biografii Rymkiewicza pozostanie arbitralną i „pańską” przygodą wielkiego artysty (trochę jak przemówienia radiowe Ezry Pounda, za które trafił do klatki, a które nie przyćmiły nigdy jego „Cantos”), muzę Wencla, nieco jednak skromniejszą, zniszczyło.

Apogeum jego hołdów dla „mistrza” jest recenzja, raczej pamfletowa, z poświęconej Rymkiewiczowi książki wydanej przez „Frondę”, która dla Wencla i tak okazała się za mało wiernopoddańcza. Opublikowany w „Gazecie Polskiej” tekst był zatytułowany po prostu „Na kolana przed wieszczem!”, a można w nim było przeczytać: „Istnienie Jarosława Marka Rymkiewicza jest dowodem na to, że nasza dziejowa misja wciąż trwa. Właściwie każda jego publiczna wypowiedź mówi nam, skąd przychodzimy, kim jesteśmy i co powinniśmy robić, by pozostać Polakami. Świeżo wydana przez »Frondę« książka »Spór o Rymkiewicza« zbiera jednak teksty głównie zajadłych wrogów romantyzmu. Kogóż tu nie ma? (...) Stroszą pióra skompromitowany filozof Marcin Król, znana z sympatii dla Ruchu Poparcia Palikota Agata Bielik-Robson, tropiciel »mętnej mistyki« smoleńskiej Paweł Lisicki oraz przedstawiciel literatów III RP Jarosław Klejnocki. Do kompletu brakuje jedynie krasnala Horubały (...). Książkę można z czystym sumieniem wyrzucić do kosza. Prawda jest bowiem taka, że żadnego sporu o Rymkiewicza nie ma. Jeśli jest to pisarz »kontrowersyjny«, to tylko dla tych wychowanków III RP, którzy nie rozumieją polskości i żyją w swoich lewackich, neoendeckich bądź pseudokatolickich inkubatorach”.

Dla tych, którzy sądzą, że nie ma tu pychy, a ten tekst to akt pokory wobec Rymkiewicza, przytoczę fragment wiersza Wojciecha Wencla, gdzie zwracając się do Marcina Świetlickiego, pisze: „Mówiliśmy językami ludzi i aniołów, ty językiem ludzi, ja językiem aniołów. Ale w gruncie rzeczy byliśmy do siebie bliźniaczo podobni, nikt nas nie rozumiał...”. Ta manieryczna stylizacja tłumaczy, dlaczego pewien typ poetów, pisarzy, dziennikarzy, a nawet polityków, „wciąż nie dość uwieńczonych przez świat”, odnajduje się tak łatwo w proponowanym przez Rymkiewicza idiomie bezgranicznej pychy i resentymentu.

Drugi typ – wyjątkowo ulubionego przez dzisiejszego Rymkiewicza pokornego wyznawcy – reprezentuje Joanna Lichocka. Dziennikarka ta, czasem lepsza, czasem gorsza, ale wielokrotnie potrafiąca unieść warsztatowe kryteria rozmów z politykami czy ludźmi kultury, kiedy rozmawia z Rymkiewiczem, dziennikarką już nie jest, staje się dzieckiem wysłuchującym wielkiego rodzica. Dlatego właśnie ją Rymkiewicz uczynił instrumentem służącym – całkowicie biernie – do przekazywania światu jego moralnych i politycznych nauk. Lichocka, zawsze niestety pogrążona w tym samym niemym podziwie, wysłuchała więc rozważań Rymkiewicza o Jarosławie Kaczyńskim, który „ugryzł polskiego Żubra w tyłek zmuszając go do galopu”, o „nieprawdziwych Polakach” (których, niestety, jest większość), o zdrajcach, o gilotynie...

I to już koniec, nie ma tam więcej żadnej tajemnicy. Pomiędzy pychą Wencla a bezradnością i wynikającą z niej pokorą Lichockiej mieści się cały kult Rymkiewicza, prezentowany dziś przez dziennikarzy „Gazety Polskiej”, przez redaktorów „Sieci”, przez niektórych przynajmniej twórców „autorskich programów” Telewizji Republika. A wreszcie przez Roberta Mazurka, którego koncept „lemingów” (Polaków drugiej kategorii, głosujących zwykle na PO) wiele zawdzięcza rymkiewiczowskiej typologii „wolnych Polaków” i „zdrajców”.

DYSKUTUJĄC Z MISTRZEM

Ale nie tylko bezradni i pyszni są czytelnikami Rymkiewicza, nawet jeśli inna, ciekawsza i uważniejsza, a przede wszystkim bardziej partnerska recepcja nie jest tak politycznie nagłośniona. Bez kamieni wrzucanych przez Rymkiewicza do polskiej studni (do bagna, przez które niestrudzenie szarżuje pokąsany żubr?) nie byłoby np. ważnej książki Jana Sowy „Fantomowe ciało króla”. Nie byłoby też recenzji z tej książki autorstwa Bartłomieja Sienkiewicza (wówczas jeszcze niebędącego szefem MSW) na łamach „Przeglądu Politycznego”, która zawierała polemikę z najważniejszą chyba tezą „rymkiewiczowskiego obozu”.

Sienkiewicz odwrócił bowiem powtarzany przez uczniów Rymkiewicza zarzut „postkolonializmu”, kierowany przez nich pod adresem zwolenników modernizacji Polski lub choćby rzadkich polskich wyznawców politycznego realizmu. Napisał: „dziennikarz »Rzeczpospolitej« w serii reportaży z Afryki pokazał kiedyś, jak obywatele Mali – najbiedniejszego kraju kontynentu – żyją nostalgią po swoim wspaniałym średniowiecznym królestwie. To był zapis chorobliwej tęsknoty paraliżującej codzienność – ba, zastępującej codzienność marzeniami o dawnej świetności. (...) Przy wszelkich różnicach Pierwsza Rzeczpospolita spełnia podobną rolę w dzisiejszej Polsce. Wieczne niezadowolenie i frustracja, wynikające z porównań z potęgami europejskimi, prowadzą do pogardy dla własnego kraju, jego dorobku, sukcesów na miarę istnienia realnego, a nie wyimaginowanego. Imaginacja bowiem podpowiada wizję Polski Jagiellonów i Batorego, jako »naturalny stan« państwa”.

Bezradność i pycha, którymi Rymkiewicz epatuje swoich czytelników, to zatem figura naszej narodowej choroby – postkolonialnej „dwubiegunówki” [choroba afektywna, dwubiegunowa, jej objawami są następujące przemiennie ataki depresji i psychotycznego wzbudzenia – red.]. Tę chorobę sprowadziły na nas rozbiory, kiedy wielu obywateli I RP – do ostatniej chwili przekonanych, że żyją w imperium – znalazło się nie tylko bez imperium, ale nawet bez państwa. Wówczas powstał nasz postkolonialny mit sarmackiego imperium. Powracający zawsze, gdy z rzeczywistością – własnego państwa, realnego geopolitycznego kontekstu, potencjału i ograniczeń aktualnej polityki polskiej – nie dajemy sobie rady zbyt dobrze.

Chyba najzabawniejszą, a zarazem najbardziej tragiczną postacią spośród uczniów Rymkiewicza jest Ludwik Dorn, kiedy – jednoznacznie pod wpływem „rymkiewiczowskiego wzmożenia”, uwiedziony koncepcją „założycielskiej masakry” – powtarza, że Smoleńsk może nie był zamachem, ale należy go potraktować jako „krwawy akt założycielski”. Dzięki któremu Rzeczpospolita nabierze wreszcie powagi w oczach obywateli, gdyż wcześniej wypełzła zaledwie jako bękart spod Okrągłego Stołu. To jest może najczystszy przykład rymkiewiczowskiej słabości pozującej na siłę.

Prawdziwa siła nie sprowadza bowiem masakry na własny naród, ale broni słabych, ocala cywilów. Prawdziwa siła to dobrze funkcjonujące państwo i naród znający swój realny potencjał, nie rozdzierany codziennie pomiędzy bezradnością a pychą. Rymkiewicza słuchają dzisiaj w Polsce ludzie, którzy prawdziwą siłą nigdy nie dysponowali, nawet jej nie widzieli, trudno się zatem dziwić, że dali się nabrać na jej histeryczny pozór. Problem tylko w tym, że ludzie, którzy mylą siłę z histerią, kiedy przypadkiem wpadnie im w ręce jakaś władza, potrafią być niebezpieczni dla siebie i innych.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 26/2013