Bez kokieterii

Łukasz Maciejewski: - Przewodniczy Pani jury polskiego konkursu na Krakowskim Festiwalu Filmowym. Nie ciągnie Panią w stronę dokumentu?

05.06.2007

Czyta się kilka minut

DOROTA KĘDZIERZAWSKA: - Chciałam reżyserować dokumenty, ale zawsze kończyło się na fabule; odzywała się wtedy we mnie dawna nieśmiałość - ludzka, nie artystyczna. Dokument wymaga odwagi i dociekliwości reporterskiej: trzeba wyciągać od bohaterów rzeczy prywatne, a to dla mnie trudne zadanie.

- Ale w szkole filmowej reżyserowała Pani dokumenty. Znając Pani artystyczny charakter pisma, domyślam się, że w dokumencie interesuje Panią raczej kreacja niż weryzm.

- "Agnieszka", etiuda z 1981 r., to moje ulubione dziecko z tamtych lat; drugi dokument - "Początek" - zrobiłam na trzecim roku, na egzaminie dostałam za niego piątkę, ale z filmu nie byłam zadowolona. I nie jestem. Potem do dokumentu nie wracałam.

Uwielbiam "Siedem kobiet w różnym wieku" Krzysztofa Kieślowskiego - film o kobietach, balecie, życiu, ale też o Kieślowskim. Męczą mnie dokumenty, które są zbyt blisko życia, karmią się samym realizmem. Nie interesuje mnie natrętne podglądanie prywatności, lubię filmy, w których prawda o bohaterze zostaje skojarzona z prawdą reżysera, jest ponad codziennością.

- Od Pani pierwszej etiudy do filmu najnowszego - "Pora umierać", - minęło 25 lat. To zdumiewające, jak blisko siebie są te tytuły, jak konsekwentna jest Pani droga artystyczna.

- Wiele zawdzięczam tygodniom spędzonym na planie filmów mamy, Jadwigi Kędzierzawskiej. Jako dziecko godzinami przyglądałam się, jak powstaje film; plan filmowy wydawał mi się magią, ale z drugiej strony znałam scenariusze mamy i miałam świadomość, jak długa jest droga do tego, by osiągnąć ostateczny efekt. Miałam więc świadomość kompromisów, z którymi trzeba się liczyć i na które nie wolno sobie pozwolić. Rozpoczynając studia w łódzkiej Filmówce, cierpiałam, że to, co mnie się w kinie podoba, nie satysfakcjonuje profesorów ani kolegów; wtedy w większości studenckich etiud pojawiały się odpady po kinie moralnego niepokoju: bary mleczne, szpitale psychiatryczne, było ciasno, brudno, klaustrofobicznie. Nie lubiłam kina moralnego niepokoju...

- Cenił Panią Wojciech Jerzy Has...

- Ale rzadko ze sobą rozmawialiśmy, co najwyżej udzielał mi szczegółowych rad. Has niczego nie przesądzał - radził, ale zarazem podkreślał, że film powinien być wyrazem indywidualności reżysera i jego intuicji. Kiedy pokazałam mu zmontowane "Jajko", wiedziałam, że coś w tym filmie nie gra do końca, Has wskazał mi wówczas dwa konkretne ujęcia, należało je wyrzucić - prosta operacja, na co sama nie wpadłam. Zawsze będę pamiętać słowa, które powtarzał studentom: "Jeżeli masz zrobić błąd, zrób własny błąd, niech to będzie twoja pomyłka".

- Skończywszy zdjęcia do "Pora umierać", na prawie rok wyłączyła się Pani z życia, żyjąc jak w klasztorze i całymi dniami montując film.

- Ten pustelniczy tryb jest mi potrzebny, bo wraz z operatorem Arturem Reinhartem uprawiamy kino autorskie, także w tym znaczeniu, że wszystkim zajmujemy się sami, nie tylko montażem, ale również synchronizacją dźwięku. Boli mnie każda klatka, z której muszę zrezygnować, żal mi każdej wyrzuconej sceny.

Zawsze pragnęłam napisać scenariusz specjalnie dla Danuty Szaflarskiej. Przed trzema laty napisałam rzecz, która się Danusi spodobała, jednak TVP nieoczekiwanie zdecydowała się wówczas współfinansować "Jestem", dlatego dopiero po skończeniu "Jestem" rozpoczęliśmy przygotowania do następnego filmu. Stała się rzecz niezwykła: słysząc, że zagra Szaflarska, zdecydowało się nam pomóc wiele osób z branży, a bez ich pomocy film by nie powstał.

- Kreacja tej wybitnej aktorki jest jej pierwszą główną rolą od czasu "Skarbu" z 1948 r.! Szaflarska jest dobrym duchem Pani kina: wcześniej zagrała w "Diabłach", potem w "Nic". Jak się poznałyście?

- Właśnie przy "Diabłach". Posłałam jej scenariusz wraz z listem, pisząc, że chciałabym z nią pracować i że idealnie pasuje do roli wiedźmy. Danusia była tym porównaniem uszczęśliwiona. A na planie, jak wszyscy, zakochałam się w niej: w jej żywiołowości, radości życia, energii.

W jej twarzy jest wszystko - radość, smutek, figlarność i udręka. Danka jako Aniela, bohaterka "Pora umierać", jest przepiękna; różna w zależności od charakteru sceny, ale wciąż w ramach tej samej, konsekwentnej roli. Rozmawia ze swoim pieskiem, do kogoś musi przecież mówić, nie jest jednak ckliwa i staruszkowata - ma żar w oczach, jest młoda i wiecznie kobieca - jak Danusia.

- To film o pamięci, o świecie i ludziach, którzy odchodzą, ale także o zanikającej architekturze, bo dom Anieli to jedna ze wspaniałych willi budowanych na linii otwockiej, które za Gałczyńskim nazywane są "świdermajerami".

- Z każdym miesiącem coraz mniej tych drewnianych willi: niszczeją, rozpadają się albo są remontowane, ale nie restaurowane - tracą osobowość, zyskują plastikowe okna. ,,Pora umierać" wiele zawdzięcza Albinie Barańskiej, znakomitej dekoratorce wnętrz, pracowałam z nią już przy moim debiucie. Potrzebowałam kogoś takiego jak Albina, wiedziałam bowiem, że w tym filmie każdy detal ma swoje znaczenie. Albina przyjechała do pustej willi, kazała wyrwać ze ścian kaloryfery i zaaranżowała dom, dając mu taką duszę i klimat, że część ekipy była zdumiona, jakim cudem udało się nam znaleźć tak wspaniałe gotowe wnętrza.

Film jest czarno-biały, ale właśnie dzięki temu udało nam się odtworzyć kolory pamięci: kryształowe szybki, niezwykłe faktury podłóg, wnętrza szaf, klimat opuszczonych werand. Kolor chyba wiele by zepsuł, zakłóciłby czystość, klarowność, udosłowniłby świat marzeń.

- Każdy z Pani filmów mówił o uporczywym poszukiwaniu Domu. Realnego i mitycznego. Pisanego koniecznie wielką literą...

- Myślę, że ma pan rację, chociaż nigdy nie otwierałam moich filmów takim kluczem. Dom to zawsze poczucie bezpieczeństwa. Kiedy było mi źle, pędziłam do domu, bo tam była ukochana babcia, siostra, rodzice.

- Dzień dzisiejszy Anieli nieustannie nakłada się na wczorajszy, a sceny realistyczne sąsiadują z onirycznymi... Nie boi się Pani zarzutów, że te ostatnie są pretensjonalne?

- Dwa światy kotłują się i wzajemnie przenikają. Aniela, jak większość starych ludzi, jest częścią minionego świata, wspomnień i repryz, które nie pozwalają o sobie zapomnieć. Na studiach, kiedy byłam zadowolona z jakiegoś filmu, miałam ochotę pokazać go na egzaminie, niezależnie od opinii profesorów i kolegów. Pamiętając wspomniane słowa Hasa, wiedziałam, że to mój świat i że zrobiłam wszystko, co potrafiłam. To mi zostało do dzisiaj. Skoro zdecydowałam się pokazać film widzom w takim kształcie, to znaczy, że nie ma już we mnie wielkiego dygotu. Ani kokieterii.

---ramka 514314|strona|1---

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 22/2007