Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Wcale nie naszego Millera! Rosja to duży kraj, niczego im nie brakuje, nawet Millerów swoich mają pod dostatkiem.
Usiedli za stołem, skromnie, bez napitków. Poczekali, aż ruszą kamery, i zaczęli:
– Porozmawiajmy, Aleksieju Borysowiczu – zagaił Władimir Władimirowicz.
– Porozmawiajmy – odrzekł uprzejmie, drżącym od należnego szacunku głosem, Aleksiej Borysowicz.
– Co tam z rurociągiem Jamał II Aleksieju Borysowiczu? Zapomnieliście, a?
– Zapomnieliśmy, Władimirze Władimirowiczu. Nasza wina!
– No, to wybudujcie go, niech się nasi polscy partnerzy nie martwią, że im gazu zabraknie!
– Tak jest, Władimirze Władimirowiczu. Zbudujemy!
– I dobrze! To teraz do roboty, możecie już iść – zakończył miłą pogawędkę Władimir Władimirowicz. Aleksiej Borysowicz otarł pot z czoła, poderwał się z krzesła i pobiegł na budowę.
Polscy partnerzy nie byli szczęśliwi. Wpadli w panikę. Jeden minister mówił, że to ciekawy pomysł. Drugi minister, że to głupi pomysł. A premier, że w ogóle o niczym nie słyszał, ale na pewno rozpyta kogo trzeba.
Potem polscy partnerzy wzięli się za łby i wybuchła gigantyczna awantura. Nikt już nie mówił o niczym innym, tylko o tym Jamale II: że skandal, prowokacja, że trzeba bronić się i odpowiedzieć pryncypialnie. Jedni chcieli odwołać ministra, inni ujawnić tajną instrukcję negocjacyjną. W końcu wszyscy zaczęli oskarżać się o zdradę. Rozważano nawet powołanie komisji śledczej.
Tymczasem Władimir Władimirowicz siedział już dawno w swojej pięknej podmiejskiej rezydencji. W haftowanych drogocenną nicią papuciach, bez kamer, bez dziennikarzy, spokojnie głaskał psa. Nagle pokiwał głową i sięgnął po złoty telefon komórkowy z dwugłowym orłem.
Pik, pik, pik – wystukał do Aleksieja Borysowicza.
– Locha? Ty? – zapytał. – Wstałeś już?
– Tak jest, Władimirze Władimirowiczu – odpowiedział Aleksiej Borysewicz, stając przezornie na baczność, choć był sam jeden w wielkiej marmurowej bani.
– Widzisz, co się dzieje u Polaków?
– Noooo, jaja jakieś!
– A jak ci mówiłem, że tak będzie, to ględziłeś: „Oni się nigdy na to nie nabiorą, Władimirze Władimirowiczu, przecież i tak nie wybudujemy nic bez ich zgody, Władimirze Władimirowiczu, zresztą ta rura nam niepotrzebna i z kasą krucho, Władimirze Władimirowiczu. Lepiej może dajmy spokój”. Ble, ble, ble, ble. Gadałeś tak, Locha?
– Tak było... – przyznał Aleksiej Borysowicz ze skruchą i ze zgryzoty aż przysiadł na srebrnym bidecie.
– No, nie martw się, w końcu to dobrze, że wyszło na moje – powiedział Władimir Władimirowicz, wyraźnie zadowolony. – Trzeba, Locha, rozumieć tę, no, polską duszę. A teraz bywaj zdrów, odpoczywaj, a jak odpoczniesz, to myśl, jak kasę z Cypru wyciągnąć! – uciął Władimir Władimirowicz i zamyślił się.
Zaś Aleksiej Borysowicz powoli wstał ze srebrnego bidetu. Smutno popatrzył na panoramę ośnieżonej Moskwy, którą widać było z wielkiego okna jego prywatnej bani.
– Ma rację Władimir Władimirowicz – westchnął. – Dlatego jest prezydentem, a ja... marnuję młode lata w tym Gazpromie.