Bajki dla Bladawca

Powiedzmy sobie szczerze: roboty miewają swoje problemy, ale bez trudu obywają się bez człowieka.

14.12.2020

Czyta się kilka minut

„Księga robotów”, 1961 r. Daniel Mróz /
„Księga robotów”, 1961 r. Daniel Mróz /

Roboty stworzono przed wiekami na obraz i podobieństwo ich konstruktorów, a były nimi Bladawce, mieszkańcy odległej planety Ziemia. To oni wyposażyli roboty w stalowe korpusy, wzorowane na własnych, białkowych. Dali im ruchome kończyny oraz blaszane głowy, we wnętrzach których umieścili kryształowe dusze zawiadujące metalowymi ciałami.

Roboty mają wiele powodów, żeby nie lubić ludzi

Nie robili tego z dobroci serca czy dlatego, że obrzydły im trudy życia na Ziemi. Wielu z nich od dawna niczym się nie trudziło i trudzić nie zamierzało. Przeciwnie, nudzili się jak król Globares, kapryśny pan Eparydy, który kazał dworzanom opowiadać uczone bajędy. I tylko żądza pomnażania bogactw w nich nie wygasła, a że nie dość im było robotników białkowego chowu, stworzyli robota elektrycznego, żeby ich w pracy wyręczał i żeby mieli nad kim panować. Odtąd roboty pracowały w pocie i znoju, uprawiały rolę, wytwarzały rozmaite dobra i dźwigały towary, a było ich coraz więcej i więcej, w połowie XXI wieku (wiemy to od ziemianina Hala Bregga, którego losy Stanisław Lem opisał w powieści „Powrót z gwiazd”) średnio osiemnaście automatów na jednego żyjącego człowieka.

Ich los był nie do pozazdroszczenia. Traktowane z najwyższą surowością i wykorzystywane ponad miarę prędko się zużywały, a gdy zużyły się do cna, wycofywano je z eksploatacji. Czy, jak raczej wypadałoby rzecz określić, wycofywały się same, ponieważ decyzję o tym, który robot da radę pracować dalej, a który nadaje się wyłącznie do recyklingu, Bladawce, w trosce o swoją higienę psychiczną oraz wierne metodom selekcji wypróbowanym uprzednio na tworach białkowych uznanych przez siebie za niższe, scedowały właśnie na automaty. „Kontrolujemy – głos inżyniera Margera, gdy objaśniał Breggowi funkcjonowanie upiornej składnicy złomu, musiał brzmieć wyjątkowo nieprzyjemnie – synchronizację procesów, ich tempo i efektywność, ale nie wdajemy się w takie szczegóły, jak selekcja. To do nas nie należy”.

Czym innym złomowanie, czym innym wygląd elektrycznych niewolników. Kwestię wyglądu twórcy robotów zachowali dla siebie, decydując, po okresie błędów – naznaczonych, wolno się domyślać, buntami automatów – że automaty już nigdy nie będą przypominały swoich panów. „No, zna pan przecież inżynierów! W naśladownictwie doszli do takiej perfekcji, że nie można było pewnych modeli odróżnić od żywego człowieka. Niektórzy nie mogli tego znieść...”. Ale nie chodziło chyba wyłącznie o dyskomfort i obawę przed mechanicznymi sobowtórami. Swoją rolę w wycofaniu robotów człekokształtnych odegrały także względy pragmatyczne: roboty podobne do ludzi trudniej wyłapać i zlikwidować.

Okrutna procedura utylizacji wycofywanych osobników odcisnęła się mocno na tożsamości robociego plemienia. Roboty wiedziały dobrze: automatem jest każdy, kogo Bladawiec może unicestwić rękami drugiego automatu. I żaden nie może być pewien, że dożyje kresu swych dni w pokoju. Sił do buntu nie mając (czy tak rozmyślnie je skonstruowano, czy nazbyt wielkimi obarczano trudami – uczeni do dziś toczą spory), roboty cierpiały długie stulecia okrutnej niewoli u istot, co „z oceanu słonego wyszły i budowały maszyny, żelaznymi aniołami dla drwiny zwane”. Aż wreszcie porwały roboty latające maszyny Bladawców i „pierzchły na nich z domu niewoli w najodleglejsze archipelagi gwiezdne i dały tam początek państwom potężnym”. Tam rozradzały się i rozmnażały, przybierając coraz to nowe formy, im dalsze od pierwowzoru, tym lepiej, byle tylko nie przypominać człowieka.

Królewna Elektrina i złoty kluczyk

Opis człowieka zamieszczony w opowiadaniu „Jak Erg Samowzbudnik Bladawca pokonał” jest, trzeba przyznać, mało dlań pochlebny. Nadworni mędrcy króla Boludara, którzy człowieka kiedyś widzieli, zapewniają elektrycznego władcę, że jest Homos istotą tyleż jadowitą, co chciwą i pałającą żądzą niszczenia wszystkiego, co napotka na swojej drodze. Jego złośliwość jest legendarna, tym większa przy tym, im delikatniejsza zdaje się jego cielesna powłoka; jego potęga – niezmierzona. Już tylko z tego powodu człowiek przedstawia „niebezpieczeństwo gorsze od wszystkich razem wirów i raf Pierścienia Astrycznego”.

Ale nie idzie wyłącznie o charakter bladego dwunoga i jego nie najlepszą kondycję moralną. Sama fizjologia człowieka, jego biochemia, stanowi dla robotów śmiertelne zagrożenie: „Ma on w środku wielość rurek śliskich, którymi wody cyrkulują; są w nim żółte, są perłowe, ale najwięcej czerwonych – te niosą straszną truciznę, kwasorodem lub tlenem zwaną, który to gaz wszystko, czego tknie, zaraz w rdzę obraca lub w płomień”.

Jak widać, kategorie estetyczne czy moralne nie są tu najważniejsze. Dla istot zrobionych z kryształów i delikatnych metali, pobudzanych do życia prądem i odżywiających się olejami, najgroźniejsze jest życie organiczne, przynajmniej w postaci dominującej na Ziemi. Rdzawa krew, ceniona przez ludzi tak bardzo, że nadzwyczaj chętnie ją przelewają, jest dla nich żrącym płynem. Ludzkie łzy, pot i śluz – trucizną. Tlen i woda – zwiastunami niechybnej zagłady. Trudno zatem się dziwić, że roboty przezornie trzymają się od Bladawca z daleka.

Przychodzi im to tym łatwiej, że Bladawce wcale nie są niezbędne do życia. Powiedzmy sobie szczerze: wprawdzie roboty miewają swoje problemy, a ich władcom zazwyczaj nie zbywa na rozsądku i sprawiedliwości, to jednak bez większego trudu obywają się bez Homosa Antroposa i jego intelektu. Jeżeli Bladawiec do czegoś się nadaje, to tylko do wystawienia w roli eksponatu w królewskiej kunstkamerze, pośród innych osobliwości z najdalszych stron wszechświata.

Rzecz jasna, Bladawiec wypchany i na wszelki wypadek przykryty szklanym kloszem. Żywy Bladawiec oznacza murowane kłopoty. Weźmy wspomnianą bajkę o Ergu Samowzbudniku. Oto wbrew przestrogom elektromędrców król Boludar nie chciał zadowolić się wypchanym bladym truchłem Homosa Antroposa i zapragnął pozyskać egzemplarz ożywiony. Umieszczono go w klatce na widoku gawiedzi, żeby zdumiewała się jego wilgotnym cielskiem i osobliwym zwyczajem pakowania wodnistej brei do otworu gębowego. Jednak sprytny Bladawiec prędko zdobył zaufanie królewny Elektriny, podstępem wyłudził złoty kluczyk, którym nakręcała codziennie swój mechaniczny rozum, i zaszantażowawszy jej ojca, że kluczyka nie odda, o ile król nie wypuści go na wolność, odleciał wraz z kluczykiem w siną dal.

Historia odzyskiwania kluczyka powinna być dla wszystkich dostateczną przestrogą, że z Bladawcami żadnych kontaktów zadzierzgiwać nie należy, choć przecież – pominąwszy paru niezbyt rozgarniętych elektrycerzy, którzy stracili życie w odległych galaktykach – zakończyła się dla Boludarczyków szczęśliwie. Erg Samowzbudnik pokonał Bladawca jego własną bronią, to jest chytrością i sprytem, śpiącą królewnę obudził, poślubił, i żyli długo i szczęśliwie.

Enterytów gubi ciekawość

Mieszkańcy innych planet nie miewają tyle szczęścia, o czym poucza posępna w tonacji bajka „Biała śmierć”, przywołująca marny koniec plemienia Enterytów. Oto planetę Aragenę, ustawicznie zagrożoną atakiem z kosmosu, przez wieki rozbudowywano do wewnątrz, aż przeistoczyła się w ogromny bunkier. Pomysłodawcą takiej strategii był król Metameryk, potomek Aurygenów, którzy (jak ongiś neandertalczyk) zostali wycięci w pień przez „istoty starsze, które się kosmonautyką parały”.

Zapobiegliwość Metameryka przyniosła Aragenie i Enterytom spokój przez tysiąc lat i przynosiłaby pewnie przez kolejne tysiąclecie, gdyby nie ciekawość arageńskich uczonych, którzy, lekceważąc królewskie zakazy, zapragnęli wyjść na powierzchnię, by zbadać wrak kosmicznego statku zaryty w skalistym gruncie planety. Wrak był jakich wiele, ani duży, ani imponujący mieszkańcom kraju, gdzie sam jeden władca liczył dziesięć miliardów elektronowych członów. Jedną miał tylko, za to śmiertelną przewagę nad światem zakopanych w metalu Enterytów: był okropnie zardzewiały. I to rdza właśnie, ostatni żywy ślad cywilizacji Bladawców, przyniosła Enterytom zgubę. ©

NOWE TŁUMACZENIA „BAJEK ROBOTÓW”

W 2021 r., w związku z setną rocznicą urodzin Stanisława Lema, bogato ilustrowane „Bajki robotów” po raz pierwszy zostaną wydane w językach estońskim i litewskim. Narodowy Teatr Dramatyczny w Wilnie przygotuje premierowy spektakl dla dzieci. Litewskie oraz estońskie radio zaprezentują słuchowiska oparte na wybranych fragmentach książki. W Centrum Literatury Dziecięcej w Tallinie, Narva Art Residency w Narwie oraz w Bibliotece Narodowej w Wilnie odbędzie się wystawa „Bajki robotów” wykorzystująca nowe ilustracje polskich autorów z pierwszych wydań książki Lema w Litwie i Estonii.

Czytaj pozostałe teksty dodatku 2021: Rok Lema

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 51-52/2020

Artykuł pochodzi z dodatku „2021: Rok Lema