Aria na strunie G

Są badacze, których zdaniem Fryderyk Chopin umarł w dziewictwie, a wszelkie jego „romanse” były czysto platoniczne. Inni twierdzą, że stracił zdrowie na orgiach organizowanych regularnie przez paryskie elity.

07.12.2020

Czyta się kilka minut

Fryderyk Chopin na litografii Władysława Walkiewicza  według wzoru Tytusa Maleszewskiego, 1892 r. / ZE ZBIORÓW BIBLIOTEKI NARODOWEJ / POLONA.PL
Fryderyk Chopin na litografii Władysława Walkiewicza według wzoru Tytusa Maleszewskiego, 1892 r. / ZE ZBIORÓW BIBLIOTEKI NARODOWEJ / POLONA.PL

Mózg krytyka freelancera to samotny myśliwy. Odcięty od plotek środowiskowych i codziennej wymiany poglądów z redakcyjnymi kolegami, rozpoczyna dzień od prasówki w internecie, przeczesując branżowe fora i serwisy informacyjne w poszukiwaniu nadchodzących wydarzeń muzycznych oraz innych źródeł inspiracji. Osobiście nie narzekam. Jeśli nie liczyć przerwy w podróżach recenzenckich, moje życie w pandemii ­niewiele się zmieniło. Ba, mam nawet więcej czasu na własne ­kwerendy i weryfikację danych trafiających do sieci.

W zarzucaniu muzyków i melomanów gradem nowinek celuje zwłaszcza Norman Lebrecht, kontrowersyjny brytyjski publicysta i gospodarz popularnego blogu „Slipped Disc”.

Korzystanie z tego medium wymaga sporej ostrożności i rozeznania w temacie. Blog jest nastawiony na tzw. clickbait i Lebrecht często w dość niewybredny sposób prowokuje odbiorców do aktywności – nie tylko za pośrednictwem chwytliwych nagłówków, ale też stronniczego doboru treści i świadomego wprowadzania czytelników w błąd. Trochę jak w pytaniu do Radia Erewań: czy to prawda, że w Moskwie na placu Czerwonym rozdają samochody? Prawda, ale nie w Moskwie, tylko w Leningradzie, nie samochody, tylko rowery, i nie rozdają, ale kradną. Co nie zmienia faktu, że „Slipped Disc” jest bardzo użyteczny dla osób zajmujących się muzyką zawodowo – informacje trafiają na stronę błyskawicznie i przynajmniej wiadomo, gdzie dalej szukać, żeby się czegokolwiek dowiedzieć.

Frycek w szafie

Z raportem o dwuczęściowej audycji Moritza Webera, wyemitowanej przez niemieckojęzyczne Radio SRF 2 Kultur z Zurychu, Lebrecht spóźnił się niemal tydzień. Ale i tak był pierwszy: gdyby nie post pod sensacyjnym tytułem „Ex­clusive: new evidence that Chopin was gay”, opublikowany 20 listopada, wszyscy – z niżej podpisaną włącznie – pozostaliby w błogiej nieświadomości istnienia pana Webera oraz jego rzekomych odkryć. Zalinkowany we wpisie artykuł wraz z podkastem dostarczył mi przedniej rozrywki na resztę dnia, choć już wtedy nie mieściło mi się w głowie, że szwajcarski nadawca publiczny mógł wpuścić na antenę przejaw tak ewidentnej hucpy. Pod spodem, na forum, rozwinęła się ciekawa i na ogół rzeczowa dyskusja, wszystko jednak wskazywało, że post wkrótce zniknie – w natłoku kolejnych doniesień o skandalach w branży i odwołanych koncertach.

Przyznam się, że niesłusznie zlekceważyłam tę rewelację. Kilka dni później rzecz wypłynęła w zachodniej prasie, m.in. na łamach dziennika „The Guardian”, po czym okrężną drogą trafiła do Polski. Wraz z lawiną pytań, jak do sensacyjnych odkryć Webera odniosą się instytucje w kraju, którego prezydent obwieścił, że „ideologia LGBT” jest gorsza niż komunizm, gdzie jawny homofob został niedawno ministrem edukacji i szkolnictwa wyższego, a mniej więcej jedna trzecia obszaru państwa znalazła się w strefie proklamowanej przez lokalne samorządy jako „wolna od LGBT”.

Sprawa jest poważna. Polska już jakiś czas temu wzięła schedę po imperium osmańskim i została przez wielu ogłoszona chorym człowiekiem Europy. Obawiam się jednak, że tocząca ją choroba poczyniła znacznie większe spustoszenia, niż nam się dotychczas zdawało. Zabrała nam umiejętność krytycznego myślenia. Upośledziła zdolność weryfikowania źródeł informacji i rzetelności zawartych w nich wypowiedzi. Zaburzyła procesy poznawcze. Jak bowiem inaczej zdiagnozować reakcje wielu porwanych słusznym zapałem publicystów i dziennikarzy – ba, nawet muzyków! – którzy ruszyli wyciągać Frycka z szafy, a nawet nie zadali sobie trudu, żeby sprawdzić, na jakich przesłankach oparł swoje tezy nieznany szerzej Szwajcar?

Norma jakości ISO 17100

Moritz Weber – pianista i dziennikarz muzyczny z kilkuletnim zaledwie doświadczeniem w mediach lokalnych – sam przyznał, że do lektury listów Chopina zabrał się trochę z nudów, odcięty przez pandemię od swojej głównej działalności zawodowej. Nie zna języka polskiego, posiłkował się więc tłumaczeniem niemieckim zleconym przez SRF (jak zaznacza, „zgodnym z normą jakości ISO 17100”, co już powinno wzbudzić naszą czujność) oraz przekładem angielskim Davida Fricka z 2016 r. (wydanym przez NIFC), zestawiając je także z wcześniejszym tłumaczeniem francuskim Bronisława Sydowa. Zaczął od „analizy” korespondencji ze znamiennego w życiu Chopina przełomu lat 1829/30 i doszedł do zaiste bulwersujących wniosków.

Otóż Weber zarzucił Frickowi błędy w tłumaczeniu bądź świadomą manipulację, polegającą na zastąpieniu męskich zaimków żeńskimi, żeby ukryć w przekładzie prawdziwego adresata Chopinowskich westchnień miłosnych. Sęk w tym, że owe rzekome błędy „odkrył” m.in. w jednym z najbardziej znanych i najczęściej cytowanych listów kompozytora, z 3 października 1829 r., adresowanym przez 19-letniego Fryderyka do jego przyjaciela Tytusa Woyciechowskiego.

Chopin zaczął właśnie komponować pierwszy z dwóch koncertów fortepianowych, w tonacji f-moll – zakochany po uszy (są na to dowody, o czym niżej) w Konstancji Gładkowskiej, swojej rówieśnicy i koleżance ze studiów w konserwatorium warszawskim. Oto omawiany przez Webera fragment w brzmieniu oryginalnym: „(...) ja już może na nieszczęście mam mój ideał, któremu wiernie, nie mówiąc z nim już pół roku, służę, który mi się śni, na którego pamiątkę stanęło adagio od mojego koncertu, który mi inspirował tego walczyka dziś rano, co ci posyłam”.

Moritz Weber, wywnioskowawszy wyłącznie z tonu korespondencji z Woyciechowskim (do tego też jeszcze wrócę), że tak naprawdę to adresat jest obiektem uczuć Chopina, grzmi, że w przekładzie Fricka stoi jak wół: „I have my ideal, whom I faithfully serve, not having spoken to her for half a year now, etc...”, podczas gdy w tłumaczeniu niemieckim jest tak, jak być powinno, czyli w rodzaju męskim. Cóż, przekład „zgodny z ISO 17100” jest poprawny i neutralny, ale Frick wbrew pozorom nie dokonuje nadinterpretacji, bo dowody, że chodziło o Gładkowską, można znaleźć gdzie indziej.

Pośrednio – w analizie muzykologicznej wspomnianego „adagia” z Koncertu f-moll, które ostatecznie przyjęło kształt onirycznego Larghetta, swoistej „dedykacji”, arii da capo z kunsztownie ornamentowanym tematem głównym oraz fortepianowym „recytatywem” i „arioso” na tle smyczków. Bezpośrednio – w późniejszej korespondencji z innym przyjacielem z lat młodzieńczych, a ściślej w rozpaczliwym liście wysłanym 26 grudnia 1830 r. z Wiednia, kiedy Chopin próbował dostarczyć bilecik dla ukochanej za pośrednictwem Jana Matuszyńskiego: „Jakby to pięknie było np. do finału w Sroce taki dzwon opiekuńczy… Konst… (nie mogę nawet nazwiska napisać, ręka moja niegodna)”.

Niezrażony Weber zarzuca Frickowi niekompetencję także w przekładzie stuttgarckiego albumu-dziennika z jesieni 1831 r., dołączając do artykułu zdjęcie stosownego fragmentu z oskarżycielsko poprzekreślanymi na czerwono zaimkami „she” i retorycznym pytaniem w podpisie („czy Chopin pisał o kobiecie, czy o mężczyźnie?”). Śpieszę z pomocą w postaci oryginału: „Ona tylko udawała. Albo udaje. Oj, to sęk do odgadnienia! – Tak, nie tak, tak, nie tak, nie tak, tak, palec w palec… opsnęło się!… Kocha mnie? Kocha mnie pewno? – Niech robi, co chce”.

Właściwie na tym mogłabym poprzestać i spuścić zasłonę litościwego milczenia na dalsze „odkrycia” Webera, który z liściku z Londynu, gdzie Chopin skarży się na „wielkie urynały. – Nie ma się mimo to gdzie wypsipsiać”, wyciąga wniosek, że kompozytor szukał partnerów seksualnych po miejskich pisuarach, a francuski rzeczownik „hôtel” (rezydencja) interpretuje jako podrzędny hotelik, w którym swawolny Frycio umawiał się z kochankami. Problem jednak leży gdzie indziej: skąd wzięły się te wszystkie rewelacje, dlaczego prasa zachodnia łyknęła je niczym młody pelikan i jakim sposobem Weberowskie kocopoły padły na tak podatny grunt w Polsce A.D. 2020?

Odpowiedź nie jest ani prosta, ani jednoznaczna. Egzaltowane sformułowania z listów do Woyciechowskiego, Matuszyńskiego, a także Fontany, Wodzińskiego i Grzymały („najdroższe życie moje”, „kocham Cię i Ty mnie kochaj”, „napisz do mnie, ja się znów za tydzień z Tobą popieszczę”) wbrew pozorom nie mówią nam nic o preferencjach seksualnych Chopina, za to wiele o jego wrażliwości, dziecinnej wręcz egzaltacji oraz, last but not least, samej konwencji epistolarnej epoki, którą Fryderyk przekraczał z lubością i po mistrzowsku, nie tylko w tych ognistych rzekomo wyznaniach.


Czytaj także: Marek Bieńczyk: Przedstawiciele rasy łacińskiej


Jeśli cokolwiek można (a moim zdaniem wręcz należy) zarzucić naszym chopinologom, to zbyt ciasne i konserwatywne spojrzenie na cały kontekst, w jakim przyszło żyć i tworzyć Chopinowi. Tutaj potrzeba muzykologów o szerszym spojrzeniu, tutaj potrzeba wszechstronnie wykształconych historyków obyczajowości i życia codziennego w XIX wieku, wybitnych, wrażliwych na język, jego melodię i niuanse literaturoznawców. Oraz przytomnych antropologów kulturowych, którzy zwrócą uwagę na całkowity anachronizm współczesnych pojęć „gay” i „gender” w odniesieniu do tamtych czasów. Tylko czy ja zbyt wiele nie wymagam od naszych rodaków, skoro jeden z portali relacjonujących powyższą aferę nawet nie sięgnął do oryginalnych listów kompozytora, tylko… przetłumaczył cytaty z powrotem na polski? Ze skutkiem łatwym do przewidzenia.

Wstydliwe i normalne

O seksualności Chopina badacze dyskutują od dziesięcioleci – także w Polsce. Są tacy, których zdaniem Fryderyk umarł w dziewictwie, a wszelkie jego „romanse”, nie wyłączając długoletniego związku z George Sand, były czysto platoniczne. Inni twierdzą, że kompozytor stracił resztki zdrowia i potencji na panseksualnych orgiach, organizowanych regularnie przez paryskie elity. Jeszcze inni wskazują, że „homoseksualizm” kompozytora mógł się odnosić wyłącznie do sfery jego kontaktów społecznych i w żadnym razie nie przekładać się na jego życie erotyczne. Mało kto zwraca uwagę, że orientacja Chopina mogła być płynna, zależna od wieku, nastroju i okoliczności zewnętrznych.

Tylko jedno spędza sen z powiek – nawet tym, którzy godzą się z tezą o seksualnej niejednoznaczności Chopina. Skąd ten niezwykły żar, to prawdziwe uczucie przebijające ze wszystkich listów do Woyciechowskiego?

Odpowiedź może zabrzmieć smutniej, niżbyśmy chcieli. W tamtej epoce, kiedy młodzi ludzie płci obojga dojrzewali całkiem osobno, bez żadnej możliwości kontaktu fizycznego – jak na dzisiejszej prowincji afgańskiej – musieli jakoś dawać ujście dręczącym ich popędom. Tylko nieliczni dawali radę wytrwać w ascezie. Reszta załatwiała rzecz między sobą albo, w przypadku chłopców, korzystała z usług prostytutek.

Rok starszy od Frycka Tytus mieszkał na pensji u Chopinów. Na pewno się całowali – bo taki był obyczaj – na pewno wchodzili ze sobą w kontakt fizyczny, być może zdarzało im się spać w jednym łóżku i uprawiać seks. Stosunki erotyczne między nastolatkami tej samej płci uchodziły wówczas za rzecz wstydliwą, ale poniekąd normalną: za swoistą kulminację prawdziwej męskiej przyjaźni. Kiedy mężczyźni dorastali, szli swoją drogą. Tytus się ożenił i miał czwórkę dzieci. Chopin wyemigrował. Listy Woyciechowskiego – o ile je pisał – nie dotrwały do naszych czasów. Gdyby się odnalazły, to dopiero byłoby odkrycie!

I może tylko takie znalezisko pozwoliłoby nam jednoznacznie rozstrzygnąć kwestię orientacji kompozytora. Ale i to nie jest pewne. Lepiej więc nadrobić zaległości, bo burza, jaką wywołały żałosne rewelacje Webera, dowodzi aż nadto dobitnie, że o Chopinie i jego epoce nie mamy bladego pojęcia.

Do roboty: jak ta pandemia dłużej potrwa, to jakiś inny znudzony Szwajcar weźmie się za Mickiewicza, przetłumaczy „Litwo, ojczyzno moja” na „Lithuania, o motherland of mine”, po czym doniesie dziennikarzom „Guardiana”, że nasz wieszcz miał kompleks Edypa. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Latynistka, tłumaczka, krytyk muzyczny i operowy. Wieloletnia redaktorka „Ruchu Muzycznego”, wykładowczyni historii muzyki na studiach podyplomowych w Instytucie Badań Literackich PAN, prowadzi autorskie zajęcia o muzyce teatralnej w Akademii Teatralnej w… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 50/2020