Nienasycenie

Cóż to za straszliwy kłopot: pogodzić obowiązki płynące z Roku Chopinowskiego z godzinowymi normami etatowych orkiestrantów. Połączyć konieczność grania Chopina i odwalenia pańszczyzny.

27.12.2010

Czyta się kilka minut

Rys. Marcin Wicha /
Rys. Marcin Wicha /

50 milionów do rozdania zrobiło swoje i Rok Chopinowski świecił się nam wszelkimi pomysłami, od grających przystanków po upadłe fortepiany i od paneli dyskusyjnych po podłogowe (niby klawiatura... Nikt takich nie wymyślił? Niemożliwe!). W kwietniu na jednej z konferencji stwierdzałem, że wśród obfitości wydarzeń zdarza się nawet usłyszeć muzykę Chopina. W kwietniu byłem jeszcze optymistą.

Z irokezem na głowie

Zdawałoby się, że kogo jak kogo, ale Chopina właśnie w tym roku nie będziemy się bali, nasycimy się nim do woli. Naiwnie sądziłem, że "nim", oznacza "jego muzyką" - bo cóż innego? Niewątpliwie dzieje romansu kształtnego nosa z popularną pisarką, podobnie jak zaskakujące przechodniów oblicze kompozytora z irokezem na głowie są bardzo potrzebne i istotne, ale wciąż śmiem mniemać, że dorobek Chopina może się łatwo bez nich obyć. Wydaje się, że Polonezów, Ballad, Scherz, Sonat czy wielkich Nokturnów da się słuchać nawet bez studiowania momentu, w którym Chopin wyjechał z Warszawy. A jednak nie...

Otóż Chopin opuścił Warszawę i Polskę tuż przed powstaniem listopadowym, żegnany śpiewem chóralnym na rogatkach stolicy, po napisaniu kilku młodzieńczych utworów na fortepian z orkiestrą. Do tego rodzaju twórczości już nie wróci, zostanie ona skojarzona wyłącznie z nastolatkiem w Warszawie. Wśród tych dzieł są dwa bezsprzeczne arcydzieła - oba Koncerty Fortepianowe. Koncerty znakomite, najlepsza muzyka, jaka powstała w stylu ­brillant. Gdy jednak Chopin dotarł przez Wiedeń do Paryża i pokazał swój pierwszy zeszyt Etiud, styl brillant się skończył. Błyskotliwe Koncerty, opisywane też (nie u nas) jako biedermaierowe, przeszły do świata przeszłości.

Utwory Chopina na fortepian solo - utwory dojrzałego twórcy, nie genialnego nastolatka - budowały muzyczny romantyzm, wytyczały tory nowym rodzajom ekspresji, to one spowodowały, że chciało się milionom ludzi świętować dwusetną rocznicę jego urodzin. Tak się przynajmniej dotąd wydawało. I był to ewidentnie błąd, gdyż ostatecznie Chopin okazał się symfonikiem. To wielkie odkrycie Roku Chopinowskiego, którego nie powinniśmy przegapić. Tylko zdawało nam się, że to właśnie Ballady są czymś szczególnie znaczącym (pewnie dlatego, że Chopin powołał do życia ten gatunek), że Scherza (które usamodzielnił i nadał im niespotykaną moc), że może Mazurki, które niby stworzyły epokę, albo Preludia, których skondensowanej tajemnicy najwyraźniej poświęcaliśmy zbyt wiele uwagi. Chopin okazał się twórcą przede wszystkim muzyki z orkiestrą i - okazuje się - właściwie skończył się jako kompozytor w wieku 20 lat.

W jazzowym ubranku

Wniosek ten, może śmiały, wynika z lektury bardzo pouczającej: z programów polskich filharmonii. Polskich, czyli pozawarszawskich - stolica miała kiedyś swego Chopina, teraz ma festiwal Chopina (i jego Europy) oraz Konkurs Chopina - jest chopinowskim hurtownikiem absolutnie poza konkurencją, więc nie będziemy jej do konkurencji włączać. Natomiast poza Warszawą podstawowe dla życia muzycznego kraju instytucje, istniejące właśnie po to, by dostarczać swoim miastom koncertów, wypowiedziały się w tej sprawie jasno, a liczba przykładów, jak mnogość sędziów w Konkursie Chopinowskim, gwarantuje bezbłędność ich werdyktu.

Z najbliższego podwórka - w Krakowie Filharmonia zorganizowała aż 20 różnych wydarzeń, w których Chopin był obecny choćby poprzez dedykację. Solowa muzyka Chopina - Ballady, Sonaty, Mazurki itd. - na tych 20 imprezach (w tym cztery pełne recitale fortepianowe) wypełniła w sumie może nieco ponad dwie godziny. To jakieś kilkanaście procent muzyki, którą Chopin w swym życiu napisał, i ilość do ogarnięcia w czasie jednego dużego występu. Obok wspomnianych czterech recitali mieszczą się też dwa wieczory z Chopinem na jazzowo, co samo daje ok. trzech godzin; dodając jeszcze jeden wieczór z innymi nowoczesnymi aranżacjami, otrzymujemy blisko pięć godzin muzyki Chopina przerobionego (wobec - powtórzmy - dwóch oryginału). I słusznie, bo przecież 200 lat robi swoje i Chopin niewątpliwie wymaga przetłumaczenia na nasze.

Kraków zresztą nie jest tu w żadnej awangardzie - Chopin w jazzowym ubranku to podstawa, bez której żadna filharmonia absolutnie nie może się dziś obyć, w przeciwieństwie do choćby np. Preludiów op. 28, które często są dla tych jazzowych improwizacji podstawą. Lecz byłoby krzywdzące takie wyliczenie czasu: podsumowałem wyłącznie solowe utwory Chopina, a pozostają jeszcze Koncerty. I tu rachunek się odwraca: w ciągu tego jednego roku oba Koncerty na fortepian i orkiestrę zabrzmiały w sumie sześć razy! Niekiedy w odległości tygodnia. Oznacza to 3,5 godziny na te tylko dwa utwory (plus dodatkowe pół godziny na powtarzaną, wcześniejszą Fantazję na tematy polskie, też z orkiestrą).

Wniosek jest prosty, ale mógłby być naciągany, gdybyśmy na tym przykładzie poprzestali. Oto więc we Wrocławiu Koncerty rozbrzmiewały 7 razy (nie licząc występów wyjazdowych Filharmonii), utwory solowe pojawiły się natomiast wyłącznie w wersji jazzowej. W Poznaniu znowu sześć, natomiast tamtejszy chopinowski festiwal odkrył karty, swoją nazwą "Chopin nasz współczesny" uzasadniając kaskadę przeróbek: współczesny Chopin to Chopin popowy, Chopin tangowy, oczywiście też jazzowy, a także multimedialny albo kabaretowy. Trzeba go wreszcie odświeżyć - "żadnego sztywniactwa". Dziwną niekonsekwencją jest tylko, że niedługo później odważono się zagrać taki rarytas jak Trio g-moll i parę jeszcze rzadszych kompozycji z chopinowskiego kręgu inspiracji. Podobnie zresztą stało się we Wrocławiu. Niekonsekwencja niekiedy potrafi zaimponować.

Także mniejsze ośrodki, jak Opole, nie pozostały w tyle. W różnych cyklach koncertowych siedem czy więcej Koncertów z orkiestrą w ciągu roku, a w głównym nurcie niekiedy ani jednej Ballady czy Sonaty. Może to jednak nie przewartościowanie, może po prostu zabrakło ciekawych pianistów, którzy byliby skłonni grać Chopina solowego? Rozumiem, że nadsyłane oferty agencji (a kto by szukał dalej niż w skrzynce pocztowej?) nie dawały specjalnego wyboru. Eugene Indjić, grający w Polsce od 40 lat, miał w tym roku wyjątkowo udane żniwa; poza paroma branymi z agencyjnego rozdzielnika Azjatami pojawili się też inni starzy znajomi (jak Neal Larrabee, wśród tych ostatnich z prawdziwą radością powitałem zresztą recitale Jeffreya Swanna, tym bardziej że obok Chopina grał Schumanna, drugiego wielkiego, a niedocenionego jubilata - brawa dla Łodzi i Bydgoszczy!).

Dałoby się więc chyba i tak coś wybrać, ale akurat w tym roku, zwłaszcza pod koniec, można by problemowi szczupłej oferty naprawdę łatwo zaradzić: niegdyś normą było, że po Konkursie Chopinowskim laureaci objeżdżali wszystkie ważniejsze polskie estrady, prezentując swój konkursowy program. Konkurs Chopinowski, który odbył się akurat w październiku, mógł­by więc chyba zaspokoić głód artystów, tym bardziej że wyjątkowo można było w talentach przebierać jak w ulęgałkach.

W Gdańsku

Co stanęło na przeszkodzie? Może wybór okazał się zbyt trudny? W Krakowie na przykład z Koncertem e-moll (a jakże!) obok Wundera wystąpił jedyny niebudzący absolutnie żadnych emocji laureat, całkiem letni François Dumont. Filharmonia Świętokrzyska jednak śmiało podjęła ryzyko - i przepełniając salę, kielczanie mogli posłuchać wizjonerskiej Sonaty b-moll jednego z najciekawszych objawień Konkursu, młodziutkiego Nikołaja Choziajnowa. Na specjalnym koncercie katowickiego NOSPR Ewgenij Bożanow zagrał nie tylko Koncert e-moll, ale i półrecital, ze zjawiskowym Polonezem-Fantazją i Mazurkami. W przypadku tej instytucji jednak obecność Koncertu z orkiestrą jest wyjątkowo uzasadniona - NOSPR mimo wszystko nie jest filharmonią (tzn. dostarczycielem koncertów), a po prostu, jak nazwa wskazuje, jest samą orkiestrą - koncert NOSPR polega więc zasadniczo na tym, że gra NOSPR.

Dodajmy, że wcześniej Bożanow wystąpił w Poznaniu - i był to normalny, pełny recital, jednak odbył się on na zaproszenie nie Filharmonii, lecz Uniwersytetu. Gdy zaś Filharmonia zaprosiła w grudniu Daniiła Trifonowa (co godne gratulacji), to obok półrecitalu musiał on zagrać również Koncert e-moll, triumfujący w ten sposób np. nad dojrzałą Sonatą h-moll, którą Trifonow zabłysnął na Konkursie.

Filharmonia Bałtycka wykonała ucieczkę do przodu, gdy Lukas Geniušas obok całego drugiego zeszytu Etiud zagrał wprawdzie również Koncert z orkiestrą, lecz Rachmaninowa. Ale Gdańsk to w ogóle wielki wyjątek: w ciągu Roku Chopinowskiego zaprezentowano tu na kilkunastu dużych recitalach (nie tylko niezmordowany Indjić, ale i Kenner, Ax, ­Goerner), a także na więcej niż 20 mniejszych, prawie całą istotną twórczość kompozytora - były Ballady, Scherza, Preludia, Polonezy... Nie zabrakło Koncertów, rzecz jasna (cztery razy), ale ewidentnie do Gdańska nie dotarła świadomość powszechnej weryfikacji dorobku Chopina.

***

Czy to jest syndrom jakiegoś lęku? Nie wierzymy, że fortepian Chopina jest w stanie zapełnić salę? A może to po prostu wynik chęci pogodzenia niewygodnych obowiązków płynących z Roku Chopinowskiego z godzinowymi normami etatowych orkiestrantów? Jak połączyć konieczność grania Chopina i odwalenia pańszczyzny?

Czy Bożanow w Poznaniu mógł wystąpić z wielkimi dziełami kompozytora, bo UAM nie ma na etatach orkiestry? Takie myślenie niby jest racjonalne, ale tak przyziemne - w obliczu zarzucenia zasadniczej twórczości jubilata w trakcie trwania dedykowanego mu święta - że na pewno nie może być słuszne. Przychodzi uwierzyć, że nastał czas na triumf Koncertów - to z tymi uroczymi, błyskotliwymi młodzieńczymi utworami należy zacząć kojarzyć znaczenie dorobku kompozytora dla historii muzyki, to one dostarczają wzruszeń człowiekowi XXI wieku.

Przyswójmy więc tę lekcję. Chopin to już nie fortepian, wbrew setkom najróżniejszych poświęconych mu plakatów i billboardów z tym samym motywem czarno-białej klawiatury - to przede wszystkim twórca orkiestrowy. Bo przecież nie odważymy się stwierdzić, że filharmonie, te świątynie muzyki z całym swym bagażem XIX-wiecznej ideologii, interesują się głównie przyklejeniem logotypu "Chopin 2010", a nie samym Chopinem, ani też swoją publicznością. Że nie wiedzą, po co istnieją.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Ur. 1973. Jest krytykiem i publicystą muzycznym, historykiem kultury, współpracownikiem „Tygodnika Powszechnego” oraz Polskiego Radia Chopin, członkiem jury International Classical Music Awards. Wykłada przedmioty związane z historią i recepcją muzyki i… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 01/2011