Archiwa pozostawiane synom

Napisanie o matce lub ojcu oddaje piszącym dostęp do własnego życia. Zwłaszcza gdy uderzają mocno i bez pardonu.

11.05.2010

Czyta się kilka minut

Rozmawiamy w pracy - powiedzmy, nad pierogami w bufecie, chociaż naprawdę chyba gdzie indziej - o podanym do druku wyborze wczesnych zapisków Susan Sontag ("Reborn. Early Diaries 1947?1963"). Z tyłu głowy kołaczą mi dwie myśli: coraz mniej takich rozmów, wymieniania się tytułami przeczytanych książek, obejrzanych filmów, coraz częściej sama sobie wydaję się urzędniczką, śpię "snem fabrykanta Niemca przy żonie Niemce", dobrze, że chociaż skojarzenia miewam literackie.

Druga myśl, równie dotkliwa, dotyczy synów. Mogłaby także córek, bo zaraz odtwarzam metaliczny smak w ustach, który miałam podczas lektury niewielkiego rozdziału opasłego tomiszcza Artura Domosławskiego "Kapuściński non-fiction", opowiadający niemal bez komentarza o roli spadkobierczyni-po-wielkim-człowieku odgrywanej przez córkę reportażysty po jego śmierci, krótko. Ale nie chodzi mi o bycie spadkobierczynią czy spadkobiercą, o trudną sytuację kogoś, kto żył obok nieznośnych często na co dzień pisarzy, artystów, polityków, kogo tam jeszcze... Nie chodzi mi nawet o rozrachunki z rodzicami, dokonywane z pozycji zyskanej nagle nad nimi władzy. Piszą piśmienni, więc teksty-rozliczenia, skupione na ojco- i matkobójstwie, są manifestami odzyskanej swobody, a właśnie z potrzeby zajmowania nowych terytoriów powstaje literatura, zwłaszcza powieść, ta rewolucjonistka nowoczesnych społeczeństw. Napisanie o matce lub ojcu oddaje piszącym dostęp do własnego życia. Zwłaszcza gdy uderzają mocno, bez pardonu, chociaż można spróbować terapii łagodnej, naszkicować nostalgiczno-słodki portret.

Tych zapisków Sontag nie czytałam, wierzę rozmówczyni na słowo, kiedy mówi, że sprawiają wrażenie okaleczonych, ocenzurowanych. Myślę, że mogą emanować dystansem Davida Rieffa, podobne wrażenie zrobił na mnie jego esej "W morzu śmierci. Wspomnienie syna", opublikowany w zeszłym roku w przekładzie Agnieszki Nowakowskiej przez wydawnictwo Czarne. Czytając o zmaganiach Sontag z nawrotem nowotworu, o odchodzeniu od życia, brnąc przez tę swoistą relację z pola umierania, natchnioną jej pisarstwem, zwłaszcza frazami książki "Choroba jako metafora", także odczuwałam dystans. Nie brak miłości, chęć pożywienia się sławą matki, ale i nie po prostu przywiązanie, tym bardziej nie zemstę. W zdaniach Rieffa, w spokojnym rytmie narracji zapisana została niepokonywalna odległość między ludzkimi istotami skojarzonymi więzami krwi.

Kilkanaście lat temu opisałabym tę książkę jako przebitkę zachodzących na siebie tekstów - dorobku matki i kompetencji syna-intelektualisty, dziennikarza, politologa. Może odważyłabym się użyć metafory od-matczynego tekstu, czerpiącego z tekstu-matki, jak syn mógł ssać pierś rodzicielki w pierwszym roku życia. A dowiadujemy się, że ich relacje nie były łatwe, związek chybotliwy, zwłaszcza w pierwszym okresie życia, gdy Sontag szukała swojej drogi. Dziś nie chce mi się uruchamiać eleganckich narzędzi służących do literackiej i retorycznej rozbiórki. Pamiętam, że Sontag napisała także powieść "Zestaw do śmierci" i w mojej dawnej lekturze była to proza konfrontująca czytelników ze światotwórczą mocą języka. Nawet wówczas tytuł przeraźliwie uderzał, zagadki poziomów narracyjnych były wobec jego celności raczej drugorzędne. Teraz, gdy czytam eleganckie, otwarte, odważnie szczere zdania Rieffa, mam podobne odczucia - nieważna konstrukcja tego wywodu, ważne to, co chce zażegnać, czego jednak, budując wiarygodne wyjaśnienia, nie dotyka.

Bo jednak nie sposób nie zauważyć, że otwarta przyłbica pokazuje ten wyraz twarzy, który autor może uznać za możliwy do odsłonięcia. Banał dotyczący autobiografii, a to jest odmiana autobiografii, zapośredniczona przez biografię słynnej postaci i przez ponowoczesny esej, zawierający zarówno rozważania filozoficzne, wspomnienia, jak i wątki interwencyjne, gdy mówi o systemie służby zdrowia, metodach leczenia, relacjach pacjentka-lekarz. Tym razem dystans jest czymś więcej. Nie chodzi tylko o to, że Rieff nie daje nam wglądu w intymność, gdybyśmy chcieli ją rozumieć dosłownie, przyzwyczajeni do wizerunków osób ciężko chorych, umierających, umieszczonych w rogu jakiejś gazety telewizyjnej, żeby skłonić nas do dobroczynności. O nie, opis najcięższego stanu narrator zamyka w prostych zdaniach, w trybie informacyjnym. Rekonstruuje raczej nastroje, nadzieje, własne postępowanie, procedury medyczne. Nie ukrywa, że śmierć miała ciężką i że on sam jeszcze się z nią nie uporał. Pisanie może być więc częścią terapii po utracie, ale w lekturze nie odniosłam takiego wrażenia. Czułam raczej, że nie może się zbliżyć, że choć stał przy łóżku do końca, w pewnym sensie go tam nie było.

Dlaczego? Czy powoduje to narracja robiąca wrażenie "opanowanej", "kompetentnej", "wyważonej", niemal "obiektywnej"? A chciałabym, żeby o śmierci matki nie mógł napisać? Właśnie tak. Powiedzmy: "Matka odchodzi" Tadeusza Różewicza z wpisanym w strukturę dylematem - być Poetą czy Synem. Między Rieffem a Sontag jest jakoś trudniej, bo to matka stoi w centrum, syn podąża po jej śladach. Matka Różewicza pozostaje Dobrą Matką skłaniającą do nostalgii. Matka Rieffa jest trudną matką, w żaden sposób nie emblematyczną. Może chodzi o to: wiem, że tu nie ma utartych ścieżek, brak gotowej matrycy miłości, oczekuję nie wiadomo czego.

W tym moim czytaniu eseju o śmierci autorki "O fotografii" i rozmawianiu o synu jako cenzorze jej dziennika zawarty jest motyw głęboko osobisty. Oczywiście, balansuję teraz na krawędzi śmieszności, jak drugorzędni pisarze, którzy - niepytani - deklarują spalenie archiwum i niechęć do zakładania muzeum ich imienia. Nie chcę porównać się ze sławnymi postaciami kultury XX wieku. Przeciwnie: myślę o relacji matki i syna jako o figurze splatającej miłość, zależność i dystans, figurze uniwersalnej. O świadomości matki, która wie, że syn patrzy. Nie matka na syna - "oczy matki" u Różewicza - lecz odwrotnie. O życiu, które poskłada ten, który pozostanie.

Być może błądzę, sama mam synów, więc to doświadczenie uważam za podstawowe, jednak bycie matką jest obciążone tyloma zobowiązaniami, zamknięte w tylu regułach, z którymi syn, zwłaszcza gdy zaczyna odchodzić, musi skonfrontować własne doświadczenia, że brak mi tchu. W napadzie bezdechu współodczuwam dystans synów cenzurujących matki, tych synów - poprawiaczy biografii. Synów pozostawionych z bagażem życia niepasującego do stereotypów.

Doprawdy, nie wiadomo, jak porządkować archiwa, co zostawiać dzieciom, mówię nad tymi pierogami w bufecie wydziału prawa, dokąd chodzimy z braku własnego.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 17/2010

Artykuł pochodzi z dodatku „Książki w Tygodniku 3 (17/2010)