Anna Jakubowska: Wojna to nie jest tylko męska rzecz

Anna Jakubowska, łączniczka i sanitariuszka: Nie wierzę, żeby podczas tamtej wojny była jakaś kobieta, której wojna nie dotknęła. Udział kobiet w wojnie jest inny niż mężczyzn, ale nie wiem, czy nie cięższy.

29.11.2011

Czyta się kilka minut

Anna Jakubowska Fot. Tomasz Urbanek/East News /
Anna Jakubowska Fot. Tomasz Urbanek/East News /

Patrycja Bukalska: Jak w czasie Powstania i wcześniej, w konspiracji, odczuwała Pani różnicę między kobietami i mężczyznami?

Anna Jakubowska: Bardzo wyraźnie, choć w czasie wojny byłam w domu z samymi kobietami: babcią i ciocią. Ojciec umarł wcześnie, gdy miałam sześć lat, mama w czasie wojny była w więzieniu. Nie miałam więc wyniesionego z domu tradycyjnego podziału ról na męskie i kobiece. Ale w czasie okupacji podporządkowanie się chłopcom było dla mnie zupełnie naturalne. My byłyśmy łączniczkami, nosiłyśmy broń, dokumenty, materiały wybuchowe, ale to oni decydowali o wszystkim, oni mówili: "Spóźniłaś się, dlaczego?".

Oni się nie spóźniali?

Oczywiście, i to częściej. Dziewczyny były nieprawdopodobnie punktualne i obowiązkowe. Pamiętam, jak moja koleżanka - jeszcze przed Powstaniem - przez trzy godziny stała na przystanku tramwajowym z pistoletem. Miał go tam od niej odebrać pewien chłopak, który mieszkał blisko. Ale zapomniał. Po trzech godzinach chłopak wracał do domu, przypadkiem ją zobaczył i sobie przypomniał...

Inna koleżanka zawoziła na akcję amunicję, którą chłopcy tak źle zapakowali, że się jej w tramwaju rozsypała. Ludzie pomagali ją zbierać. Ja sama niosłam kiedyś karabiny, ledwo owinięte szarym papierem. Rzucały się w oczy, były ciężkie. Niosłam je od latarni do latarni, zatrzymując się na odpoczynek. Chłopcy nie rozumieli, że po prostu nie mam fizycznej siły, aby je nieść.

Od kobiet wymagano więcej?

Tak bym tego nie ujęła. Ja to wtedy tak rozumiałam, że oni mieli inne, poważniejsze zadania, a my musimy się temu podporządkować. Że wynika to z konieczności służby. Jednocześnie w starszych rocznikach był jakiś element flirtu. Kiedyś jako 15-latka prowadziłam szkolenie sanitarne dla chłopców, oni mieli powyżej 20 lat. Byłam strasznie nieśmiała, ale nadrabiałam miną. Potem dowódca drużyny mówi: "Wychodzicie pojedynczo, a ja z panią...". Wszyscy zaczęli się śmiać, podejrzewali nas o flirt. Potem, jak zobaczyłam, że ci nasi bohaterowie mdleją przy pobieraniu krwi, do oznaczenia grupy krwi, to nabrałam pewności siebie.

Mam wrażenie, że o chłopcach z konspiracji często mówimy jak o bohaterach, a rzadko mówimy tak o kobietach. Jakby musiały nie wiem co zrobić, aby zasłużyć na ten tytuł...

...albo musiały być jakieś uczuciowe względy. Tadeusz Sumiński "Leszczyc", nasz kolega, nigdy nie mówił o swojej sympatii z uczuciem, tylko zawsze podkreślał, jaka to ona dzielna była, jak do rannego potrafiła pobiec. Wtedy to wychodzi. Mężczyźni, mówiąc o kobietach z Powstania, mówią o tych, które miały z nimi bezpośredni kontakt: opatrywały, pomagały. Ale o innych sytuacjach, gdy one wykazały bohaterstwo, ale nie miało ono nic wspólnego z egocentryczną męską postawą, się nie mówi.

W książce "Codzienność" Teresa Sułowska-Bojarska wspomina, jak została przydzielona do zaopatrzenia i codziennie musiała kopać kartofle dla walczących. Kopała pod ostrzałem, na leżąco, a potem musiała je, często też pod ostrzałem, przewieźć wozem, którym sama powoziła. Pisze, jak bardzo nie chciała zginąć na tym kartoflisku, taką okropnie niebohaterską śmiercią. Ale kartofle były potrzebne, ktoś musiał je kopać.

To bardzo charakterystyczne. Ja z kolei mogę opowiedzieć taką sytuację: na jednym z odcinków, aby przenieść meldunek, trzeba było przejść przez bardzo wąski przekop. Jedna z łączniczek, niezbyt szczupła, musiała się tamtędy wręcz przeciskać, bo się nie mieściła. Dowódca miał do niej pretensje, że najdłużej ze wszystkich dostarcza meldunki. Do głowy mu nie przyszło, że ona przechodzi tamtędy z wielkim trudem.


Czytaj także: Po upadku powstania warszawskiego lewobrzeżna część stolicy była pustynią ruin. Atak Rosji na Ukrainę sprawia, że tamte obrazy nabierają przejmującej aktualności.


 

Mężczyznom brakowało wyrozumiałości i wyobraźni. Np. dopiero w Powstaniu dostałyśmy panterki i spodnie. Wcześniej w spódnicach miałyśmy ograniczone ruchy, w terenie bardzo nam to przeszkadzało. W naszym batalionie "Zośka" uszyto nam przed Powstaniem tzw. szybkie loty, czyli spódnico-spodnie. No cóż, trochę traktowano kobiety jako taką siłę pomocniczą, a nie partnerów, co jednak akurat mnie nie wyprowadzało z równowagi.

W konspiracji niebezpieczeństwo dla wszystkich było takie samo, a w Powstaniu dla kobiety może nawet większe, gdy musiała np. pod ostrzałem biec do rannego, bez broni, za to z ciężką torbą sanitarną, a potem ciągnąć takiego chłopca, cięższego od niej.

To jednak chłopcy bardzo doceniali. O sanitariuszkach mówili wtedy zawsze bardzo dobrze. Dopiero potem, w niektórych indywidualnych relacjach, nasza rola bywała trochę pomniejszana. Co, moim zdaniem, nie wynikało ze złej woli, ale z męskiej natury.

Pani siostra też brała udział w Powstaniu?

Tak, i z tym wiąże się najgorsze doświadczenie w moim życiu. Siostra była ranna, miała zmiażdżone nogi, leżała w szpitalu na Miodowej na Starym Mieście. Gdy padł rozkaz, że mamy ewakuować się ze Starówki kanałami z lżej rannymi, musiałam ją zostawić... "Jesteś żołnierzem, masz rozkaz, musisz się podporządkować" - tak mi powiedziano. Miałam jednak nadzieję, że wrócę po nią... Tak się nie stało. Niemcy, zanim weszli na Starówkę, zbombardowali cały obszar. Jedyne, czym się pocieszam, to myślą, że zginęła od razu. Że się nie męczyła pod gruzami.

Pani dostała Krzyż Walecznych za wyniesienie rannego.

To było na Woli, 9 sierpnia. Nasz pluton dostał zadanie zaatakowania niemieckiego pociągu pancernego. Pamiętam niezwykłe starania, żebym i ja mogła pójść na tę akcję. Dowództwo było przeciwne, że jestem za młoda. Walczyłam o udział w tym ataku jak lwica. Codzienna służba była mniej efektowna, a tu prawdziwa akcja... Potem razem z koleżanką wyniosłyśmy rannego dowódcę, we dwie. Ale nie o tym chcę powiedzieć. Chcę powiedzieć, że to było wielkie wyróżnienie dla mnie, czyli dla 17-letniej dziewczyny, która sama nie miała strzelać, ale mogła pójść z chłopcami na niebezpieczną akcję.

Zatrzymajmy się jednak przy tym rannym, właśnie za to dostała Pani Krzyż Walecznych. Skąd miałyście siłę, żeby we dwie nieść pod ostrzałem dorosłego mężczyznę?

To chyba powinien być nie Krzyż Walecznych, ale Krzyż Pokonania Fizycznej Słabości. Wielkie chłopisko, w butach z cholewami, na których ślizgały mi się ręce. Niosłyśmy go kilkaset metrów. Ja za nogi, a Hanka Bieńkowska "Joanna" pod ramiona. To był straszny wysiłek, tak wielki, że już nie myślałam o niebezpieczeństwie, o strzałach. O to też chodziło: nie tylko o poświęcenie, nawet życia, ale o siły, o niezałamanie się, o to, żeby nie pokazać chłopakom, że sił nie mamy. To płynęło z ambicji, żeby pokazać, że zawsze damy sobie radę.

Nie chciała Pani strzelać, mieć broni?

Nie, nigdy. Ale miałam koleżanki, które chciały iść na linię i strzelać.

Poza opieką nad rannymi, miałyśmy jeszcze jedną funkcję: ściąganie spod ostrzału ciał. To też się robiło, w strasznych warunkach. Chodziło o to, by nie zostawić zabitego kolegi.

Warto ryzykować życie, by ściągnąć ciało?

Wtedy tak się myślało. To było bardzo ważne.

Wspominała Pani kiedyś, że idąc do Powstania przygotowywała Pani też ubranie, żeby jakoś wyglądać. Z czasem, w miarę pogarszania się warunków, to się zmieniało?

Na początku sądziłyśmy, że walka potrwa kilka dni, więc wzięłyśmy tylko zmianę bielizny i bluzkę na zapas. A potem to był już inny szyk, nosiło się panterki. Panterka była jak suknia balowa (śmiech). Nam chodziło głównie o to, żeby ubranie było czyste. Co było trudne, bo nie było wody. Ale długo starałyśmy się zachować jakiś wygląd. Na końcu, na Czerniakowie, było już inaczej, bo tam zupełnie nie było wody. Przechodziłam kiedyś przez piwnicę, w której była kobieta z małym dzieckiem. Chciała mi dać pierścionek z brylantem za przyniesienie kubka wody. Po pierwsze, mnie to obrażało, a po drugie, nie miałam skąd tej wody wziąć. Tak ekstremalna była sytuacja. Miałyśmy też na Czerniakowie wszy. Ale chyba w pewnym momencie przestałyśmy o tym myśleć. Myślałyśmy tylko, żeby przeżyć i nakarmić chłopaków, to było ważne.

Obok pracy sanitariuszek, główną funkcją kobiet była łączność.

Były takie łączniczki, które chodziły kanałami codziennie. Ja sobie tego nie wyobrażam. Kanały dla mnie były straszne. Dotąd czasem się z tym budzę.

Dlaczego?

Bo nie było nieba nade mną. Poczucie osaczenia, odór. Nawet pod ostrzałem mogłam biec, uciekać. A w tej ciemności nie mogłam zrobić nic. Bałam się, że stamtąd nie wyjdę.

Opowiedziała mi Pani kiedyś historię o dwóch koleżankach, które jeszcze przed Powstaniem zostały aresztowane za roznoszenie ulotek - nikogo nie wydały w śledztwie i zginęły w Auschwitz. Powiedziała Pani wtedy: akcja nie była spektakularna, ale cena najwyższa. Chyba można powiedzieć to o wielu kobietach.

To były Ewa Urbanowicz i Irena Waligórska. Cena była może nawet większa niż w Powstaniu. Chyba łatwiej ginąć w walce, niż być przesłuchiwanym na Pawiaku. Jedna z nich była moją dobrą koleżanką, ze szkolnej ławki, znała mój adres, ale nic nie powiedziała w śledztwie. Miały po 16 lat. O takich śmierciach się nie mówi.

Wspominała Pani, że gdy przydzielono ją do Grup Szturmowych [drużyny harcerskie zajmujące się akcjami zbrojnymi - red.], to dowódca plutonu bronił się "przed babami" jak mógł...

Mało tego, on dał mi wtedy truciznę. Powiedział, że oczekuje podporządkowania się dyscyplinie wojskowej i odpowiedniego zachowania w razie aresztowania: "Nie możesz sypnąć, dlatego daję ci cyjanek potasu". W gruncie rzeczy dawało to jakieś poczucie zabezpieczenia... Ale gdy myślę dziś o tym, że 15-letnia dziewczyna miała o czymś takim decydować, to mnie ciarki przechodzą. Cyjanek nosiłam wtedy cały czas, wyrzuciłam go dopiero po Powstaniu.

Po wojnie została Pani aresztowana przez Urząd Bezpieczeństwa. W śledztwie szantażowano Panią, że dwuletni synek trafi do domu dziecka i nigdy go Pani nie odnajdzie. Trudno sobie taką sytuację wyobrazić. Może kobiety w ogóle nie powinny iść na wojnę?

Myślę, że nie, że wojna to nie jest tylko męska rzecz, to rzecz wszystkich ludzi. Kobiety, nawet jeśli nie były zaangażowane w konspirację, i tak były narażone. A poza tym: często były same, bez mężczyzn, bo oni po 1939 r. byli w obozach jenieckich albo ukrywali się w podziemiu. Kobiety musiały same utrzymać dom i dzieci. Nie wierzę, żeby podczas tamtej wojny była jakaś kobieta, której wojna nie dotknęła. Nawet jak one same nie walczyły, to ich dzieci szły na wojnę. Ja tego nie doświadczyłam, mamy nie było ze mną, gdy szłam do Powstania. Tylko babci powiedziałam, że wychodzę. Ale dziś wyobrażam sobie uczucia rodziców. Nie wiem, czy nie jest jednak łatwiej iść na wojnę samemu, niż wypuścić dziecko, które może nie wrócić. Pamiętam panią Romocką, której mąż zginął w 1939 r., a dwaj synowie w Powstaniu... Dlatego uważam, że udział kobiet bywa inny niż mężczyzn; nie wiem, czy nie cięższy.

ANNA JAKUBOWSKA, pseudonim "Paulinka" (ur. 1927-2022), w czasie wojny działała w konspiracji, w Powstaniu była łączniczką i sanitariuszką batalionu AK "Zośka". Wraz z tą jednostką przeszła przez walki na Woli, Starówce i Czerniakowie. Po wojnie aresztowana, spędziła w komunistycznym więzieniu ponad pięć lat. W 1980 r. działała w Solidarności, a w 1989 r. w Komitecie Obywatelskim Solidarność. Zasiadała w kapitule Nagrody im. Jana Rodowicza "Anody". Zmarła 13 lipca 2022 r.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka działu Świat, specjalizuje się też w tekstach o historii XX wieku. Pracowała przy wielu projektach historii mówionej (m.in. w Muzeum Powstania Warszawskiego)  i filmach dokumentalnych (np. „Zdobyć miasto” o Powstaniu Warszawskim). Autorka… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 49/2011