Anatomia różyczki

Jak to się stało, że nowojorski dziennikarz o pseudonimie „Mank”, słynący z niewyparzonego języka birbant i hazardzista, stworzył materiał dla filmowego arcydzieła?

14.12.2020

Czyta się kilka minut

Amanda Seyfried jako Marion Davies i Gary Oldman jako Herman Mankiewicz w filmie „Mank” / NETFLIX
Amanda Seyfried jako Marion Davies i Gary Oldman jako Herman Mankiewicz w filmie „Mank” / NETFLIX

28 grudnia kino kończy 125 lat, choć raczej nie ma powodów do hucznego świętowania. Mijający rok może się okazać przełomowy – jeśli nie dla filmu jako wytworu kultury, to na pewno dla kinowej instytucji, której mocno dały się we znaki zarówno pandemia i związana z nią „polityka sanitarna”, jak i utrwalone pod ich wpływem nawyki odbiorcze.

W tym kontekście „Mank” Davida Finchera, mierzący się z legendą jednego z najsłynniejszych filmów wszech czasów, brzmi (i wygląda) jak list miłosny do kina. Chwilami rozwlekły i żarliwy, to znów frywolnie puszczający oko, a w wielu miejscach pełen wyrzutów. Jak na ironię, wyprodukowany został z przepychem, precyzją i wigorem dla największej dziś platformy internetowej pokazującej filmy.

Historia Hermana J. Mankiewicza, głównego scenarzysty „Obywatela Kane’a” (1941), którego wkład w powstanie filmu przysłoniła zwalista postać Orsona Wellesa, w dużej mierze przypomina kino­filski fresk – dla niektórych gęsty i fascynujący, dla innych nieznośnie przeładowany. Bo stylizacja na stare kino ma tu wiele rozmaitych warstw. „Mank”, choć nakręcony kamerą cyfrową, jest nostalgicznie czarno-biały, rozpoczyna się staroświecką czołówką i porządkuje kolejne sceny na wzór wystukiwanego na maszynie scenariusza. Ale to tylko powierzchnia. Spomiędzy licznych chwytów formalnych, ozdobników i aluzji, nawiązujących również do samego „Obywatela Kane’a”, wyłania się historia mająca w sobie coś z antylegendy i zarazem coś z anty-„Kane’a”.

Jak to się stało, że wielokrotnie najmowany przez Hollywood nowojorski dziennikarz o pseudonimie „Mank”, słynący z niewyparzonego języka birbant i hazardzista, stworzył materiał dla filmowego arcydzieła? Film daje na to odpowiedź raczej przewrotną – nie tylko dlatego, że arbitralnym gestem usuwa w cień uznanego mistrza kina i kieruje kamerę na wyrobnika, który okazał się geniuszem.

Scenariusz „Manka”, autorstwa Jacka Finchera, ojca reżysera, częściowo podąża tropem wyznaczonym przez Pauline Kael. Papieżyca krytyki filmowej w słynnym eseju „Raising Kane” z 1971 r. przypisywała autorstwo scenariusza „Kane’a” Mankiewiczowi, umniejszając współudział Wellesa, choć w czołówce figurowali obaj i razem zostali nagrodzeni jedynym dla tego filmu Oscarem. Polemizowała w ten sposób z tzw. teorią autorską, stawiającą na piedestale reżysera filmu kosztem innych jego twórców. Badania wykazały, że Kael myliła się w niektórych faktach, ale „Mank” i tak przesuwa wszystkie fabularne akcenty na korzyść Mankiewicza.

Gra go z właściwą sobie podkręconą charyzmą Gary Oldman, wiadomo więc z góry, że postać to głębsza i bardziej skomplikowana, niżby się mogło wydawać. Film nie zanurza się jednak ani w psychologii, ani w pisarsko-warsztatowych głębiach. „Welles na miejsce pamięci człowieka wprowadził pamięć kamery filmowej” – pisał o filmie, będącym kamieniem milowym w historii kina, profesor Aleksander Jackiewicz, lecz od Finchera nie dowiemy się, jaki był w tym udział samego scenariusza. Liczne retrospekcje przywołują jedynie okoliczności, które mogły złożyć się na powstanie wyjątkowej na owe czasy opowieści o amerykańskim milionerze, co utracił duszę. Sam proces wewnętrzny pozostaje tajemnicą – jest niczym magiczne słowo „różyczka” w „Obywatelu Kane”, będące kluczem i jednocześnie wodzące na manowce. W samym „Manku” zyskuje ono jeszcze inny, humorystyczny sens.

Poznajemy Mankiewicza, kiedy z nogą w gipsie zostaje „zesłany” przez studio filmowe RKO na pustynię, a dokładnie na ranczo, gdzie w dość luksusowych warunkach ma napisać scenariusz dla cudownego dziecka Fabryki Snów, jakim był wtedy Orson Welles – raptem dwudziestoczteroletni. Już to unieruchomienie pisarza w łóżku pachnie z daleka twórczą impotencją i formuła „to przecież nie mogło się udać” realizuje się w „Manku” na różne sposoby.

Nie tylko dostawa „znieczulających małpeczek” sygnalizuje rychły kryzys. Ze strony producentów trwa nerwowe odliczanie, reżyserskie bożyszcze przyspiesza termin finału, a sekretarka, której „Mank” dyktuje tekst, przeżywa osobiste dramaty. Kiedy jednak zamówiony utwór jakimś cudem wreszcie powstaje, mnożą się kolejne przeszkody, znacznie grubszego kalibru. Bo choć miało to być dzieło w pełni niezależne, nikt nie spodziewał się, że Mankiewicz potraktuje ten postulat aż tak dosłownie.

Intrygująca jest w „Manku” relacja głównego bohatera nie tyle z filmowymi potentatami czy z próbującym dyscyplinować go młodszym bratem Josephem L. Mankiewiczem, w przyszłości reżyserem „Kleopatry”, ile przede wszystkim z Williamem Randolphem Hearstem (w tej roli Charles Dance) – magnatem prasowym i pierwowzorem postaci Kane’a, a także z jego kochanką i gasnącą gwiazdą, Marion Davies (Amanda Seyfried). Lewicujący intelektualista żydowski ze Wschodniego Wybrzeża brawurowo lawiruje w systemie, będąc jego beneficjentem i krytykiem, wytresowaną małpką z przypowieści o kataryniarzu i równocześnie bezlitosnym błaznem, płacąc przy okazji swoją cenę. To bodaj najciekawszy aspekt filmu: zwycięstwo donkiszoterii nad towarzysko-biznesową kalkulacją, które sprawia, że scenariusz „Obywatela Kane’a”, niezależnie od tego, co Welles w nim zmienił czy dodał, był rzadkim na tamte czasy owocem indywidualizmu i nonkonformizmu, o mały włos skazanym na filmowy niebyt.

I choć powstał obraz wierny swej epoce, materialnie i czysto filmowo, „Mank” nie jest wyłącznie ukłonem w stronę przeszłości. Jako rekonstrukcja bywa zresztą męczący – cały ten zgiełk wątków, postaci i planów czasowych, te wszystkie personalne roszady w przemyśle filmowym i błyskotliwe dialogi (Mankiewicz był mistrzem ciętej riposty) zagłuszają małe wielkie dramaty. Wyraźnie za to rysują się konteksty polityczne: w jaki sposób prorepublikańskie wówczas Hollywood fabrykowało propagandę, jak system producencki ścierał się z ruchem związkowym, jak bardzo w przededniu wojny lekceważona była postać Hitlera…

Na tym tle tytułowy bohater, ze swą przenikliwością i cynizmem, ewidentnie wyprzedza swój czas. Obok kilku paskudnych cech ma wiele z wizjonera – niczym Mark Zuckerberg sportretowany przez Finchera w „The Social Network” (2010). Mankiewicz stworzył dzieło życia z rozczarowania Ameryką, a w szczególności branżą kinowo-medialną, która zarządzała wtedy zbiorową wyobraźnią. Lecz podobnie jak twórca Facebooka, który dzisiaj dzierży rząd dusz, zrobił to przecież także z pobudek bardzo osobistych, by nie rzec – małostkowych. ©

MANK – reż. David Fincher. Prod. USA 2020. Dostępny na Netfliksie.


CZYTAJ WIĘCEJ: RECENZJE FILMOWE ANITY PIOTROWSKIEJ >>>

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Krytyczka filmowa „Tygodnika Powszechnego”. Pisuje także do magazynów „EKRANy” i „Kino”, jest felietonistką magazynu psychologicznego „Charaktery”. Współautorka takich publikacji, jak „Panorama kina najnowszego”, „Szukając von Triera”, „Encyklopedia kina”, „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 51-52/2020