Ameryka pod bronią

Zdecydowana większość obywateli USA traktuje prawo do posiadania i noszenia broni jako niezbywalne prawo obywatelskie i jedno z praw człowieka. Dlaczego?

18.07.2016

Czyta się kilka minut

Z lewej: od 2012 r. policja w Los Angeles skupuje od mieszkańców broń. Jako rekompensatę dostają oni bon towarowy wartości 100-200 dolarów. Z prawej: rodzinna pocztówka Michele Fiore, senator stanowej z Newady.  / Fot. Ted Soqui / CORBIS / GETTY IMAGES
Z lewej: od 2012 r. policja w Los Angeles skupuje od mieszkańców broń. Jako rekompensatę dostają oni bon towarowy wartości 100-200 dolarów. Z prawej: rodzinna pocztówka Michele Fiore, senator stanowej z Newady. / Fot. Ted Soqui / CORBIS / GETTY IMAGES

Trwa republikańska konwencja w Cleve- land. Donald Trump walczy o darmowy czas antenowy i przekonanie milionów wyborców, a przede wszystkim sceptycznych pobratymców z własnej partii, do swojej kandydatury. Tymczasem w tle rozgrywa się inna, niewykluczone, że ważniejsza kampania: o prawo do noszenia broni.

Szef Nowych Czarnych Panter Hashim Nzinga mówi: „Będziemy korzystać z naszego konstytucyjnego prawa i dlatego doradziłem naszym ludziom, żeby chodzili po ulicach Cleveland uzbrojeni, bo musimy się przecież jakoś bronić”.

Ale przed czym? Ta organizacja czarnych suprematystów uważa, że na rasizm trzeba stanowczo odpowiadać, nie wykluczając czasem przemocy. Policja rozkłada ręce. Musi chronić tysiące dygnitarzy, dziennikarzy i celebrytów, którzy przyjechali do miasta wspierać Trumpa, ale zakazać Czarnym Panterom noszenia broni nie może. Logistyczny koszmar.

Kraj podzielony

Hashim Nzinga doskonale wie, że prowokuje i dużo ryzykuje. Chce chyba konfrontacji z policją, bo ta często nadużywa władzy i bywa nieproporcjonalnie brutalna wobec Afroamerykanów. Konfrontacji co najmniej takiej jak w Dallas, gdzie niedawno czarnoskóry fanatyk, przepełniony nienawiścią do – bądź co bądź często niesprawiedliwego – systemu sprawiedliwości, zastrzelił pięciu policjantów. Konfrontowany z własnymi słowami lider czarnych suprematystów się obraża i zrzuca winę za eskalację napięcia na agencję Reutera: przeinaczyli moje słowa!

Tak czy inaczej wzrasta ryzyko, że debata o 2. poprawce do konstytucji USA – która, wedle jej zachowawczej interpretacji, gwarantuje Amerykanom prawo do posiadania broni – przeniesie się na ulice. Jakby nie dość krwi ostatnio przelano w Dallas, Orlando, a wcześniej w San Bernardino, gdzie dwoje ludzi strzelało, „wypowiadając się”, jak twierdzili, w imieniu tzw. Państwa Islamskiego. Albo w Fort Hood, gdzie wojskowy lekarz-psychiatra usłyszał głos nakazujący mu zabijać. Albo w kinie w Aurorze podczas premiery nowego „Batmana”, gdy ogień otworzył naśladowca filmowego Jokera. Długo by wymieniać.

A jednak Amerykanie dalej są podzieleni w tej sprawie. Instytut Gallupa regularnie ich o to pyta. Od 1960 r. liczba gospodarstw domowych w Stanach, w których trzyma się choćby jedną sztukę nowoczesnej i czynnej broni palnej, spadła z 50 do 40 proc. Ale zarazem tendencja do liberalizacji rynku karabinów automatycznych jest zatrważająca. Pół wieku temu niemal 80 proc. obywateli USA było za zaostrzeniem przepisów dotyczących ich sprzedaży, dziś to ledwie połowa.

Z palcem na spuście

I wreszcie kluczowa sprawa, badanie z listopada zeszłego roku. „Czy pani/pana zdaniem powinno się zakazać możliwości noszenia pistoletów na ulicy?”. Za zakazem – 27 proc., przeciw – 72 proc. Amerykanie traktują prawo do uzbrojenia po zęby jako prawo obywatelskie.

Taka bożonarodzeniowa widokówka. Na zdjęciu sześcioro dorosłych i czwórka dzieci. Czteropokoleniowa rodzina. W centrum nestorka rodu, trzymająca karabin półautomatyczny. Z lewej uśmiechnięta blondynka dzierży strzelbę myśliwską. Reszta dorosłych ma dzieci na rękach, więc prezentuje swoje rewolwery w kaburach umocowanych przy pasie.

U dołu wielką kiczowatą czcionką napisano: „Merry Christmas!”. Typowe rodzinne święta z palcem na spuście.

Blondynka z familijnej fotografii to 45-letnia Michele Fiore, republikańska senator stanowa z Newady. Kartkę pocztową rozesłała do swych wyborców. Ale arsenał jak z Delta Force zrobił wrażenie także za oceanem, w Europie, bo jej reprodukcję zamieściły w swoich serwisach brytyjski „Guardian”, francuski „Le Monde” i hiszpański „El País”. Tymczasem pani senator Fiore gorliwie walczy o prawo do posiadania broni. To jej w zasadzie jedyna polityczna agenda. Na swojej facebookowej stronie z kaznodziejskim zacięciem tłumaczy, że Ameryka musi wstać z kolan, że trzeba ją odzyskać dla Amerykanów. A lekarstwo na tragedie w Dallas i Orlando jest jej zdaniem banalne: więcej broni! Oczywiście – do samoobrony.

Lobbysta z tradycjami

Za te nastroje współodpowiada jeden z najpotężniejszych lobbystów w USA: Narodowe Stowarzyszenie Strzeleckie (National Riffle Association). A za plecami Stowarzyszenia – oczywiście producenci broni palnej. Oto garść liczb. Cały ten przemysł zarabia na wewnętrznym rynku 13,5 mld dolarów rocznie, z czego 1,5 mld to czysty zysk. W samym 2013 r. wyprodukowano prawie 11 mln sztuk broni palnej, z czego tylko 4 proc. na eksport. W Stanach branża daje pracę ćwierci miliona ludzi.

Jednak Narodowe Stowarzyszenie Strzeleckie nie zostało założone po to, by narkotycznie uzależnić Amerykę od przemocy. Stowarzyszenie – liczące dziś 5 mln członków – powstało w 1871 r., a inicjatywa wyszła od kilku weteranów zakończonej sześć lat wcześniej wojny secesyjnej. Chodziło im o trenowanie drużyn strzeleckich i podnoszenie umiejętności młodzieży, która w przyszłości być może będzie musiała walczyć za kraj.

Jednak był to czas, gdy w skali globalnej polityki USA były prowincjonalną ekskolonią brytyjską. Na ich rolę „żandarma całego świata” musimy poczekać jeszcze dobrych parę dekad – przemawiając na warszawskim szczycie NATO, Obama odwołał się do historii i przypomniał, że w przyszłym roku minie 100 lat, od kiedy Amerykanie są obecni w Europie (w 1917 r. USA przystąpiły do I wojny światowej, po stronie Ententy).

Także sekcja prawna NRA, której zadaniem miała stać się w przyszłości walka o ustawodawstwo regulujące rynek i dostęp do broni palnej, powstała dopiero w 1934 r. Odgrywała wtedy zupełnie inną rolę niż dziś: lobbowała za (przegłosowaną ostatecznie przez Kongres) ustawą opodatkowującą produkcję karabinów i pistoletów oraz zobowiązującą fabrykę do rejestracji każdej jej sztuki.

Zwrot w polityce NRA nastąpił w 1975 r., gdy Stowarzyszenie zaczęło walczyć o powszechne prawo do posiadania broni – oraz o zyski jej producentów. Rok później powstał fundusz wspierający kandydatów na urzędy, którzy popierają te idee. Szybko stał się potężnym narzędziem wyborczym. W 2008 r. podczas kampanii prezydenckiej wydano z niego 40 mln dolarów, z czego 10 mln na walkę z Obamą, który orędował za ograniczeniami w obrocie bronią. Natomiast w 2013 r. NRA przeprowadziła skuteczną ofensywę przeciw dwóm demokratycznym stanowym senatorom w Colorado, bo ci zapragnęli zmian w lokalnym prawie. Przeprowadzono referendum i polityków usunięto ze stanowego senatu.

Politycy, wojskowi, celebryci

Prawnicy, ideolodzy i sponsorzy Stowarzyszenia walczą też o masową wyobraźnię. Zamiast prewencji, szkoleń i „pracy u podstaw” z Amerykanami, by oduczyć ich odruchowego sięgania po broń, opowiadają się za tzw. sprawiedliwością retrybutywną – w tym przypadku za surowszymi karami wobec sprawców tragedii w Orlando i Dallas.

To właśnie finansowa zależność federalnych senatorów i kongresmanów od NRA uniemożliwiła ostatnio debatę w Kongresie USA na temat zaostrzenia przepisów, m.in. przez wprowadzenie dodatkowej i bardziej wnikliwej kontroli nabywców broni – np. czy byli wcześniej notowani lub podejrzewani o przestępstwo, a także poprzez testy psychologiczne, wymagane choćby przy egzaminach na prawo jazdy (tak, łatwiej jest w USA kupić karabin, niż uzyskać „prawko”). Bezsilni politycy Partii Demokratycznej próbowali nawet okupować przez kilka godzin mównicę w Izbie Reprezentantów, ale jej przewodniczący, Republikanin Paul Ryan, wyłączył im mikrofon i zarządził przerwę do odwołania. Tymczasem NRA, która zwykle czeka z poparciem kandydata na prezydenta do wczesnej jesieni (wybory są w listopadzie), już w maju poparła Trumpa.

Przez władze Stowarzyszenia przewijali się znani politycy i ludzie rozrywki, m.in. antybohater afery Iran-Contras płk Oliver North, architekt wojny z podatkami i idol zwolenników państwa minimalnego Grover Norquist, główny kowboj międzynarodowej dyplomacji i ambasador przy ONZ z nominacji Busha-juniora John Bolton oraz aktor Tom Selleck, znany jako „detektyw Magnum” (z serialu o tym samym tytule). Działa na wyobraźnię?

Ale chyba najjaśniejszą gwiazdą w tej konstelacji był Charlton Heston, prezes NRA w latach 1998–2003. Przed wyborami w 2000 r. wystąpił na jednej z politycznych konwencji, gdzie z zajadłością Ben Hura spojrzał w kamerę i wycedził: „Wiceprezydent Al Gore wyrwie mi broń z rąk dopiero, jak będą zimne i martwe!”. Rok później Michael Moore przepytywał go o poglądy w sprawie eskalacji przemocy po najtragiczniejszej wówczas strzelaninie w liceum w Columbine, gdzie dwóch uczniów zastrzeliło 13 kolegów. Heston wyznał, że to sprawa coraz bardziej zróżnicowanego etnicznie społeczeństwa, a nie interpretacji 2. poprawki. Moore zamieścił nagranie z rozmowy w swym antyprzemocowym filmie pt. „Zabawy z bronią”.

Przepis sprzed 225 lat

A o co dziś chodzi z ową 2. poprawką – mętnym przepisem sprzed 225 lat, mówiącym o tym, że stan ma prawo organizować uzbrojone milicje?

Jeden z najwybitniejszych amerykańskich prawników Bruce Ackerman z Uniwersytetu Yale uważa w rozmowie z „Tygodnikiem”, że interpretowanie tego przepisu jako prawa do nieograniczonego posiadania broni to aberracja. Ackerman jest zdania, że artykuł 5. konstytucji mówi, iż poprawki do niej są odpowiednie wówczas, kiedy następuje jakiś ważny „historyczny moment”. Nie są wieczne i nie mogą paraliżować państwa. Okoliczność do ich reinterpretacji pojawia się wtedy, gdy do władzy dochodzi obdarzona wielkim poparciem obywateli partia i może ona, jeśli istnieje taka społeczna potrzeba, zmienić prawo, a Sąd Najwyższy ma obowiązek zgodzić się z interpretacją konstytucji przez władzę ustawodawczą.

Problem w tym, że dziś takiej społecznej potrzeby nie ma, bo zwolenników teorii, iż ojcowie-założyciele USA ponad dwa wieki temu zagwarantowali im prawo do posiadania i noszenia broni automatycznej (która wtedy jeszcze nie istniała – najbardziej zaawansowaną technicznie bronią był wówczas ładowany przez lufę muszkiet!), jest trzy razy więcej niż jej przeciwników. A o to, żeby tak myśleli, dba już NRA. I kółko się zamyka.

Profesor prawa z Uniwersytetu Berkeley Jonathan Simon tłumaczy w rozmowie z „Tygodnikiem”, że amerykańska debata na temat posiadania broni jest wyjątkowa, bo ludzie szczerze wierzą, iż jest to podstawowe prawo człowieka. – W kilku krajach Europy czy w Kanadzie także wiele osób ma broń, ale wie też doskonale, że jej posiadanie nie jest prawem człowieka. Ale w Stanach tak właśnie się myśli i stąd chyba taka łatwość sięgania po karabin – mówi Simon.

Tymczasem – niezależnie już nawet od ludzkich ofiar – koszty przestępstw popełnianych z użyciem broni palnej i ich następstw (tj. koszty leczenia, prawne i społeczne) są w USA niebagatelne. To 230 mld dolarów rocznie.

Mniej więcej tyle, ile wynosi PKB Irlandii lub Pakistanu. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zajmuje się polityką zagraniczną, głównie amerykańską oraz relacjami transatlantyckimi. Autor korespondencji i reportaży z USA.      więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 30/2016