Aby język giętki...

Jako młody duchowny głosiłem płomienne kazania przeciwko aborcji, do czasu aż pewna kobieta zwróciła mi uwagę, że nie dostrzegam dramatu matki.

05.11.2013

Czyta się kilka minut

 / Fot. www.edeu.uj.pl
/ Fot. www.edeu.uj.pl

ARTUR SPORNIAK: Przypuśćmy, że zlecono mi opracowanie listu Episkopatu w sprawie in vitro. Na co powinienem zwrócić uwagę?

KS. WIESŁAW PRZYCZYNA: Przede wszystkim, kto jest adresatem takiego listu i jakie ma kompetencje. Tekst musi być komunikatywny, a więc adresat powinien rozumieć zastosowaną leksykę, składnię, sposób wyrażania się, użyte obrazy itd. List episkopatu jest tekstem pierwotnie pisanym, a wtórnie mówionym, czytywanym. To rodzi problemy z nieadekwatnością języka. Należałoby go najpierw powiedzieć, a potem spisać, gdyż inny jest język mówiony, a inny pisany. Język mówiony przede wszystkim jest konkretny, stroniący od abstrakcyjnych pojęć, częściej posługuje się czasownikami, a rzadziej rzeczownikami – przez to jest bardziej dynamiczny. Zawiera krótkie zdania, najczęściej dwukrotnie złożone. Posługuje się obrazami.

W takim liście powinno się unikać zderzenia wielu różnych odmian języka: ogólnego, oficjalnego i urzędniczego z publicystycznym, naukowym, religijno-teologicznym, potocznym, quasi-poetyckim. To bowiem rodzi barierę komunikacyjną. Trzeba też brać pod uwagę, że od samego początku list musi zainteresować potencjalnych słuchaczy. Trzeba więc przedstawić temat ciekawie. Musi on też dotykać realnych problemów ludzi. Jeśli będzie daleki od życia, słuchacze szybko przestaną go słuchać.

Co można powiedzieć o dokumencie „O wyzwaniach bioetycznych, przed którymi stoi współczesny człowiek”?

Najpierw, że to był ważny dokument, któremu media zaszkodziły, pokazując tylko jego językowe słabości.

To było do przewidzenia, skoro użyto takiego języka.

To prawda. W Instytucie Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej UPJPII w Krakowie prowadzę analizę dyskursu medialnego. Dałem studentom do przeczytania reakcje na temat tego dokumentu: począwszy od „Gazety Wyborczej”, a skończywszy na „Naszym Dzienniku”. Na końcu przeczytali sam dokument i ich uwagi mnie zaskoczyły. Jako ksiądz nie dostrzegłbym tego, co oni zauważyli. Najpierw odnieśli wrażenie, że dokument został zredagowany przez duchownych i specjalistów. Prawdopodobnie przed ogłoszeniem dokument nie został skonsultowany z jego adresatem, czyli ludźmi świeckimi nieskażonymi językiem specjalistycznym. Nie wzięto też pod uwagę, że dokument czytać będą osoby poczęte in vitro, które mogą poczuć się dotknięte sformułowaniami, iż są „produktem” obcych ludzi manipulujących procedurą stosowaną w hodowli roślin i zwierząt, powstałym kosztem śmierci innych zarodków, a więc ludzi. Studenci zwrócili uwagę, że ten tekst zredagowano tak, jakby w Polsce nie było dzieci poczętych pozaustrojowo.

Autorzy próbują się bronić, zastrzegając, że nie krytykują ludzi poczętych in vitro, tylko sposób ich poczęcia.

Jedno od drugiego nie da się do końca oddzielić. Taki język stwarza pułapkę: autorzy najpierw zarzucają przyjętej metodzie, że uprzedmiotawia człowieka, a następnie sami piszą o nim jako o „produkcie”.

Ostry zarzut z kolei postawiły autorom studentki. Ich zdaniem kobiety pośrednio zostały potraktowane „jak bojlery” przez sformułowanie, że dzisiaj kobiety ulegają „pokusie jednego dziecka”. Już samo użycie w tym kontekście słowa „pokusa”, oznaczającego chęć uczynienia czegoś złego, sugeruje, że jedno dziecko jest czymś złym.

Gdy się uważniej przyjrzeć obecnej sytuacji młodych małżeństw – często szukających pracy, bez perspektyw na własne mieszkanie – zdecydowanie się na jedno dziecko jest wręcz wyrazem odpowiedzialności, a nie pokusy.

Dodajmy do tego sytuację tych małżeństw, które borykają się z płodnością. Takich małżeństw, które bardzo chcą mieć dzieci, a mają trudności, jest coraz więcej i one tym bardziej czują się napiętnowane słowami o „pokusie jednego dziecka”. W liście zatem zabrakło kilku zdań dopowiedzenia.

Studentki zwróciły też uwagę, że dokument episkopatu jest tekstem pisanym przez mężczyzn z pominięciem mężczyzn. W perspektywie autorów mężczyzna właściwie nie istnieje. Istnieją kobiety moralnie zagrożone różnymi pokusami: in vitro, antykoncepcją, aborcją.

Mężczyzna pojawia się w kontekście uzyskiwania plemników do in vitro w „akcie samogwałtu”, jak to stwierdza dokument.

Ale wprost nie jest uwzględniona jego odpowiedzialność. Tu popełniono ten sam „grzech”, co w dyskursie o aborcji. Tam również przede wszystkim odpowiedzialnością obarcza się kobietę, a przecież w bardzo wielu przypadkach gdyby mężczyzna stanął przy kobiecie, ta nie myślałaby w ogóle o aborcji jako rozwiązaniu. Dlatego całkiem słusznie studentki pytały: „Czemu znowu my jesteśmy odpowiedzialne za wszystko?”.

Czwarta uwaga dotyczyła stwierdzenia, że sumienie chrześcijanin kształtuje się w konfrontacji z nauczaniem Kościoła. Studenci pytali: dlaczego perspektywę ograniczać tylko do norm wyznaczanych przez Kościół? Przecież sumienie kształtujemy także w konfrontacji z drugim człowiekiem, jego prawami, jego wolnością.

I ostatnia rzecz, która zbulwersowała bardzo studentów: autorzy dokumentu na koniec podziękowali politykom (walczącym o prawa zgodne z normami moralnymi), ani słowem nie zwrócili się natomiast do rodziców, którzy przecież poświęcają się na co dzień wychowaniu dzieci.

Słabością jest też zestawienie obok siebie in vitro, aborcji i antykoncepcji. Kobiety, które decydują się na procedurę in vitro, co wymaga od nich dużo poświęcenia, zostały postawione na równi z aborcjonistkami.

Studenci wychwycili to od razu, ale dyskusja oczywiście zeszła na problem, dlaczego Kościół jest przeciwny antykoncepcji – tego młodzież nie potrafi zrozumieć, a może my nie umiemy ich do tego przekonać.

Podsumowując, przed opublikowaniem dokumentu na tak ważny i trudny temat jak in vitro należało sprawdzić, jak zostanie odczytany. Nie chodzi o zmianę nauczania Kościoła, tylko o zmianę języka i dostosowanie argumentacji do odbiorców dokumentu. Zastanówmy się, co z niego zrozumiał katolik z jakiejś niewielkiej wioski? Być może więcej zrozumiał jego proboszcz...

Obawiam się, że proboszcz zrozumiał, iż ma piętnować kobiety. Ale może odwołajmy się do najlepszego wzorca, jaki mamy, czyli do Ewangelii. Np. Jezus rozmawia przy studni z Samarytanką o jej – dzisiaj byśmy powiedzieli – nieuregulowanej sytuacji życiowej...

Ta perykopa jest rewelacyjna! Proszę zauważyć, co Jezus zrobił na samym początku: zanim rozpoczął rozmowę, poprosił Samarytankę o przysługę. Zbudował sytuację komunikacyjną w ten sposób, że się od początku ustawił niżej od swojej rozmówczyni – w pozycji zależnej, proszącej. To musiało zrobić na niej piorunujące wrażenie, gdyż nie dość, że była kobietą, z którą obcy nie rozmawiają, to jeszcze pochodziła z pogardzanego przez Żydów narodu. Od razu poczuła się partnerem rozmowy, otworzyła się przed Jezusem i rozmowa doprowadziła...

...do nawrócenia całej wioski samarytańskiej. Można przypuszczać, że bez ewangelizatora w postaci Samarytanki Jezus jako Żyd nie zostałby tak dobrze wśród Samarytan przyjęty.

Bo wyróżnił i docenił Samarytankę swoją prośbą, nie potępił jej, tylko spowodował, że sama zastanowiła się nad sobą. To trudna sztuka do naśladowania.

Jezus jednak potrafił mówić twardo o nierozerwalności małżeństwa (Mt 19).

Mówił do konkretnego odbiorcy, a wtedy można więcej.

Na ile nauczanie w przypowieściach wynikało z tego, by takie schematyczne opowieści były łatwo zapamiętywane, a na ile była to świadoma metoda nauczania tłumów? Przypowieść nie stawia bowiem nikogo w stan oskarżenia, tylko pobudza do myślenia.

Przypowieść szanuje wolność słuchacza. Ktoś, kto jej słucha, jest zaproszony do działania. O tym jednak, w jaki sposób wyglądać będzie jego postępowanie, zadecyduje on sam. Przypowieść bowiem niczego nie narzuca, lecz pozostawia swobodę wyboru.

Ta metoda ciągle się sprawdza...

Powiedziałbym, że dzisiaj nawet bardziej, gdyż współczesny człowiek jest uwrażliwiony na punkcie swojej wolności. Przypowieść ma jeszcze jedną zaletę – jest łatwa w odbiorze. Działa podobnie jak film – wciąga w opowiadaną historię.

Ale to sobie uświadomiłem po latach. Jako młody rekolekcjonista głosiłem płomienne kazania przeciwko aborcji. Mówiłem, że aborcja to morderstwo, a kobiety dokonujące aborcji to morderczynie. I kiedyś przyszła do zakrystii kobieta z żalem, że uważam, iż decyzja o aborcji jest dla matki jak zjedzenie cukierka. Przyznaję, że dało mi to do myślenia.

Co jest takiego w sposobie nauczania papieża Franciszka, że wzbudza entuzjazm i nas porusza?

Ograniczę się tylko do skomentowania jego spontanicznych wypowiedzi, gdyż w tym przypadku wiem, że tylko on jest ich autorem (takiej pewności nie ma, jeśli chodzi o wypowiedzi odczytywane). Siła wypowiedzi papieża tkwi m.in. w tym, że szuka języka współczesnego. Kościół ma dwa tysiące lat tradycji wyrażania wiary własnym językiem. Z czasem nazbierało się w tym języku wiele wyrażeń, które dzisiaj już są niezrozumiałe. Bergoglio ich świadomie unika. Mówi na przykład, że mamy być antenami nastawionymi na słowo Boże, i zarazem jego przekazicielami. Można dyskutować o trafności tego porównania, ale trudno kwestionować jego zrozumiałość.

Drugą cechą wypowiedzi papieża jest to, że posługuje się językiem potocznym, czyli językiem, którym mówimy na co dzień w bliskich kontaktach. Zwykle jest to język prosty, pełen słów oceniających i bardzo obrazowy, czyli odwołujący się do czytelnych emocji. Jego ogromną zaletą jest zatem komunikatywność. Przykładem jest wypowiedź do małżonków o biciu talerzy: kłóćcie się, nawet niech lecą talerze, ale się w końcu pogódźcie.

Albo o tym, że świętość jest cierpliwością w codziennym życiu, którą dostrzec można np. u własnych rodziców.

W językoznawstwie nazywamy taki język egzystencjalnym, czyli odwołującym się do codziennych doświadczeń relacji. Kiedyś papież postawił za wzór księdza, który zna swoich parafian po imieniu, i zna nawet imiona ich psów. Odwołując się do takiego codziennego doświadczenia, pokazał, gdzie leży siła duszpasterstwa.

Dostrzegam jeszcze jedną cechę wypowiedzi Franciszka i tu spodziewam się, że pana zaskoczę: jego język można odbierać w niektórych sytuacjach jako... autorytarny.

???

To język oficjalny władzy. Cechuje go dominacja wartościowania nad przekazem znaczenia, arbitralność i jednostronność oddziaływania: od sprawującego władzę do poddanych. Znakiem rozpoznawczym takiego języka jest zazwyczaj forma „wy”. Forma ta tworzy dystans między mówiącym a słuchającym. Papież mówi takim językiem, gdy przemawia do duchownych. Autorytarną wymowę wzmacniają jego gesty. Gdy w Asyżu mówił, że trzeba skończyć z długimi kazaniami, odwrócił się do duchownych i powiedział: „Do was to mówię”.

Jezus tak mówił do faryzeuszy.

I z jakim skutkiem? Wróćmy do sytuacji dzisiejszej. Media wychwytują zarówno pozytywny sposób mówienia do świeckich, jak również język autorytarny do księży. Wywołuje to euforię u świeckich, u części duchownych natomiast dystans. Obawiam się, że to może osłabić potencjał reformatorski tego papieża. 


Ks. prof. WIESŁAW PRZYCZYNA jest kierownikiem Katedry Komunikacji Religijnej UPJPII, przewodniczącym Komisji Języka Religijnego PAN, członkiem Rady Języka Polskiego przy Prezydium PAN.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 45/2013