A musimy wiedzieć?

Poznałam ich tego samego dnia. Ją rano, jego przy obiedzie w zakopiańskiej Halamie, w domu ZAiKS-u.

01.03.2021

Czyta się kilka minut

Byłam pod wrażeniem porannego spotkania i powiedziałam o tym panu Pawłowi (syn reżysera Stanisława Różewicza, kolegi z filmowego TOR-u, i bratanek poety): Rozmawiałam z kobietą, której nie widziałam czterdzieści lat.

Gdzie to było? spytał pan P.

W Dolinie Białego.

To normalne, nie zdziwił się. Ja tam spotkałem generała Zaruskiego. Szedłem za nim, pomyślałem – z tyłu wygląda jak Zaruski. Wyprzedziłem go, spojrzałem i rzeczywiście. Ukłoniłem mu się, oddał ukłon. I on nie żył od czterdziestu lat, ale cóż to jest dla Doliny Białego.

Proszę pana, to nie był duch. To była żywa kobieta, tkaczka, jak się dowiedziałam, i jubiler. Znałyśmy się… Krótko się znałyśmy, dawno temu…

Siedziałyśmy na pniach pod wodospadem na foliowych ceratkach – wyjęła z plecaka dwie ceratki, jedną uprzejmie mi podała. Powiedziała, jak się nazywa, ja też powiedziałam i uzgodniłyśmy, że nie jest dobrze siedzieć na mokrym, ani na kamieniach, ani na pniu.

Czy Hanna Puławska to to samo co Hania? upewniłam się. Bo jeśli pani jest Hanią Puławską, to w waszym mieszkaniu stał fortepian.

Stał, potwierdziła.

I łóżko, za fortepianem, bliżej okna.

Tapczan, nie łóżko.

Głowę bym dała, że siusiałam do łóżka, ale nie będę się upierać.

(Nigdy nie mówiłam o tym. Siusianie, nawet wojenne, wydawało mi się nieco wstydliwe, ale przeczytałam, że i Roman Polański się moczył – moczył brzmi trochę lepiej od siusiania. Jak Polański mógł i opowiada, to i ja mogę).

Pamiętała kobietę, która robiła manicure jej matce – milczącą, jakby nieśmiałą, i jej dziecko, dziewczynkę. Spała u nich? Spania nie pamiętała, ale miała wrażenie, że widzi jej twarz. Tej małej. Mogłaby ją narysować. Poważną, nie smutną, wcale nie, raczej poważną, z szeroko rozstawionymi ciemnymi oczami. Niezbyt ładną, bo te oczy były nieproporcjonalnie duże.

Umówiłyśmy się na spacer i następnego dnia poszłyśmy na Miętusią. Przed skrętem w lewo z Doliny Kościeliskiej coś sobie przypomniała. Zdjęła plecak. Wyjęła trochę zmiętą kartkę i wygładziła ją. Był to rysunek, długopisem naszkicowana dziecięca twarz.

Kogoś mi przypominała.

W Warszawie zaniosłam jej trochę srebrnego złomu. Kupiłam go na wagę w Samarkandzie. (Sprzedawca spytał, skąd jestem. Gdzie to? zainteresował się. Między Niemcami i Rosją. Zastanowił się i potrząsnął głową; To niemożliwe, tam nie ma miejsca na nic. To prawda, zgodziłam się, i stamtąd właśnie jestem).

Złom to były rozsypane korale, łańcuszki, blaszki i pojemniczek, nie wiadomo na co.

Po paru dniach dostałam naszyjnik.

W srebrnym chaosie pojawił się ład. Blaszki i korale nabrały sensu, pojemniczek wydawał się skrywać tajemnicę.

Spojrzałam na jubilera Hannę P. ze szczerym podziwem.

Nie ma Hanny P. Nie ma tamtego mieszkania – podłogi z sękami, mosiężnych klamek, parapetu, którego nie sięgała dziewczynka, ani klonu za oknem. Po Hannie P. zostały tkaniny, kolaże i parę drobnych poetyckich utworów. Na przykład:

Sprzątam trociny dobrej woli
ogryzki wzruszenia
biję głową o ścianę niemożliwości
– słowem –
żyję poczciwie

Tkaniny są duże i leżą w skrzyniach. Malarzowi Pawłowi R., który je widział na wystawie, przypominały prace Indian z południowej Ameryki. Nie znał Hanny P. Pomyślał, że utkała je sympatyczna, pogodna osoba.

Kolaże są w ramach, syn oprawił je u najlepszego ramiarza.

Jest Matka Boska wycięta ze zdjęcia, otoczona skrawkami nieba i obłoków, z dziwnym, nagłym rozjaśnieniem pośrodku. Syn uważa, że autorka nie miała wprawy w robieniu zdjęć i blik jej wyszedł, odbicie światła. Pewnie przyjrzała się, pomyślała – jest błąd, ale ta jasność pośrodku nie jest zła. Miała rację. Stare Indianki specjalnie robią błędy w koronkach i haftach, bo przez nie przedostaje się dusza.

(Paweł R. opowiadał mi o halnym i o malarzu Tadeuszu Brzozowskim. Halny ucichł, spadł deszcz, na ulicy tworzyły się kałuże. W wodzie odbijały się światła latarni i mijanych samochodów. Zachwyciły Brzozowskiego i stały się inspiracją dla paru obrazów. Nic nie znaczyły, budziły zachwyt. Nie trzeba szukać w sztuce sensu ani znaczeń, tłumaczył mi Paweł R., który namalował kilka okładek moich książek. Wszystkie bez wyjątku coś znaczyły).

Jest kolaż Hanny P. ze strzępów tkanin i kawałka juty z numerem. Cyfry 30476 są bardzo duże i bardzo czarne. Nie wiadomo, czym są. Można je zsumować, wychodzi 20. W alfabecie hebrajskim dwudziestce odpowiada litera kaf. Niedobrze. Od kaf zaczyna się słowo klaja, zniszczenie. Dlatego Stwórca, gdy stwarzał świat, przegonił literę kaf. Nie masz tu nic do roboty! krzyknął i zrzucił ją z tronu. Upadek kaf był tak wielki, że cały świat zadrżał ze strachu, ale jest i nadzieja. Trwa powrót do tronu bożego litery kaf.

Przypuszczam, że Hania P. nie miała pojęcia, co oznacza suma cyfr na jej kolażu. Znalazła jutę, spodobała jej się – i tyle. Cyfry potrafią być sugestywne.

Jest kolaż, który każe myśleć o nieobecności – ze zdjęciem drewnianej okiennicy, zamkniętej na głucho.

Są liczne, misternie utkane świeczniki, menory i świątynie jerozolimskie.

Skąd to do niej? Żydowskie symbole – do prawnuczki dziedziców Liwu i Gołembia herbu Ślepowron?

Z Biblii? Z psalmów?

Bo nie od dziewczynki spod parapetu.

Może od Uriego, izraelskiego gościa, który pewnego dnia usiadł na ławce na ich podwórku. Dozorczyni spytała, na kogo czeka. Na Stefana Puławskiego, mojego kolegę, odparł. Puławscy – klatka dziewiąta, powiedziała dozorczyni. Zapukał. Drzwi uchyliła Hanna P. Byłem kolegą pani brata, przedstawił się. Mój brat zginął w powstaniu warszawskim, powiedziała Hanna P. i zdjęła łańcuch z drzwi.

Dlaczegóż by od Uriego?

A musimy wiedzieć – skąd?

Umarł Jan Jagielski. Z wykształcenia i zawodu był geochemikiem. Pierwszy w Polsce zaopiekował się żydowskimi zabytkami. Wiedział o każdym żydowskim grobie na każdym cmentarzu. Jerzy Kosiński przyznał mu nagrodę, była z tej okazji uroczystość i Janek wygłosił przemówienie.

Brzmiało tak:

Ludzie zadają mi zawsze te same dwa pytania. Czy jestem Żydem i dlaczego robię to, co robię.

Pierwsza odpowiedź jest łatwa: nie, nie jestem Żydem.

Z drugą mam kłopot. Wiem, że to, co robię, powinno być zrobione. Dlaczego na mnie padło – nie mam pojęcia. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Pisarka i reporterka związana z „Życiem Warszawy”, „Polityką” i „Gazetą Wyborczą”, a od grudnia 2020 r. felietonistka „Tygodnika Powszechnego”. Laureatka wielu nagród, odznaczona Orderem Ecce Homo za „popularyzację uniwersalnych wartości moralnych”,więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 10/2021