Po drugiej stronie Styksu

Prawie siedem godzin nie biło serce kobiety wydobytej spod lawiny w Tatrach. Ratownicy i lekarze uparli się, że może przeżyć.

29.02.2016

Czyta się kilka minut

Katarzyna Węgrzyn, Zakopane, luty 2016 r. / Fot. Bartek Dobroch
Katarzyna Węgrzyn, Zakopane, luty 2016 r. / Fot. Bartek Dobroch

W takie dni zazwyczaj nic się nie dzieje. Zimą ratownicy najwięcej pracy mają w dni piękne. A tu wprawdzie sobota, trwają ferie, nie ma mgły ani opadów, słońce prześwituje, za to wieje halny, a raczej, jak tu mówią: „duje jak cholera”. – Siedzisz na centrali, masz świadomość, że to kolejny dzień bez interwencji, ewentualnie ktoś sobie coś w jakiejś dolince zrobi – wspomina Andrzej Maciata, 21 lutego 2015 r. kierownik dyżuru w Tatrzańskim Ochotniczym Pogotowiu Ratunkowym.

Lawina zdarzeń

Spokój przerywa o 13.55 telefon. Odbiera ratownik dyżurny Jacek Broński. W rejonie progu Zmarzłego Stawu Gąsienicowego niewielka lawina porwała taternika. Na szczęście nie jest zasypany. Maciata wysyła śmigłowiec. Na start z lądowiska potrzeba 5-7 minut, kolejne dwie na dotarcie pod centralę, gdzie czeka ekipa ratowników. Mimo prób pilotom nie udaje się dolecieć nad Zmarzły Staw. Zawracają. Tymczasem dyżurujący nad Morskim Okiem ratownik zawiadamia: „Taternik strącony przez niewielką deskę śnieżną pod Mnichem”. Do obu wypadków toprowcy ruszą pieszo.


CZYTAJ TAKŻE:

Łukasz Lamża: Większość z nas zna uczucie gorączki, ale skutki ochłodzenia organizmu, czyli hipotermii, są na szczęście słabo znane z życia codziennego. Choć pod pewnym względami są bardziej dramatyczne niż skutki przegrzania.


A telefon w centrali odzywa się po raz kolejny. Pół minuty po poprzednim. W raporcie z akcji stoi co do sekundy: 14.28.59. I znowu – lawina! W Wielkiej Świstówce w Dolinie Miętusiej. Zabrała czwórkę ludzi. Prawdopodobnie trzy osoby zasypane. Informacja dociera do śmigłowca, który wciąż jest w powietrzu. Leci w nim Łukasz Migiel, ratownik górski i medyczny: – Wiatr jest tak silny, że mamy problem lądowaniem w Zakopanem. O kontynuacji akcji śmigłowcem nie ma mowy.

Cudem udaje się posadzić sokoła obok centrali. Trzeba przepakować sprzęt do aut.

Adres URL dla Zdalne wideo

Dr Sylweriusz Kosiński, anestezjolog, pomysłodawca Centrum Leczenia Hipotermii Głębokiej w Krakowie, także toprowiec, odbiera sms-a z wiadomością na dyżurze w Szpitalu Specjalistycznym Chorób Płuc w Zakopanem. Powiadamia współzałożyciela Centrum, dr. Tomasza Darochę, który ma akurat dyżur w Lotniczym Pogotowiu Ratunkowym w Sanoku.

Toprowski land rover wiezie już w tym czasie ósemkę ratowników do Doliny Kościeliskiej i jeszcze kawałek szerokim szlakiem prowadzącym na Przysłop Miętusi. Droga w głąb Doliny Miętusiej jest zniszczona po majowej powodzi. Nie da się podjechać skuterem śnieżnym, choć śniegu po kolana. Wchodzą pieszo w Wantule, pierwotny świerkowy las, którego nazwa pochodzi od gwarowego określenia zalegających w nim głazów.

Ponad lasem, pod ścianą, na progu Wielkiej Świstówki, widzą porozrzucane rzeczy. Ale nie ma śladów lawiny. Okaże się, że w tym miejscu przebywała w trakcie wypadku grupa grotołazów – instruktor Bogusław Wypych i dwie kursantki. Ćwiczyli właśnie akcję lawinową. A teraz trwał prawdziwy egzamin na świeżym lawinisku.

Prowadzący inną grupę prezes Akademickiego Klubu Grotołazów Ireneusz Królewicz zamierzał opracowywać plan jaskini Komin w Ratuszu Litworowym. Ruszyła z nim trójka uczestniczek obozu zimowego: Renata, Anna i Katarzyna. Ta ostatnia chodziła po jaskiniach od sześciu lat. Ten rok zaczęła od odwiedzenia najdłuższej gipsowej jaskini świata – ukraińskiej Optymistycznej.

Nie mieli detektorów lawinowych. Gdy wyszli z lasu w kocioł Wielkiej Świstówki, uderzył ich wiatr. W słońcu tańczyły śnieżne wiry. Nie przewidzieli, że całą noc przewiewało śnieg, tworząc miejscami niestabilne poduchy, a pod ścianami na dość krótkim stoku groźny śnieżny depozyt.

Podchodzili niezbyt stromym stokiem. Irek 10 metrów przed dziewczynami. Doszedł do samotnego młodego świerka. Obok przeleciał płat śniegu. Podniósł oczy. Ruszyło. Zdążył tylko chwycić drzewa i krzyknąć: „lawina!”. Pierwsza fala przeszła po udach, druga uderzyła w klatkę piersiową. Bez trzasku, huku, niemal w ciszy. Wyrwało go. Przesunęło 30 metrów w dół. Twarz została ponad śniegiem. Dał radę wyciągnąć jedną rękę. Mógł się dokopać do komórki. Zadzwonił do Bogusława: „Zasypało mi dziewczyny!”. Przybiegli w kilka minut. Udało się dodzwonić do TOPR-u. Zaczęli sondować lawinisko. Renata miała szczęście: wystawał spod śniegu odblaskowy trok jej plecaka. Po dwóch pozostałych nie było śladu.

Promyk życia

Kaśka tkwi pod niemal półmetrową śnieżną pierzyną, może oddychać. Pierzyna jednak nie grzeje, dziewczyna zaczyna się wychładzać. Drżenie ciała jest jedynym źródłem ciepła. Wkrótce i ono zanika. Tętno zwalnia, skóra blednie. Tak objawia się umiarkowana hipotermia. Jeżeli dziewczyna jest przytomna, ogarnia ją trudna do opanowania senność. Osiąga stan przedśpiączkowy. Zapada w zimny sen nieznanej treści. Zapewne baśniowej.

„Wydało jej się nagle, że siedzi przed ciepłym, żelaznym piecem na świecących nóżkach, z mosiężnymi drzwiczkami. Ach, jak ciepło!”. Zaburzenia świadomości i rytmu serca się pogłębiają, mięśnie sztywnieją. Widzi „duży, jasny pokój, stół nakryty czystym, bielutkim obrusem, na nim talerze, szklanki, a na samym środku ogromna gęś pieczona na półmisku, pachnąca, nadziewana jabłkami, śliwkami”. Hipotermia średnia przechodzi w głęboką. Metabolizm zwalnia, oddechy stają się płytsze, „malutkie iskierki unosiły się w górę coraz wyżej, wyżej i zajaśniały między gwiazdami na niebie. Och, jedna spadła, i smuga ognista zagasła za nią. – Ktoś umarł – cicho szepnęła dziewczynka”.

Prof. Zdzisław Ryn, psychiatra i specjalista od medycyny górskiej, zatytułował kiedyś swój referat: „Co widziała »dziewczynka z zapałkami«, czyli o psychopatologii w wychłodzeniu organizmu”. Dowodził w nim, że w baśni Andersena „zawarty jest literacki opis kondycji psychicznej osoby pogrążającej się w stan wychłodzenia. W złudzeniach i omamach ujawniły się niezaspokojone pragnienia: ciepła, pożywienia i bezpieczeństwa”.

W pierwszym kwadransie szanse na przeżycie w lawinie wynoszą 90 proc. Potem następuje faza krytyczna. Po 35 minutach, gdy pojawia się hipotermia, wynoszą już zaledwie 35 proc. Po godzinie mniej niż 20, po dwóch – w granicach 7 proc. I tylko jeżeli drogi oddechowe są drożne.

Katarzyna Węgrzyn, Zakopane, luty 2016 r. / Fot. Bartek Dobroch



Zmrok nad Świstówką

Pierwszy dobiega na miejsce Migiel z psem lawinowym. Zaraz za nim dotrze Marcin Firczyk. Jest 16.22. Trwa resuscytacja Anny odkopanej ok. pół godziny po zejściu lawiny. Znaleziono ją w pozycji leżącej, twarzą w dół, z drogami oddechowymi wypełnionymi śniegiem.

– Po przejęciu czynności stwierdziliśmy, że nie jesteśmy w stanie jej uratować – wspomina Migiel. – To że była w hipotermii, to był wtórny efekt. Ona była już prawie dwie godziny resuscytowana. Została wykopana bez oddechu i bez tętna. Niestety się udusiła.

W międzyczasie na miejsce wypadku docierają kolejni ratownicy. Koncentrują się na ratowaniu Kaśki. Odnaleziono ją zasypaną w pozycji pionowej, co utrudniało namierzenie. Żywą. Po 110 minutach pod śniegiem. Migiel zanotuje w raporcie medycznym: „przytomna, bez kontaktu słownego, drogi oddechowe wolne, przestrzeń powietrzna obecna, ręce przed twarzą, lekko poniżej żuchwy, na przedniej powierzchni klatki piersiowej plecak”. Być może pamiętając z kursu lawinowego, by w niebezpieczeństwie się z niego uwolnić, zdążyła zrzucić z ramienia jedną szelkę.

Ratownicy przenoszą dziewczynę do wykopanej jamy, żeby odizolować ją od wiatru. O ogrzaniu w tych warunkach nie ma mowy. Próbują tylko powstrzymać utratę ciepła. Za pomocą ciepłych i suchych ubrań, śpiwora, folii NRC, pakietów grzewczych. Podają tlen przez maskę. Z osobą w hipotermii trzeba postępować jak z jajkiem. Kosiński tłumaczy: – W wychłodzeniu serce jest wrażliwe na wszelką stymulację, może to być drobiazg, niewprawny ruch i zimna krew ze skóry, tkanki podskórnej i mięśni wraca, dostaje się do krążenia centralnego.

Zapada zmrok. – To, że dojdzie u niej do zatrzymania krążenia, było tak naprawdę pewne, nie wiedzieliśmy tylko, czy już teraz, za chwilę, za pół godziny, czy za półtorej w transporcie – opowiada Migiel.

Dochodzi do tego o 17.30.

Ratownicy natychmiast podejmują akcję resuscytacyjną, dwukrotna defibrylacja w głębokiej hipotermii tradycyjnie nie przynosi efektów. Zresztą elektrody defibrylatora zawodzą, podobnie jak termometr do pomiaru temperatury głębokiej i urządzenie do mechanicznego masażu serca. Muszą reanimować ręcznie.

Formalnie kierujący akcją Andrzej Maciata wie, że od tego momentu wszystkie decyzje podejmują ratownicy medyczni: – Myślałem, że ją straciliśmy. Widziałem jej oczy. Martwe oczy. Jakby z porcelany. Jak u lalki.

Migiel po roku przyzna, że on i koledzy nie mieli już nadziei. Mimo to dopingują: „Ratujemy ją! Działamy!”. W pamięci mają wyrytą zasadę ratownictwa medycznego: „Nobody is dead until warm and dead” (Nikt nie jest martwy, póki nie jest ciepły i martwy).

21 lutego 2015 r., godz. 16.52: trwa akcja ratunkowa w Wielkiej Świstówce / Fot. Dzięki uprzejmości TOPR



Mniej niż 17 stopni

Kosińskiemu, który powtarzał ją na szkoleniach, czasem stają przed oczami dawni pacjenci. Z czasów, gdy wiedza o hipotermii była znikoma, a mierzenie temperatury głębokiej nie należało do standardów. Myśli wtedy: „Rany boskie, czy podjąłem właściwą decyzję?”.

A teraz chodzi po szpitalnym korytarzu jak zwierz w klatce. Każda informacja i jej tło w słuchawce, szczekanie psów, wycie wiatru, krzyki działają na jego wyobraźnię. Rozmawia przez dwa telefony naraz. Tego dnia z Tomaszem Darochą wykonają 150 połączeń. Spajają akcję, w którą zaangażowanych jest prawie 200 osób. Cała logistyka na ich głowie. Pomaga krakowskie Centrum Dyspozytorskie. Aby już czekała karetka, śmigłowiec, kardiochirurdzy w krakowskim szpitalu.

Jako lekarz TOPR-u Kosiński kilka razy uczestniczył w akcji lawinowej. Kilka lat temu się nie udało. Trzy osoby zginęły w lawinie pod Koszystą. Zastanawiał się, czy mogli dać im więcej szans, gdyby mieli opcję skutecznego ogrzewania. Jako delegat na konferencjach Międzynarodowego Towarzystwa Ratownictwa Alpejskiego ICAR słuchał opowieści kolegów z Innsbrucka i Bolzano. Trafił na Darochę, anestezjologa z krakowskiego szpitala Jana Pawła II. Razem stworzyli Centrum Leczenia Hipotermii Głębokiej, zaczęli szkolić, konsultować przypadki, tworzyć łańcuch ludzki i sprzętowy.

Tymczasem ogniwo tego łańcucha transportuje Kaśkę w specjalnych noszach w dół doliny. Wytypowali spośród siebie dwóch najlżejszych. Migiel i Maciej Mikiewicz, wtedy student ostatniego roku medycyny, na zmianę siedząc okrakiem na poszkodowanej kontynuują uciśnięcia klatki piersiowej i wentylację workiem samorozprężalnym. Nosze muszą być stale w pozycji poziomej. Koledzy trzymają je na stromym trawersie, schodzą z nimi w Wantule, przez labirynt głazów, wykrotów, wiatrołomów, śladów po halnych obu ostatnich stuleci.

Na polanę Wyżnia Rówień Miętusia dociera też drugi aparat do mechanicznego ucisku, który po kilku minutach także odmawia współpracy. – Nawet dobrze, że nie działał, bo to maszyna – ocenia po czasie Migiel. – Nie rozróżnia, czy pacjent jest mniej lub bardziej podatny na uciśnięcia. Kaśka wymagała delikatniejszego postępowania.

Łukasz Migiel, ratownik TOPR podczas treningu psów lawinowych w Jurgowie, styczeń 2016 r./ Fot. Bartek Dobroch



Najdłuższy mecz

Na niebieskim szlaku czeka już skuter śnieżny, o 20.35 u wylotu Doliny Kościeliskiej przekazują dziewczynę zespołowi karetki ze Szpitala Powiatowego w Zakopanem. Termometrem z sondą do przełyku Migiel mierzy jej temperaturę głęboką. „Wskazuje low” – mówi Kosińskiemu. Wiedzą, że na tym termometrze oznacza to poniżej 170C.

Dokładna temperatura zostanie zmierzona dopiero w szpitalu: 16,90C.

Zakopiańskie lądowisko nie ma atestu do lądowania śmigłowców po zmroku, zresztą toprowski sokół jako maszyna cywilna ma zakaz nocnych lotów. – Chore przepisy, w których życie ludzkie nie ma znaczenia – denerwuje się Migiel. Karetka jedzie do Nowego Targu. Stamtąd o 21.57 startuje śmigłowiec LPR-u. Gdy 25 minut później ląduje na dachu szpitala Jana Pawła II w Krakowie i pacjentkę przejmują kardiochirurdzy, Kosiński i Darocha oddychają z ulgą. Pierwszy wspomina: – Siostra Inga, pielęgniarka serafitka, która miała ze mną dyżur, zapytała: „Co teraz będzie?”. „Co było w naszej mocy, to zrobiliśmy, wszystko w rękach Boga”. „No to co, modlić się?”. „No, modlić!”. I całe jej zgromadzenie plus dwa zaprzyjaźnione przez kilka dni modliły się w intencji Kaśki.

Darocha wyznaje: – Kardiochirurg mówił, że jej skóra była lodowata, aż nieprzyjemna w dotyku. Ciężko było skalpelem poruszyć.

Niecałą godzinę później na bloku operacyjnym dziewczyna zostaje podpięta do aparatury utrzymującej krążenie pozaustrojowe. ECMO będzie wspomagało jej organizm przez kolejne 91 godzin. Ale już godzinę później, gdy temperatura głęboka osiąga 24,80C, defibrylacja jest skuteczna. Serce Katarzyny Węgrzyn wznawia pracę po 6 godzinach i 45 minutach.

– To jest magiczne! Kosmos! – ekscytuje się Darocha. Zazwyczaj wszystko w życiu trwa krócej, albo dłużej. W ogóle 405 minut to czas, który wymyka się porównaniom. Zmieściłyby się w nim dwa seanse nagrodzonego Złotą Palmą filmu „Zimowy sen”. I najdłuższe tenisowe starcie Novaka Djokovicia z Rafaelem Nadalem. Tylko dwa mecze tenisowe w historii trwały dłużej niż mecz Kaśki. Cztery miesiące później na Helu dokładnie tyle potrwa najkrótsza noc w roku.

Szóstej doby Darocha na oddziale intensywnej terapii widzi puste łóżko. Przez myśl przebiega mu: „Wszystko na marne?”. Podchodzi bliżej. Kaśka siedzi i czyta magazyn „Jaskinie”. Dziesiątej doby staje na nogach.

Tomek posyła sms-y i udostępnia nagranie ratownikom. Niejednemu z twardych facetów łza się w oku kręci.

W 26. dobie dziewczyna opuszcza szpital, wydolna krążeniowo i oddechowo, bez ubytków neurologicznych. Mówi do Tomka: „Telefon też przeżył” i pokazuje znalezione w nim zdjęcia. Przedstawiają spotkanie z grupą ćwiczącą poszukiwanie zasypanych przez lawinę. Ten moment wraca w pamięci. I jeszcze ten, gdy rankiem pakują do samochodu plecaki. Nic poza tym. „Stan przedśpiączkowy oraz śpiączka pozostawiają całkowitą niepamięć” – pisze prof. Ryn.

– W ogóle wykasowało mi fakt, że pojechałam w góry. Cały wyjazd. A pojechałam w czwartek wieczorem, w piątek byliśmy na akcji w Jaskini Miętusiej, a wypadek się zdarzył w sobotę – mówi Kaśka, gdy spotykamy się niemal rok po nim. – Nie ogarnęłam sytuacji i nie pytałam, dlaczego jestem w szpitalu. Widziałam lekarzy, rodzinę, znajomych. Nie wiedziałam, dlaczego mówią o górach. W końcu zapytałam, co się stało.

Dodaje: – Na początku miałam problem, żeby podnieść ręce i siebie z pozycji leżącej, żeby siedzieć na łóżku, złapać widelec albo długopis. Leżałam, pomagali mi tylko wstawać. A pod koniec pobytu robiłam wycieczki po szpitalu, zabierali mnie na obchód. Uparłam się, że muszę, nawet jeżeli byłam zmęczona.

Dziś rehabilituje już jedynie lekki niedowład stopy.
– Są rzeczy, których jeszcze nie ogarniam. Jak ktoś mi opowiada, to słucham, jakby ktoś mi film streszczał – uśmiecha się i patrzy żywymi, szklącymi się oczami. – Znajomi mówią, że chyba mam coś jeszcze w życiu ważnego do zrobienia. Jakąś misję.

Sakramencki profesjonalizm

Darocha i Kosiński chcą dalej ratować ludzi w hipotermii. Również w miastach. Po akcji w Wielkiej Świstówce urząd wojewódzki przekazał Centrum mobilny aparat ECMO. Ich metody wyprowadzania pacjentów z głębokiej hipotermii nie ma jednak w wykazie świadczeń gwarantowanych NFZ.

Kosiński: – To nie jest powód do dumy, że tyle trwało. Nie o to chodzi, by bić rekordy, ale żeby ten czas jak najbardziej skrócić.

Z ich ust nie pada słowo „cud”. – Można mówić o cudzie z racji pewnej wyjątkowości tego zdarzenia, całego splotu elementów, które złożyły się na szczęśliwe zakończenie – twierdzi Maciata. Na jego stole leży „Filozofia przypadku”: – Ks. Michał Heller też ci nie powie, że to wszystko Opatrzność Boska i przypadek. Cudu nie byłoby bez determinacji ratowników, zaangażowania pozostałych i całego bagażu doświadczeń, które TOPR zdobywał od swojego powstania.

– Dostajesz informację na całe życie, że warto w pewnych sytuacjach zawalczyć – mówi Migiel. – Nie pojedyncze osoby są w tym ważne, ale wszystkie ogniwa: TOPR, pogotowie, LPR, Centrum, szpital.

Andrzej Górka, ratownik górski i medyczny, który tamtego dnia dołączył do akcji: – Ta kobieta właściwie była martwa. Żyje dzięki temu, że my i inne służby potraktowaliśmy ją jak osobę, która może przeżyć.

Kosiński: – To jest ich – nasze, gwarowe słowo – „sakramencki profesjonalizm”.

Michał Jagiełło przed śmiercią wysłał do kwartalnika „Tatry” tekst i zarazem fragment do XI wydania „Wołania w górach”. Zatytułował go „Żywy łańcuch współpracy”.

Tomasz Sanak, szkolący służby w rozpoznawaniu i zabezpieczaniu osób dotkniętych hipotermią, skomentował akcję w internecie: „To już łowienie z drugiej strony Styksu. Mało kto to umie i to robi”. A prof. Jan Ciećkiewicz, jeden z pierwszych w Polsce specjalistów z medycyny ratunkowej, napisał: „Nareszcie mogę przestać opowiadać studentom, co się robi w Szwajcarii. Dożyłem i dziękuję”.

Kaśka wróciła w góry. Odkrywa te niższe. Dzięki niepamięci uniknęła traumy. Choć w Beskidach przy halnym poczuła dziwny niepokój. Kolejny halny uderza w Tatry w ostatki, po nich zaczyna padać śnieg. W zeszłym roku w środę popielcową pakowała się przed tamtym wyjazdem. Teraz na jej głowę sypie biały puch, jakby chciał powiedzieć: „Z śniegu powstałaś...”. ©

Korzystałem m.in. z książek: „Góry – medycyna – antropologia” Zdzisława Ryna, „Lawiny. Poradnik dla narciarzy i turystów” Tobiasa Kurzedera i Holgera Feista oraz „Wołania w górach” Michała Jagiełły. Cytat z „Dziewczynki z zapałkami” w przekładzie Cecylii Niewiadomskiej.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz od 2002 r. współpracujący z „Tygodnikiem Powszechnym”, autor reportaży, wywiadów, tekstów specjalistycznych o tematyce kulturalnej, społecznej, międzynarodowej, pisze zarówno o Krakowie, Podhalu, jak i Tybecie; szczególne miejsce w jego… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 10/2016