Życie za sobą

Oto rozliczenie z młodocianymi wyobrażeniami o piętnie pochodzenia, mocy uczucia i smaku zwycięstwa. Oraz pochwała zaczynania na nowo.

21.09.2020

Czyta się kilka minut

Jean Seberg i Romain Gary w czasie produkcji filmu „Ptaki umierają w Peru”, 1968 r. / UNIVERSAL PRODS FRANCE / KOBAL / REX / EAST NEWS
Jean Seberg i Romain Gary w czasie produkcji filmu „Ptaki umierają w Peru”, 1968 r. / UNIVERSAL PRODS FRANCE / KOBAL / REX / EAST NEWS

W okresie transformacji ogar­nęła Polaków – naród o korzeniach w większości jednak chłopskich – nostalgia za narodem szlacheckim. W latach 90. w księgarniach zaroiło się od albumów o dawnych arystokratycznych rodach, ich pałacach i obyczajach. Specjalizowały się w nich wydawnictwa Tenten, Muza oraz Prószyński i S-ka. Dobrze pamiętam starannie wydaną „Arystokrację” Marka Millera, zbiór wspomnień potomków możnych familii, którzy zostali przez komunistów zdeklasowani i przeczołgani przez łagry. Aż chciało im się współczuć.

Trochę później przyszło rozliczenie szlachecko-magnackiego mitu ze strony intelektualistów zainspirowanych teorią postkolonialną, ale sentyment zbiorowy został nią ledwo tknięty. Jednocześnie spadkobiercy arystokratycznych rodzin wytworzyli w III Rzeczypospolitej nieformalną klasę społeczną. Socjologowie Tomasz Zarycki i Rafał Smoczyński nazywają ją elitą postszlachecką, która, z nielicznymi wyjątkami, zdaje się niezmiennie mieć maluczkich w głębokim poważaniu.

Co francuski pisarz, Romain Gary, dwukrotny laureat Nagrody Goncourtów, którego prochy zostały rozsypane na Lazurowym Wybrzeżu, ma do powiedzenia o grzechach polskiej szlachty? Niemało. Urodzony w 1914 r. w Wilnie jako Roman Kacew, całe życie aspirował do wyższych sfer. Także wtedy, kiedy jechał z matką do Warszawy, aby uczyć się we francuskiej szkole, i kiedy deklamował w polskim gimnazjum (wysokość czesnego we francuskim okazała się zaporowa) kwestie Konrada Wallenroda. Nawet gdy został dyplomatą i reprezentował Francję jako konsul generalny w Los Angeles, ciągle był dla siebie samego emigrantem, któremu się poszczęściło.

Kompleks chłopca żydowskiego/ze Wschodu/ze społecznych nizin, który chce doścignąć marzenia o lepszym życiu, wraca jak bumerang w niemal każdej jego powieści. Gary nie jest przy tym anty­elitarny, ale szczególnie wyczulony na determinowanie pozycji społecznej pochodzeniem. Jako dwudziestolatek sam padł ofiarą takiego szowinizmu, kiedy jako jedyny z uczniów szkoły lotniczej w Avord nie został mianowany oficerem mimo ukończenia stosownych szkoleń. Ubogi i świeżo naturalizowany Francuz nie zasługiwał w oczach dowódców na rangę wyższą niż kapral.

W ostatniej wydanej za życia powieści, „Latawcach”, których polski przekład właśnie trafił do księgarń, Gary przeciwstawia prostolinijnemu chłopcu z ludu polskich magnatów. Broniccy są tu próbką reprezentatywną wszystkich zbyt szlachetnie urodzonych.

Wielkie nadzieje

Gary nie pierwszy raz bohaterami uczynił Polaków. Kilka anegdotycznych obrazków znad Wisły przynosi autobiograficzna „Obietnica poranka” (1960, wyd. pol. 1964), zekranizowana we Francji w 1970 i 2017 r. Wcześniej w swym debiucie, „Edukacji europejskiej” (1945, wyd. pol. 1997), odmalował środowisko polskich partyzantów na Wileńszczyźnie. Mówiono o tej powieści, że jest prześmiewcza wobec mitu polskiego heroizmu i być może z tego powodu w PRL-u, wspierającym się na specyficznym komunizmie narodowym, wydana być nie mogła. Jednak w porównaniu z bezlitosnym opisem polskich wyższych sfer, jaki znajdziemy w „Latawcach”, lekko zgryźliwy ton debiutu wyostrza tylko współczucie, jakie autor miał dla młodych ludzi z zapomnianych przez Zachód peryferii. Integralną częścią fabuły są fragmenty prozy jednego z walczących, tytułowej „Edukacji europejskiej”, oznaczającej czerpane z kultury zachodniej uzasadnienia dla zabijania.

Gary też walczył, jako pilot w armii Wolnej Francji, choć wojna wiązała się dla niego przede wszystkim z czekaniem na własną szansę. Trudno powstrzymać się przed otwieraniem jego fabuł kluczem biograficznym. Sam wielokrotnie przyznawał, że w powieściach wracają doświadczenia z dzieciństwa i młodości jak „przeskalowana” linia melodyczna. Być może główny bohater „Latawców” jest wariacją na temat tego, kim byłby Roman Kacew, gdyby zamiast maniakalnie kochającej go, nadopiekuńczej matki, miał u boku wuja, skromnego listonosza-pacyfistę, który własne ambicje sublimuje, robiąc bajeczne latawce. Dzięki temu Ludo, protagonista ostatniej powieści Gary’ego, może sobie pozwolić na to, by czas zadecydował za niego, czy zostanie herosem czy szaleńcem.

Małemu Romanowi takiego wyboru nie dała matka, niespełniona aktorka, która nie tylko wiązała z synem monstrualne nadzieje, ale także przy każdej okazji ogłaszała je światu. Sąsiedzi, nauczyciele, koledzy i koleżanki Romana dowiadywali się od Niny Kacew, że jej syn będzie niechybnie drugim Victorem Hugo albo kolejnym Wacławem Niżyńskim. Córka żydowskiego zegarmistrza z Kurska nie poprzestawała na słowach, ale harowała kosztem zdrowia, żeby potomek trafił na salony. Koniecznie francuskie.

Roman, już jako Romain Gary, spełnił wiele z marzeń matki. Jednak do śmierci nie mógł się pogodzić z tym, że nie sprostał wszystkim. „Żonglowałem w dalszym ciągu sześcioma kulami i nie traciłem nadziei, że uda mi się pochwycić siódmą” – wspominał w „Obietnicy poranka”.

Kiedy pisał „Latawce”, tej nadziei już nie miał. Przestał eksperymentować z formą, a język utracił dawną giętkość porównań i ostrość metafory, ciążąc w kierunku sentymentalizmu. Początek fabuły jest niemal jak z Leśmiana – dziesięcioletni Ludo na leśnej polanie spotyka półtora roku starszą dziewczynę i karmi ją lekko kwaśnymi poziomkami. Potem zaczyna się Bergman. Przez cztery lata czeka na nią w tym samym miejscu z poziomkami, jagodami, jeżynami, grzybami, wreszcie sam.

„Wciąż widziałem jej twarz o rysach tak delikatnych, że chciałoby się zamknąć ją w dłoni, i tak harmonijnie żywą w każdym ruchu” – wspomina. Wyborna pamięć nie potrafi odpuścić tej dziewczyny – polskiej arystokratki, zadufanej jak cała familia Bronickich. Ojciec jest spekulantem i hazardzistą, który długi spłaca, stręcząc żonę, niegdyś sławną aktorkę. Syn Tadeusz drwi z rodziny i z polskości symbolizowanej przez rzucających się w ogień szwoleżerów, ale ani jednej, ani drugiej nie porzuca. Córka Lila brata się z ludem.

Spotykając ją ponownie w połowie lat 30., Ludo będzie mógł odpowiedzieć sobie na pytanie, czy warto stać się kimś klasowo lepszym. Ona chwyci się go, by kiedyś móc zacząć życie na nowo.

Motyw Feniksa znany był Gary’emu z autopsji. Po 30 latach od debiutu sam próbował odrodzić się z popiołów. W latach 60., u szczytu sławy, stał się salonowcem, odcinającym kupony od zakończonej kariery dyplomaty, i mężem swojej żony, paryskiej Amerykanki Jean Seberg, aktorki i reżyserki. Wkrótce został jej byłym mężem, a dla krytyków przebrzmiałym literatem, któremu życie towarzyskie i uczuciowe zastąpiło cele literackie.

Postanowił sprawdzić, czy jego proza obroni się bez asysty znanego, ale coraz bardziej kontestowanego nazwiska. W 1974 r. opublikował jako Émile Ajar „Pieszczocha”, a rok później „Życie przed sobą” (wyd. pol. 1988). Mistyfikacja nie wyszła na jaw za jego życia, mimo że „Życie”, powieść-laureatka Goncourtów, zawiera wszystkie obsesyjnie trzymające się Gary’ego wątki, a nawet aluzję do kultowego filmu Seberg – „Do utraty tchu”.

Pierwszoosobowa narracja kilkunastoletniego Momo, dziecka zamordowanej prostytutki, żyjącego wśród imigrantów w tzw. złej dzielnicy, ujęła udaną stylizacją na szczerość i autentyzm. Momo jeszcze nie wie, czy zostanie policjantem, terrorystą czy Victorem Hugo. Jest awatarem Romana Kacewa, żyjącym w powieści, gdzie zamiast nadopiekuńczej matki ma umierającą opiekunkę, Żydówkę ocalałą z Auschwitz, która miłość do dziecka wyraża uczeniem go praw dżungli. Momo, podobnie jak Roman i Ludo, też chce być kimś, ale życie przed sobą odkłada na później. Najpierw zaopiekuje się panią Rozą, dlatego że nic nie kazała mu udowadniać.

Sam Gary coś sobie tą powieścią udowodnił, otrzymując za nią, jako tajemniczy Ajar, drugą w życiu Nagrodę Goncourtów. To jedyny taki przypadek w historii tego wyróżnienia. Pisał jeszcze pod pseudonimami Fosco Sinibaldi i Shatan Bogat, a kiedy występował jako Romain Gary, za każdym razem coś „przekręcał” w swoim życiorysie. Jego biografka, ­Myriam ­Anissimov, nazwała go kameleonem. Żadna tożsamość nie pozwoliła mu jednak pochwycić siódmej kuli. W grudniu 1980 r. zabił się strzałem w usta. Przyjaciele twierdzili, że przyczyną jego depresji była niewiara w to, że może otworzyć w historii literatury jeszcze jeden rozdział. Media wolały spekulować, że nie otrząsnął się po rok wcześniejszym samobójstwie Jean Seberg.

Piękna i Bestie

Bez względu na to, jaką rolę pamięć o wiaro­łomnej Seberg odegrała w śmierci pisarza, to kobiety są najciekawszymi postaciami jego fabuł. Autor przedstawia je w sposób jednocześnie tendencyjny i emancypacyjny. Stale powracającym motywem jest miłość do tej, która prostytuuje się, by przeżyć i walczyć – i staje się bohaterką nie gorszą od uzbrojonych mężczyzn. Taka jest Zosia z „Edukacji ­europejskiej” szpiegująca wśród niemieckich żołnierzy. Taka jest Minna z „Korzeni nieba” (1956, wyd. pol. 1967), za które autor otrzymał pierwszą Nagrodę Goncourtów. Z Berlina, gdzie przeżyła gwałty radzieckich żołnierzy, fordanserka trafia do Francuskiej Afryki Równikowej. I choć żaden z pożądających ją mężczyzn nie ma o jej inteligencji wysokiego mniemania, to ona najtrafniej dostrzega, że stawką w kolonialnym sporze, w którego centrum się znalazła, nie jest ani władza, ani pieniądze, lecz odkupienie.

Historie bohaterek Gary’ego można porównać do baśni o Pięknej i Bestii opowiadanej na opak. To nie miłość niewinnej dziewczyny zmienia Bestię na powrót w księcia, ale Bestie czyhające na Piękną budzą w niej kobietę i nadają moralne szlachectwo. Piękna sama wybiera przy tym mężczyzn, którzy będą jej partnerami. „Kiedy słucham tego, co Gary mówi o relacjach w związku między kobietą a mężczyzną, uderza mnie, jak często używa on pojęć »równość« i »braterstwo«, a zatem pojęć fundamentalnych (przynajmniej w założeniu) dla społeczeństwa francuskiego” – pisała niedawno Agnieszka Drotkiewicz w „Przekroju”.

W „Latawcach” układ między parą zakochanych jest bardziej zhierarchizowany. W przededniu II wojny światowej Lila Bronicka cierpliwie uczy francuskiego kochanka zasad gry w panią i chama. Równocześnie czyni go powiernikiem swoich frustracji jako niedoszłej lekarki, architektki, aktorki. Nie wystarcza jej bycie bogatą i pożądaną, lecz nie potrafi nazwać stanu swojej duszy. Nawet istotę jej rozterek nazywają za nią mężczyźni. „W dziedzinie polityki moja siostra jest analfabetką, ale już sposób marzenia o sobie czyni ją rewolucjonistką” – ironizuje jej brat.

Wieśniak oczywiście nie może pięknej arystokratki pojąć za żonę, ale wolno im bawić się sobą „bez żadnych konsekwencji”. Jak uzasadnia pater familias: „W naszej rodzinie nie żąda się od kobiet świętości, starcza nam duma”. Ale i tej zabraknie, kiedy wojna zapuka do wrót pałacu Bronickich. Tylko w pamięci Ludovica wspaniałość Lili pozostaje niezatarta, mimo że przez kilka lat nie będzie miał o niej żadnych wieści. Podpala nawet dawny dom ukochanej, by bestie go nie zbezcześciły.

Trzecie spotkanie będzie sądem nad wciąż piękną, niczym wyjętą z wiersza Tuwima, „panną, madonną, legendą tych lat”. Przeżyła lata wojny z dala od polskiej pożogi, ale płacąc za to w sposób, którego się obawiała – sprowadzeniem do ciała, sprzedawanego tym, którzy aktualnie mają władzę. Za jej „upadkiem” stoi ojciec, do końca odgrywający rolę przeklętego klasowego utracjusza-egoisty. A Ludovic przejdzie przyspieszoną reedukację. Czy znajdzie w sobie empatię, która nie ogląda się na wyroki wydawane przez gorliwie moralizujące społeczeństwo? Czy zrzuci z siebie bagaż antykobiecych uprzedzeń zrównujących seks pod przymusem z moralnym skalaniem? I czy w ogóle odrzuci jałowe dywagacje nad godnymi i niegodnymi odmianami kobiecej seksualności?

Choć w obliczu nieszczęść, jakie wojna przynosi bohaterom, zakończenie „Latawców” może wydać się zbyt lekkie, powieść Gary’ego była i jest ważnym głosem w dyskusji nad przemocą samosądów na kobietach, które z różnych powodów sypiały z okupantem.

Kuchnia ocalonych

„Latawce” to opowieść o zmierzchu nie tylko pewnej warstwy społecznej, ale także określonego rozumienia kultury europejskiej. W ostatnie lato przed wojną Ludo jedzie pociągiem do Polski. Ta wita go jako wysłannika sojuszników i wybawców. Ludo zdaje się w to wierzyć. Na zawołanie gospodarza: „Niech żyje nieśmiertelna Francja!”, pozostaje mu tylko zakrzyknąć: „Niech żyje wieczna Polska!”. Podczas dziwnej wizyty na zamku Bronickich w Gródku młodzi bawią się w przebieranki, czerpiąc z bogatych zbiorów „papy”. Ludo przebiera się za szwoleżera, uzdolniony pianista Bruno za Chopina, Tad zakłada strój kosyniera, a Lila zmienia się w księżną. Zakochanym w niej mężczyznom wojna wydaje się nierealna, a pokój ma twarz Lili.

Jedynie Tad jest Kasandrą swojej klasy. „Elity się sfajdały – twierdzi. – Już po wszystkim. Jedyne, co mogą jeszcze zrobić dla świata, to zniknąć”. Z elitami zniknie cały rozdział kultury rytualnej i symbolicznej. Znikną także Żydzi, o których zagładzie Gary ledwie napomyka w „Latawcach”, mimo że sam był w pewnym sensie ocalonym. Matka wymazała z jego dokumentów wszelki ślad żydowskości, ale ojciec, Arie-Lejb Kacew, którego przyszły pisarz poznał wiele lat po swoich narodzinach, kiedy ten już miał drugą rodzinę, umarł ze strachu na drodze do komory gazowej, w której zginęła jego żona i przyrodnie rodzeństwo Gary’ego.

Ostatnia powieść Gary’ego wychwala mądrość młodych, którzy nie oglądają się na przeszłość, zmienioną już w tekst, dokument, zapis dawnych marzeń. Patrzą za to w stronę przyszłości jako czasu, który pozostał – i który nie potrzebuje tych wszystkich społecznych atrybutów charakteryzujących epokę złudzeń. Ten nowy rozdział ma być czasem życia bez starych bagaży. Aż chciałoby się uwierzyć, że zaklęcie, jakim są „Latawce”, zawsze będzie działać.

Historia nie ma jednak dla czytelnika litości. „Ta atawistyczna niezdolność do utraty wiary – ułomność, która tkwi we mnie i wobec której jestem bezsilny – przybierała w końcu postać jakiejś pełnej uszczęśliwienia i kongenialnej tępoty” – pisał Gary w 1960 r., gdy życie było jeszcze górą nad jego demonami. Kiedy „Latawce” trafiły do księgarń w 1980 r., czar już nie działał. Bestie pozostawały bestiami. Przypadająca w tym roku czterdziesta rocznica wydania powieści jest jednocześnie czterdziestą rocznicą samobójczej śmierci jej autora. ©

Romain Gary, LATAWCE, przeł. Krystyna Szeżyńska-Maćkowiak, Prószyński i S-ka, Warszawa 2020

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
79,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 39/2020