Źródła niewiary

Narzekamy na jakość rządzących i rzadziej niż w innych krajach chodzimy na wybory. Czy to wyłącznie wina obecnej klasy politycznej? Niekoniecznie.

11.02.2013

Czyta się kilka minut

Badanie "Obywatele i wybory" przeprowadzone przez CBOS na zlecenie Fundacji im. Stefana Batorego / fot. sejm.gov.pl | infografika: Zalley
Badanie "Obywatele i wybory" przeprowadzone przez CBOS na zlecenie Fundacji im. Stefana Batorego / fot. sejm.gov.pl | infografika: Zalley

W badaniu „Obywatele i wybory” przeprowadzonym przez CBOS na zlecenie Fundacji im. Stefana Batorego (na grupie 977 respondentów) – którego wyniki „Tygodnik” prezentuje jako pierwszy – zapytano Polaków, dlaczego nie głosują i co sądzą o otrzymanej ofercie wyborczej. Okazało się, że większość przyczyn odmowy udziału w wyborach odnosi się do sfery samej polityki, a nie trudności z oddaniem głosu, wynikających z okoliczności losowych, wieku czy ograniczeń fizycznych.

NIE IDĘ GŁOSOWAĆ, BO...

Wśród pięciu najczęściej podawanych przyczyn niegłosowania znalazły się: brak odpowiedniego kandydata lub odpowiedniej partii (18,5 proc.), choroba lub niepełnosprawność (14,2 proc.), niechęć do głosowania (10,2 proc.), brak zainteresowania polityką lub wyborami (9,2 proc.), wreszcie rozczarowanie politykami i/lub rządem (6,8 proc.).

Wiele mówią także odpowiedzi na pytanie dotyczące oferty przedstawianej w wyborach. 52,6 proc. badanych uważa, że podczas wyborów partie przedstawiają programy, które nie odpowiadają potrzebom ludzi. 58,9 proc. – że podczas wyborów partie przedstawiają kandydatów, którzy nie nadają się na posłów czy radnych. 57,5 proc. – że podczas wyborów nie ma szans wybrać takiej osoby, która dobrze reprezentuje miejsce zamieszkania wyborcy (dzielnicę, wieś, gminę). I aż 76,9 proc. – że podczas wyborów partie polityczne promują swoich ludzi: miernych, ale wiernych.

Wśród tych wyników jest tylko jeden wyjątek. Ze stwierdzeniem, że „ogólnie rzecz biorąc w Polsce podczas wyborów większość kandydatów przedstawianych przez partie to osoby nieuczciwe” zgodziło się 33,4 proc. respondentów. Aż tyle czy tylko tyle, można dyskutować.

Mamy niską frekwencję (Polska zajmuje 42. miejsce w grupie 46 demokracji europejskich), a z uczestnictwem w wyborach wiąże się też problem reprezentatywności. Jak podkreślają Marta Żerkowska-Balas i Aleksandra Kozaczuk w komentarzu do badań, osoby chodzące na wybory w Polsce są lepiej wykształcone, mają wyższy status zawodowy i zarobki, interesują się polityką oraz potrafią określić swoje wybory ideowe. Zaś „wśród polskich niegłosujących dominują osoby o niższym statusie społeczno-ekonomicznym”.

Całkiem zasadne jest więc pytanie: czy system polityczny zapewnia Polakom rzeczywiste uczestnictwo w polityce i czy wszystkie grupy społeczne mają swoich przedstawicieli?

Zgoda, problem kryzysu polityki i tradycyjnych partii dotyka nie tylko naszego kraju. Jeżeli popatrzeć na polskie doświadczenia w ostatnim 20-leciu, bilans nie jest najgorszy: uniknęliśmy rządów populistów (jeżeli mamy populizm, to „oświecony”, w wydaniu Donalda Tuska), siły skrajne przez cały czas były na marginesie. Czy zatem warto załamywać ręce?

Spójrzmy na Sejm. Czołowa postać konserwatystów chce ogłoszenia Bronisława Komorowskiego... królem. Posłanka z tytułem profesorskim poniża swoich współobywateli z mównicy sejmowej, a inną posłankę porównuje do małpy. Kolejny profesor, pełniący przez pewien czas funkcję wicemarszałka, za swą specjalność uznał obrzucanie obelgami politycznych adwersarzy. Poseł z partii, która ma być nową polską lewicą, napisał o znanej dziennikarce, że to hiena w spódnicy, „która potrafi zgnoić człowieka, nie widząc go nigdy na oczy”. I dodawał: „Niech poczuje smród padliny, który roznosi”.

Komizm tych słów miesza się ze zgrozą. Szczęśliwie, to raczej inni wyznaczają, czym jest dzisiaj konserwatyzm bądź lewicowość. Nadal są też w Polsce miejsca, w których prowadzi się poważne debaty. Zresztą to wszystko przykłady raczej ze sfery słów niż czynów. Jednak zbyt często mieliśmy także do czynienia z kolesiostwem, korupcją, nepotyzmem (i klientelizmem), wreszcie z niekompetencją czy nieudolnością. Od szczebla lokalnego po najwyższe organa władzy.

JESTEM I...

Trudno o zaskoczenie, gdy zestawi się wyniki badania „Obywatele i wybory” z wnioskami płynącymi z „Diagnozy społecznej”. Polacy mają niskie zaufanie nie tylko wobec polityków, ale również wobec swojego otoczenia. W 2011 r. tylko 13,4 proc. zgodziło się z opinią, że większości osób można ufać. To mizerne wyniki w zestawieniu z badaniami z innych krajów UE: dwu-, a nawet trzykrotnie niższe od reszty demokratycznego świata.

Badanie dla Fundacji Batorego pokazuje natomiast, że tylko 4,7 proc. badanych w ogóle myślało, by kandydować w jakichkolwiek wyborach, a zaledwie 3,8 proc. twierdzi, że kiedykolwiek kandydowało. Zatem 91,5 proc. nigdy nawet nie myślało o wystartowaniu na jakiekolwiek stanowisko obsadzane w wyborach: od rady osiedlowej poczynając, a na Sejmie kończąc. Uważają, że sfera publiczna to obszar okupowany przez „onych”, czyli polityków, egoistycznych i niekompetentnych.

Niskie zaufanie wiąże się z małą aktywnością społeczną. Niespełna 15 proc. respondentów uczestniczy w stowarzyszeniach, kołach, grupach religijnych, partiach i jakichkolwiek innych organizacjach. Prof. Janusz Czapiński, psycholog społeczny, prognozuje nawet dalej posuwającą się indywidualizację. Jak pisze w „Diagnozie”: „żyjemy w kraju coraz bardziej efektywnych jednostek i niezmiennie nieefektywnej wspólnoty”.

Tej alienacji obywateli sprzyjają media, które wpatrują się w wyniki oglądalności, słuchalności czy czytelnictwa – i dla tych wyników stopniowo obniżają próg dobrego smaku. Zamiast informowania i tłumaczenia świata, proponują widowisko. W ten sposób stają się współwinne dewastacji sfery publicznej.

Nie chodzi jedynie o spłycanie debaty, tabloidyzację polityki, nasycanie jej populistycznymi odruchami, czego świetnym przykładem był niedawny spektakl z nagrodami dla marszałków. Otóż następuje swoiste skracanie perspektywy: istnieje tylko czas teraźniejszy. To, co tu i teraz. Oczekuje się od polityków decyzji bez czasu na konieczną refleksję nad możliwymi ich skutkami. Można przecież przywołać wiele przykładów histerycznych reakcji mediów, jak podczas epidemii świńskiej grypy, kiedy naciskano na szybkie zakupy niepotrzebnych szczepionek. A jeżeli istnieje wyłącznie czas teraźniejszy, to nie ma przeszłości – po co więc politycy mieliby pamiętać o swoich działaniach czy słowach, nie mówiąc już o myśleniu o przyszłości?

Badania nie napawają optymizmem: wśród Polaków dominuje apatia i niechęć wobec uczestniczenia w podejmowaniu decyzji o sprawach wspólnych. Wydaje się, że rodacy wybrali święty spokój, z premedytacją wycofując się do sfery prywatności i rezygnując z demokratycznych przywilejów.

SKAZANI NA TO, CO MAMY?

Nie jest to szczególnie nowa sytuacja. Indywidualizacja, brak poczucia współodpowiedzialności za resztę od dłuższego czasu narastały w całej Europie. Miały oczywiście różne korzenie. Wycofanie się do sfery prywatnej było strategią przetrwania w okresie rządów komunistycznych, a później, już w okresie transformacji, taka postawa została nagrodzona gwałtownym wzrostem statusu ekonomicznego. Ten trend wspierały w ostatnich dekadach coraz bardziej popularne poglądy filozofów i modnych intelektualistów pozytywnie wartościujących liberalną autonomię, negatywnie zaś – społeczny oraz państwowy przymus. Problemem może być więc brak dobrego przykładu, a przecież Europa Środkowa i Wschodnia, w tym Polska, zawsze inspirowały się prądami z Zachodu.

Przy czym wyniki sondażu „Obywatele i wybory” wskazują, że sytuacja w Polsce się poprawia. Ideę dobra wspólnego akceptujemy coraz powszechniej, a w wyborach rośnie odsetek ludzi z wyższym wykształceniem. Jednocześnie większość ankietowanych deklaruje, że nawet nie myśli o uczestnictwie w polityce, a ich ocena oferty wyborczej jest druzgocąca.

Ten paradoks zostawia otwarte pytanie o majaczące w badaniach puste pole na scenie politycznej. 18,5 proc. badanych jako przyczynę niechodzenia na wybory podaje brak odpowiedniej partii oraz brak osób, które przekonywałyby je do głosowania.

Zapewne zbyt uproszczone byłoby stwierdzenie, że to odsetek wyborców dla nowej partii. Nieznane są oczekiwania tej grupy niezadowolonych. Z pewnością też są one na tyle różnorodne, że nie znalazłyby wspólnego mianownika pod szyldem nowej formacji. Jednak biorąc pod uwagę wszystkie cytowane wyżej wyniki, można zaryzykować inną hipotezę: zarówno wśród głosujących, jak i niegłosujących istnieje spora grupa wyborców oczekujących oferty politycznej zakładającej budowę programu i list wyborczych, w które zostaną zaangażowani działacze i sympatycy, a nie tylko liderzy partyjni, i na których znajdzie się miejsce dla ludzi aktywnych (nie tylko w roli „paprotek”). Wyborców, którzy liczą, że przynajmniej na starcie wyeliminuje się nepotyzm i oligarchiczne tendencje.

Partia, która jako pierwsza dostrzeże ten potencjał i będzie w stanie przeprowadzić wewnątrz samej siebie otwartą na obywateli rewolucję, nawet kosztem oddanych, ale nieakceptowanych publicznie towarzyszy, może radykalnie zmienić układ sił na naszej scenie politycznej.

Jak mawia hiszpański filozof Fernando Savater: „Nikt nie jest tak podobny do posła jak jego wyborca”. To zdanie nie oznacza, że posłowie muszą być tylko mierni, ale (przynajmniej do czasu) wierni.



PIOTR KOSIEWSKI odpowiada za program Debaty Fundacji im. Stefana Batorego. Stały współpracownik „TP”.

WOJCIECH PRZYBYLSKI jest redaktorem naczelnym „Res Publiki Nowej” i „Visegrad Insight”. Pracownik naukowy Katedry im. Erazma z Rotterdamu UW. Inicjator programu „DNA Miasta”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Krytyk sztuki, dziennikarz, redaktor, stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Laureat Nagrody Krytyki Artystycznej im. Jerzego Stajudy za 2013 rok.

Artykuł pochodzi z numeru TP 07/2013