Źle ma się Zachód

Wysiłek Judta służy osiągnięciu stanu intelektualnej i emocjonalnej bezstronności. Dla intelektualistów Zachodu tak samo nieosiągalnego, jak nirwana dla buddyjskich kapłanów.

23.08.2011

Czyta się kilka minut

Tony Judt / fot. James Leynse / Corbis /
Tony Judt / fot. James Leynse / Corbis /

Dziś, kiedy Tony Judt już nie żyje, podsumowując jego biografię można uczciwie powiedzieć, że był on kolejnym - obok George’a Orwella, Alberta Camusa, Hanny Arendt, Simone Weil - intelektualistą wędrującym bez opamiętania poprzez różne, najbardziej nawet radykalne ideologiczne obozy i stanowiska w poszukiwaniu prawdy, bezstronności, wrażliwości społecznej. Niemogącym nigdzie ich znaleźć.

Był zbyt niepokorny, aby w czyimś towarzystwie zatrzymać się na dłużej, nie wytykając kolejnym sprzymierzeńcom ich błędów, czasem także zbrodni, albo i zbrodni obecnych w bliskich im ideowych tradycjach. Będąc z tego powodu przez nich przeganiany. Jak sam o sobie napisał w jednym z krótkich, czasami autobiograficznych tekstów publikowanych w "The New York Review of Books", "zanim skończyłem dwudziestkę, zdążyłem stać się i przestać być syjonistą, marksistą i komunitariańskim osadnikiem".

***

Jadąc do kibucu Judt był jednym z wielu młodych Żydów z zachodnioeuropejskiej diaspory, którzy mieli nadzieję, że znajdą tam swoją wymarzoną syntezę przeszłości i przyszłości, wierności żydowskiej tradycji, zadośćuczynienia za słabość wobec Holokaustu i socjalistycznego projektu, który nie tylko przemieni nowe świeckie państwo Izrael, ale opromieni cały Bliski Wschód. Zamiast tego, jako biorący udział w Wojnie Sześciodniowej ochotnik izraelskich sił pomocniczych, zobaczył ten sam co wszędzie egoistyczny i brutalny nacjonalizm. Nacjonalizm wykorzystujący nawet Holokaust jako alibi, podczas gdy - jak Judt napisze wiele lat później - "jeśli chodzi o złe traktowanie innych, nawet ofiary nie dostają wolnej ręki na zawsze".

Powyższy cytat pochodzi ze zbioru esejów Judta "Zapomniany wiek dwudziesty", wydanego w 2008 roku, a polskiemu czytelnikowi dostępnego od paru tygodni w przekładzie Pawła Marczewskiego, młodego socjologa i historyka idei ze środowiska "Kultury Liberalnej". W tej akurat książce Judt stosunkowo mało pisze o własnych doświadczeniach. Portretuje za to ludzi, którzy podobnie jak on okazali się w jakimś momencie zbyt nieoczywistymi, zbyt trudnymi dla swoich "lewicowych", "prawicowych", "żydowskich", "arabskich"... tradycji i sojuszników.

Bohaterami tej książki są m.in. Arthur Koestler, Primo Levi, Hannah Arendt, Albert Camus, Leszek Kołakowski. W eseju "Edward Said: kosmopolita bez korzeni" Judt przywołuje najwybitniejszych intelektualistów żydowskich i arabskich, aby użyć ich refleksji przeciwko ich własnym obozom, przeciwko dwóm totemicznym wspólnotom, które z "Ziemi Świętej" uczyniły piekło nierozwiązywalnego konfliktu. Judt cytuje "przeciwko Żydom" żydowskiego, a nawet syjonistycznego historyka Benny’ego Morrisa, kiedy ten przypomina czystki etniczne dokonywane na Palestyńczykach przez ocalałych z Holokaustu żydowskich osadników już w latach 1948-1949. Z kolei Edwarda Saida Judt cytuje "przeciwko Palestyńczykom", kiedy ten ojciec założyciel "studiów postkolonialnych", oskarżający zazwyczaj Zachód o niezrozumienie świata arabskiego, zarzuca z kolei Arabom, że ponieważ "bycie ofiarą ofiar jest sytuacją niemożliwą", zatem aby nie mieć takiego problemu, aby nie musieć rozumieć żydowskiej postholokaustowej traumy, Arabowie postanowili po prostu zanegować Holokaust.

Pisząc w taki sposób Judt w każdej z obu walczących wspólnot zyskuje wrogów. W sporze Jana Tomasza Grossa z Polakami, Judt stanie po stronie Grossa. Przypomni, że jednym z fundamentów powojennej jedności Europy Zachodniej czy wręcz całego Zachodu stała się pamięć Holokaustu. A nawet coś o wiele bardziej nieoczywistego niż sama tylko pamięć. Stało się tym fundamentem zrozumienie przez (niektóre przynajmniej) chrześcijańskie czy też zsekularyzowane post­chrześcijańskie narody ich własnej odpowiedzialności za Holokaust. W przypadku jednych narodów - na przykład Niemców - będzie to odpowiedzialność sprawcza, w innych przypadkach - jak u Francuzów - będzie to współodpowiedzialność znacznej części elit społecznych i politycznych, a nawet kolaboracyjnych rządów.

Ale zdaniem Judta także Polacy powinni zrozumieć, że ich antysemityzm "zaledwie" gadany i pogromowy w skrajnych przypadkach, jak choćby w Jedwabnem, stał się "oddolnym" sojusznikiem eksterminacji. W tej samej książce, a nawet w tym samym eseju, gdzie Judt pisze rzeczy uznane za obraźliwe przez Żydów i Palestyńczyków, napisze także (nawiązując do świeżego wewnątrzpolskiego i polsko-żydowskiego sporu o Jedwabne): "zarzut, że Polacy często prześladowali Żydów przed wojną, w trakcie i po wojnie, nie może już być przekonująco zbijany przez przywoływanie trzech milionów polskich ofiar Hitlera". Ale zaraz doda: "to samo dotyczy teraz Izraela".

Zestawiam ze sobą te cytaty, aby pokazać żmudny wysiłek Judta służący osiągnięciu - w pisaniu o beznadziejnie trudnej historii europejskich i bliskowschodnich narodów - stanu maksymalnie zbliżonego do intelektualnej i emocjonalnej bezstronności. Dla intelektualistów Zachodu tak samo nieosiągalnego jak nirwana dla buddyjskich kapłanów.

Właśnie te ponawiane nieustannie ćwiczenia z bezstronności uczyniły Judta, "brytyjsko-amerykańskiego historyka o żydowskich korzeniach", autora doskonałej książki "Powojnie, historia Europy po roku 1945" (polskie wydanie 2008), tak bardzo politycznie samotnym.

Judt z własnego wyboru przestał być sprzymierzeńcem jakiejkolwiek "narodowej sprawy", stając się sprzymierzeńcem sprawy uniwersalnej. Wbrew znanemu aforyzmowi Josepha de Maistre, autor "Powojnia" i "Zapomnianego wieku dwudziestego" próbuje odnaleźć zarysy "człowieka uniwersalnego" przesłonięte Niemcem, Anglikiem, Palestyńczykiem czy Żydem, których nie tylko spotykał w swoich nieprzerwanych wędrówkach po Europie i świecie, ale których wykluczające się i egoistyczne "narodowe historie" starał się jak najpełniej poznać i poddać krytyce.

Również wyznawcy trzech monoteizmów (a ostatnio także trzech fundamentalizmów) Księgi mają z Judtem swoje porachunki. Katolikom, nie tylko polskim, mówił, że Jan Paweł II nie sprawdził się jako diagnosta i krytyk współczesnego świata, szczególnie tego "po komunizmie". Z kolei udającym chrześcijan neokonserwatystom, wyznającym w istocie "odczarowany", darwinowski i świecki kult "jedynie racjonalnego wolnego rynku", Judt tłumaczy uparcie, dlaczego ich propozycja - powrót do rynkowego stanu natury jako lekarstwo na patologie globalnego kapitalizmu - nie tylko nie ma nic wspólnego z Ewangelią, ale także w wymiarze czysto pragmatycznym będzie samobójstwem.

***

Judt ma coś niemiłego do powiedzenia wyznawcom gromadzącym się wokół każdego praktycznie współczesnego totemu. Ale nie po to, by ich jałowo obrazić, ale by wraz z tymi nielicznymi w każdym obozie, których jego zrzędzenie wyrwie z dogmatycznej drzemki, poszukiwać odpowiedzi na pytanie o źródła przemocy, źródła ludzkiego barbarzyństwa wyrażającego się nie tylko w eksterminacjach czy wojnach, ale także w codziennej zgodzie na społeczne nierówności, na nędzę otaczającą zaciszne osiedla bogaczy, którzy przecież swoją ciężką pracą zasłużyli sobie na własny dobrobyt.

Niepoprawny socjaldemokratyczny moralista Judt odpowie natychmiast, w swoim reformistycznym języku akceptującym nawet kapitalizm i rynek, byle regulowane przez politykę i państwo: "tak, zasłużyli sobie swoją pracą na własny dobrobyt, ale nawet własną pracą nie zasłużyli sobie na prawo do akceptowania nędzy innych".

Po latach ideowych wędrówek Judt stał się bowiem pod koniec życia po prostu socjaldemokratą - w tym duchu napisane są dwie jego ostatnie książki, które prawie jednocześnie trafiły do polskiego czytelnika: przywołany już przeze mnie zbiór esejów "Zapomniany wiek dwudziesty" oraz ideowy testament "Źle ma się kraj. Rozprawa o naszych współczesnych bolączkach" (w przekładzie Pawła Lipszyca).

Socjaldemokrata to gatunek dziś prawie na wymarciu, sam Judt wyklucza z tej tradycji zwolenników "trzeciej drogi" i ma trochę racji. Judt jako socjaldemokrata, na tle przesiąkniętych duchem globalnej bohemy najwybitniejszych myślicieli nowej i najnowszej lewicy, jest purytańskim moralistą, zrzędą, Jeremiaszem ubolewającym nad upadkiem "społeczeństwa dobrobytu" i stojących za nim wartości. Sam tytuł jego ideowego testamentu, "Źle ma się kraj", to cytat z wiersza Olivera Goldsmitha, utopijnego XVIII-wiecznego socjalisty współczesnego Blake’owi, który równie chętnie jak autor "Jeruzalem" ubierał swoją krytykę kapitalizmu w biblijne, prorockie wersy. Wstęp do tej książki nosi z kolei, w ślad za Majmonidesem, tytuł "Przewodnik dla błądzących" (polski tłumacz przełożył to jako "przewodnik dla zagubionych").

"W ciągu ostatnich trzydziestu lat wszystko to zmarnowaliśmy" - lamentuje Tony Judt w swoim testamencie - "Największe skrajności prywatnych przywilejów i publicznej obojętności ponownie wyszły na jaw w Stanach Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii, epicentrach entuzjazmu dla liberalnego kapitalizmu rynkowego". Tę samą "thatcherowską rewolucję", którą my tutaj, po drugiej stronie żelaznej kurtyny, nauczyliśmy się wielbić, Judt przedstawia jako ostateczną katastrofę, zagładę zarówno "społeczeństwa" (zgodnie z dość strasznym, jakkolwiek w Polsce cieszącym się niezwykłą popularnością aforyzmem Margaret Thatcher: "nie ma czegoś takiego jak społeczeństwo, są tylko pojedynczy mężczyźni, kobiety i rodziny"), jak też wszystkich wartości, które "ostatniemu socjaldemokracie" są bliskie: społecznej solidarności, sprawiedliwości i równości szans.

W rozdziale zatytułowanym "Dostatek prywatny, nędza publiczna" Judt obsesyjnie kolekcjonuje dane i zestawia krzywe pokazujące korelację pomiędzy rozwarstwieniami społecznymi a przestępczością, stanem zdrowia i długością życia w społeczeństwach wysoko rozwiniętego Zachodu. Chce w ten sposób pokazywać, że upadek antynaturalistycznego "państwa dobrobytu" i powrót do rynkowego stanu natury mają swoją wysoką cenę także w wymiarze pragmatycznym, a dla samego Judta oznaczają wręcz "śmierć człowieka" jako istoty, która własnym wysiłkiem niegdyś ze stanu natury zdołała się wydobyć.

Judt walczy z "ekonomizmem" jako jedynym wymiarem naszego dzisiejszego myślenia o człowieku i społeczeństwie. Oburza się na dyktaturę "ekonomicznych ekspertów", wie, że każdy istotny wybór społeczno-ekonomiczny jest wyborem "politycznym", że nie ma wyborów "eksperckich". Hayek, tak samo jak Keynes, nie są jedynie ekspertami, "ekonomistami", ale są także, a może nawet przede wszystkim, politykami i ideologami. Sam Judt wybiera oczywiście Keynesa przeciwko Hayekowi. Także jednak z przyczyn ideowych, a nie ekonomicznych czy też wyłącznie pragmatycznych.

Oczywiście twierdzenie Judta, że upadek "państwa dobrobytu" był tylko konsekwencją niewłaściwego politycznego, a może także moralnego wyboru, wydaje się trochę za bardzo "moralizatorskie". Sam Judt przyznaje, że był w historii Zachodu taki moment - gdzieś w latach 70. ubiegłego wieku - kiedy podnoszenie poziomu redystrybucji odbywało się już zbyt mechanicznie, czego przyczyną stał się narastający bunt obywateli płacących podatki.

Tryumf Margaret Thatcher i Ronalda Reagana był jedynie polityczną artykulacją tego zniecierpliwienia i buntu. W dodatku "zachodnie państwo dobrobytu", zarówno w jego chadeckiej, jak i socjaldemokratycznej wersji, nie mogło przeżyć globalizacji bez szwanku. W latach 60. nie było tak łatwo uciec z kapitałem i pracą na biedne, półniewolnicze peryferia zachodniego świata. Chiny przeżywały wówczas Rewolucję Kulturalną, Wietnam był pogrążony w wojnie domowej, peryferia były zbyt niebezpieczne i zbyt odizolowane od centrum, aby przenosić tam amerykańskie, brytyjskie, francuskie, niemieckie fabryki samochodów i pralek.

Później jednak kapitał uciekł z Zachodu, pozostawiając "państwo dobrobytu" finansowane wyłącznie z publicznego długu, co już na naszych oczach zaowocowało katastrofą. Ale zachodni kapitał uciekł z Kryształowego Pałacu nie dlatego, że zrobił się moralnie gorszy, albo że na Zachodzie zabrakło wystarczająco silnego socjaldemokratycznego ducha. Zachodni kapitał uciekł dlatego, że wreszcie mógł, gdyż wraz z globalizacją pojawiły się zupełnie nowe okazje, a polityka, ograniczona do państw narodowych, w coraz mniejszym stopniu mogła mu w tej ucieczce przeszkodzić.

Zatem socjaldemokratyczne moralizowanie Judta, nawet jeśli słuszne, musi znaleźć dopełnienie w europejskiej czy globalnej polityce, która zrównoważy rynek, potrafi go regulować, tak jak państwo narodowe potrafiło regulować i równoważyć kapitalizm w epoce "państwa dobrobytu", którą Tony Judt wspomina z taką nostalgią.

***

Ostatni, najboleśniejszy cios Judt wymierza samej lewicy. W swoim testamencie przedstawia lewicową huśtawkę, na której "nadmierną arogancję i nieuzasadniony optymizm młodej lewicy z lat 60. ubiegłego wieku" zastąpiły "lęk i niepewność młodzieży dzisiejszej", która boi się nawet być socjaldemokratyczna, gdyż już najbardziej nieśmiała próba "politycznej regulacji rynku" wydaje się jej z góry skazana na niepowodzenie.

Ale na to Judt też niestety nie ma recepty. Powrócić do aroganckiej pewności lewicy z lat 60., czy znów po kawiarniach udawać maoistów albo bolszewików? On sam w swoich książkach przygniata wszelkich ewentualnych przyszłych lewicowców pamięcią historyczną, także pamięcią o zbrodniach lewicy wynikających z jej "nadmiernego optymizmu" i "nadmiernej wiary w możliwość zmiany ludzkiej natury".

Jak wiemy z eseju Fryderyka Nietzschego "O pożytkach i szkodliwości historii dla życia", pamięć jest wrogiem życia, także jego pasji, emocji, zaangażowań. Nietzsche, zdając sobie oczywiście sprawę z ryzyka kuracji, zapisuje swoim czytelnikom odrobinę uporządkowanego zapomnienia. Judt nawet takiej kuracji swoim pacjentom odmawia.

Tony Judt "Zapomniany wiek dwudziesty", przeł. Paweł Marczewski, Wydawnictwo Uniwersytetu Warszawskiego 2011

Tony Judt "Źle ma się kraj. Rozprawa o naszych współczesnych bolączkach", przeł. Paweł Lipszyc, Czarne 2011

Ostatni wywiad z Tonym Judtem, przeprowadzony przez Magdalenę Rittenhouse, ukazał się na łamach "Tygodnika Powszechnego" nr 31/2010, pt. "Lewica na tropie sumienia" .

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 35/2011