Dlaczego płynę do Gazy statkiem, który miał zatonąć

Skąd się wziąłem na statku, który miał przełamać izraelską blokadę najbardziej zaludnionego skrawka ziemi, zamieszkałego przez Palestyńczyków pozbawionych wszystkich ludzkich praw?

12.07.2011

Czyta się kilka minut

Port w Gazie, 5 lipca 2011 r. / fot. Mohammed Abed / AFP / East News /
Port w Gazie, 5 lipca 2011 r. / fot. Mohammed Abed / AFP / East News /

Może płynę do Strefy Gazy, ponieważ od blisko 30 lat mieszkam w Warszawie - w mieście, w którym niemal codziennie następuję nogą na miejsce po murze getta. Ponieważ jeżdżę rowerem po przestrzeni, która była największym gettem żydowskim, przedsionkiem Zagłady, zagęszczeniem upokorzenia, upodlenia, przemocy, pozbawieniem najpierw dóbr materialnych, potem praw człowieka, w końcu - życia ludzkiego. Ponieważ żyję w mieście, które na getto patrzyło niewidzącymi oczyma, z rzadka wyciągając pomocną dłoń, czy to z chlebem, czy z ofertą ukrycia. Ponieważ na "aryjską" stronę prowadziły podziemne, piwniczne tunele lub wyrwy w murze. Ponieważ tamtędy, najczęściej przy pomocy dzieci, przemycano żywność, lekarstwa. I także tamtędy trafiała do getta, niekiedy i nieliczna, broń, której użyli powstańcy w 1943 r.

Może płynę, bo na placu Krasińskich kręciła się karuzela, kiedy po 19 kwietnia 1943 getto płonęło walcząc. Może dlatego, że tamta historia, nie pozwalając zapomnieć o cierpieniach i śmierci milionów Żydówek i Żydów w czasie Zagłady, każe coś ważnego zrozumieć na przyszłość. A przyszłość jest dzisiaj. Ja rozumiem ten przekaz tak, że nigdy, nikomu i nigdzie nie wolno ludzi tak traktować, ogradzając murem, nakładając na całą społeczność blokadę ekonomiczną, skazując na wegetację i pozbawiając wszystkich praw, które dla nas są oczywistością: prawa do przemieszczania się, do edukacji, do wyżywienia, do pracy - do wolności na koniec, a może na początek.

Może płynę do Gazy, ponieważ przeczytałem o kilka książek za dużo, jak choćby Idith Zertal "Naród i śmierć", Tony’ego Judta "Powojnie" czy "Zapomniany wiek dwudziesty", Edwarda Saida "Za ostatnim niebem", Görana Rosenberga "Utracony kraj", Raja Shehadeh "Palestyńskie wędrówki", czy w końcu Normana Finkelsteina "Gaza, o jedną masakrę za daleko" i Bena White’a "Apartheid izraelski", żeby wymienić niektóre.

Może płynę do Gazy, bo spotkałem kilka osób, które naruszyły mój ignorancki, stereotypowy, środowiskowy punkt widzenia na problem sytuacji w Palestynie-Izraelu. Np. Ewę Jasiewicz, która była obecna w Gazie podczas operacji armii izraelskiej "Płynny ołów" w kilku wcieleniach: wolontariuszki służb medycznych, dziennikarki-freelancerki, aktywistki praw człowieka. Może płynę dlatego, że spotkałem Yonatana Shapiro, byłego kapitana izraelskiego lotnictwa wojskowego, pilota śmigłowców, służącego w tej samej jednostce, która w zeszłym roku zastrzeliła dziewięciu uczestników Flotylli Wolności, płynących na tureckim statku, a dziś będącego aktywistą antywojennym? Może dlatego, że widziałem, jakie projekty realizuje Joanna Rajkowska w Gazie? Może dlatego, że poznałem zaangażowanie Przemka Wielgosza z Le Monde Diplomatique Polska? Działania Kampanii Solidarności z Palestyną? Środowisk, które w naturalny sposób zareagowały niedużymi manifestacjami po tzw. "pacyfikacji" poprzedniej Flotylli? Wszyscy oni pokazali mi obraz, którego nie umiałem zobaczyć wcześniej.

Czytaj polemikę Konstantego Geberta z tekstem Romana Kurkiewicza >>

Ale na pewno, i być może przede wszystkim, płynę z kilku arcypolskich powodów. Żeby być w zgodzie z tym, co próbuję przekazać moim studentom podczas warsztatów z literatury faktu: że świat poza Polską istnieje, że historia się nie skończyła, że wciąż ma miejsce przemoc wojenna, polityczna, kulturowa, ekonomiczna, społeczna, genderowa.

Płynę więc, bo jestem geograficznym, kosmopolitycznym, lewicowym utopistą, uznającym za fundament cywilizacyjny prawa człowieka, w tym szczególnie niezbywalne prawo do godnego życia w wolności, a nie za murem i pod ostrzałem - do życia bez ograniczenia blokadą.

Płynę, żeby zareagować inaczej, niż polemicznym tylko artykułem, na skandaliczny w formie tekst Pawła Smoleńskiego o książce Ewy Jasiewicz "Podpalić Gazę", opublikowany przez "Gazetę Wyborczą". Smoleński, nie o książce, ale o autorce potrafi powiedzieć m.in.: "Papier, jak wiadomo, cierpliwy. Biedaczysko zniesie nawet Ewę Jasiewicz, zwłaszcza że nie tylko ona ma w głowie to, co ma". Albo: "Najbardziej i bez żartów żal mi Palestyńczyków. Nie mogą dogadać się z Izraelem ze swojej i nie ze swojej winy. Mają na głowie Hamas. Dostawali baty od Jordańczyków, Egipcjan, Syryjczyków, Libańczyków. Wystarczy, by obdzielić kilka narodów. A teraz jeszcze Jasiewicz. Co oni zawinili, że los zdarzył im takiego kronikarza i obrońcę?".

W krótkim tekście dziennikarz "Gazety" korzysta z całego arsenału przemocowego, w który jest wyposażony: to władza mężczyzny nad kobietą i pozornie chłodnego obserwatora nad emocjonalną aktywistką, która wypisuje różne "kurioza". Płynę więc do Gazy, bo wolę być "zaczadzony i fanatyczny" z Ewą Jasiewicz niż przepełniony wyższościową pogardą a la Smoleński. Płynę, bo jestem naiwniakiem, wierzącym w zasady dziennikarskie, których nie uczył mnie w "Gazecie Wyborczej" Paweł Smoleński, tylko Helena Łuczywo, Julek Rawicz i Adam Michnik.

Płynę, ponieważ z ust wykładowczyni akademickiej, którą lubię, szanuję i poważam, należącej do środowiska nowej, młodej i feministycznej lewicy, usłyszałem zaskakujący komentarz do faktu zastrzelenia owych dziewięciu aktywistów podczas ubiegłorocznego rejsu Flotylli Wolności. Powiedziała mi wówczas, że - cytuję z pamięci - każdy izraelski komandos jest szkolony tak, żeby zabić. Że aktywiści byli uzbrojeni w nożyczki, i że trzeba być idiotą, żeby nie rozumieć, że to musiało się skończyć ich śmiercią.

Płynę więc, ponieważ rok później jestem nadal idiotą. Ale nożyczki zostawiłem w Warszawie.

Czytaj polemikę Konstantego Geberta z tekstem Romana Kurkiewicza >>

Płynę, bo otworzyli mi oczy wszyscy ci, którzy na jakąkolwiek krytyczną wzmiankę o polityce państwa Izrael w odruchu bezwarunkowym wyrzucają z siebie epitet masowego rażenia: "antysemita!". Państwo Izrael jest dzisiaj państwem jak inne. Nie jest Państwem Bożym ani na wieki uświęconym Zagładą, o czym tak przejmująco pisze Idith Zertal. Na każdym polu, a w szczególności w relacjach z Palestyńczykami, zasługuje, jak każde państwo, by uważnie patrzeć mu na ręce. Szczególnie gdy te ręce trzymają broń palną albo narzędzie do zniszczenia wału napędowego łodzi z protestującymi przeciw jego polityce.

Może warto tu przywołać (za Zertal) palestyńskiego pisarza z izraelskim obywatelstwem, Emile Habibiego, który w eseju "Wasza zagłada, nasza klęska", w kontekście dwudziestolecia okupacji Zachodniego Brzegu pisał w izraelskim czasopiśmie "Polityka": "Nie umiem wyobrazić sobie tego, że gdyby nie było Szoah, bracia Heinricha Heinego i Majmonidesa, Bertolda Brechta i Stefana Zweiga, Alberta Einsteina i nieśmiertelnego poety judeo-arabskiego Szlomo Ben Owadii pozwoliliby rządowi żydowskiemu na wygnanie innego ludu semickiego z jego ojczyzny (...) W istocie, straszne cierpienia, na jakie skazali Żydów bestialscy naziści, nie mogą być mierzone wyłącznie miarą sześciu milionów osób zamordowanych w obozach koncentracyjnych i przy pomocy innych narzędzi zagłady. Trzeba je mierzyć również miarą okrutnej ceny, jaką lud żydowski zapłacił, tracąc swą pełną chwały tradycję i otrzymując cios w to, co zwiemy »sercem żydowskim«".

Irlandzki statek "Saoirse", współtworzący Flotyllę, nie wypłynął w rejs. Byłem jego pasażerem, kiedy czekaliśmy w tureckim Göcek na wypłynięcie i kiedy ktoś zniszczył wał napędowy śruby tak, że statek podczas rejsu musiałby zatonąć.

Mieliśmy płynąć w myśl hasła "Stay human". Mieliśmy więc płynąć do i dla Palestyńczyków bardziej niż przeciwko polityce państwa Izrael. Oczywiście nie grzeszyliśmy naiwnością "neutralności i niezaangażowania", co m.in. było powodem, że w tej misji nie wzięła udziału Polska Akcja Humanitarna, zarzucając Flotylli polityczną stronniczość. Ja odnajduję w tej deklaracji stronniczości raczej realną ocenę sytuacji politycznej, która wyraża się całkowitą asymetrią sił. W potyczce Izraela z Gazą to Izrael jest Goliatem, a Gaza - Dawidem. A dodatkowo za plecami silniejszego Goliata stoi jeszcze potężniejszy Samson - USA. Tony Judt zauważa, że jest to kraj, w którym "oficjalna propaganda Izraela odniosła prawdziwy sukces i gdzie palestyńska propaganda poniosła sromotną porażkę".

Czytaj polemikę Konstantego Geberta z tekstem Romana Kurkiewicza >>

Wielu Izraelczyków jest świadomych, jaką cenę przychodzi im płacić za okupację Zachodniego Brzegu i izolację Gazy. "Władza nad innym krajem korumpuje i zniekształca przymioty Izraela, rozdziera naród i niszczy społeczeństwo" (Haim Guri). Wielu Izraelczyków, nie mogąc zgodzić się na taki Izrael, należy do ruchu organizującego i wspierającego Flotyllę. Oczywiście, jak wielu przed nimi, okazują się wówczas antysemitami...

Kiedy myślałem, po co płynę, przypominałem sobie splątane poczucie palestyńskiej tożsamości, o którym pisał Edward Said w książce "Za ostatnim niebem": "Większość ludzi traktuje swoją tożsamość jako coś oczywistego. Inaczej Palestyńczyk, od którego dowodów tożsamości wymaga się praktycznie nieustannie. Nie chodzi tylko o to, że postrzega się nas jako terrorystów, ale o to, że naszemu istnieniu jako rdzennych arabskich mieszkańców Palestyny z odwiecznymi prawami tam - i nigdzie indziej - albo się zaprzecza, albo wystawia się je na próbę. I nie tylko to. Nasza egzystencja w dzisiejszym jej kształcie jest negatywnie łączona z pochwałami pod adresem izraelskiej demokracji i jej osiągnięć; w znacznej mierze w retoryce Zachodu wślizgnęliśmy się na miejsce zajmowane dotąd przez nazistów i antysemitów; jako zbiorowość nie możemy liczyć na wiele więcej niż polityczna anonimowość i przesiedlanie; nie jesteśmy znani z żadnych rzeczywistych osiągnięć, żadnej godnej szacunku charakterystyki poza oskarżeniem o bezczelne niszczenie pokoju na Bliskim Wschodzie. Niektórzy izraelscy osadnicy na Zachodnim Brzegu mówią: »Palestyńczycy mogą tu zostać, bez żadnych praw, jako obcy rezydenci«. Inni Izraelczycy są mniej wspaniałomyślni. Nie mamy żadnego słynnego Einsteina, Chagalla, Freuda czy Rubinsteina, którego wspaniała spuścizna byłaby dla nas obroną. Nie mieliśmy holokaustu, który osłaniałby nas światowym współczuciem. Jesteśmy czymś »innym«, przeciwnym, skazą w geometrii przesiedlenia i exodusu. Milczenie i rezerwa przysłaniają ranę, opóźniają szukanie zwłok, tępią ból utraty".

Płynę więc także dla Saida, bo bez lektury jego tekstów przenigdy nie byłoby mnie na to stać.

O potrzebie nowej świadomości palestyńskiej tak pisała Hanan Aszrawi, Palestynka z Uniwersytetu Bir Zajt: "Jest ona potrzebą ludzi, których doświadczenie narodowe zawiera się, wraz z doświadczeniem Ormian, Żydów, Irlandczyków, Cypryjczyków, Afroamerykanów, Polaków, amerykańskich Indian, w tych przerażających granicach, gdzie istnienie i znikanie narodu zlewają się ze sobą, gdzie opór jest koniecznością".

Czytaj polemikę Konstantego Geberta z tekstem Romana Kurkiewicza >>

W tej deklaracji zobaczyłem naszą irlandzką łódź z polskim akcentem. Na tej łodzi byliśmy wszyscy Palestyńczykami z Gazy, jak podczas blokady Berlina Zachodniego wszyscy byli berlińczykami, jak podczas strajków sierpniowych byliśmy solidarnościowymi gdańszczanami, tymi z ojczyzny mojej, jak w wierszu Antoniego Słonimskiego, dzisiaj są mieszkańcy Gazy.

Wśród grupy na "Saoirse" byli m.in. socjalistyczny europarlamentarzysta, wykładowczyni z Uniwersytetu w Limerick, aktywistka irlandzkiej Kampanii Solidarności z Palestyną, działaczka Labour Party, politycy Sinn Fein, prawnik, artysta, fotografik, rugbysta, aktywiści społeczni. W codziennych rozmowach, naradach, snuciu scenariuszy nad mapą Morza Śródziemnego oczywiście taki patos, jak ten z powyższych wypisów, w ogóle się nie pojawiał.

Kiedy nasz statek wypłynął w poniedziałek, 27 czerwca, w krótki rejs, byliśmy niemal pewni, że wkrótce wyruszymy, wybierając jeden z wariantów w zależności od rozwoju sytuacji w Grecji i we Włoszech, gdzie stacjonowały pozostałe statki Flotylli. Kiedy pod wieczór "Saoirse" cumował pośród innych gęsto kołyszących się łodzi w Göcek, dało się wyczuć zdenerwowanie naszego szypra Shane’a. I on, i płynąca z nim załoga wyczuli nienaturalne wibracje łodzi. Następnego dnia zeszli pod wodę tureccy nurkowie z portu, żeby dokonać inspekcji. Diagnoza była całkowitym zaskoczeniem. Wał napędowy śruby na prawej burcie jest wygięty, jest to usterka, która może, a właściwie musi podczas rejsu zakończyć się tragicznie - przy wysokich obrotach nastąpiłoby urwanie odkształconego wału, który wyrwałby z ogromną siłą dziurę w kadłubie na wysokości maszynowni. Dla płynącego statku oznaczałoby to jedno: zatonięcie.

We wtorek 28 czerwca stało się jasne, że nie wypłyniemy. Wówczas główny organizator naszej grupy, Fintan Lane, nie formułował tezy o sabotażu, czekając na wyniki oficjalnej inspekcji, której miał dokonać inżynier okrętowy, pracownik portu w Göcek, po wyciągnięciu "Saoirse" na ląd. Po niej ślad zniszczenia wału nie pozostawiał już żadnych wątpliwości. Identyczny akt sabotażu dotknął kilka dni wcześniej grecką łódź "Juliano".

28 czerwca wieczorem Irlandczycy wystosowali więc oświadczenie o zakończeniu misji. Kiedy ponad dwumetrowy reprezentant Irlandii w rugby Trevor Hogan czytał, dyktując przez telefon, jako załącznik do oświadczenia, wiersz palestyńskiego poety Mahmuda Darwisza, niektórzy mieli łzy w oczach. Trevor, którego postura napawałaby respektem komandosa każdej armii świata, zabrał wcześniej na pokład niebezpieczny ładunek: wielkie paki dostarczone przez DHL, wypełnione po brzegi koszulkami, spodenkami i piłkami do rugby. Pomoc humanitarna miała płynąć innymi, większymi jednostkami.

Czytaj polemikę Konstantego Geberta z tekstem Romana Kurkiewicza >>

Piłki do rugby są groźne. Mają takie dwa zaostrzone wierzchołki. To, że akurat te piłki nie dotrą do Gazy, nie jest tym, co mogło się wydarzyć najgorszego. I akurat to nie sprawi, że obraz Izraela jakoś dodatkowo ucierpi. Jest już w oczach opinii publicznej wystarczająco ponury.

Tak go opisywał Tony Judt w eseju o Saidzie: "To miejsce, gdzie szczerzące się osiemnastolatki z karabinami M-16 ubliżają bezradnym staruszkom (»środki bezpieczeństwa«); gdzie buldożery regularnie zrównują z ziemią całe budynki (»zbiorowa kara«); gdzie helikoptery strzelają rakietami w zamieszkałe ulice (»zabójstwa zamierzonych celów«); gdzie wspomagani dotacjami osadnicy dokazują w okolonych trawnikami basenach, nie zważając na arabskie dzieci, które ledwie kilka metrów dalej wegetują w najgorszych slumsach na planecie; i gdzie emerytowani generałowie i ministrowie mówią otwarcie o stłumieniu Palestyńczyków »niczym odurzonych robaków w butelce« (Rafael Eytan) i oczyszczeniu kraju z toczącego arabskiego raka". Ten obraz nie jest wizją, którą można spotkać w Polsce.

Przytaczając ten cytat, zdaję sobie sprawę, że w oczach "zrównoważonych", "niestronniczych" polskich pro-izraelczyków jestem pożytecznym idiotą Hamasu. Może dlatego warto było żeglować do Gazy na łodzi, która musiałaby zatonąć. Myślę też, że jeśli rządy Izraela i USA tak angażują się przeciw Flotylli, jest to najlepszy znak, że powinna płynąć.

W całej tej opowieści z uporem maniaka piszę "płynę, płynę, płynę", chociaż wszyscy wiemy, że nigdzie nie popłynąłem (są oczywiście tacy, którzy uważają, że odpłynąłem): że ani irlandzki "Saoirse" nigdzie nie popłynął, ani w chwili, kiedy kończę ten tekst, nie wiadomo, czy jakikolwiek statek z Flotylli Wolności wypłynie z portów "niestronniczych, niezaangażowanych i neutralnych" krajów. Ale piszę tak z pełną świadomością, że niezależnie od sukcesu czy porażki tej czy innej akcji, rejs na niezgodę wobec izraelskiej polityki wobec Gazy jest nie do przerwania. Żadne groźby rządowe, jak te premiera Netanjahu wobec dziennikarzy, że płynąc z Flotyllą dostaną 10-letni zakaz wjazdu do Izraela, czy inne zabiegi formalne nie są w stanie przykryć stanu rzeczy, że w wymiarze podstawowym - praw człowieka, szacunku dla prawa międzynarodowego, niezależnych instytucji, takich choćby jak Amnesty International - Izrael w swojej polityce antypalestyńskiej ponosi klęskę za klęską. A mury wokół Gazy oraz te na Zachodnim Brzegu będą musiały runąć.

I dlatego płynę do Gazy.

Czytaj polemikę Konstantego Geberta z tekstem Romana Kurkiewicza >>

Roman Kurkiewicz (ur. 1962 r.) jest dziennikarzem. Pracował m.in. w "Gazecie Wyborczej" (od 1989 r.), a następnie w TVP, "Newsweeku" i "Przekroju", gdzie obecnie publikuje felietony. W Collegium Civitas prowadzi zajęcia z przedmiotu "Warsztat prasowy - literatura faktu".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 29/2011