Zjawisko Rokita

Sukcesy dały mi mniej niż różne, bardzo istotne porażki - mówi Jan Rokita, deklarując, że wycofuje się zpolityki.

25.09.2007

Czyta się kilka minut

 /
/

W czasie samorozwiązania Sejmu Rokita siedzi w pierwszym rzędzie ław poselskich i czyta książkę. Posłując nieprzerwanie od 1989 r., w Polsce będąc właściwie symbolem zawodowego uprawiania polityki, czyta podczas przesilenia politycznego powieść historyczną Hanny Malewskiej z 1936 r. o cesarzu Karolu V Habsburgu - despocie, który zjednoczył pod swoim berłem pokaźną część Europy i Nowego Świata, tworząc "państwo, nad którym nie zachodziło słońce". W książce Malewskiej budowa imperium przez Karola V opiera się przede wszystkim na poskramianiu własnych żądz i ambicji.

Tytułowa "Żelazna korona" to atrybut zła; symbol władzy absolutnej, władzy w ogóle. Ale Rokitę popchnęła do książki wakacyjna podróż do Hiszpanii.

Emeryt

- Bez rozumu nie ma dobrej polityki - twierdzi Rokita kilka dni po ogłoszeniu rezygnacji z udziału w wyborach parlamentarnych. - Zawsze uważałem się za polityka, ale teraz już się nim nie czuję - jestem politicus emeritus.

Krakowska kawiarnia przy galerii "Bunkier Sztuki" na Plantach: przez przeszklone ściany zagląda babie lato, a mój rozmówca przedstawia bliską mu definicję polityki. Kilka dni później jego żona, Nelly, zajmie drugie miejsce na liście wyborczej Prawa i Sprawiedliwości w Warszawie, w ostatnich dwóch latach głównego przeciwnika politycznego jego macierzystej Platformy. Rokita mówi: - Większość dzisiejszych polityków wydaje się posiadać wizję polityki jako możliwości swobodnego realizowania kaprysów czy ambicji, nawet całkowicie bezrozumnych. Mnie ukształtowała wizja bardziej klasyczna, u której zrębów tkwi przekonanie, że polityka jest przede wszystkim domeną ludzkiego rozumu. Nawet jeśli w ostatecznym rozrachunku główne role grają w niej namiętności, u podstaw polityki tkwi rozum.

Decyzję o wycofaniu się z polityki podjął jednak pod wpływem emocji, z mediów dowiadując się o zaangażowaniu politycznym żony.

Krystyna Sadowska, zaangażowana najpierw w działalność samorządów, a potem "trzeciego sektora", zna Rokitę od czasów studenckich i działalności opozycyjnej w latach 80.: - To nie może być ukartowane. Cała sytuacja jest bolesna i Janek nie miał innego wyjścia, jak się z polityki wycofać, przynajmniej na jakiś czas. Dawno nie widziałam go tak samotnego i przybitego jak teraz, ale z drugiej strony może szkoda go na te bieżące rozgrywki? Już jest w Bieszczadach - odpocznie, nabierze dystansu.

Andrzej Romanowski, polonista, były partyjny kolega z Unii Wolności: - To misterna intryga. Cóż by szkodziło, gdyby Jan Rokita i jego żona byli po przeciwnych stronach barykady? Przecież to nie jest wojna, tylko walka polityczna. Tyle że w tym momencie Rokita nie ma czego szukać w PO, wszystko jest poniżej jego ambicji i możliwości, zaś przejście do PiS uczyniłoby go całkowicie niewiarygodnym. Wyborcy, przypuszczam, pamiętają, że dwa lata temu, gdy po wyborach nie doszło do powołania koalicji PO-PiS, był najtwardszym negocjatorem.

Krzysztof Kozłowski, minister spraw wewnętrznych w rządzie Tadeusza Mazowieckiego, od 2001 r. poza polityką: - Obawiam się, że niczego nie ukartowano i Rokitę taki ruch zaskoczył. Ale zachował się autonomicznie, zupełnie jak nie z dzisiejszej polityki, w której dominuje myślenie: "Muszę być na fali, bo jeśli o mnie zapomną, wypadnę z gry na zawsze". Jego stać na "pójście do Sulejówka", bo jakaś zagrywka mu nie pasuje. Woli zaczekać - będzie przecież następne okrążenie - nawet ryzykując, że może nie być mu dane w nim uczestniczyć...

Coś takiego już kiedyś było: główny bohater nie nazywał się jednak Józef Piłsudski, a Tadeusz Mazowiecki, który nie akceptując list wyborczych, jakie przygotowano przed wyborami w 1989 r. (jego zdaniem nie oddawały zróżnicowania światopoglądowego opozycji), zrezygnował z kandydowania. Cztery miesiące później dobrowolne wycofanie się z życia politycznego zakończyło się powołaniem na urząd premiera.

Trudno uwierzyć w analogię. Może dlatego, że aktualna polityka dostarcza zbyt wielu dowodów na inny bieg rzeczy, przyzwyczajając jej uczestników i obserwatorów do tego, że każde wydarzenie ma drugie dno, słowa - skrywane znaczenie, a wszystkiego dowiemy się dopiero w swoim czasie.

Niezbędniki

Jeden z najważniejszych graczy politycznych przestał być politykiem ("nie wiem, czy na zawsze, czy tylko na jakiś czas, to rozstrzygną przyszłe okoliczności" - zastrzega) piętnaście dni przed 27. rocznicą świadomego w nią zaangażowania. Wyboru dokonał 22 września 1980 r., kiedy w Collegium Broscianum przy ulicy Grodzkiej w Krakowie - dawnej siedzibie Senatu Wolnego Miasta Krakowa, wówczas mieszczącej instytuty Uniwersytetu Jagiellońskiego - uczestniczył w wiecu założycielskim Niezależnego Zrzeszenia Studentów. Trzy tygodnie wcześniej podpisano Porozumienia Sierpniowe i powstała "Solidarność", dwa miesiące później Rokita został przewodniczącym NZS. Miał wówczas 21 lat, był studentem IV roku prawa i pierwszego roku filozofii.

Rok później, w grudniu 1981 r., w kobiecym przebraniu i peruce ucieka patrolowi, który miał go internować. Zostaje aresztowany miesiąc potem, próbując do tego momentu tworzyć w Krakowie solidarnościowe i studenckie podziemie. Internowanie spędza w Załężu pod Rzeszowem, skąd wychodzi dzięki amnestii ogłoszonej w lipcu 1982 r. Wraca na studia i do działalności opozycyjnej, uważając, że ta powinna "przebić się na jawność". "Zawsze chwilą najlepszą do uprawiania polityki jest chwila obecna, bez względu na to, czy oceniamy ją jako sprzyjającą nam, czy też nie - mówi w maju 1989 r., w wywiadzie dla "Tygodnika Powszechnego". - Polityka jest sztuką wykorzystywania dnia dzisiejszego, a nie czekania na lepsze czasy".

O czwartej rano 5 czerwca 1989 r. Rokita, działacz opozycyjnego ugrupowania Wolność i Pokój, dzwoni do Krzysztofa Kozłowskiego. Pierwszy miał 30 lat i był kandydatem na posła, drugi był o prawie 30 lat starszy i ubiegał się o mandat senatora. Młodszy poradził starszemu przygotowanie szczoteczki do zębów i swetra (zbliżało się lato, ale w "takich sytuacjach", niezależnie od pory roku, trzeba mieć w pogotowiu ciepły sweter) - był święcie przekonany, że "jeśli strona rządowa ma choć trochę oleju w głowie, powinni nas wygarnąć przed świtem". Właśnie otrzymał wyniki z tzw. zamkniętych komisji wyborczych - jednostek i szpitali wojskowych, zgrupowań milicyjnych - dla strony rządowej druzgocące. Jeśli ludzie, w których oddanie władza, wydawało się, mogła ślepo wierzyć, gremialnie odmawiali jej poparcia, tym bardziej nie mogła liczyć na poparcie w reszcie znużonego nią społeczeństwa.

Ale "oni" nie przyszli, zaś obaj rozmówcy znaleźli się w parlamencie.

Solista

Późną wiosną 1990 r. Rokita przyłącza się do "inicjatywy Jerzego Turowicza powołania koalicji obywatelskiej". Zadania, jakie przed nią stawia, nie mają na celu "partykularnego interesu żadnej partii. Jeśli ktoś jednak za wszelką cenę chciałby doszukać się jakiejś precyzyjnej opcji politycznej, mogłaby to być tylko jedna: opcja na rzecz interesu i stabilności odradzającego się państwa".

Rokita jest młody, zdolny, pracowity. Rzuca się w oczy. Wkrótce przyłącza się do Ruchu Obywatelskiego - Akcja Demokratyczna, który przed wyborami w 1991 r. przekształci się w Unię Demokratyczną.

Andrzej Romanowski od tego czasu obserwuje działalność polityczną Rokity: - Cały Rokita - jak zwykle spóźniony o pięć minut... Bo formacja już istniała, przeszło już parę ważnych postaci, np. Zbigniew Bujak i Władysław Frasyniuk.

Unię Wolności, w którą w 1994 r. przekształciła się UD, Rokita kontestował dwa lata, nim odszedł w 1997 r.

Rokita: - UW była i jest moją porażką. Poświęciłem tej formacji tyle serca i entuzjazmu, ile potrafiłem w młodości wykrzesać, ale w jaki sposób, jak nie przez krytykę, miałem nie zwrócić uwagi na to, że przy całej zacności i mądrości tworzących ją ludzi, całość jest skonstruowana tak, że już absolutnie się Polsce do niczego nie przyda? Byłem jednym z pierwszych, którzy to zauważyli i powiedzieli - o to miano do mnie pretensje.

Akcji Wyborczej Solidarność, do której ostatecznie dołączyło współtworzone przez niego po opuszczeniu UW Stronnictwo Konserwatywno-Ludowe, nie było mu dane stworzyć. Gdy cztery lata później Akcja się sypała, zdawało się, że Rokita poświęca wszystkie siły, by ją na powrót scalić. "Trzech tenorów" - Andrzej Olechowski, Maciej Płażyński i Donald Tusk - już dawno ogłosiło powstanie Platformy Obywatelskiej, gdy Rokita zdecydował się do niej dołączyć. Rozbijając SKL i pozostawiając AWS samemu sobie.

Romanowski: - I długo to nie on rozdawał tam karty. W końcu jednak, jak w poprzednich formacjach, ujawniło się coś, co jest nie tyle "metodą działania", ile cechą charakteru Rokity: najpierw cicho pracuje, potem coraz częściej zdarza mu się mieć "inne zdanie", po czym odejście zaczyna wisieć w powietrzu. Zawsze jednak Rokita "nie czuje bluesa" - nie podaje pomysłów, tylko trwa w czymś, co wymyślili inni.

Sadowska: - A może on dojrzewa? Zaangażował się przecież w politykę jako młody człowiek. Może to naturalne, że zmieniają się autorytety, także poglądy i jeśli na początku lat 90. guru był prof. Bronisław Geremek, teraz już nim być nie może.

Na taktykę Rokity można jednak popatrzeć i z innej strony: jest indywidualistą, wiernym swoim zasadom, który nie podporządkuje się odgórnym decyzjom za każdą cenę. I będzie je kontestował nie z powodów koniunkturalnych, ale głębokiej wiary, że tak właśnie trzeba. Że gdyby postąpił inaczej, byłby nieuczciwy. Chyba z tego właśnie wypływa poczucie komfortu Jana Rokity, który zapewnia, że świadom błędów popełnionych w życiu i polityce, nie może sobie zarzucić, że popełnił coś niegodnego.

Ale czy takie samo poczucie mieli wyborcy obserwujący jego "przejścia polityczne"? Choć dochodziło do nich z pobudek ideowych, dyktowała je jednak osobista chęć "niepobrudzenia sobie futerka". Mimo haseł o dobru Polski na ustach, niejednokrotnie u ich podstaw stały też ambicje, może nawet zachcianki. Niekoniecznie natomiast rozum.

Kwestia instynktu

"Premier z Krakowa" wydaje się być idealnie przygotowany do bycia politykiem: wykształcony, pracowity, zdolny, wbrew pozorom łatwo nawiązuje kontakt z tzw. zwykłym człowiekiem.

Sadowska: - To właściwie polityk wiecowy: chętnie dyskutuje, odpowiada na trudne pytania, dobrze się czuje przed tłumem. Nie fraternizuje się jednak - trzyma dystans, to jednak przejaw szacunku wobec innych, a nie zarozumiałości.

Jednocześnie potrafi nazwać protestujących górników "garstką pijanych chuliganów", a Grzegorza Wieczerzaka, byłego szefa PZU - "bardzo znanym przestępcą" (za co skazano go w procesie karnym). Bywa kapryśny, nawet arogancki.

Razem z Sadowską jeżdżą po gminach, spotykają się z samorządowcami, organizują ich spotkania z premier Suchocką, w której rządzie Rokita, jako szef Urzędu Rady Ministrów, zasiada. Lubi być przygotowany merytorycznie i takimi współpracownikami chce się też otaczać - potrafi być wymagający, nawet ostry w kontakcie z nimi.

Docenia osiągnięcia i przygotowanie - tak było w 2006 r., kiedy starał się o poparcie swojej partii (wspólnie zresztą z PiS) dla kandydatury Stanisława Kracika na stanowisko prezydenta Krakowa. Kracik, burmistrz Niepołomic, jednej z najprężniej rozwijających się gmin w Polsce, w połowie lat 90. uważał, że dla dobra UW Rokita powinien z tej partii odejść. Dawny kolega partyjny ostatecznie kandydatem nie został, zaś Rokita w ostatecznym starciu nakłaniał wyborców do oddania głosów nie na kandydata PO, Tomasza Szczypińskiego, tylko... reprezentanta PiS, którym był Ryszard Terlecki. Widać historia lubi się powtarzać, bo na taki indywidualizm Rokita pozwolił sobie także 11 lat wcześniej: otwarcie kontestował kandydata UW na prezydenta, Jacka Kuronia, uważając, że należy głosować na Lecha Wałęsę.

Rokita: - Nie myliłem się ani na jotę. Tylko jedna osoba była w stanie pokonać Aleksandra Kwaśniewskiego - Lech Wałęsa. Cała patriotyczna Polska, mając świadomość wad i słabości tego kandydata, powinna była na niego głosować. Błędem natomiast było, tak to widzę dzisiaj, moje zaangażowanie po stronie Tadeusza Mazowieckiego w wyborach prezydenckich w 1990 r. Powinienem był poprzeć Wałęsę, bo to on miał wtedy rację.

Z antykomunizmu uczynił właściwie swój znak firmowy: z SLD nie widział pola rozmów ani na początku lat 90., kiedy stosunek Sojuszu do UE, NATO czy zmian w Polsce był co najmniej niejasny, jak 10 lat później. I nie mogło tu być miejsca na żaden pragmatyzm, bo idee mówiły "nie".

Z kolei przed reelekcją prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego w 2000 r. powołał Inicjatywę 3/4 dla zmobilizowania 75 proc. polskiego elektoratu przeciwnego prezydentowi. Polskie społeczeństwo okazało się jednak kolejny raz przekorne, zaś prezydent trzy lata później twierdził, że idee Inicjatywy zrealizował dopiero on: 3/4 wyborców popierało wówczas Kwaśniewskiego.

Warto jednak przypomnieć przynajmniej dwa przedsięwzięcia, kiedy "Rokita merytoryczny" wyraźnie przeważył nad "Rokitą politycznym". W 1992 r. ogłoszony zostaje tzw. raport Rokity, podsumowujący działalność Sejmowej Komisji Nadzwyczajnej do Zbadania Działalności MSW, która badała archiwa SB (stwierdzono m.in. 122 przypadki zabójstw, postawiono wnioski prokuratorskie). Jedenaście lat później transmisje obrad komisji śledczej ds. afery Rywina pokazały go jako, co prawda nieformalnego, dociekliwego prokuratora.

A przecież ogłosił wówczas hasło "Nicea albo śmierć" - do dziś widząc w tym przejaw patriotyzmu i starań o zapewnienie ojczyźnie należnego jej miejsca w Europie, a nie destrukcję instytucji unijnych.

Ten sam Rokita, którego "instynkt państwowy" czasami boleśnie zawodzi, zrobił coś, za co Krzysztof Kozłowski jest mu wdzięczny do dziś. Kilka dni po tym, gdy redaktor "TP" został mianowany ministrem spraw wewnętrznych, w restauracji "Zalipianki" przy krakowskich Plantach prosił pewnego prokuratora o pomoc w reorganizacji MSW, w którym po weryfikacji po prostu nie było kadr.

"Nie" - usłyszał Kozłowski od Zbigniewa Wassermanna. Pomocy odmówili wówczas prawie wszyscy, m.in. Andrzej Paczkowski, który miał się zająć archiwum MSW, i Jan Olszewski. Znalezienie osób nieskażonych nawet cieniem podejrzenia o współpracę z SB, a na dodatek kompetentnych i zdolnych, było niebywale trudne.

Pomocy udzielili pacyfiści i harcerze z ZHR.

Kozłowski: - Może dlatego, że chodziło o tworzenie nowych służb...

Przyszli młodzi ludzie (większość była przed trzydziestką) z opozycyjnej organizacji Wolność i Pokój, założonej w 1985 r., by bronić praw człowieka, poszerzać swobody obywatelskie, doprowadzić do zniesienia kary śmierci w Polsce oraz sprzeciwić się budowie elektrowni atomowej w Żarnowcu i zapory wodnej w Czorsztynie. Jednym z głównych działaczy WiP-u był Jan Rokita i to on właśnie przysłał takich ludzi jak Wojciech Brochwicz, Bartłomiej Sienkiewicz czy Konstanty Miodowicz. Większość z nich w nowych służbach została i awansowała, mimo zmian kolejnych ekip rządowych czy przekształcenia w 2002 r. UOP w Agencję Wywiadu i Agencję Bezpieczeństwa Wewnętrznego.

***

W 1993 r. Sejm się rozwiązuje, upada rząd Suchockiej. Rokita traci pierwszą stałą posadę w życiu (miał wówczas ponad 30 lat), ale przede wszystkim odrabia lekcję pokory i kruchości politycznego losu. Praca i zaangażowanie setek ludzi, wielkie idee i długofalowe interesy mogą lec w gruzach tylko dlatego, że jeden z członków rządu poszedł do klozetu.

Rokita: - Jeśli polityk bezinteresownie i z własnego przekonania przynosi obywatelom to, co ma najlepszego, i mimo odrzucenia czy porażek nie nabiera wstrętu do polityki ani przekonania, że to domena "księcia tego świata", to znaczy, że jest politykiem z powołania.

Tak rozumie jedno z kluczowych pojęć z eseju Maxa Webera "Polityk jako zawód i powołanie". Interpretacja wydaje się pasować do jednego z niewielu naprawdę zawodowych polityków w Polsce.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 39/2007