Kebab po polsku

15.06.2020

Czyta się kilka minut

 / PAWEŁ BRAVO
/ PAWEŁ BRAVO

Czterysta osiem tysięcy złotych. Tyle od agendy rządowej mielącej unijne pieniądze na promocję polskich marek dostała w zeszłym roku firma produkująca kebabowe „batony”. Tak się nazywa fachowo ów słup mięsa i tłuszczu, który skwierczy na pionowym rożnie, w oczekiwaniu, aż kucharz – operując długim nożem lub specjalną golarką – zerwie zeń strzępy, kiedy zamówimy ten polski posiłek. Tak, polski – żadnych wątpliwości nie mam. Podobnie beneficjent grantu – we wniosku określił się jako firma „oferująca produkty spożywcze wpisujące się w polskie specjalności żywnościowe”.

Czasy mamy ponure – jak nie epidemia, to kampania – i w takiej sytuacji potencjalnie zabawny news, choćby i sprzed roku, ma szanse stać się wiralem. Dziwnych dotacji w programach z unijnej kasy opisywano już mnóstwo. Dobrze jest zatem zerkać na tabelki i rozliczenia. Ale w tej sprawie nie wygląda mi na to, po pobieżnym przejrzeniu danych, żeby coś było naciągane: to duża, osiadła w branży firma, nie z tych, które się zakłada tydzień przed złożeniem podania o wsparcie, i większą część produkcji już i tak wysyła za granicę. Jeśli coś każe na chwilę wziąć tę sprawę w palce, zanim pyknie i zniknie jak każda twitterowa pianka, to ów potencjał niesympatycznego śmiechu.

Ktoś wydobył z dokumentów fakt wsparcia dla producenta batonów jako „polskich specjałów” i puścił go w obieg z komentarzem, że takie u nas multi-kulti. Żart skuteczny, bo skakał z jednej bańki społecznościowej w drugą, aż miło. Sporo osób przy okazji nie skorzystało z szansy, by pomilczeć. O tym, że nie mają pojęcia, do jakiego stopnia kebab stał się powszednim posiłkiem na skalę tak masową, że z pewnością ludzie nie kupują go z racji naszej przysłowiowej ciekawości obcych kultur.

Kupują, bo jest najtańszą formą zjedzenia na mieście czegoś, co przypomina obiad. Kiedy w grę wchodzi zadowolony żołądek, ksenofobiczne uprzedzenia idą w kąt. Byłyby tu absurdalne, wszak kebab w znanej nam postaci jest wynikiem przetworzenia tureckiej tradycji i typowej dla Lewantu strategii obróbki mięsa pod niemieckie gusty. Nie jest ani niemiecki, ani turecki. Tak jak ojczyzną pisarza jest język, a nie kraj wbity w paszporcie, tak „narodowość” jedzenia zależy wyłącznie od tego, kto i gdzie je zjada, i czy postrzega to, co ma na talerzu, jako „swoje”. A na dodatek osiadła w Polsce (choć przez osoby narodowości tureckiej założona) firma potrafiła skutecznie wjechać za Odrę, śladami wojów Chrobrego, z mięsem zatkniętym na ostrym trzpieniu, i zająć spory kawałek tamtejszego rynku zaopatrzenia gastronomii.


Czytaj także: Paweł Bravo: Kebab z automatu


Mój kolega redakcyjny Rafał Woś na pewno zwróciłby uwagę na klasowy i paternalistyczny aspekt śmiechu z kebabu jako polskiej specjalności. Nie bez racji, bo to danie z kuchni ludowej. Cudownie spełnia zakodowane w polskim obyczaju kluczowe wymogi dobrego jadła: na ciepło, z mięsem i w sosie. Ale zostawmy na boku udowadnianie, kto tu kim bardziej pomiata. Cieszmy się, że ktoś wymyślił łatwy do ulicznego zastosowania sposób, jak z niekoniecznie „pierwszych” części tuszy barana, wołu czy kurczaka zrobić potrawę, która wcale nie wygląda na ochłap, jest apetyczna i złożona smakowo.

Cieszmy się i nie wnikajmy w szczegóły… filmik promocyjny firmy zdradza, że więcej ma tam do powiedzenia technolog niż piarowiec, nikt w nim nie pudruje rzeźniczej rzeczywistości: „w pierwszym procesorze wyrywana jest automatycznie dolna część grzbietu, w ten sposób uzyskiwane jest udo anatomiczne”, „na linii obok trybowana jest pozostała część kurczaka, a więc kapsuła”, „uformowany kebab trafia do komory szokowej, która pomieści 20 ton kebabu”…

Mnie ta szczerość wzruszyła. Producenci politycznej kiełbasy, zgodnie z radą przypisywaną Bismarckowi, staranniej ukrywają swoje procedury. Ale i tak moja prywatna komora szokowa, w której zamrażam produkty obecnej kampanii, choć mieści wiele ton, jest już bliska przepełnienia. ©℗

Jedyna dietetyczna rada w przypadku kebabu dotyczy sosu: to on bywa najcięższą dla wątroby częścią tej potrawy – w wielu miejscach, niestety, jest robiony z proszku czosnkowego i gdy długo leży w lodówce, tworzy się z niego mało strawna zawiesina. Jeśli bierzemy kebab do domu, zamówmy bez sosu – sami go zrobimy, wyciskając przez praskę ząbek czosnku do miseczki jogurtu, który potem posolimy i doprawimy np. suszoną miętą. 

Chciałbym się za to podzielić inną radą, przydatną w ten deszczowy czas, kiedy zbyt mokre truskawki łatwo zaczynają się psuć. Co zrobić z miską owoców, które rano już wyglądają bardzo brzydko? Możemy ich część (o ile nie ma pleśni) przeznaczyć na obróbkę termiczną, np. w wariancie anglosaskich bułek śniadaniowych zwanych scones. Mieszamy w misce 260 g mąki (z czego część może być pełnoziarnista albo gryczana), 50 g cukru trzcinowego, dwie szczypty soli, łyżkę proszku do pieczenia i łyżeczkę cukru waniliowego. Wkrajamy drobniutko pokrojone 120 g bardzo zimnego masła (można zetrzeć mrożone masło na grubej tarce). Rozprowadzamy je szybkimi ruchami, aż uzyskamy w miarę jednolity sypki „piasek”, ale bez zagniatania. Dodajemy i mieszamy 130 g pokrojonych drobno truskawek, dalej 180 ml tłustego jogurtu lub śmietany (mogą też być rozrobione pół na pół z mlekiem). Mieszamy widelcem, aż powstanie luźne ciasto, przekładamy na stolnicę i próbujemy uformować z tego lepki, mało kształtny placek wysokości 2 cm. Kroimy to na kwadraty lub trójkąty, smarujemy z wierzchu jogurtem i posypujemy brązowym cukrem. Pieczemy w 200 st. C przez ok. 20 minut – aż po puknięciu od spodu wydadzą głuchy dźwięk.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zawodu dziennikarskiego uczył się we wczesnych latach 90. u Andrzeja Woyciechowskiego w Radiu Zet, po czym po kilkuletniej przerwie na pracę w Fundacji Batorego powrócił do zawodu – najpierw jako redaktor pierwszego internetowego tygodnika książkowego „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 25/2020