Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Co - poza materią obrazu - łączy artystów tak różnych jak Stefan Gierowski i Jan Lebenstein, Jarosław Modzelewski i Koji Kamoji, Alfons Mazurkiewicz i Jacek Waltoś, Leon Tarasewicz i Marek Sobczyk, Jerzy Nowosielski i Jacek Sempoliński, Stanisław Rodziński i Andrzej Szewczyk, wreszcie - Wojciech Sadley i Jacek Sienicki? Być może najważniejszym zwornikiem ich twórczości jest wytrwałe, choć ocierające się o rozpacz zwątpienia, przedzieranie się przez formę - czasem brutalną i ironiczną, czasem uspokojoną i pełną zachwytu - w poszukiwaniu niesionej przez nią prawdy o świecie. Malarzy tych łączy tęsknota za Absolutem wykraczającym poza materię świata, a jednocześnie właśnie w niej najbardziej dotykalnym. Absolutem, który objawić się może zarówno w chłodnym, dumnym klasycyzmie, jak i w rozgorączkowanej, pewnej swoich racji awangardzie.
Sensem i celem tego poszukiwania jest zatem światło - Janowa niezwyciężona „Światłość świata”, grecki Sol Invictus z chrześcijańskiej ikonografii pierwszego tysiąclecia, ze scen Przemienienia, Zmartwychwstania, Paruzji. Prawa fizyki potwierdzają to, co objawia się w tych przedstawieniach: aby zaistniała spokojna harmonia światła, musi dojść do kosmicznych (nawet w mikroskali lampy czy świecy) wybuchów, zderzeń, niepokojów. Nieruchoma, słoneczna cisza zawsze jest dynamiczna, bo zawiera w sobie pamięć trwającego w niej ruchu.
Według Picassa skończony obraz „nie jest czymś z góry obmyślonym i kiedy się go tworzy, idzie się w ślad za ruchem myśli”. Kiedy indziej malarz dodawał: „Zaczyna się malować jakiś obraz, a później wychodzi z tego coś całkowicie innego. Doprawdy, to zdumiewające, jak mało w istocie znaczy wola artysty”. I w tym paradoksie fizyka mówi o metafizyce. Dlatego drogą artystycznych poszukiwań najwyższego Sensu okazują się właśnie nieoczekiwane zderzenia kontrastów prowadzące do pokornego, religijnego zachwytu. Odważne, bezczelne, czasem aroganckie. Zawsze dramatyczne, nawet kiedy owocują spokojem i pewnością.
Oto cykl Stefana Gierowskiego „Malowanie Dziesięciorga Przykazań” (1986-87). Tu ruch ku Światłu postępuje za sprawą geometrii i abstrakcji: syntetyczny, eliminujący stopniowo to, co niepotrzebne - aż do mistycznej Bieli (Obraz DLXXI). Czymś podobnym - drogą do Tajemnicy - jest przecież przykazanie. Ten ruch dokonuje się jednak nie tylko poprzez malarskość barwy i przestrzeni,ale także poprzez czas. Nie bez powodu cykl nosi odnoszący się do konkretnego średniowiecznego dzieła podtytuł „W hołdzie Mistrzowi Gdańskiemu z XV wieku”.
Dynamika geometrii bywa spontaniczna i radosna. Tak jest u Koji Kamojiego, który dzieciństwo i młodość spędził w Japonii, by potem skonfrontować jej duchowość z tym, co europejskie. W jego akrylach, przypominających szkolne wycinanki z kolorowego papieru, modlitwa konfrontuje się z postępem, narodziny z wytwarzaniem, pokora z zarozumiałością, skupienie z koncentracją, milczenie z konstrukcją, zmysł z umysłem - „tak” z „nie”. Piony i poziomy znaczeń znajdują odzwierciedlenie w geometrii. Rodzi się przestrzeń odsyłająca ku nieuchwytnemu, skupiająca, ale i wyprowadzająca w inny wymiar.
Na zderzeniach zbudowana jest „Księga Hioba” (1980-82) Jana Lebensteina - brutalna, niemal monstrualna w swojej zwierzęcości. Trzej przyjaciele, którzy przyszli do cierpiącego, „bo umówili się, aby pójść razem i pożałować go, i pocieszyć” - zdumieni, przerażeni, coraz bardziej obcy, nikną za rosnącą ku górze zasłoną. Pozostaje wytrwałość w bólu - jaszczurcza, złowroga, wbijająca w ziemię, ale wyzwalająca. Bo dłoń Boga jest równie ciężka, zgrubiała i niekształtna. On też wie, czym jest cierpienie - towarzyszy.
Gdzie indziej Jacek Sempoliński - szalenie sensualny w lapidarności, zamaszystości, drapieżności, dotykalności swych nieprzewidywalnych płócien. Okazuje się, że aby dojść do światła, trzeba przejść przez ciemność. Nawet tę najokrutniejszą, w której nie sposób odnaleźć jakiegokolwiek kierunku. Najlepiej wiedzą o tym mistycy, doświadczający cierpienia Nicości - która prowadzi jednak do Sensu. Dlatego „Czaszka” odbija się w „Twarzy”, a „Twarz” w „Czaszce”.
I paradoksalnie z bardzo podobnego, nieogarnialnego doświadczenia wyniknąć może swoisty - symboliczny - realizm. Odkrywa on w codzienności coś uniwersalnego, tajemniczego. Czasem ten symboliczny realizm jest spokojny i dostojny, jak u Jarosława Modzelewskiego. Taki jest jego niezwykły „Pszczelarz”: ukryty za zasłoną kapelusza, należy do świata swego sadu, ale jednocześnie przebywa gdzieś daleko poza nim - dobry i opiekuńczy. Czasem zaś, jak u Marka Sobczyka, współczesność „symbolicznieje” poprzez odrealniającą, wszechobecną dziś zgrywę. Poprzez pozornie absurdalny kontrast, lekkość, która okazuje się trudem. Jak rozwichrzona mieszanina czerni, czerwieni, bieli i zieleni, z której wyłaniają się cienie dwóch postaci wplątane w gąszcz anonimowych, szukających kontaktu rąk. Tytuł tego dyptyku - „Co robi Ojciec w tym dziwnym przebraniu i Syn na tym dziwnym tle” - wyraża bardziej zadziwienie niż pytanie.
Obrazy Sobczyka, Sempolińskiego czy Gierowskiego nie zawisną zapewne w osiedlowych świątyniach. Ale gdyby tak się stało, nie byłoby w tym nic świętokradczego. W kościelnej przestrzeni pojawiłby się nowy, mocno we współczesność wpisany język mówienia o Bogu. Mury, w których dokonuje się Spotkanie, ujawniłyby poszukującą Sensu dysharmonijną harmonię tych prac. Może zresztą zdarzy się coś zupełnie nieoczekiwanego i do sakralnych wnętrz na dobre zawita nawet sztuka spoza oswojonego obszaru klasycznego malarstwa i rzeźby? Kto wie?
IX Biennale Sztuki Wobec Wartości, „SOL INVICTUS. MALARSTWO A CHRZEŚCIJAŃSTWO WE WSPÓŁCZESNEJ SZTUCE POLSKIEJ”, Galeria Sztuki Współczesnej BWA w Katowicach, 6 marca - 13 kwietnia 2003. Wystawie towarzyszy katalog.