Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Nie ma na to rady: zakazany owoc smakuje najlepiej, a popularność książki i zakrojona na gigantyczną skalę reklama filmu zrobiły swoje. Sądzę jednak, że to nie tylko sprawa zakazów czy reklamy. Zważywszy, że innym rekordzistą była niedawno "Pasja" Mela Gibsona, wolno przypuszczać, że moc fascynującą ma w sobie zagadka początków chrześcijaństwa. Religia, która wywodzi się od wędrownego Nauczyciela i kilkunastu rybaków w małym kraiku na peryferiach cesarstwa, i która w ciągu następnych wieków ogarnęła cały świat, jest zaiste fenomenem zdumiewającym. To dlatego każde sugestywne przybliżenie początków wciąż budzi ciekawość.
Można się irytować, że Dan Brown, autor "Kodu Leonarda da Vinci", zbudował swoją fikcję w sposób drastycznie sprzeczny z historyczną wiedzą o opowiadanych przez siebie wydarzeniach, ale zamiast irytacji lepsze wydaje się pójście za ciosem i pokazanie, jak to z początkami chrześcijaństwa było naprawdę. Zrobił to np. profesor Bart D. Ehrman w książce "Prawda i fikcja w »Kodzie Leonarda Da Vinci«", którą, zwłaszcza po lekturze "Kodu...", czyta się z wielkim zainteresowaniem. Jednym słowem, książka Browna i film Howarda powinny pobudzić nas, chrześcijan, najpierw do uświadomienia sobie własnej ignorancji, a potem do zgłębiania początków naszej historii. A jeśli ktoś poprzestanie na "wiedzy" płynącej z "Kodu..."? No, to trudno...