Zakarpacie i wojna: Jak długo można się kulić

W tej dolinie próbują dojść do siebie. Przyroda uspokaja, cisza jest kojąca. Ale pozostaje niepewność, co dalej.
z Zakarpacia (Ukraina)

23.05.2022

Czyta się kilka minut

Obiad w ośrodku w Teplej Horze, kwiecień 2022 r. / MAREK KOWALCZYK
Obiad w ośrodku w Teplej Horze, kwiecień 2022 r. / MAREK KOWALCZYK

Może nawet do domu pojadę, kto wie? – zastanawia się Bohdan, bez ironii w głosie. Dom jest w Charkowie. Z naciskiem na jest. – Budynki wokół zostały zbombardowane, ale nasz stoi.

Bohdan (to imię zmienione, na jego prośbę), mężczyzna ponad 30-letni, nie chciał wyjeżdżać. To żona nalegała, po bezsennej nocy z sześcioma atakami rakietowymi na początku rosyjskiej inwazji. Najpierw pojechali do przyjaciela na wieś. – Byliśmy odcięci od świata, nie było internetu, tylko konie i krowy – Bohdan uśmiecha się na to wspomnienie.

Z zadumy wyrywa go głos Tati, która czeka na niego w aucie. – Muszę lecieć, jedziemy do Iwano-Frankiwska. Potrzebuję butów.

Bohdan dostał właśnie powołanie do wojska, a w adidasach ciężko iść na wojnę. Wcześniej nie służył. Pracował w warsztacie rzemieślniczym, później przez kilka lat sprzedawał rozwiązania e-commerce. A przez ostatnie tygodnie majsterskował w szopie, w ekocentrum Tepla Hora (pol. Ciepła Góra).

PRZED ROSYJSKĄ INWAZJĄ założyciele tego ośrodka – położonego w dolinie na wschód od pasma górskiego Czarnohora, dwie godziny jazdy autem do Iwano-Frankiwska – organizowali warsztaty o zrównoważonym rozwoju i permakulturze (tj. podejściu do gospodarowania wzorowanym na naturalnych ekosystemach), z wypadami w góry i wegańskim jedzeniem. Teraz goszczą uchodźców i uchodźczynie. Zwykle nie więcej niż 20 osób. Większość śpi w hostelu: białym budynku z kilkoma pokojami. Odkąd zrobiło się cieplej, część przeniosła się do dawnej stodoły. Andrij, współzałożyciel Teplej Hory, liczy, że niedługo uda im się postawić też wolnostojące domki.

Stodoła służy też jako przestrzeń terapeutyczna. Właśnie zaczyna się sesja. Poprowadzi ją Ira, blondynka opatulona w ciepły sweter. Jako doświadczona psycholożka wspiera osoby, które tak jak ona musiały opuścić dom. Kolejni mieszkańcy wspinają się po drewnianej kładce i znikają w środku. Skończą za dwie godziny. Jako ostatnia do grupy dołącza Lubawa, nastolatka z ciemnymi włosami na jeżyka. Jeszcze nie wie, że jej mama nie żyje.

O śmierci mamy dowie się nazajutrz. Ojciec, który służy w kijowskiej obronie terytorialnej, zadzwoni do niej i do jej starszego brata Radomira. O złym stanie mamy wiedzieli już wcześniej. – Miała ostatnio problemy z równowagą i dziwnie się zachowywała. Sądziliśmy, że to jakieś uszkodzenie mózgu – wyjaśnia Radomir. Okazało się, że to guz.

RODZEŃSTWO JEST TERAZ pod opieką Nataszy i Ragnara: przyjaciół, którzy przed 24 lutego tworzyli małą komunę w 10-tysięcznym miasteczku Makarów, 50 km na zachód od Kijowa. – Ojciec zawiózł nas tam z myślą, że będzie bezpieczniej. Nie było – Radomir wybucha nerwowym śmiechem.

Po miesięcznej okupacji Makarów leży w gruzach. Większość mieszkańców uciekła. Niektórzy zostali zamordowani przez rosyjskich żołnierzy. Po uruchomieniu telefonu zaufania ukraińska rzeczniczka praw człowieka Ludmiła Denisowa otrzymała liczne zgłoszenia o gwałtach dokonanych w Makarowie i okolicy, również na dzieciach. Zdaniem burmistrza Wadyma Tokara miasta nie sposób odbudować w tym momencie. Priorytetem jest pomoc mieszkańcom w zaspokojeniu podstawowych potrzeb i przygotowanie do ponownej obrony na wypadek, gdyby Rosjanie wrócili – opowiadał reporterom „Kyiv Independent”.

Ragnar pojechał do domu dwukrotnie. Najpierw, by zasadzić czosnek, później rukolę. Na razie nie zamierza wracać na stałe: – Tam wciąż jest niebezpiecznie. Nawet lasy są zaminowane. Lepiej odczekać.

Natasza, drobna blondynka, też nie planuje powrotu. Wciąż wraca myślami do bombardowań. – Bum, bum, fraaast – naśladuje odgłosy rosyjskich rakiet, żywo gestykulując. – Dlatego uciekliśmy. Jak długo można kulić się ze strachu?

Dziewczyna sięga po kolejny kubek, to jej dyżur – zmywa po wspólnym śniadaniu. Ragnar parzy kawę. To jego rytuał. Otwiera kapsułki, szwajcarskie dary, i wsypuje zawartość do dżezwy, miedzianej kawiarki. – Zapomnieli tylko wysłać ekspres – uśmiecha się pod nosem. – Ale kawa nie najgorsza, więc używam.

ANNA, MIESZKANKA OŚRODKA, która zaprzyjaźniła się z makarowską wspólnotą, smaży serniki: placki z białego sera. – Wprawdzie to wegańskie ekocentrum, ale jedzenie nabiału nie jest zakazane. Po prostu lepiej się z tym nie afiszować – wyjaśnia Ragnar. Mleko i biały ser, łagodny w smaku, kupuje od sąsiadki.

Przy tworzeniu Teplej Hory Andrij i jego dwaj wspólnicy postawili na wegańskie menu, zakaz spożywania alkoholu i palenia tytoniu na terenie ośrodka. Wobec uciekinierów są bardziej wyrozumiali. – Trafiają do nas różni ludzie, nie tylko ci zainteresowani zdrowym trybem życia czy zrównoważonym rozwojem – mówi Andrij. – Najważniejsze, by nasi goście trochę do siebie doszli, zanim zaczną szukać rozwiązania na dłuższą metę. Ira wspiera ich terapeutycznie, a samo przebywanie wśród przyrody już bardzo pomaga.

Przyroda budzi się do życia. Tylko na szczycie, który góruje nad doliną, wciąż leży śnieg. Radomir i Lubawa wspinają się tam z kilkoma mieszkańcami oraz Irą, studentką architektury ze Lwowa, która do Teplej Hory przyjechała z ciekawości na weekend.

WIECZORNE SPOTKANIA to chwila na refleksję. Wczoraj mieszkańcy zastanawiali się nad znaczeniem ekologii dla nich i ich otoczenia. Dziś opowiadają, dlaczego tu są. Z miłości do gór, pada kilkukrotnie. Bo los tak chciał – to Natasza. Radomir, w przeciwieństwie do swojej opiekunki, nie wierzy w przeznaczenie: – Jestem tu przez chaos.

Słowo „wojna” nie pada ani razu, ale to nie oznacza, że jej nie ma. Są bomby, emocje, strata, tęsknota. Nie tylko za bezpieczeństwem, także za normalnym jedzeniem. – W Makarowie najgorsza była potrawka z kurczaka ze słoika i zielona kasza gryczana. Fuj! To już lepsze było surowe jajko, które do niej dodawaliśmy – Radomir wzdryga się na wspomnienie śluzowatej konsystencji kaszy.

Gdy zniknął prąd, makarowska wspólnota gotowała najpierw w domowym kominku. – Ale przyszli do nas ukraińscy żołnierze. Byli oburzeni, że zdradzamy dymem naszą lokalizację. Kazali przestać. Wtedy dostaliśmy te straszne słoiki z pomocy humanitarnej.

W piwnicy, w której spali w Makarowie podczas najgorszych bombardowań, były materace, karty i książki. – Natasza czytała nam na głos „Jeźdźców smoków z Pern”. To planeta, spadają na nią śmiercionośne nici z Czerwonej Gwiazdy. Smoki i ludzie walczą przeciwko nim. Są różne rodzaje smoków: zielone, niebieskie, a nawet złote. Ludzie porozumiewają się z nimi za pomocą telepatii – w głosie Radomira czuć ekscytację. Opowieści o smokach z Pern jest sporo, na razie są przy trzecim tomie. W „Białym smoku” Lord Jaxom wraz z przyjaciółmi buduje dom dla Mistrza Harfiarzy.

NA ZAKARPACIU trudno teraz o dom. – Ceny są wysokie, cały czas się rozglądamy, ale krucho tu z mieszkaniami – ubolewa Andrij.

Dlatego Bohdan eksperymentował z białoruską technologią stawiania domów z kostek sprasowanej słomy. – Konstrukcja jest lekka i dobrze izoluje – wyjaśnia Andrij, wskazując na dotychczasowy rezultat: skrzynkę z płyty budowlanej, wypchaną słomą. Stoi pośrodku szopy, w której Bohdan majsterkował. Kto przejmie jego dzieło, gdy on pójdzie do wojska? Nie wiadomo.

Podobnie jest ze szklarnią. Ragnar zobowiązał się, że zajmie się konstrukcją, ale zadanie okazało się trudniejsze, niż sądził: – Stawiałem już raz szklarnię na własny użytek i się udało. Nie miałem doświadczenia, ale dałem radę, bo się zawziąłem.

Teraz brak mu motywacji. Ostatecznie przekazał zadanie innym mieszkańcom: – Znają się na tym lepiej. Poza tym wciąż nie ma sadzonek, skąd mam wiedzieć, czy to w ogóle ruszy? To stresujące. Nie mogę wszystkiego doglądać, bo za tydzień mnie tu nie będzie.

Wtedy minie miesiąc – maksymalny czas na regenerację w Teplej Horze. Andrij regularnie przeprowadza trudne rozmowy. Przypomina, że to tymczasowe miejsce, nie do stałego zamieszkania. – To trudne, bo ci ludzie nie mają do czego wracać – przyznaje. Dlatego rozważa wprowadzenie zmian: – Osoby zaangażowane w zarządzanie ośrodkiem mogłyby zostać dłużej. No i dzieci. Myślę, że dla nich też zrobimy wyjątek.

Teraz jest ich w Teplej Horze szóstka: czworo nastolatków i dwoje kilkulatków. Ich beztroski śmiech słychać nawet z oddali, razem z poszczekiwaniem psów i śpiewem ptaków. – Są pogodne. Dla nich ta wojna to przedstawienie, coś abstrakcyjnego – sądzi Natasza.

EKSPERCI WIDZĄ TO INACZEJ. Wysoki komisarz ONZ ds. uchodźców stwierdza, że wojna w Ukrainie ma druzgocący wpływ na 7,5 mln dzieci w tym kraju: „Potrzeby humanitarne rosną z godziny na godzinę. Dzieci nadal są zabijane, doznają obrażeń i są straumatyzowane wszechobecną przemocą. Rodziny są przerażone, desperacko potrzebują bezpieczeństwa”.

Z kolei Aparna Mishra Tac, profesorka na Wydziale Edukacji kanadyjskiego Uniwersytetu w Yorku, wskazuje na portalu The Conversation, że dzieci są często ignorowane w trakcie konfliktów: „Mimo ich wojennych doświadczeń, ich głosy są ledwo słyszalne. Tymczasem często stanowią jedyne źródło informacji o tym, co stało się z ich rodzicami, społecznościami i ojczyznami”.

W TEPLEJ HORZE język rosyjski miesza się z ukraińskim. – Nie mówi się priviet, tylko pryvit! Priviet to po rosyjsku! – mówi z naciskiem syn Nataszy. Dłuższe włosy wpadają mu do oczu, gdy walczy z miską kaszy gryczanej, którą matka ugotowała mu na śniadanie.

– Trudno się przestawić. Od zawsze myślę po rosyjsku, nawet jak mówię po ukraińsku i uczę w tym języku – stwierdza Tati, przed inwazją nauczycielka ekspresji i deklamacji w prywatnej szkole w Charkowie, teraz home menedżerka w Teplej Horze. W rozmowach z mężem, wojskowym lekarzem, Tati też często przechodzi na rosyjski. – Jego ukraiński jest znacznie gorszy niż mój rosyjski – wzrusza ramionami i śmieje się serdecznie.

Dochodzi godzina 23. Tati nastawia ostatnie pranie w domku, który służy za łazienkę, toaletę, pralnię i saunę jednocześnie. Opowiada o swoim życiu przed inwazją. – Bardzo dużo podróżowałam. Po Ukrainie, bo lubię mój kraj. Jest tu tyle do odkrycia: różne mentalności, dialekty. Zwiedziłam 15 z 24 obwodów. Trochę mi jeszcze zostało – Tati znów się śmieje.

Za kilka dni ma wyruszyć na objazd po różnych ekoinicjatywach w Ukrainie: – Jestem ciekawa, jak organizują się inne miejsca. Pojadę, zobaczę i zdam raport!

Właśnie minął jej miesiąc w Teplej Horze: – Nadszedł czas na nowy rozdział. Ale czuję, że teraz moje miejsce jest tutaj, więc prawdopodobnie wrócę.©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 22/2022

W druku ukazał się pod tytułem: Jak długo można się kulić