Straciliśmy nasz raj

Mieszkańcy Eubei powoli wychodzą z szoku po pożarach, które strawiły pół ich wyspy. Planują, co dalej. „Musimy sobie radzić sami. Rząd nam nie pomoże” – mówią.
z greckiej wyspy Eubea

23.08.2021

Czyta się kilka minut

Walcząc z pożarem. Eubea, Grecja, 6 sierpnia 2021 r. / / THODORIS NIKOLAU
Walcząc z pożarem. Eubea, Grecja, 6 sierpnia 2021 r. / / THODORIS NIKOLAU

Kostas Kouvelis ma prawie 50 lat oraz łzy w oczach.

Pierwsze płomienie zobaczył w niedzielę 8 sierpnia, tuż przed południem. Godzinę później całą okolicę spowijał już gęsty smog. – Nie spodziewaliśmy się, że ogień tu dotrze. Wszystko potoczyło się błyskawicznie. To było jak wielki uścisk gorąca – Kouvelis obejmuje powietrze, by zilustrować nadciągającą pożogę. Jego ręce opadają bezwładnie, jakby wykończone tym wspomnieniem. Na jego pociągłej twarzy odmalowuje się smutek.

W czarnej koszuli i fartuchu Kouvelis bardziej przypomina żałobnika niż właściciela tawerny we wsi Paleokastro na północnym krańcu wyspy Eubea, nad samym morzem. Którego nie widać, bo docieramy tu o zmroku. Słyszymy tylko fale.

Jest godzina 22.30, poniedziałek, 16 sierpnia. W tygodniu po uroczystościach z okazji Wniebowzięcia NMP większość ateńczyków próbuje złapać oddech z dala od rozgrzanej stolicy, odpoczywając na okolicznych wyspach. – Gdyby nie pożary, to miejsce byłoby pełne ludzi – stwierdza Thodoris Nikolau, rozglądając się po pustym tarasie restauracji.

Nikolau jest fotografem, zna wyspę jak własną kieszeń. Tutaj urodzili się jego rodzice i dziadkowie. Tutaj spędza każdą wolną chwilę – do niedawna w cieniu szumiących sosen. Był również na wyspie, kiedy we wtorek 3 sierpnia wybuchł pierwszy pożar. Znalazł się w epicentrum inferno – był wówczas w Limni, 7 km od pierwszej ściany ognia, która przekroczyła okoliczne wzgórza chroniące nadmorską miejscowość wypoczynkową.

– Pobiegłem na plażę, gdzie gromadzili się ludzie. Ale szybko musiałem uciec do sąsiedniej wioski, bo ogień się nie cofał – wspomina Nikolau.

Nikt go też początkowo nie gasił. Gdy na wyspie pojawiło się pierwsze ognisko, straż pożarna i samoloty gaśnicze od kilku godzin zmagały się z pożarem na przedmieściach Aten – w dzielnicy Varibobi, gdzie mieszkają zamożniejsi Grecy, w tym celebryci. Przez pierwsze dni mieszkańcy Eubei zostali sami w walce z nieprzewidywalną siłą ognia. Chociaż zastępca gubernatora wyspy, George Keladitis od początku ostrzegał, że jeżeli Eubea nie otrzyma wsparcia, pożar rozprzestrzeni się na środek wyspy.

Straciłem połowę drzew

Ani Keladitis, ani mieszkańcy Eubei nie podejrzewali, że w ciągu tygodnia płomienie dotrą na sam koniuszek wyspy, 50 km od pierwszego ogniska, pustosząc 57 tys. hektarów lasów i gospodarstw. W efekcie setki ludzi straciły źródło utrzymania. W tym także ci zajmujący się pozyskiwaniem żywicy z sosen.

Żywicowanie to żmudny proces, polegający na nacinaniu kory i zbiorze wycieku. W Polsce zaprzestano pozyskiwania żywicy 25 lat temu. Teraz sprowadzamy ją z Chin, Brazylii i Ukrainy, łącznie 4-5 tys. ton rocznie. W Grecji sztuka żywicowania wciąż jest przekazywana z pokolenia na pokolenie, a 85 proc. krajowej produkcji pochodzi z Eubei. Lub raczej pochodziło, bo ogień strawił 80 proc. sosen alpejskich, z których pozyskuje się tę trudną do znalezienia i pożądaną substancję, ze względu na jej liczne zastosowania: od farmakologii po produkcję składników do wyrobów farb i lakierów.

Przed pożarami 39-letni Tsivikas Thanasis pozyskiwał ze swoim bratem 50 ton produktu rocznie. – Miałem szczęście. Straciłem tylko połowę drzew – mówi dziś. – Jakoś pociągnę przez najbliższy rok, może dwa lata. Ale co później? Dlatego tu jestem.

Tu, czyli na boisku piłkarskim w miejscowości Agia Ana. To tam odbywa się walne zebranie osób pozyskujących żywicę z północnej Eubei. Stawia się ok. 400 osób, młodych i starszych, w maseczkach i bez. Grupki rozsiane na otwartej przestrzeni tworzą prawie wyłącznie mężczyźni, ale jest też kilka kobiet – one także wykonują tę ciężką pracę.

Obok zniszczonej przez ogień przebieralni, wysłanej dachówkami z nieistniejącego już dachu, stoi biały bus z megafonami i zaaranżowana mównica. Stąd przemawia prezydent Stowarzyszenia Zbieraczy Żywicy Vangelis Georgantas: – Musimy zadbać o to, aby wyspa się odrodziła. Jesteśmy to winni naszym dzieciom. Nie zamierzamy błagać o kawałek chleba. Nie możemy zgodzić się na ochłapy, które oferuje nam rząd. Muszą powstać projekty, które zapewnią nam przyszłość.

Pojedziemy do Aten

Tsivikas Thanasis się z tym zgadza. – Zostaliśmy bez środków do życia. Powinni nas zatrudnić przy uporządkowaniu pogorzelisk. Musimy usunąć korzenie spalonych drzew. Wtedy las odrodzi się w ciągu 20 lat, zamiast 50, gdybyśmy zostawili go samemu sobie.

Zdaniem Thanasisa jest to jedyna opcja: – Nigdy się stąd nie wyprowadzę. Jestem przywiązany do tej ziemi. Nie wyobrażam sobie życia w mieście, z dala od przyrody. Będziemy protestować, dopóki nas w końcu nie posłuchają.

W tym tkwi problem. Greccy politycy pozostają na razie głusi na potrzeby i sugestie zbieraczy żywicy.

– Planują ponowne zalesianie różnymi gatunkami drzew. Ale my żyjemy z sosny alpejskiej! – Thanasis rozkłada ręce w geście rezygnacji. Nie ma pojęcia, dlaczego rząd tak się upiera z planem, który nie ma jego zdaniem najmniejszego sensu. Wierzy przy tym, że zbieracze żywicy dopną swego: – Od soboty wychodzimy na ulicę. Pochód zaczynamy w Strofylii – to właśnie za tą miejscowością znajdują się spalone obszary.

– A jak to nie pomoże, pojedziemy do Aten! – dodaje.

Żeby plan się powiódł, zbieracze żywicy muszą się zjednoczyć. Nawołuje do tego ich prezydent Vangelis Georgantas. Thanasis ma nadzieję, że nikt się nie wyłamie: – W Grecji mamy takie powiedzenie: moje życie, twoja śmierć. Wcześniej żyliśmy tutaj w zgodzie, jak bracia i siostry. Ale kapitalizm wszystko zmienił. Teraz każdy sobie rzepkę skrobie.

Ojciec i syn

Mieszkańcy pracujący w branży turystycznej nie mają tak spójnego planu jak zbieracze żywicy. Kostas Kouvelis jest sparaliżowany widmem bankructwa. I możliwych powodzi w przyszłości, ze względu na brak drzew, które zatrzymałyby deszczówkę. Jeszcze się nie otrząsnął: – To otwarta rana, która wciąż krwawi. Jak mam zapomnieć o tym, co mnie spotkało?

Kouvelis własnymi rękoma obronił tawernę i sześć bungalowów, które wynajmuje turystom. Ściślej – z pomocą 15-letniego syna Dimitrisa. Jego dziesięcioletnie bliźniaki schroniły się wraz z przyjacielem Kouvelisa na sąsiedniej wyspie Skiathos.

Ojciec i syn przypominają sobie zbliżający się ogień. Co chwilę ilustrują swoją opowieść innym filmikiem nagranym telefonem: na jednym kłęby dymu przypominające nadciągające tornado, na innym płomienie trawiące okoliczny las.

Gdy ogień dotarł pod tawernę, Kouvelis zapędził owce i kozy na plażę. Stały w wodzie, dopóki nie minęło najgorsze. – Ale świnie po prostu wypuściłem, te się nie słuchają, więc nie mogłem ich pokierować w bezpiecznym kierunku. Wróciły po kilku dniach. Wszystkie pokiereszowane przez ogień, ale całe. Oprócz jednej – wylicza.

Wszystko, co Kouvelis serwuje w swojej restauracji, jest domowej roboty: od pomidorów po tirofakteri, pikantny owczy ser. Teraz stołują się tu głównie przyjaciele: – Chcą mnie w ten sposób wesprzeć, odkąd nie ma turystów. Parę osób przyjedzie też na urlop do domków. Ale nie wiem, jak długo tak pociągnę.

Pięć tysięcy euro

Kouvelis jest rozgoryczony. Głosował na obecnego premiera Kiriakosa Mitsotakisa, bo uwierzył w jego obietnice walki z bezrobociem i perspektywę inwestycji: – Teraz bym sobie prędzej poderżnął gardło, niż na niego głosował. Jeśli tutaj przyjedzie, to ludzie go pożrą żywcem.

Niechęć w stosunku do premiera jest na Eubei ogromna. Gdy na wyspie pojawili się dziennikarze, mieszkańcy wykrzykiwali do kamery: „Pierd… się, Mitsotakis!”. Slogan nie tylko obiegł media i internet, ale wylądował też na murach wzdłuż głównej drogi na wyspie.

Gdy pytamy o wsparcie ze strony rządu, nasi rozmówcy albo parskają śmiechem, albo machają ręką. – Zapomnij. Ludzie tutaj, jak zawsze w takiej sytuacji, dostaną jakieś śmieszne pieniądze. To upokarzające. Jeżeli straciłeś dom i źródło utrzymania, to co zrobisz z 5 tys. euro?

W stanie zamrożenia

Virginia należy do licznego grona wolontariuszy, którzy przyjechali na wyspę z różnych zakątków Grecji, aby pomóc rodakom. Obserwowała płonącą Eubeę z przeciwległego brzegu Tesalii, z Pelion. – Widziałam już wcześniej pożary, ale nie takie. Tegoroczne przybrały rozmiary biblijnej katastrofy – ocenia. Koleżanka Virginii, Nathalia, była już wtedy na miejscu – to rodzinna wyspa jej partnera.

W ten poniedziałek, 16 sierpnia, kobiety pomagają Vasilovi Argyriou, który przed pożarami zajmował się wycinką lasu i przygotowaniem drewna na opał. Razem szukają metalowych części, które nadadzą się do skupu. W ten sposób Argyriou zarabia teraz na życie. Mieszka we wsi Paleovrosi, niecałe 20 km od miejsca, gdzie wybuchł pierwszy pożar, ale jeździ po całej wyspie w poszukiwaniu materiału na sprzedaż. Boi się, że niedługo nie starczy mu pieniędzy na benzynę: – Znajomi się ze mnie śmieją. Ale co mam robić? Nie chcę biszkoptów ani rogalików, potrzebuję pracy.

Osmalony Argyriou opiera się o pick- -upa, żeby chwilę odsapnąć. Jest prawie 35 stopni Celsjusza, w powietrzu wciąż unosi się zapach spalenizny. Kiedyś miejsce, gdzie uwija się troje Greków, było pełne życia – po wybiegu biegało osiem koni i dwa osły. Przychodzili wczasowicze z sąsiedniego campingu. Teraz został tylko kogut, który zawzięcie pieje, chociaż jest już późne popołudnie. Jakby stracił poczucie czasu.

– Wielu ludzi wciąż jest w głębokim szoku. Z dnia na dzień stracili nie tylko dorobek życia, ale także oazę, swoje miejsce na ziemi – opowiada poruszona Virginia. – Pomoc z zewnątrz jest bardzo potrzebna. Ludzie są zdezorientowani. Niektórzy są w stanie zamrożenia, apatyczni, niezdolni do działania. Wielu nie jest jeszcze w stanie trzeźwo spojrzeć na sytuację.

Fotograf Nikolau wierzy, że mieszkańcy wyspy, w tym Kouvelis, z czasem otrząsną się z traumatycznych przeżyć: – To silni ludzie, przyzwyczajeni do ciężkiej pracy. Poradzą sobie.

Płakali wraz ze mną

W ostatnich dniach we wsiach pojawili się psychologowie. Chodzili od drzwi do drzwi i rozmawiali z poszkodowanymi. Ale zdaniem 29-letniej Atheny Nikolau to nie wystarczy: – Wyleczenie takiej traumy zajmuje dużo czasu. Poza tym ludzie są w ciągłym stresie, bo martwią się o przyszłość.

Nikolau zrezygnowała z wakacji na Cykladach i tydzień po pożarze przyjechała do Achladi, wsi swoich dziadków. Teraz pomaga w dystrybucji żywności i innych niezbędnych artykułów, od maści przeciwko oparzeniom po pieluchy. Zostaje do końca tygodnia, później musi wracać do pracy w Atenach.

– Chciałam przyjechać wcześniej, ale Kostas Afendras, który kierował akcją gaszenia pożaru, mnie powstrzymał – wspomina. – Mówił, że jest zbyt niebezpiecznie, że powinnam przeczekać najgorsze. Przez pięć dni nie mieliśmy kontaktu, bo nie było prądu. Umierałam z niepokoju. Dla ludzi, którzy walczyli z ogniem, to było piekło. A dla nas, którzy obserwowali wszystko na odległość, istny koszmar. Spędziłam kilka dni z przyjaciółmi na jednej z wysp. Próbowałam się odprężyć, ale nie mogłam. Ciągle sprawdzałam, co się dzieje na Eubei. Płakałam. A ludzie, którzy dowiadywali się, skąd pochodzę, płakali ze mną.

Stoimy w cieniu, w wąskiej uliczce Achladi, gdzie co chwilę przejeżdżają na motorze mężczyźni obładowani papierem toaletowym i innymi produktami. Kiedy Athena Nikolau dodaje mnie do znajomych na Facebooku, na telefonie miga mi jej profil ze zdjęciem zalesionych wzgórz Eubei, które teraz pokrywają popiół i czarne kikuty drzew. – To był mój raj. Teraz wszystko spłonęło... Nie – poprawia się – to nie jest do końca zgodne z prawdą. To politycy pozwolili, aby to wszystko spłonęło.

Gdy szukamy odpowiedniego miejsca na zdjęcie, mijamy doszczętnie spalone domy na obrzeżach wsi. Zdaje się, że niektóre budynki ocalały cudem – ślady płomieni kończą się tuż przed fasadą. To żaden przypadek. To mieszkańcy uratowali część wsi w heroicznej walce.

– Płomienie przyszły zza wzgórza. Ludzie nie mieli dokąd uciekać. Znaleźli się w potrzasku. Była noc. Kobiety z dziećmi i starszymi zbiegli na plażę. Mężczyźni zostali mimo nakazu ewakuacji – opowiada Nikolau na podstawie relacji, które usłyszała od mieszkańców.

Ocalały tylko ikony

Tamtej nocy, z 3 na 4 sierpnia, panował chaos. Roula Glossioti straciła swoją babcię z oczu. Dopiero rano dowiedziała się, że ta przeżyła. – Ale obawiałam się najgorszego – mówi kobieta, trzymając córeczkę na rękach.

Glossioti przyjechała do Achladi na wakacje. Tak jak zawsze: – Dziadkowie stąd pochodzą. Spędzamy tu każde lato. To po części także moja wieś.

Walka trwała prawie cztery dni. Przez pierwsze pięć dób po pożarze nie było wody. Prąd wrócił po tygodniu. Nie wiadomo, co będzie dalej. Na razie żadna pomoc ze strony rządu nie nadciąga. To Grecy z pozostałej części kraju dowożą dostawy własnymi samochodami. W drodze powrotnej do Chalkidy, stolicy wyspy, widzimy jeden z pick-upów – jest po brzegi załadowany reklamówkami z rzeczami dla potrzebujących. Z boku wystaje nawet dziecięcy wózek.

Nasz ostatni przystanek to przydrożny cmentarz, doszczętnie spalony. W zdewastowanej kaplicy zachowała się Ewangelia – płomienie zaczerniły tylko brzegi stron. Pozłacane ikony prawosławnych świętych stoją oparte o ściany, niechronione przed deszczem, który kiedyś może spadnie, bo dach się zawalił, pokrywając podłogę skorupami dachówek.

Przechodzę między kilkoma grobami. Jeden z roku 2017, drugi z 2018. Dużo starszych tak czy inaczej nie znajdę, bo Grecy po maksymalnie pięciu latach wykopują kości zmarłych i umieszczają je w ossuarium. Teraz nie będzie czego szukać – ogień wdarł się nawet do niektórych nagrobków, pozostawiając czarne dziury.

Gdy mijamy wieś Mantoudi – 25 km od miejsca, gdzie wybuchły pożary – na horyzoncie znowu widać gęste połacie sosen. Przez chwilę wydaje nam się, że to, co zobaczyliśmy, było tylko złym snem. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 35/2021