Wszyscy wrogowie reniferów

Tradycyjnemu stylowi życia norweskich Saamów zagrażają nie tylko zmiany klimatyczne, ale czasem także proces przechodzenia na odnawialną energię.
z północnej Norwegii

08.11.2021

Czyta się kilka minut

To precedensowy wyrok: norweski Sąd Najwyższy uznał niedawno, że wielka farma wiatrowa w Storheia narusza prawa rdzennej ludności. Na zdjęciu: renifer obok turbin wiatrowych w Storheia, 13 października 2020 r. / HEIKO JUNGE / AFP / EAST NEWS
To precedensowy wyrok: norweski Sąd Najwyższy uznał niedawno, że wielka farma wiatrowa w Storheia narusza prawa rdzennej ludności. Na zdjęciu: renifer obok turbin wiatrowych w Storheia, 13 października 2020 r. / HEIKO JUNGE / AFP / EAST NEWS

Trzask. I jeszcze jeden. Anders Eira odwraca się zaskoczony. Przecież rzeka powinna być skuta lodem, i to stabilnym. – Tamtej zimy, gdy straciliśmy kilka reniferów, pod którymi załamał się lód, uznaliśmy to za wypadek, wtedy nikt jeszcze nie mówił o zmianach klimatycznych – Eira wspomina rok 1994. – Gdy byłem nastolatkiem, droga z pastwisk letnich na zimowe prowadziła przez lód na rzece. Teraz nasze renifery muszą ją przepływać – dodaje.

50-letni Eira prowadzi ostrożnie. Wczoraj, 20 października, spadł tu pierwszy śnieg. Na drodze do miasteczka Kárášjohka (to saamska nazwa, norweska to Karasjok) na dalekiej północy Norwegii może być ślisko.

– Rozejrzyj się. Co tu widzisz? Las! – Eira nie czeka na moją odpowiedź. – Wcześniej tak nie było, tundra pokrywała znacznie większy obszar.

W języku fińskim tundra – bezdrzewna formacja – oznacza dosłownie „łysą górę”. Występuje w strefie arktycznej i subarktycznej na północy globu ziemskiego. Również w Sápmi, czyli Kraju Saamów (bardziej znanym jako Laponia), który zajmuje powierzchnię mniej więcej 400 tys. km2 i rozciąga się na obszarze Norwegii, Szwecji, Finlandii i Rosji. Od tysięcy lat ziemie te zamieszkują Saamowie, nazywani też Lapończykami – chociaż część z nich uważa to określenie za obraźliwe, bo w językach skandynawskich ma negatywne znaczenie.

Szacuje się, że w całym Sápmi, na terenie czterech państw, mieszka ich między 70 tys. a 110 tys. Hodowlą reniferów zajmuje się ok. 3 tys. z 40 tys. norweskich Saamów. Chów tych zwierząt to zasadnicza część saamskiej kultury i tożsamości. Bez reniferów straciliby kontakt z naturą, a także ze znaczną częścią języka, bo tradycyjna terminologia jest przekazywana z pokolenia na pokolenie wraz z wiedzą o otoczeniu.

Tundra jest kluczowa dla hodowli reniferów. Anders Eira, który oprócz pracy dla fundacji Protect Sápmi (Ochronić Sápmi) opiekuje się własnym stadem, wyjaśnia przyczynę: – Na otwartej przestrzeni wiatr rozwiewa śnieg, renifery łatwo znajdują mchy i porosty. Natomiast tereny leśne kumulują śnieg, utrudniają poruszanie się i dostęp do pożywienia. Zmniejszają też szanse na ucieczkę przed drapieżnikami. Rosomak tundrowy nie zapada się tak łatwo w puchu jak ważący nawet do 300 kilo renifer.

Gdy coś jest nie tak

Arktyka ociepla się szybciej niż reszta świata. Efekt cieplarniany sprawia, że w lutym potrafi spaść deszcz, a temperatury bywają dodatnie. – Choć takie ocieplenie może trwać tylko dobę, skutki są katastrofalne – mówi Eira. – Gdy wierzchnia warstwa roztopionego śniegu znów zamarza, tundrę skuwa lód. Renifery nie są w stanie go rozbić, by dostać się do pożywienia.

Tak było w 2020 r. Już w lutym Eira podejrzewał, że coś jest nie tak: śniegu napadało więcej niż zwykle. Podzielił się wątpliwościami z ojcem. Jak reszta Saamów, Eira czerpie z wiedzy starszego pokolenia swojej siidy, tj. grupy kilku rodzin, które zamieszkują określony teren i się wspierają. – Ojciec przeczuwał, co się święci – wspomina. – Przypomniał sobie zimę 1968 r., gdy zdechła połowa reniferów. Na szczęście teraz mamy technikę: półtora miesiąca później zaczęły do nas latać helikoptery z zapasami żywności dla zwierząt.

Co przyniesie ten rok? Okres godowy się skończył, hodowcy wyruszyli w stronę zimowych pastwisk. Także Eira prowadzi swoje renifery. Podróż zajmie mu tydzień, ma do pokonania 60 km. Podobnie jak 35-letni John Ante Oskal, który też jest w drodze. Gdy spotykamy się pod koniec października, w bagażniku vana wiezie nowy skuter śnieżny. – Każdy hodowca musi mieć dwa. Bo co zrobisz, jak jeden się zepsuje? – pyta retorycznie, gdy jedziemy z Kárášjohki ku oddalonej o 100 km osadzie hodowców reniferów w Heammogieddi.

– A ty wierzysz, że zmiany klimatyczne są wynikiem działalności człowieka? Bo ja mam wątpliwości. Klimat przecież ciągle się zmienia… – rzuca Oskal, pokonując ryzykownie kolejny zakręt. Mówię o minionym lecie: powodziach w Niemczech i pożarach na południu Europy. Pytam o zmianę wegetacji i niestabilny lód. Oskal kiwa głową: – No tak, to groźne. W tamtym roku straciliśmy kolegę. Utopił się, gdy przekraczaliśmy z reniferami rzekę.

Licz tylko na siebie

– To bardzo stresujące – Oskal powtarza to kilka razy, gdy opowiada o wpływie zmian klimatu na hodowlę reniferów. – Nie wiemy, czego się spodziewać. Tak czy inaczej życie tu jest ciężkie. Gdy wypasasz renifery, jesteś całkiem sam. Wieczory spędzasz z resztą siidy, ale w ciągu dnia możesz liczyć tylko na siebie.

Badania potwierdzają negatywny wpływ zmian klimatycznych na dobrostan Saamów, którzy żyją w ścisłej więzi z naturą. Np. raport UNESCO z 2012 r. uznawał je za jedno z głównych zagrożeń dla zdrowia psychicznego rdzennych ludności, które zamieszkują obszary wrażliwe na zmiany klimatu, jak małe wyspy, strefy wysokogórskie czy właśnie Arktyka.

Poczucie beznadziei i strach o przyszłość wpływają też na młodzież – czytam w artykule naukowym z 2018 r. o skutkach zmian klimatu na życie Saamów, opublikowanym w „Current Environmental Health Reports”: „Szacuje się, że utrata środków do życia, znikome możliwości utrzymania kultury Saamów i słaby status prawny stanowią poważne zagrożenie dla zdrowia psychicznego i wpływają na zachowania samobójcze”.

Podobnie podsumował sytuację hodowca reniferów Nils Mathis Sara w wywiadzie dla BBC: „My, starsi, jakoś sobie poradzimy. Ale młodych czekają mroczne, mroczne czasy”.

Jednak nie z powodu zmian klimatu – zaznaczył Sara – lecz działań norweskiego rządu, który inwestuje w rozwój energetyki odnawialnej na wietrznej i bogatej w surowce Północy.

W imię zielonej zmiany

W 2019 r. norweska firma Nussir otrzymała pozwolenie na wydobycie miedzi w gminie Kvalsund, w okolicy pastwisk Nilsa Sary. Ówczesny minister handlu i przemysłu argumentował, że otwarcie kopalni to krok naprzód w transformacji energetycznej: ze względu na większe zainteresowanie autami elektrycznymi gwałtownie rośnie popyt na miedź, która jest – po srebrze – najlepszym przewodnikiem.

Na swej stronie internetowej firma Nussir podkreśla, że wydobycie będzie się odbywać w „zrównoważony sposób”. Saamowie uważają, że bez poszanowania ich praw. Zgodnie z ustawą o minerałach z 2009 r. władze mogą cofnąć pozwolenie na wydobywanie surowców w przypadku, gdy projekt „godzi w interesy Saamów”. Ale choć saamski parlament Sametinget, który pełni funkcję doradczą w stosunku do norweskiego parlamentu, zagłosował przeciw otwarciu kopalni, Nussir zachował koncesję. Trwają przygotowania do otwarcia kopalni.

Dla Saamów takie dążenie do „niskoemisyjnej przyszłości” – jak swoją misję określa Nussir – może być fatalne w skutkach. Wydobycie miedzi odbije się bowiem negatywnie na hodowli ryb i reniferów. Oraz na środowisku, bo odpady kopalniane trafią do pobliskiego Repparfjordu.

– Niszczenie przyrody i narażanie rdzennej ludności oraz zwierząt na stres w imię zielonej zmiany? To nielogiczne! – Inga Anne Karen Sara, córka Nilsa, uważa, że musi istnieć jakieś inne rozwiązanie.

Renifery są płochliwe

Inga Sara jest konsultantką w parlamencie Saamów. Pracuje w miejscowości Guovdageaidnu (norw. Kautokeino), w budynku o nazwie Diehtosiida. Prócz biur doradców parlamentarzystów mieści się w nim saamska szkoła wyższa i archiwum. Inga studiowała ekonomię w Oslo, potem pracowała kilka lat w finansach, ale wróciła do Finnmarku (Troms og Finn- mark to największy region administracyjny Norwegii, obejmujący jej północ). – Zarabiałam, ale co z tego? Moje życie jest tu, razem z resztą siidy, pośród przyrody. Tu mogę zrobić coś pożytecznego dla społeczności – tłumaczy.

Może też pomóc rodzinie. W 2020 r. rzuciła posadę doradczyni, gdy okazało się, że rodzina potrzebuje dodatkowych rąk do pracy ze względu na warunki pogodowe zagrażające stadom, o których opowiadał mi Eira. – Nie wyobrażam sobie życia bez reniferów, to część naszej tożsamości. Ta tradycja musi przetrwać – mówi Inga. – Dlatego teraz wskakuję na skuter śnieżny, jak mój brat. Muszę przyznać, że to niesamowicie ciężka praca.

30-letnią Ingę niepokoją skutki wydobycia miedzi. – W tym regionie działała już kopalnia, opowiadał mi o tym tata. Choć skala wydobycia była mała, nieporównywalna z tym, co jest dziś planowane, zwierzęta nabawiły się problemów z płucami. Szybko dostawały zadyszki przy bieganiu. Nie wspominając o stresie związanym z hałasem.

Bo renifery to zwierzęta bardzo płochliwe. Omijają tereny, na których wyczuwają obecność człowieka i drapieżników albo słyszą dźwięki, które kojarzą z zagrożeniem. Ellen Bals: – Długo też nie wracają w takie miejsca. Zdarza się, że do Finnmarku przyjeżdżają turyści uprawiający kitesurfing śnieżny. Chwalą się, że pierwszego dnia widzieli renifery. Wtedy pytamy, jak było w następnych dniach. Odpowiadają, że już ich nie zobaczyli. No właśnie, bo przestraszyły się i uciekły! Większość ludzi nie rozumie, że samą obecnością wyrządzają szkodę: zwierzęta tracą w ten sposób przestrzeń do wypasu.

Protesty przeciwko tamie

Bals z obsługi muzeum Riddo Duottar w Guovdageaidnu nie przypomina Ellen Bals z wizytówki, którą dostaję pod koniec wizyty. Ta ze zdjęcia na wizytówce nosi gákti, tradycyjną odzież i nakrycie głowy. Na co dzień do pracy ubiera trekkingowe spodnie i polar.

Od niedawna Bals ma towarzystwo w postaci Ingi Márji Steinfjell, dziennikarki, która na zlecenie parlamentu Saamów i muzeum dokumentuje wspomnienia świadków budowy tamy na rzece Álttáeatnu (norw. Alta) w latach 70. i początku lat 80. To wtedy Máze (norw. Masi), miasteczko, w którym mieszka Inga Sara, miało zostać zalane wskutek budowy elektrowni wodnej.

Dyrekcja ds. Zasobów Wodnych i Energii wystąpiła z planem postawienia tamy w 1968 r. Pomysł spotkał się ze sprzeciwem Saamów: zaznaczali, że zatopienie pastwisk zniszczy trasę migracyjną reniferów, a spiętrzenie wody w rzece negatywnie wpłynie na połowy łososia. Początkowo popierały ich organizacje ekologiczne, bo regulacja rzeki doprowadziłaby do zalania terenów, na których rośnie masimjelt, rzadka chroniona roślina. Później dołączyła część norweskiego społeczeństwa.

– Wybuchły ogromne protesty, ludzie przyjeżdżali aż z Oslo. Ocknęli się i uświadomili sobie, że żyjący w Norwegii Saamowie nie mają tych samych praw, co Norwegowie – Ellen Bals opowiada, jakby była świadkiem tych wydarzeń, choć w tym czasie dopiero się urodziła.

Elektrownia jednak powstała, otwarto ją w 1987 r. Bals: – Później usłyszeliśmy od ministra, że to nie było konieczne. To pokazuje zachłanność rządu. Postawili setki takich tam!

Obecnie jest ich prawie 1700, a energia produkowana w Norwegii pochodzi z elektrowni wodnych. „Jesteśmy największym producentem energii wodnej w Europie i szóstym na świecie. Nasze zasoby energii wodnej zapewniają nam rozwój przemysłowy, bogactwo, oświetlenie i ogrzewanie od ponad stu lat. Dzięki właściwemu zarządzaniu zasobami kładziemy podwaliny, aby zasoby te mogły przynosić korzyści przyszłym pokoleniom” – czytamy na stronie internetowej norweskiego rządu.

Ellen Bals rozumie logikę rządu, ale widzi też, jak to nazywa, „mroczne strony energii wodnej”.

– Jak renifery mają przejść przez rzekę, na której jest tama? Lód jest za cienki, to groźne dla zwierząt i ludzi. Coraz częściej musimy przewozić renifery na zimowe i letnie pastwiska ciężarówkami.

Odcienie norwegizacji

Saamowie uważają, że zbudowanie elektrowni wodnej na rzece Álttáeatnu to czubek góry – nomen omen – lodowej. Że ich opinie i prawa wciąż nie są szanowane. – Cierpimy od dawna. Najpierw chcieli nas nawrócić na Norwegów: rodzice musieli wysyłać dzieci do szkół, w których nie mogły mówić po saamsku, i musieli zmieniać nazwiska na norweskie. Nas tutaj to trochę ominęło, bo do lat 70. Guovdageaidnu było odcięte od świata. Ale po tym, jak zbudowano drogę, znaleźli nas. Wtedy dopiero zaczęła się prawdziwa norwegizacja – opowiada Bals.

Kobieta mówi o narzuconej przez władze racjonalizacji hodowli reniferów, która zaczęła się pod koniec lat 70. Reforma ta opierała się na przeświadczeniu, że do efektywnej hodowli niezbędna jest dyscyplina. Tłumaczono, że zmiany przyczynią się do „optymalizacji produkcji mięsa i zwiększenia dochodów i dobrobytu hodowców, którzy osiągnęliby poziom życia reszty społeczeństwa norweskiego” – czytam w artykule naukowym z 2017 r.

Saamowie widzą rzecz inaczej. – Wy- tyczyli granice pastwisk, a nawet terminy zmiany miejsc wypasu. Jakby się znali na reniferach! – Bals prycha z przekąsem.

Márja Steinfjell przytakuje: – Ta buta wynika z braku wiedzy i zrozumienia. Norwegowie wciąż nie przyjmują do wiadomości, że hodowla reniferów to styl życia, a nie tylko praca. I że lepiej wiemy, co dobre dla naszych zwierząt. W końcu opiekujemy się nimi od stuleci.

Podobnie myśli Inga Sara. Przypomina, że protekcjonalny stosunek do mniejszości i autochtonów to zjawisko globalne: – Nie jesteśmy jedyną rdzenną ludnością, której próbuje się wmówić, że nie wie, co dla niej dobre. Podobne mechanizmy mają miejsce w Amazonii czy Australii. Przyjeżdżają ze swoimi projektami i przekonują nas, że nasza sytuacja ulegnie poprawie dzięki ich inwestycjom!

Precedensowy wyrok

Choć jej ojciec przestrzega przed „mrocznymi czasami”, Inga Sara jest optymistką. Kilkakrotnie to powtarza, jakby chciała dodać sobie otuchy: – Niedawna wygrana dwóch saamskich rodzin w norweskim Sądzie Najwyższym utwierdziła mnie w przekonaniu, że warto walczyć o swoje prawa. To był dla nich ciężki okres, ale im się udało: licencja dla firmy, która zbudowała farmę wiatrową w pobliżu ich zimowych pastwisk, została unieważniona. Sędziowie uznali prawa rdzennej ludności do kultywowania tradycji.

– Wygląda na to, że podejście się zmienia. Ludzie tu zaczynają rozumieć, że energia odnawialna, tak jak wszystko, nie jest problemem zero-jedynkowym – mówi Inga Sara.

Ona sama rozważa wszczęcie postępowania sądowego przeciwko decyzji o otwarciu kopalni miedzi: – Jeżeli dwie rodziny pokonały energetycznego giganta, to mojej siidzie też może się udać. To odpowiedni moment, trzeba go wykorzystać.©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 46/2021