Zadania miłosne. Prof. Bogdan de Barbaro o tym, jak być dobrym ojcem

Prof. Bogdan de Barbaro, psychoterapeuta: Dziś ojciec niemowlęcia nie powie do kobiety: „Opiekuj się nim, ja idę do pracy, zgłoście się do mnie za siedem lat, zrobimy postrzyżyny i pójdę z nim na polowanie”. Wie, że tym patriarchalnym wzorcem sam by się skrzywdził.

20.08.2018

Czyta się kilka minut

 / GRAŻYNA MAKARA
/ GRAŻYNA MAKARA

KATARZYNA KUBISIOWSKA: Jacy mężczyźni otaczali Pana w dzieciństwie?

PROF. BOGDAN DE BARBARO: Na pewno ważni byli dziadkowie. Dziadka „tacinego” zniszczyła I wojna światowa, w której został ranny, i do końca życia niedomagał. Wyraźnie zapamiętałem jedną scenę: siedzę mu na kolanach, muszę być bardzo mały, bo zmarł, gdy miałem trzy lata. Drugi dziadek, lekarz i podpułkownik Wojska Polskiego, zginął w Katyniu. Był osobą, która w rodzinie współtworzyła legendę mężczyzny heroicznego. Takiego, który ma oddać życie za ojczyznę. Niedawno rozmawiałem z ciocią, jego córką, młodszą siostrą mojej mamy. Z przyjemnością słuchałem, że troszczył się o pacjentów i nie dbał o splendory społeczne. Śmierć w Katyniu być może była ukoronowaniem tej legendy.

Podobała się Panu ta legenda?

Tak, ona mnie współkształtowała. Podobnie jak inny obraz, w którego centrum był ojciec. Są święta, w pokoju stoi choinka, która nagle zaczyna spadać. Słyszę pisk kobiet, a ojciec daje susa i łapie drzewko.

Symboliczne.

I bardzo dobrze charakteryzuje ojca, który gwarantował poczucie bezpieczeństwa. Jest jeszcze jedna rzecz pielęgnowana w mojej rodzinie: listy dziadka pisane z drogi do Katynia. Są dla nas niczym relikwia.

Jako terapeuta rodzinny jestem uwrażliwiony na związki pokoleniowe i sposób, w jaki tworzy się etos rodzinny. Mam świadomość, że to, co jest we mnie i jak patrzę na świat, współzależy od moich przodków, także tych, których nie poznałem.

Pewnie ta legenda o dziadku miała wpływ na to, że został Pan lekarzem. A ojciec poświęcał Panu uwagę?

Poświęcał. Po pracy brał mnie na spacer, na rower, na piłkę. Dużą wagę przywiązywał do sportu.

A mama?

Była pracownikiem naukowym, a gdy wracała do domu, to szła do kuchni. Ojciec rzadko tam wchodził, ale zajmował się mną i moim rodzeństwem. Nie wpisywał się w model: dzieci mnie nie obchodzą, niech się nimi zajmą kobiety.

Jest Pan szczęściarzem. W latach 50. i 60. ojcowie rzadko okazywali zainteresowanie własnym dzieciom.

Tak, mam poczucie, że z rodzicami to mi się udało. Im bardziej przybywa mi lat, tym większą mam dla nich wdzięczność.

A kiedy już Pan zaczął pracować jako psychoterapeuta, to – przypuszczam – rzadko pacjentami byli mężczyźni.

Nadal tak jest. To, że klientami psychoterapeutów w olbrzymiej większości są kobiety, jest zjawiskiem hormonalno-społecznym. Hormonalnym, bo kobiecie łatwiej o empatię i otwarcie uczuciowe, m.in. przez obecność oksytocyny w organizmie. Społecznym, bo taki jest wymóg kulturowy. Mężczyzna krępuje się rozmawiać o swoich emocjach zarówno sam ze sobą, jak z drugą osobą.

Lęka się własnej słabości?

Można to też nazwać niepewnością. W mężczyźnie jest mocno zakorzeniony wzorzec: bądź silny, jednoznacznie określony, wiedz, co dobre, a co złe. To jego utrapienie, z którym radzi sobie coraz gorzej. Liczne objawy psychosomatyczne, a nawet banalny ból głowy, to często problemy emocjonalne przełożone na fizyczne dolegliwości. Trudności uczuciowe, konflikty rodzinne, niepokoje nieznanego pochodzenia, mężczyzna woli, a może raczej poczuwa się rozwiązywać samemu.

Może ważniejsze będzie tu rozróżnienie nie na kobiety i mężczyzn, tylko na tych, którzy bardziej dojrzale lub mniej dojrzale rozwiązują swoje wewnętrzne problemy. Gdyby rozważać kwestię upadającego patriarchatu – bo przecież ta społeczna konstrukcja trzęsie się coraz mocniej – to jedni będą szukać kleju, by pękające mury patriarchatu remontować, inni będą przyjmować zmianę spokojnie, a będą i tacy, którzy widząc, co się dzieje, będą tupać nogami i protestować.

Są i tacy, którzy dostrzegając nonsens patriarchatu, odczuwają ulgę i radość, że ta wersja relacji międzyludzkich ma się ku upadkowi.


CZYTAJ TAKŻE:

OJCIEC ZOSTAJE TATĄ
W Polsce z urlopu rodzicielskiego korzysta tylko 1 proc. mężczyzn, w Szwecji – ponad 90. Nowa dyrektywa UE mówi o czterech miesiącach urlopu tylko dla ojców, ale nasz Senat uznał, że to zagrożenie wolności, promocja gender i początek islamizacji.


Patriarchat trzęsie się, bo kobieta się wykształciła i uniezależniła ekonomicznie?

Bo, fundamentalnie rzecz biorąc, nie ma powodu, by ktoś, kto ma inny chromosom, miał władać kimś, kto nie jest głupszy i mniej inteligentny, a jest wrażliwszy i potrafi coś wnikliwej zobaczyć. To oczywista niesprawiedliwość i trudno nie przyznać racji kobietom, które cierpią z powodu tej niesprawiedliwości i chcą ją zmniejszyć.

Jasne: zdarzają się tacy, którzy widzą sens, by władza należała do mężczyzn. Ale taka wersja jest coraz bardziej śmieszna i trudno z nią dyskutować. Raczej trzeba współczuć Januszowi Korwin-Mikkemu, niż podejmować z nim dyskusję, kiedy opowiada, że kobieta ma mniejszy mózg od mężczyzny.

Mężczyźni, którzy zgłaszają się do Pana o pomoc, mają właśnie problem z „trzęsącym się” patriarchatem?

Na ogół przychodzi do mnie para w kryzysie. Wstępna opowieść mężczyzny jest taka, że dotąd było wszystko dobrze, czyli ona – żona i matka – tak pięknie dbała o ognisko domowe, a teraz chce po odchowaniu dzieci wracać do pracy. Mówi: „Nie po to skończyłam studia, by siedzieć w domu, sprzątać i gotować”. Dla mężczyzny to niepojęte i czuje się zagrożony, bo przez dziesięć lat małżeństwa pozostawał w roli patriarchalnego władcy. Postulat żony automatycznie wprawia go w niepokój: zagrożona jest jego, tradycyjnie rozumiana, męskość.

I w pracach domowych będzie musiał pomóc…

Cały problem da się sprowadzić do frazy: „Tak było dobrze, a ty coś teraz wymyśliłaś”. A tymczasem to, jak było, już się nie wróci. Bo „było dobrze” jednym, a inni, a właściwie: inne nie miały dobrze. Chodzi tu więc zarówno o indywidualną historię mężczyzn, którzy w ostatnich dwóch dekadach trafiają do gabinetów terapeutycznych, jak i o głęboką kulturową zmianę. Jedni sobie na tym zakręcie radzą, a inni wpadają do rowu.

Gdy wpadną do rowu, to co się dzieje?

Na przykład przemoc. Albo rozejście się pary. Chociaż do psychoterapeutów trafiają mężczyźni, którym zależy na związku, więc szukają zrozumienia sytuacji. I wtedy zderza się w nich wersja męskości, którą podpowiadają współczesne media, łącznie z tezą, że mężczyzna i kobieta mają równe prawa, z głosem dziadów i pradziadów, którzy drwią z niego jako pantoflarza.

Psycholog społeczny Philip Zimbardo w książce „Gdzie ci mężczyźni?” też drwi z pantoflarzy, tyle że w innym kontekście. Twierdzi, że mężczyźni masowo skapcanieli. Zamiast podejmować wyzwania i budować stabilne relacje, uciekają w wirtualne światy, gdzie łatwo o podnietę i nagrodę. Unikają odpowiedzialności, nie kończą szkół, pozwalają się utrzymywać kobietom. Stracili życiowy azymut i napęd. Uważają, że wszystko im się należy. Zimbardo zamiast oskarżać zaborcze matki, które wychowują słabych i narcystycznych synów, za ten stan rzeczy obarcza winą m.in. ogólnodostępność pornografii. Radzi, by mężczyźni traktowali kobiety po partnersku i więcej czasu spędzali z dziećmi.

Kluczowy jest poziom dojrzałości emocjonalnej. Czy mężczyzna będzie uciekał w to, o czym mówi Zimbardo, czy okaże się na tyle elastyczny, że zasymiluje kulturowe zmiany i zrozumie gniew kobiet. Bo przecież gdy ktoś traci władzę, to nie dzieje się w ten sposób, że sam się detronizuje i z uśmiechem, łagodnie ustępuje miejsca.

Pytanie, jak długo ta zmiana ku równości będzie się działa poprzez walkę. Innymi słowy, albo przyjmiemy wersję, że jedna płeć ma rządzić drugą, a walka rozstrzygnie, kto zdobędzie władzę, albo będzie to współbudowanie i otwartość na wartości inne niż własne. W naszej ­kulturze te dwie tendencje się przeplatają i pojawia się pytanie, czy idziemy w negocjacje czy w walkę i gniew.

Gniew kobiety może przerażać. Czai się w nim element zemsty za los matek, babek, prababek, wszystkich przodkiń wykluczonych ze społecznego życia.

Znam swój ród wiele pokoleń wstecz, ale głównie czytam o różnych ­mężczyznach z drzewa genealogicznego – wiedza na temat kobiet kończy się na poziomie babć. Moja „duma rodowa” rozgląda się po przodkach, ale żadnej kobiety tam nie uświadczy. To moja poważna strata.

Kobiety więc wyrażają gniew za te pokolenia, w których były spychane na margines życia i w niepamięć. Jeśli mężczyzna będzie próbował odpowiedzieć kontrą, to ma przechlapane.

Najczęściej odpowiada kontrą.

Można próbować go zrozumieć, bo gdy ktoś atakuje, to wyjmie nie tylko tarczę, ale i miecz. Taka odpowiedź na ten radykalny kobiecy sprzeciw to jednak ścieżka destruktywna. Możliwe, że to niezbędny etap, ale im krócej będzie trwał, tym szybciej nastąpi etap drugi: wzajemnego szacunku.

Chyba jest Pan idealistą.

Wierzę, że jednym z najważniejszych problemów politycznych i egzystencjalnych jest nasz stosunek do inności. To może być ktoś innej orientacji seksualnej, innej religii czy innego koloru skóry. Ale dla mężczyzny tym Innym jest kobieta, a dla kobiety – mężczyzna.

Pojawia się fundamentalne pytanie: czy ja Innego się boję, czy Inny mnie zaciekawia? Bo jeśli na Innego reaguję jako na szansę wewnętrznego wzbogacenia się, to wtedy dostrzegam i przyjmuję w sobie elementy kobiecości, podobnie jak kobieta przyjmuje i pogłębia w sobie elementy męskie.

Niekiedy reagujemy obronnie wchodząc w walkę z własną innością.

Własną?

Początek inności jest zawsze w człowieku. Homofob boi się własnego pierwiastka homoseksualnego, dlatego go wypiera i na zewnątrz przeprowadza atak na homoseksualistów.

Element kobiecy w mężczyźnie to sfera związana z empatią?

Tak, jeśli przyjąć, że mężczyzna to ten, który jest racjonalny i twardy, a kobieta – delikatna i miękka. Można te cechy spolaryzować do karykatury i wtedy okaże się, że ten twardy i silny, nazwijmy go „myśliwym”, jest gotów poszerzyć siebie samego o empatyczność. Swoją drogą możliwe, że wtedy będzie miał mniejszą ochotę strzelać do zwierząt w czasie polowań.

Ja widzę, że to głównie kobiety przejmują cechy męskie – utrzymują rodziny i podejmują kluczowe decyzje; one coraz częściej pełnią rolę „myśliwych”. I nie są z tym szczęśliwe. Podobnie jak nie są szczęśliwi mężczyźni.

Pojawia się zatem pytanie, co kogo uszczęśliwia. Potrzebą jednych jest walka, nawet jeśli jest opakowana w wysokie idee. Walka może się toczyć o władzę, nawet jeśli jej uczestnicy będą to nazywali walką o sprawiedliwość. Ta sytuacja ma charakter skośny: jeden musi zejść, by drugi mógł wejść. W efekcie kogoś czeka upadek, a kogoś innego – zwycięstwo. Ale są i tacy, którzy nie gustują w walce i mają potrzebę zrozumienia, współpracy, otwarcia na innych. W tym sensie pani swoją kobiecą częścią zauważyła empatycznie, że mężczyzna ma teraz ciężko. Pojawia się pytanie, czy mężczyzna swoją kobiecą częścią jest w stanie dostrzec, że kobiety biorą rewanż za poprzednie pokolenia i że to zasługuje na zrozumienie. Albo że kobiecie należy się taka sama pensja jak mężczyźnie.

Są też korzystne zmiany. Może nadal mężczyzna ma kłopot z przyjęciem inności kobiety, ale na pewno dużo bardziej akceptuje inność własnego dziecka. Marny mąż bywa kochającym ojcem.

Istnieje różnica między innością między kobietą i mężczyzną a innością między rodzicem i dzieckiem. W inności kobiety i mężczyzny wystarczy być otwartym i przeżywać prawo do równego traktowania, mieć świadomość, że ta druga osoba – jakże inna – jest równie ważna i zasługuje na szacunek. W przypadku bycia rodzicem trudność polega na tym, by dostosować poziom wolności dziecka do możliwości wykorzystywania tej wolności przez dziecko. Gdy dziecko ma osiem tygodni, to jest inna sytuacja niż wtedy, gdy ma lat piętnaście. To są dwie różne sztuki: bycie rodzicem dwumiesięcznego oseska i bycie rodzicem piętnastolatka. Pierwsza wymaga czuwania, by o dobrej porze dziecko dostało mleko, a druga – kontenerowania buntu. Niemowlę nie przeżyłoby bez pełnej odpowiedzialności za niego, a nastolatek jest przekonany, że ma już wszystkie prawa, choć jeszcze nie posiada wszystkich umiejętności. Chyba bardziej skomplikowane jest towarzyszenie dorastaniu dziecka nastoletniego.

Płynie stąd wniosek, że kruszejący patriarchat służy także mężczyźnie, który dostaje szansę, by stać się partnerem dla kobiety i zbudować autentyczną relację z dzieckiem.

Pełna zgoda. Wraz ze schodzeniem z cokołu przybywa zadań miłosnych.

Dziś ojciec ośmiotygodniowego dziecka nie powie do kobiety: „Opiekuj się nim, ja idę do pracy, zgłoście się do mnie za siedem lat, zrobimy postrzyżyny i wyruszę z nim na polowanie”. Ma świadomość, że tym patriarchalnym wzorcem coś by sobie odebrał i po prostu by się skrzywdził.

Kłopot mężczyzny może polegać na tym, że wstydzi się tkliwości i czułości – to jest patriarchalna pułapka. Gdy mężczyźnie uda się z niej wydostać, na pewno otrzyma więcej, np. bliskość.

Pesymistyczną odpowiedź na kruszejący europejski patriarchat dał Michael Houellebecq w „Uległości”. Akcja powieści rozgrywa się we Francji w 2022 r., bohaterem jest akademik, który z liberała zmienia się w wyznawcę islamu. Zaczyna żyć i dobrze funkcjonować w kraju, gdzie pracować mogą wyłącznie mężczyźni, dozwolona jest poligamia, kobiety chodzą w czadorach, a wszystko to akceptowane jest przez lwią część dotąd liberalnego społeczeństwa.

Jeśli dobrze pamiętam, to „Uległość” jest też opowieścią o konformizmie.

Tak, nawrócenie głównego bohatera jest czymś takim jak wstąpienie do partii w komunizmie: nie musi oznaczać wiary, lecz pewność etatu i poczucie bezpieczeństwa. Ale przecież społeczeństwa składają się w dużej części z oportunistów. I dla większości patriarchat jest wygodnym, bo sprawdzonym stylem życia.

Problem leży w tym, że od wygodnego oportunizmu niedaleko do ryzykownej głupoty. Bo co z tego, że dziś i jutro mam spokojnie i wygodnie, skoro pojutrze czeka mnie, a zwłaszcza moje dzieci, katastrofa? Jaka jest cena doraźnej wygody? Może nie chcemy tego zobaczyć? Może hasło „nasza chata z kraja” jest dewizą objaśniającą wiele ludzkich poczynań, które na dłuższą metę źle się kończą?

Ale tu musielibyśmy podjąć rozważania o naszych mechanizmach obronnych: jak chętnie fałszujemy autoportret i opisujemy świat w wersji, która nas doraźnie uspokaja, chociaż nie jest prawdziwa. W tym sensie patriarchat, czy szerzej: wersja, w której jesteśmy posłuszni za cenę wolności i uszczerbku na własnej tożsamości, może być popularna. Praca psychoterapeuty w znacznym stopniu polega na obnażaniu mechanizmów, które zafałszowują rzeczywistość. Ale to już problem uniwersalny, niekoniecznie genderowy. Chociaż, być może, dziś u kobiet więcej jest determinacji i przenikliwości, mniej zgody na „jakoś to będzie”.

Houellebecq dotyka czegoś ważnego: w świecie pogrążonym w kryzysie poszukuje tęsknoty za mężczyzną, który sprawuje władzę.

Bo ta refleksja, którą w naszej rozmowie przedstawiamy i uznajemy za korzystną, ufundowana jest na pewnej nadziei: że Inny nie jest przeciwko, że mnie nie zabije.

Dochodzimy tu do kwestii kluczowej: jak zrobić, by inność wzbogacała, a nie przetrącała mojej tożsamości.

To pytanie do każdego z nas, ale też do nastolatka w sporze z rodzicami czy do społeczeństwa szukającego sposobu na bycie otwartym bez utraty siebie. W obszarze problemu „męski-żeński” ta sprawa przyjmuje u mężczyzny postać pytania: „Na ile ja będę otwarty na swoją kobiecość i na ile ta zewnętrzna kobieta mnie wzbogaca?”.

Terapeuci rodzinni mają za zadanie dostrzegać sprzężenia zwrotne.

Czy będziemy rozmawiać o napięciach między męską i kobiecą częścią w jednostce ludzkiej, czy o napięciach wewnątrzrodzinnych, czy o napięciach społecznych, czy o napięciach międzynarodowych, za każdym razem sednem problemu jest to, co się dzieje między.

Albo narastają napięcie, agresja, gniew, wzajemne unieważnianie, albo otwarcie na inność. I albo proces zmierza ku niszczeniu, albo ku otwarciu i wewnętrznemu rozbrojeniu. Rozbrajam się, kiedy nie boję się drugiego, kiedy on czy ona mnie zaciekawia.

Wówczas – ryzykując – rezygnuję z wersji „wojna”, stawiając na dialog i budowanie. Gdy w rodzinie kobieta i mężczyzna są we wzajemnej wściekłości i w gniewie, lecz zgłoszą się do terapeuty, to znaczy, że szukają innej wersji niż niszczenie. Tak jest w gabinecie terapeuty, ale, niestety, nie na całym świecie. ©

Prof. BOGDAN DE BARBARO jest psychiatrą, psychoterapeutą, superwizorem psychoterapii i terapii rodzin. Kierownik Katedry Psychiatrii Collegium Medicum UJ.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka działów Kultura i Reportaż. Biografka Jerzego Pilcha, Danuty Szaflarskiej, Jerzego Vetulaniego. Autorka m.in. rozmowy rzeki z Wojciechem Mannem „Głos” i wyboru rozmów z ludźmi kultury „Blisko, bliżej”. W maju 2023 r. ukazała się jej książka „Kora… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 35/2018

W druku ukazał się pod tytułem: Zadania miłosne