Zabijanie

Tydzień temu siedziałem przy ognisku. Była już noc, powietrze nieruchome i zimne. W zupełnej ciszy słyszałem odgłosy rykowiska.

14.10.2019

Czyta się kilka minut

Trzy albo cztery byki odzywały się na skraju lasu. Z każdej strony. Z czterech stron świata. To był potężny, pradawny dźwięk. Jakby otwierała się ziemia, żeby uwolnić najstarsze odgłosy. Rozchodził się w stojącym powietrzu powoli i wypełniał je drżeniem. A potem, gdzieś w górze, w ciemności odezwały się żurawie. Rozwibrowany klangor roztaczał się na wysokościach i mieszał z tellurycznym rykiem. Dorzuciłem do ognia, żeby i trzeci żywioł dołączył do tej pogańskiej mszy. Potem żurawie odleciały, byki umilkły i trzaskał tylko ogień.

W rykowisko się poluje. Po lasach słychać więcej strzałów. Bardzo łatwo podejść wtedy byka. Jest opętany wolą przedłużenia gatunku, że się tak wyrażę. Można go odnaleźć po piżmowym zapachu, który za sobą zostawia. Oglądałem samotne, zaczadziałe żądzą samce z odległości trzydziestu, czterdziestu metrów. Nie dostrzegały mojej obecności. Wtedy się je zabija. Nie mają żadnych szans. Z nowoczesnej broni z nowoczesną optyką trafia w nie nawet półślepy.

Nigdy tego nie rozumiałem. Tej łatwizny. Nie rozumiem też zabijania dla przyjemności. Sam zabijałem zwierzęta. Z bliska, własnymi rękami. Po prostu podrzynałem im gardła bardzo ostrym nożem. Chore kozy, owce poszarpane przez psy albo wilki. Nauczył mnie tego wiele lat temu sąsiad, który miał stado owiec i hodowla była jego zawodem. Nóż musiał być bardzo ostry. Tego też mnie nauczył. Miał specjalny, którego nie używał do niczego innego. Pewnie jeszcze po ojcu. Ale nigdy nie czułem radości, tylko smutek. W głębi duszy czułem też, że robię coś koniecznego, ale zarazem złego. Bo tak czasem wygląda życie.

Nie rozumiem tej łatwizny i obłudy. Całej tej parcianej mistyki z „darz bór”, „pokotami”, z tym „oddawaniem szacunku upolowanej zwierzynie” gałązkami w pyskach trupów i krokodylimi łzami. Z całym tym językiem: „farbą”, „badylami”, „komorami” itd., a na końcu i tak wyłazi szydło z worka w postaci „pozyskania zwierzyny”. Językiem mającym oddzielić od ofiary, która ma krew podobną do naszej, ma nogi, ma głowę, ma oczy, które powoli stygną i tracą przejrzystość, gdy „król puszczy” po prostu umiera, bo się go zabiło, czyli „pozyskało”. Nie znam się za bardzo na zabijaniu, ale znam się trochę na języku. Ta paździerzowa poetyka jest najczystszym kiczem. Z założenia ma zakłamać uczucia, prawdę i rzeczywistość. Ma przesłonić fundamentalną brutalność czynu, za który nie chcemy wziąć odpowiedzialności. To jest po prostu tchórzliwe i tyle. Podejrzewam też, że w tej jesiennej rzezi samców chodzi również o dziwną odmianę seksualności. O nieograniczone panowanie nad samicami. O jakiś falliczny sen. Nie na darmo w męskiej, obleśnej mowie kobietę nazywa się „łanią”. W przekonaniu, że to jakiś wyszukany komplement.

Mężczyźni, którzy wspólnie zabijają, wspólnie przelewają krew (tutaj raczej cudzą), stają się wspólnotą, do której inni nie mają wstępu. Coś jak tajne bractwo, zakon albo mafia. W czasach wojny to ma jakiś sens. Po prostu żołnierze muszą mieć jakiś bonus, coś w rodzaju ekskluzywnego zysku w postaci monopolu na przemoc, by w ogóle iść na wojnę i ewentualnie dać się zabić. Ale nawet oni, poza skrajnymi przypadkami np. wojny domowej, są poddawani kontroli państwa, priorytetów politycznych, racjonalnej władzy.

Nasze relacje z naturą komplikują się coraz bardziej. Marzenia o pierwotnej harmonii, „dzikim życiu” są już tylko piękną baśnią. Będziemy zabijać zwierzęta chociażby po to, by chronić chwiejną równowagę między cywilizacją a przyrodą – równowagę, którą dawno zakłóciliśmy. To jest rzecz naszego przetrwania. Zabijanie dzikich zwierząt, czyli władza nad przyrodą w ogóle, nie może być oddana w ręce „tajnych bractw” kultywujących dziwne i ciemne obyczaje, w których krew, kicz i anachronizm odgrywają główną rolę.

Klangor żurawi ucichł, byki umilkły. W ciemnym i cichym powietrzu pozostało coś w rodzaju... bo ja wiem... zapachu?... echa piękna? Naiwnie przymknąłem oczy, by chwila trwała jak najdłużej. Ale gdy tylko to uczyniłem, objawił mi się były minister środowiska podczas egzekucji kilkuset bażantów. A potem nowy dyrektor Magurskiego Parku w towarzystwie zabitego własnoręcznie głuszca. Czego Państwu nie życzę. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Urodził się w 1960 roku w Warszawie. Mieszka w Beskidzie Niskim. Prozaik i eseista. Autor Murów Hebronu, Dukli, Opowieści galicyjskich, Dziewięciu, Jadąc do Babadag, Taksimu, Dziennika pisanego później, Grochowa, Nie ma ekspresów przy żółtych drogach, Wschodu… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 42/2019