Zabiegany, odważny, lekkomyślny

Ostatnie zdjęcie zrobione przez Ryszarda Kapuścińskiego w Afryce

01.02.2007

Czyta się kilka minut

Miał 74 lata, ale wszystkim nam się wydawało, że ten niewysoki, surowy mężczyzna z chytrym uśmieszkiem - jest niezniszczalny. Tak wiele przeżył. Sowiecka i nazistowska okupacja ojczyzny, 27 rewolucji i przewrotów na całym świecie, malaria z powikłaniami mózgowymi, która prawie zabiła go w Tanzanii, a nawet pełne papierosów, alkoholu i stresu życie polskiego dziennikarza - nic z tych rzeczy się go nie imało. Stawał się tylko nieco cichszy, jakby onieśmielony własną sławą, to wszystko.

Pisarstwo Kapuścińskiego jest wyjątkowe z wielu powodów. Po pierwsze, wyszło spod pióra artysty, który został dziennikarzem agencyjnym, ale ocalił swój talent literacki i tworzył, po żmudnym procesie gromadzenia materiałów, subtelne i czarujące książki. Nie zatracił pisarskiego zmysłu pomimo codziennych desperackich zmagań, na jakie skazany jest agencyjny dziennikarz - zapotrzebowania na coraz to nowe uzupełnienia depesz, telefonów z redakcji, psujących się teleksów i zam­kniętych biur telefonicznych, do których nigdy nie można znaleźć klucza. Potrafił pisać zwięzłym, depeszowym stylem, informacyjnie i bez ozdobników, a jednak z ironią i nie wyłączając wyobraźni, która rejestrowała istotne szczegóły, charaktery, niespodziewane analogie.

Jako polski dziennikarz w Afryce, i to u szczytu "zimnej wojny", był z początku dla swych zachodnich kolegów figurą egzotyczną, przybyszem z innej planety. PAP zawsze zostawiał go niemal bez środków, często zatem jedynym dlań sposobem na zdobycie wielkich tematów było pożyczanie dolarów od przyjaciół lub zjednywanie sobie ekipy z amerykańskiej sieci telewizyjnej, która właśnie wynajęła lekki samolot. Ale - kompania afrykańskich korespondentów - głównie amerykańsko-brytyjska - szybko go przygarnęła, uznając Ryśka za jednego ze swoich, zabieganego, zabawnego, odważnego, lekkomyślnego. I nikt nie zastanawiał się nad polityką jego pracodawców. Na długo zanim go poznałem, słyszałem pełne zachwytu opowieści o szalonym, igrającym ze śmiercią polskim intelektualiście. Opowiadali je jego brytyjscy przyjaciele, zafascynowani tą niezwykłą postacią.

Głód tropików

Był nie tylko dziennikarzem agencyjnym i reporterem. Kapuściński był także ostatnim przedstawicielem pewnego starego gatunku pisarstwa. Był pisarzem-obieżyświatem. Pisał książki i artykuły dla polskich czytelników w czasach, gdy paszport na wyjazd zagraniczny był najrzadszym z przywilejów. Ale publiczność krajów europejskich, tych o kulturze kontynentalnej i raczej zamkniętej w granicach kraju niż kolonialnej i skłonnej do przemierzania oceanów, pożądała egzotycznych opowieści z zamorskich krajów na wiele pokoleń przed tym, m.in. zapadła żelazna kurtyna. Część z tych czytelników żyła w prowincjach imperium Habsburgów, inni - jak Polacy - utracili niepodległość, a wraz z nią szanse na doświadczanie tego, co na zewnątrz. Jeszcze inni, zwłaszcza ci z imperialnych Niemiec, byli spóźnialskimi na balu kolonialnej śmietanki, głodnymi anegdot z tropików.

Na statki oceaniczne ruszył tłum zdolnych pisarzy ze środkowej i wschodniej Europy, by zaspokoić żądania czytelników spragnionych palm, krokodyli i kanibali. Stare kolonialne potęgi, zwłaszcza Wielka Brytania, Francja i Holandia, karmiły swą publikę tym jadłospisem już od pokoleń. Karol May zaoferował Niemcom szlachetnych dzikusów, zaś Egon Erwin Kisch sycił czeskich i austro-węgierskich czytelników olśniewającymi reportażami z odległych krain. Gdy zaś pięćdziesięciolecie komunistycznych rządów wpędziło środkową i wschodnią Europę w ponurą izolację, to właśnie przygody globtroterów - przykrawane przez cenzorów - karmiły wyobraźnię spragnioną podróży i kolorytu. Polska była względnie tolerancyjną prowincją sowieckiego imperium, a Ryszard Kapuściński tylko najzdolniejszym spośród tuzinów pisarzy i reportażystów z licencją na podbijanie świata i dawanie Polakom choćby powiewu obcych krajów. Kapuściński stał się jednak u siebie sławny na długo nim w 1983 r. opublikowano w Anglii "Cesarza", jego książkę o Etiopii, która przyniosła mu międzynarodowe uznanie.

Według mnie "Cesarz" ocalił dla potomności zapomnianą niemal, choć niezmiernie istotną dla historii, instytucję: dwór królewski ze wszystkimi jego zwyczajami, pełnymi znaczeń procedurami i ceremoniami oraz subtelnościami władzy i wpływu. Czyż to nie zabawne, że to dziennikarz na nowo odkrył i zanalizował tę rzeczywistość, gdy zaniedbali tego zawodowi historycy?

Wreszcie, był Ryszard Kapuściński nie tylko reportażystą i kronikarzem, ale i twórcą politycznych metafor. Książka o Haile Selassiem i jego dworze oraz historii ostatnich dni tamtego imperium ukazała się w Polsce w roku 1978. Pomysł na książkę wyszedł od jego wydawcy, po tym jak Kapuściński relacjonował pucz z 1978 r., który obalił etiopskie imperium. Sam autor był pomysłowi z początku niechętny. Lecz powoli, w miarę jak opisywał daremne plany "rozwoju" sporządzane przez władcę w ostatnich latach jego rządów, Kapuściński stopniowo uświadamiał sobie podobieństwo do rzeczywistości jego własnego kraju za Edwarda Gierka. W jego głowie dojrzewał pomysł trylogii, trzech książek o władcach, którzy sądzili, że demokrację zastąpić można postępem gospodarczym. "Cesarz" był pierwszą. Kilka lat później Kapuściński napisał drugą - "Szachinszacha". Miała być też trzecia książka, tym razem o Idi Aminie i Ugandzie, ale - jak wiadomo - Kapuściński nigdy jej nie ukończył.

Zabrakło trzeciej części trylogii

Wszyscy w Polsce wiedzieli, o czym naprawdę był "Cesarz". Ale czytelnikom z Zachodu, myślącym niewinnie i dosłownie, pojmowanie przesłania przychodziło z oporami. Mój pierwszy kontakt z Ryszardem Kapuścińskim nastąpił po tym, jak opublikowałem w amerykańskim piśmie długą recenzję, w której starałem się wyjaśnić, jak można odczytywać "Cesarza". Sam Kapuściński nigdy nie przyznał ani mnie, ani nikomu, o kim bym wiedział, że jego portrety Haile Selassiego i szacha Rezy Pahlawiego przedstawiały tak naprawdę Edwarda Gierka. Mówił co najwyżej, że książki te były o iluzjach władzy i jej nadużyciach w ogóle. Gdy zaś chodzi o książkę poświęconą Idi Aminowi, przestała ona interesować Kapuścińskiego, gdy podczas prac nad rękopisem, po sąsiedzku, w Związku Radzieckim, zaczęła się pierestrojka i trzeba było opisywać oraz analizować rzeczy o wiele pilniejsze i ważniejsze niż działania afrykańskiego dyktatora.

Pisał o potężnych władcach, ale jego reportaże opierały się na rozmowach z ubogimi i bezimiennymi. Widział tak wiele klęsk i tragedii, a jednak pozostał optymistą. W 1980 r., w lecie wielkich rebelii, krążyło po Warszawie i gdańskiej Stoczni im. Lenina jego tajemnicze zdanie: "Nareszcie Polska uczy się z doświadczenia, a nie na własnych błędach". Myślałem wówczas, że były to puste słowa - choćby dlatego, że zbyt wiele polskich doświadczeń stanowiły właśnie pomyłki. Dopiero później przyszło mi zrozumieć, że mówił on o autentyczności w polityce i miał na myśli to, że komunizm w stylu sowieckim nigdy nie mógłby zapuścić trwałych korzeni w polskim społeczeństwie.

***

Pod koniec "Szachinszacha" jest pewien bardzo odkrywczy akapit, w którym reporter opisuje "wielką cywilizację" Pahlawiego jako odrzucony przeszczep. Według niego proces odrzucania jest nieodwracalny. Gdy się rozpocznie, pozostaje jedynie zaakceptować fakt, że narzucona forma życia społecznego czyni więcej szkody niż pożytku. Wkrótce niezadowolenie zaczyna narastać i okazuje się, że nie będzie pokoju, dopóki wprowadzone na siłę obce ciało nie zniknie. Między innymi dlatego, chociaż za "wielką cywilizacją" stały szlachetne intencje, ludzie postrzegali je tylko jako karykatury.

Taki był werdykt Ryszarda Kapuścińskiego o wieku XX, a także o XXI. Odeszły potężne idee totalitarne, ale przeszczepianie na siłę obcych form społecznych wciąż się wokół nas dokonuje.

Przełożył Michał Kuźmiński

Neal Ascherson (ur. 1932) jest pisarzem i publicystą, autorem reportaży z Azji i Afryki dla "Observera", felietonistą "Independenta" oraz "The New York Review of Books". Od połowy lat 50. zawodowo zajmuje się Europą Środkową. Opublikował m.in. poświęconą "Solidarności" książkę "The Polish August: the Self-limiting Revolution" (1981) oraz obejmujące okres od czasów mitycznych po współczesność historie dwóch regionów: basenu Morza Czarnego ("Black Sea", 1996; wyd. polskie: "Morze Czarne", Poznań 2002) i ojczystej Szkocji ("Stone Voices: The Search for Scotland", 2003). Mieszka w Londynie.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 05/2007

Artykuł pochodzi z dodatku „Książki w Tygodniku (05/2007)