Za tym Jezusem nie poszedłbym

Z ziemskiej Matki narodził się Ten, który jest "Bogiem z nami". Wiara nie zaciemnia historii, lecz pozwala głębiej wniknąć w tajemnicę Jezusa, w prawdę tekstów o Nim.

16.12.2008

Czyta się kilka minut

Jezioro Galilejskie / fot. Moshe Shai, Corbis /
Jezioro Galilejskie / fot. Moshe Shai, Corbis /

Żyd o Jezusie" - o takim tytule myślałem najpierw. Żyd o Jezusie - to zawsze zaciekawia. Zwłaszcza kiedy ów Żyd jest też wybitnym historykiem, teologiem, biblistą. Zresztą prof. Geza Vermes (węgierski Żyd z Anglii) na temat Jezusa pisze nie pierwszy raz - to jakaś fascynacja tą postacią, dla Żydów Brata, dla nas, chrześcijan, Syna Bożego i Zbawiciela.

Od boskiego do ludzkiego

We współczesnej biblistyce i w nauczaniu kościelnym przyjęto widzieć Nowy Testament, tak jak widzi go Vermes: "nie jako niezależną i autonomiczną kompozycję literacką stojącą poza światem żydowskim", lecz "poprzez pryzmat ówczesnej cywilizacji judaistycznej, która stanowi równocześnie kontekst pierwotnego Kościoła chrześcijańskiego". Ale autor "Twarzy Jezusa" podkreśla też specyfikę swego studium: "jako historyk rozpatruję Jezusa, pierwotny Kościół i Nowy Testament jako nieodłączne części judaizmu pierwszego stulecia i usiłuję czytać je jako takie, nie zaś oczami teologów, którzy często bywają uwarunkowani i podświadomie znajdują się pod wpływem dwóch tysiącleci wiary chrześcijańskiej i kościelnych dyrektyw". I tu pojawia się moja pierwsza wątpliwość: nieszczęsne "kościelne dyrektywy", owszem, przez pewien czas ograniczały wysiłki egzegetów, ale nie można przy ich okazji dezawuować wielowiekowych rzetelnych prób głębszego wniknięcia w sens tekstów biblijnych.

Kilka słów o metodzie. Pisze Vermes: "Badacze ewolucji wizerunku Jezusa na różnych poziomach Nowego Testamentu zazwyczaj trzymają się linii rozwoju chronologicznego". Sam obiera odwrotny kierunek, niechronologiczny: "od boskiego Chrystusa (...), by szukać Jezusa ludzkiego". Poprzez tego rodzaju decrescendo (czy - jak to nazywa - diminuendo) ma nadzieję "w końcu (...) uchwycić sylwetkę prawdziwego Jezusa". Czy mu się udało? Czy komukolwiek może się w pełni udać? Dzieło Vermesa jest naukowe, zgodnie z wszelkimi rygorami. Ale na jego charakter rzucają też światło słowa: "Na tych stronicach - by zapożyczyć określenie od Jezusa - usta wypowiadają obfitość serca". Czy ma więcej serca dla Jezusa, czy dla krytyki tego, co o Nim mówi Nowy Testament i Kościół?

Z większością jego tez trzeba się zgodzić. Biblistyka im bardziej jest naukowa, tym bardziej obiektywna i ponadkonfesyjna. Vermes podkreśla swą rolę "bezstronnego historyka" i chyba dlatego - a nie kierowany uprzedzeniami - szuka bardziej zgodności i, przede wszystkim, niezgodności historycznych, aniżeli przesłania teologicznego. Na pewno wie, że księgi biblijne traktować trzeba zgodnie z ich charakterem, gatunkiem literackim, intencją autorów... Gdy chodzi o ewangelie - mają one wyraźny charakter kerygmatyczny, przekazują nam nie nagie wydarzenia, lecz teologię wydarzeń; ks. prof. Józef Kudasiewicz tak to ujmuje: "fakt plus interpretacja". I dodaje: "Interpretacja nie oznacza deformacji".

Interpretowano wydarzenia z życia Jezusa i Jego słowa w świetle wydarzenia paschalnego i odwołując się do Starego Testamentu (chrześcijanie wierzą, że także dzięki światłu Ducha Świętego) w różnych sytuacjach i stosownie do potrzeb rodzących się wspólnot chrześcijańskich. Nie można więc mieć żalu do ewangelistów, że nie są historykami (i to w dzisiejszym znaczeniu), bo sami podkreślają kerygmatyczny cel swoich przekazów. A przy tym każdy z nich ma własną optykę teologiczną.

Dwa tylko przykłady braku zrozumienia dla teologii ewangelisty. "Maryja ignoruje jego [Jezusa] wykrętną odpowiedź" - jakież to zubożenie sensu perykopy o weselu w Kanie Galilejskiej. I rzecz poważniejsza: zbyt wiele już napisano na temat "Ioudaioi" ("Żydzi"?) w czwartej Ewangelii, żeby sformułować zdanie: "Nienawiść Jezusa wobec Żydów była zażarta" (jeśli Jezus nienawidzi, to nic dziwnego, że można też napisać o "szowinizmie porywczego Galilejczyka", a także o szowinizmie ewangelisty Mateusza i jego... schizofrenii).

Zgoda, że Ewangelia Jana różni się od ewangelii synoptycznych, ale trudno się zgodzić, że "jego [Jana] opowiadanie możliwe [jest] do przyjęcia przez odbiorców, nie związanych z Jezusem lub jego najbliższymi uczniami". Nie; także Janowy Jezus, bohater chrystologii najwyższego lotu, jest bardzo ziemski, bardzo ludzki, bardzo żydowski, a nie stanowi "niebiańskiej istoty w ludzkim przebraniu". I jak można twierdzić, że "Żydzi, którzy uwierzyli (...), w oczach Jana automatycznie przestawali być Żydami"? Uderza też cofanie się do czasów biblistyki przedkrytycznej, kiedy tę czwartą Ewangelię przypisuje się jednemu człowiekowi - istniała przecież cała "szkoła Janowa".

Na szczęście Autor przybliża bogatą teologię tej ewangelii, mocno zakorzenioną w podłożu judaistycznym. Ale jak można twierdzić, że "synoptyków przenikałyby zimne dreszcze" na myśl (Janową) "o prawdziwej jedności Ojca i Syna"? U Mateusza doliczyłem się 17 wyrażeń Jezusowych "Ojciec mój" (odróżnia Jezus Ojca swego od Ojca uczniów, bo chodzi o całkowicie odmienne relacje z Ojcem), u Łukasza 4, u Marka mamy zwrot najintymniejszy "Abba". A więc już przed Janem synoptycy pokazują, że Jezus pozostaje w wyjątkowej, dotąd niespotykanej bliskości Boga, która uzasadnia Jego roszczenia i posłannictwo (oczywiście jedność ontyczna Osób Boskich jest u Jana mocniej i wyraźniej uwypuklona).

Autor schodzi z "Everestu", jak nazywa ostatnią ewangelię, i po przyjrzeniu się listom przypisywanym Janowi i Apokalipsie zatrzymuje się na dłużej przy św. Pawle, jego teologii, zwłaszcza przy "Chrystusie Pawła". Niepotrzebnie uważa Apostoła za założyciela religii chrześcijańskiej - to już dziś w nauce niemodne - słusznie jednak wykazując jego wkład w teologię i struktury rodzącego się Kościoła. Wiadomo, że istota wiary chrześcijańskiej jest przedpawłowa: znajdujemy ją w cytowanych przez Pawła najstarszych wyznaniach wiary (np. "Jezus jest Panem") czy starochrześcijańskich hymnach (np. ten z Flp 2, 6-11; ponieważ mowa w nim o równości Jezusa z Bogiem, Vermes przeniósł go na początek II w. - i po kłopocie).

List to jest list

I jeszcze jedno: Autor zdaje się zapominać, że list to jest... list, a nie ewangelia. Stąd jego zarzut, że Paweł "nie podejmuje żadnych wysiłków, by zakotwiczyć Chrystusa w historii. (…) Wszystko, co Paweł mówi nam o przyjściu Jezusa na świat, sprowadza się do tego, że narodził się on z bezimiennej żydowskiej kobiety". Już wcześniej zarzucił Apostołowi, że "umyślnie odwrócił się plecami do postaci historycznej, Jezusa według ciała (...), wszystko, co odkryjemy, sprowadza się do stwierdzenia, że Jezus pochodził z narodu żydowskiego (…), należał do królewskiej linii Dawida", że mamy "aluzje do jego nakazów o charakterze moralnym lub liturgicznym" i stwierdzenie, że "został wydany i umarł na krzyżu, zanim powstał z martwych…". Czy to naprawdę za mało?

Tytuły Jezusa, którymi zajmował się już obszernie, wracają, gdy prof. Vermes przechodzi do Dziejów Apostolskich (nie byłby sobą, gdyby nie napisał, że zawierają "wiele manipulacji redakcyjnych"). Wewnątrz żydowskiej tradycji znajdują się Jezusowe tytuły "Sługa" i "Sprawiedliwy", natomiast tytuły "Syn Człowieczy" i "Syn Boży" ledwie są w Dziejach obecne; wielką wartość chrystologiczną mają w tej księdze tytuły "Pan" i "Chrystus-Mesjasz". Interesujące strony poświęca Autor argumentacji biblijnej zarówno u Żydów, jak i w Dziejach. O świadec-

twie tej księgi pisze, że "przekazując wrażenia, opinie i przekonania ludzi, którzy znali i słyszeli Jezusa, posiada fundamentalne znaczenie, jeśli chodzi o poszukiwanie postaci historycznej ukrytej w Nowym Testamencie". Ale zaraz stwierdza, że "Dzieje Apostolskie nie zawierają niczego, co mogłoby zostać zinterpretowane jako wskazujące na boskość Jezusa". Oczywiście Dzieje to historia (teologiczna) pierwotnego Kościoła, ale już w pierwszej katechezie Piotra słyszymy, że Jezusa "uczynił Bóg i Panem, i Mesjaszem" (2, 36). "Pan" to tytuł Boski: jako przekład greckiego terminu "Kyrios", który jest przekładem hebrajskiego "Adonaj", który z kolei zastępuje w Biblii hebrajskiej niewymawialne Imię Boże "IHWH" (o nieużywanie tego Imienia poprosiła nas ostatnio Stolica Apostolska).

To samo trzeba powiedzieć - wbrew Vermesowi - gdy chodzi o chrystologiczny tytuł "Pan" w ewangeliach synoptycznych. Kiedy Jezus nazywa się "Synem", Vermes używa wybiegu: po prostu uznaje, że nie mamy do czynienia z "oryginalnym powiedzeniem Jezusa". A przecież za oryginalnością przemawia kontekst. Pierwszy fragment: Syn nie zna dnia i godziny nadejścia Królestwa Bożego, zna je "tylko Ojciec" (Mk 13, 32; Mt 24, 36) - jak to możliwe, żeby wymyślono opinię zdającą się przemawiać za niższością Jezusa od Boga? Drugi fragment brzmi: "Ojciec dał mi wszystko, i nikt nie zna Syna, tylko Ojciec, i nikt nie zna Ojca, tylko Syn" (Mt 11, 23; por. Łk 10, 22) - Vermes sądzi, że to część hymnu wczesnochrześcijańskiego, a przecież to znaczyłoby, że Boże synostwo Jezusa poświadczone jest przed Janem, przed synoptykami, przed Pawłem, jak najwcześniej.

Chrystologia wychodzi z życia i dzieła Jezusa, Jego przepowiadania i postępowania. Pokazuje, że postępowanie i orędzie Jezusa historycznego implikuje owo ponadludzkie roszczenie, które jest tak jedyne i wręcz niewyobrażalne, iż powielkanocne wyznania wiary są li tylko próbą, by ubrać go w słowa i wiarą nań odpowiedzieć. Wiara nie zaciemnia historii, lecz wierzącemu pozwala głębiej wniknąć w misterium Jezusa, w prawdę tekstów. Wiara popaschalna nie zafałszowała orędzia Jezusa, lecz je wzbogaciła, pozwalając odkryć to, co zakryte było podczas ziemskiej wędrówki Mistrza.

Z tym więc wiąże się problem wiarygodności ewangelii. Oczywiście nie są one dziełami historycznymi czy biografiami Jezusa, mówiliśmy już o tym - to popaschalne świadec-

twa wiary, spisane w latach 70-100 po Chr. Nie ma "Jezusa historii" bez "Chrystusa wiary". Ale biblistyka odeszła już dawno od bultmannowskiej tezy, że ewangelie nie okazują zainteresowania życiem Jezusa. Przeciwnie: nie ma "Chrystusa wiary" bez "Jezusa historii". Orędzie budowane jest na wydarzeniach lub wręcz wbudowane w nie. Zresztą świadectwa nowotestamentalne właśnie na ziemskiego Jezusa wskazują, kiedy mówią o Jego nadprzyrodzonej godności i roli. Bo z ziemskiej Matki narodził się Ten, który jest "Emmanuelem", czyli "Bogiem z nami" (Mt 1, 23), co jeszcze wyraźniej stwierdza Paweł: "Albowiem tylko jeden jest (…) Pośrednik między Bogiem i ludźmi, człowiek, Chrystus Jezus" (1 Tm 2, 5). Człowiek. Dzisiaj w biblistyce jest rzeczą uznaną, że drogą nauki można dotrzeć do Jezusa historii, do najważniejszych faktów z Jego działalności, do istoty Jego nauczania, a także do świadomości Jego szczególnego posłannictwa.

Niewłaściwy grób i spiskowe wizje

Oczywiście Geza Vermes ma pełne prawo twierdzić, że Jezus miał liczne rodzeństwo (por. Mk 6, 3; Mt 13, 55-56). Ale tradycja katolicka ma oparcie także w filologii: hebrajski termin "ach", czyli dosłownie "brat", może mieć szersze znaczenie niż grecki odpowiednik "adelfos", może oznaczać także brata stryjecznego czy ciotecznego. Dlaczego "odpowiedź Jezusa jest wykrętna", kiedy pytany przez uczniów Jana Chrzciciela, czy jest Mesjaszem, cytuje im Izajasza? (Mt 11, 3 - za wcześnie było na pełne wyznanie). Nie sądzę, żeby słowa o "najmniejszym w królestwie niebieskim", który jest "większy" od Jana Chrzciciela (Mt 11, 11), Jezus odnosił do siebie; wedle ludzkiej historii nie ma większego człowieka od Jana, ale najmniejszy z chrześcijan przewyższa go jako uczestnik Królestwa, które przewraca ludzkie kryteria i daje pierwszeństwo najmniejszym, najsłabszym (por. Mt 18, 1-3). "Wydaje się jasne, że uczniowie nie żywili żadnej nadziei na zbliżające się zmartwychwstanie, sądząc z ich zachowania po aresztowaniu Jezusa - wszyscy uciekli - i z ich pierwotnego braku wiary w dzień wielkanocny" - ale czyż to całkowite zaskoczenie nie świadczy właśnie na rzecz prawdy o zmartwychwstaniu, że go sobie nie wymarzyli, nie wyśnili? (u Vermesa mamy nawet groteskowe wyjaśnienie faktu pustego grobu: "czy przypadkiem kobiety (...) nie weszły do niewłaściwego grobu?").

Dziw bierze, że u uczonego tej miary częściowo albo całkowicie nieobecne są niektóre oczywistości współczesnej biblistyki, np. charakter (gatunek literacki) ewangelii, 3 etapy ich formowania, perspektywa popaschalna, odmienne teologie ewangelistów (stąd różnice, które wzbogacają), problem synoptyczny. Gdyby o tym ostatnim pamiętał, nie formułowałby tylu śmiesznych pretensji do Mateusza, Marka czy Łukasza: że pominął, opuścił, wykreślił, wymazał, milczy, skrócił, poprawił, skorygował, ukrywał, zmanipulował...

Nigdy za dużo przypominania żydowskiego środowiska Jezusa i ewangelii; czyni to dzisiaj także biblistyka i Kościół. A przy okazji: nie powinno się Kościołowi imputować czegoś, czego nie głosi. Oto wspominając deklarację Soboru Watykańskiego II "Nostra aetate", stawia jej Vermes dwa zarzuty. Pisze, że "ogromna większość Żydów ówczesnych Jezusowi - tych, którzy żyli poza Palestyną - nigdy o nim nie słyszała, a zatem nie mogła się prawdopodobnie »domagać jego śmierci«". Przecież deklaracja soborowa stwierdza, że tej śmierci domagali się tylko "przywódcy Żydów wraz ze swymi zwolennikami". Drugi zarzut: że wedle tej deklaracji niektórych dzisiejszych Żydów można jednak oskarżać "o zbrodnie popełnione ponad dziewiętnaście wieków temu". Tymczasem mówi ona, że "tym, co wydarzyło się w czasie Jego męki, nie można obciążać ani wszystkich bez różnicy Żydów, którzy wówczas żyli, ani Żydów dzisiejszych". Nie chciałbym wypowiadać się w imieniu ewangelików, ale Autor chyba przesadza, pisząc o "rzeczy najbardziej znienawidzonej przez protestantów, kulcie świętych, a przede wszystkim »mariolatrii«, którą uznają za najgorsze odstępstwo »papiestwa«". I czy rzeczywiście "wielu chrześcijańskich biblistów nie może strawić idei otwartego konfliktu doktrynalnego w Piśmie Świętym pomiędzy dwoma apostołami Chrystusa", czyli Piotrem a Pawłem? Możemy strawić, naprawdę.

Nie brak w tym uczonym dziele wizji spiskowej (ewangeliści kombinują, Kościół manipuluje), fundamentalizmu (literalne odczytywanie tekstów), radykalnego sceptycyzmu historycznego, przechodzenia z optyki niechrześcijańskiej (która jest jego świętym prawem) do optyki antychrześcijańskiej. A także prób wtłoczenia Jezusa za wszelką cenę w tamto środowisko i zamknięcia Go w nim; aby podważyć nadzwyczajność Jego osoby i czynów? Może dlatego aż kilka podrozdziałów poświęca Vermes "charyzmatycznym świętym mężom w czasach Jezusa"? Choć równocześnie czytamy, że "jeśli Jezus jest gwiazdą, to oni są zwykłymi aktorami drugoplanowymi". I bądź tu mądry...

Uderza erudycja Vermesa, bogactwo materiału, wiele słusznych spostrzeżeń, zakorzenienie dzieła w Pierwszym Testamencie i judaizmie, świetnie rysowane tło historyczne, religijne, kulturowe, geograficzne, znajomość teologii chrześcijańskiej (zresztą był księdzem katolickim)... Dlaczego jednak zrezygnowałem z tytułu "Żyd o Jezusie"? Żeby nie rozczarować czytelnika. Mamy bardzo wiele książek o Jezusie widzianym z perspektywy żydowskiej, ale Vermes pisze po prostu jako uczony-racjonalista. Problem w tym, że wobec Niego nie wystarczy "mędrca szkiełko i oko": jak pisze Benedykt XVI w przedmowie do "Jezusa z Nazaretu", ta postać "rozsadzała wszystkie dostępne kategorie i można ją zrozumieć tylko w perspektywie tajemnicy Boga".

Dla prof. Vermesa Jezus to galilejski wędrowny nauczyciel i kaznodzieja, charyzmatyczny chasyd, człowiek uroczy i urzekający. Urzekłby pewnie i mnie, i może pozostałbym przy Nim na krótki czas, żeby się czegoś nauczyć, ale nie poszedłbym za Nim na całe życie. Uczeń rabina sam wybierał sobie mistrza i pozostawał z nim przez pewien czas. Jezus, mistrz bardzo wymagający, sam wybiera sobie ucznia, który usłyszawszy wezwanie, musi pójść na całego, cokolwiek to kosztuje, a przyłożywszy rękę do pługa, nie oglądać się wstecz (zob. Łk 9, 62). Może jednak byłoby lepiej, żeby Jezus był tylko charyzmatycznym chasydem?

Geza Vermes "Twarze Jezusa", wyd. Homini 2008

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 51-52/2008