Jezus historyczny

Zrekonstruowanie postaci historycznego Jezusa jest możliwe. Można też przezwyciężyć konflikt między teologią a historią. Interpretacja teologiczna, dopóki przyznaje, że jest interpretacją, daje się zaakceptować przez historyka.

27.03.2005

Czyta się kilka minut

 /
/

TYGODNIK POWSZECHNY: - Dlaczego spośród wielu postaci biblijnych zainteresowała Pana właśnie postać Jezusa?

GEZA VERMES: - Nie wybrałem Jezusa spośród innych. Zająłem się nim z oczywistego powodu - bo to bardzo ważna postać. Tak się zdarzyło, że najpierw przez wiele lat zajmowałem się rękopisami znad Morza Martwego (od chwili ich odkrycia). Następnie zmieniłem obiekt badań na starożytną interpretację żydowskiego Pisma. W pracy nad oboma zagadnieniami Nowy Testament musiał stać się podstawowym elementem historycznego podejścia do badanych dokumentów.

  • Wiara i źródła
  •  

Mniej więcej 40 lat temu poproszono mnie, bym opracował pełne, poprawione i uzupełnione wydanie klasycznego dzieła o żydowskiej historii - “The History of the Jewish People in the Age of Jesus Christ" Emila Schürera. Po pięciu latach pracy nad przygotowywaniem do druku pierwszego tomu powiedziałem sobie: “A teraz trochę odpocznij i spróbuj umieścić postać Jezusa z ewangelii w znacznie szerszym i głębszym kontekście - kontekście jego czasów". Próbowałem wykorzystać wszystko, czego się nauczyłem dzięki studiom nad żydowską historią, kulturą i religią I wieku, jako bazę, tło do poważniejszego, bardziej zgodnego z historią zrozumienia postaci Jezusa z Nazaretu.

- Powiedział Pan, że ów historyczny kontekst jest szerszy. Dla nas Jezus jest Osobą, której znaczenie przerasta wymiar historyczny; nie można Go zrozumieć tylko przy pomocy instrumentów używanych w badaniu historii.

- Myślę, że mylicie kolejność. Nie sposób dojść do konkluzji, że Jezus wyrastał ponad historię, bez uprzedniej próby umiejscowienia go w niej. Nie można jego opisu rozpocząć słowami “on nie należy do historii". Skąd to wiadomo? Jakie są Wasze źródła? Jeśli powiecie, że tak wierzycie, wtedy zgoda, ale na czym opiera się Wasza wiara? Na książkach, źródłach, dowodach, a one na pewno należą do historii.

Owszem: rozumiem opinię, że historia nie wystarczy do wyjaśnienia wszystkiego, ale to dopiero drugi krok. Zacząć należy od podstaw.

- Przedstawia Pan Jezusa jako wyjątkowego, charyzmatycznego nauczyciela, który był uzdrowicielem, prorokiem, ale przede wszystkim pobożnym Żydem z Galilei, zainspirowanym przez współczesnych mu przywódców religijnych. Jaki był cel Pana działania?

- Zacząłem badać historyczną osobowość Jezusa w dziełach naukowców zajmujących się Nowym Testamentem (głównie u protestantów, bo katolicy wciąż jeszcze milczeli w kwestii badań biblijnych). Hołdowali oni metodzie Rudolfa Bultmanna, który w słynnej książeczce “Jezus" stwierdzał, że ponieważ pisma Nowego Testamentu opierają się na wierze pierwszych chrześcijan, niemożliwością jest wywiedzenie z nich wartościowych informacji historycznych. Nowy Testament, a zwłaszcza Ewangelie, nie są bowiem źródłami historycznymi czy bezstronnym, kronikarskim zapisem tego, co się wydarzyło. Miały służyć szczególnego rodzaju lekturze, pisano je z konkretnych powodów, kierując się określonymi przeświadczeniami.

Wystąpiłem wówczas z rewolucyjnym twierdzeniem, że zrekonstruowanie postaci historycznego Jezusa jest możliwe. Dziś brzmi to nieco staroświecko, ponieważ sytuacja diametralnie się zmieniła: ukazały się kolejne książki o historycznym Jezusie, wydawane głównie w Oksfordzie. Trzy z nich opublikowano w latach 1973-85 - “Jesus the Jew" mojego autorstwa (1973), “Jesus and the Constraints of History" Anthony’ego Harveya (1983) i “Jesus and Judaism" E. P. Sandersa (1985). Od tego czasu lista książek, których tematem jest historyczność Jezusa, znacznie się wydłużyła. Nie twierdzę, że stało się tak tylko dzięki “Jesus the Jew"; ta książka pojawiła się we właściwym momencie, gdy klimat był już brzemienny w podobne idee, a sytuacja gotowa na zmianę.

  • Literatura i historia
  •  

- W wielu przypadkach nie jest łatwo wyznaczyć granicę między literaturą a historią w Biblii.

- Historia jest literaturą. Historia-nauka opiera się na piśmiennictwie. Ale jest wielka różnica między dziełem historycznym, które ma przedstawiać określone wydarzenia lub idee czy opisywać, jak idee wpływały na wydarzenia, a czymś, czego głównym zadaniem jest zawrzeć przesłanie w historycznych ramach.

Moja “rewolucja" polegała na stwierdzeniu, że Ewangelie - które tradycyjnie postrzegano jako źródło doktryny oraz przesłanie kierowane do nas przez ich autorów i resztę apostołów - są formami biograficznymi przedstawiającymi życie Jezusa i jego nauczanie.

- Czy tak jest w przypadku Ewangelii św. Jana? Według Pana nie jest ona dobrym źródłem historycznym.

- Ewangelia św. Jana zawiera pewną ilość niezwykle cennych tradycji, ale gdyby uznać konstrukcję Janowego opisu życia Jezusa za prawdziwą, wówczas trzy pozostałe Ewangelie byłyby błędne.

- Błędne w sensie historycznym.

- Kwestia sprowadza się do zasadniczej wątpliwości: jeśli publiczne życie Jezusa trwało dwa-trzy lata, jak twierdzi Jan, i jeśli przyjmiemy pogląd wciąż wyznawany przez większość naukowców, że jego Ewangelia powstała jako ostatnia, wówczas będzie nam niezwykle trudno wyjaśnić, dlaczego wcześniejsze Ewangelie ograniczają tę samą historię do roku lub nawet krótszego okresu. O wiele łatwiej wytłumaczyć, dlaczego Jan wydłużył ten okres - by móc zrelacjonować wszystkie długie przemowy Jezusa, całe jego nauczanie. Moim zdaniem wcześniejsze Ewangelie pozostają bliższe ogólnym historycznym ramom niż tekst Jana. Dla mnie jest oczywiste - tak bardzo, że nie potrafię zrozumieć tych, którzy widzą to inaczej - iż Jan nie przedstawia Jezusa takiego, jakim był on w rzeczywistości. Raczej opisuje kogoś, kto jest rezultatem religijnych rozmyślań i rozwoju myśli dwóch późniejszych pokoleń.

Na przykład: jedną z najważniejszych części nauczania Ewangelii synoptycznych jest to, że Jezus głosił nadejście Królestwa Bożego. Co znajdujemy o tym u Jana? Świat - pokazany w rozmowie z Nikodemem - jest już całkowicie uduchowiony i przekształcony w stosunku do treści ewangelii synoptycznych. W Ewangeliach synoptycznych Jezus jest głównie uzdrowicielem, egzorcystą, duchowym nauczycielem. Ta wizja jest u Jana niemal całkowicie nieobecna - nie pasuje do wizerunku Jezusa jako kogoś znacznie większego.

Nie twierdzę oczywiście, że Ewangelie synoptyczne dają obraz nietknięty przez religijne spekulacje. Niemniej praca historyka starożytności polega na próbie wywiedzenia wiedzy historycznej ze źródeł niekoniecznie ściśle historycznych.

- Może przyczyną rozbieżności jest historyczny kontekst, w jakim powstała Ewangelia św. Jana?

- Oczywiście, jest on zupełnie inny. W tamtym czasie nastąpił już rozłam między światem Żydów - takich, jak rozumiał ich Jan - i światem Jezusa. W Ewangeliach synoptycznych Jezus jest wciąż częścią tego pierwszego; Ewangelia Jana była pisana pod silnym wpływem hellenistycznych spekulacji, obcych Jezusowi. Adresatem Jana jest wyłącznie nie-żydowski odbiorca. Najzwyklejsze żydowskie terminy - jak rabbi czy mesjasz - zostają przełożone na grekę. Jan nie oczekuje od swego czytelnika rozumienia słowa “rabbi", podczas gdy u synoptyków obecność elementów języka aramejskiego jest oczywista, zwłaszcza u Marka.

  • Teologia i fakty
  •  

- Ale wpływy greckie można też znaleźć u Łukasza, np. w opisie narodzenia Jezusa w Betlejem.

- Łukasz zasadniczo przejmuje konstrukcję Ewangelii od Marka. Dodaje do tego cytaty ze zbioru wypowiedzi Jezusa, których nie ma u Marka. Łukasz pisze dla nie-Żydów, ale próbuje zachować żydowskie ramy czasów Jezusa, podczas gdy Jan tego nie robi.

- Pierwsza część Ewangelii Łukasza jest bardzo istotna dla naszej dyskusji. Zawiera ona bardzo wyraźne historyczne dane, a obok nich - literaturę.

- Czy mowa jest o tym, co nazywamy Ewangelią dzieciństwa? Pierwsze dwa rozdziały Łukasza są historycznie całkowicie nierealne. Pisząc je, Łukasz chciał udowodnić na podstawie wydarzeń z przeszłości, że Jezus był Mesjaszem.

Interesujące jest to, że w Ewangelii, która powstała najwcześniej (u Marka), nie ma ewangelii dzieciństwa. Jest ona późniejszym dodatkiem do podstawowej tradycji, próbą nadania jej sensu, pokazania, jak finał wiąże się z początkiem.

- Jakie więc znajduje Pan fakty historyczne lub tradycje nie będące literaturą w Ewangeliach dzieciństwa?

- Tylko jedna informacja jest historycznie umocowana: że Jezus urodził się za życia króla Heroda Wielkiego.

Weźmy św. Mateusza. Rozpoczyna swoją Ewangelię jak Marek i Łukasz: od spotkania Jezusa z Janem Chrzcicielem. U Marka wydarzenie to stanowi początek, Mateusz zaś czuje, że byłoby interesujące podążyć za biblijną ideą opisania całej historii bohatera. Najlepszym wzorcem jest tu oczywiście historia Mojżesza. U Mateusza mamy więc napisany na nowo fragment o dzieciństwie Mojżesza: o tym, jak mimo przeszkód umknął przed dekretem faraona nakazującym zabicie Żydów. Mateusz opowiada tę historię, a później, proszę mi wybaczyć, zmyśla historię mędrców oraz prześladowania dzieci w Betlejem przez Heroda Wielkiego - by pozwolić Jezusowi, na wzór Mojżesza, uciec do Egiptu i wrócić stamtąd jako mesjańskiemu nauczycielowi nowej nauki.

To wspaniała historyczno-literacko-teologiczna kombinacja, ale mówiąca zupełnie co innego niż np. tekst Łukasza. Według tego ostatniego Józef i Maria pozostali w Betlejem, nikt ich nie gnębił, nie było prześladowania, zagrożenia, ucieczki do Egiptu. Jeśli jedna z tych historii jest prawdziwa, wtedy druga - nie...

- Może Łukasz przedstawia po prostu inne zdarzenia, o innym znaczeniu.

- Zgadzam się. Ale twierdzę, że przekazów Mateusza i Łukasza nie można uznać za do końca prawdziwe. A jeśli tak, to co się naprawdę wydarzyło? Oni tego nie wiedzą. Jedyne, o czym mają niejasne pojęcie, to fakt, że wszystko zdarzyło się w czasie panowania Heroda Wielkiego.

W Ewangelii Łukasza pojawia się informacja o spisie ludności. Wiemy dziś, że to błąd: za panowania Heroda nie przeprowadzano takiego spisu. Owszem, miał on miejsce, ale 10 lat po śmierci Heroda. Łukasz antydatuje go i łączy z narodzinami Jezusa - z historycznego punktu widzenia jego wersja jest więc nie do przyjęcia.

  • Flawiusz i Bultmann
  •  

- Pisanie o historii musi uwzględniać kontekst polityczny: sam Pan napisał wiele tekstów o sporach między palestyńskimi i żydowskimi historykami. Czy król Dawid istniał naprawdę, był postacią historyczną?

- W ostatnich 20 latach wiele o tym dyskutowano, stawiano także pytanie, czy naprawdę zdarzył się exodus? Może tak, może nie. Z pewnością jest mało prawdopodobne, by - jak podaje Stary Testament - 600 tysięcy ludzi spędziło 40 lat na wędrówce. Jeśli doszło rzeczywiście do exodusu, to na skalę bardziej ograniczoną. Jeśli miał miejsce podbój ziemi Kanaan, to był on stopniowy, nie przypominał na pewno wielkiej kampanii kierowanej przez Jozuego i niszczącej Jerycho, które zresztą znajdowało się już wtedy w ruinie.

Wiemy, że spory procent tzw. historii ma słabe osadzenie w rzeczywistości. Ale o historycznym kontekście życia Jezusa wiadomo całkiem sporo. Największą wartość ma tu dzieło Józefa Flawiusza, które daje nam o wiele bardziej szczegółowy, prawdziwszy i wiarygodniejszy opis czasów Jezusa niż dzieła Nowego Testamentu czy inne z tego okresu. Fergus Millar, jeden z czołowych współczesnych historyków starożytnego Rzymu, zaryzykował opinię, że “Dawne dzieje Izraela" Flawiusza to prawdopodobnie najważniejsza księga napisana w Imperium Rzymskim. Dzięki niej badanie historyczności Jezusa jest łatwiejsze niż badanie historyczności Dawida, Mojżesza czy jakiejkolwiek postaci ze Starego Testamentu.

W Nowym Testamencie pojawia się oczywiście autor wiarygodny - św. Paweł. Ale w tym przypadku napotykamy na inny problem. Jego życiorys podawany w Dziejach Apostolskich często różni się od wersji przedstawianej przez samego Pawła. Komu wierzyć? Łukaszowi czy Pawłowi?

- W badaniach nad historią Dawida pomocna może być archeologia. Przypadek Jezusa, którego opisuje Pan jako charyzmatyka wędrującego po terytorium Palestyny, jest całkiem inny - nie będziemy mieli archeologicznych dowodów.

- To prawda. W swojej pracy starałem się sięgać po nowe metody. Chciałem zbadać obraz Jezusa, który pojawia się w Ewangeliach, i porównać go ze szczupłym co prawda i nie pierwszej jakości zasobem danych o postaciach podobnych: prorokach, mistykach tamtego czasu. Sądzę, że jedno z drugim się uzupełnia, nawzajem oświetla. Chciałem pokazać, że można patrzeć na Jezusa w sposób, który pasuje do kontekstu, zgadza się z informacjami o Galilei z I wieku i który, przynajmniej dla mnie, ma sens.

Na moją perspektywę można nałożyć interpretację teologiczną - która dopóki przyznaje, że jest interpretacją, daje się zaakceptować przez historyka. Problem powstaje, gdy te dwa poziomy - historii i interpretacji - tak się przenikają, że interpretacja teologiczna bierze górę.

- Czy nie jest tak, że na końcu dochodzimy do poglądu Bultmanna: mamy literaturę i coś, co można nazwać "historią literatury"?

- Bultmann był wspaniałym badaczem, ale w kilku kwestiach się mylił. Dla niego historia nie miała znaczenia. Wiele razy spotkałem ludzi, którzy byli jednocześnie chrześcijanami i historykami. Szli własną drogą, aż docierali do punktu, w którym zdawali sobie sprawę, że jeśli będą nadal nią kroczyć, dojdą do miejsca, w którym jako chrześcijanie nie chcieliby się znaleźć. W pewnym momencie dochodzi do konfliktu między poważnym badaniem historycznym a teologią. Ten konflikt da się przezwyciężyć: gdy przyznamy, że na jedną kwestię można patrzeć na dwa różne sposoby, historyczny i teologiczny, i że obydwa punkty widzenia są cenne. Przekonywał o tym Georg Vass SJ, węgiersko-austriacki jezuita, następca Karla Rahnera w Innsbrucku, który miał odwagę pisać o istnieniu podwójnej - historycznej i teologicznej - prawdy.

  • Paweł i Kościół
  •  

- Czytając Pańskie książki ma się wrażenie, że chrześcijaństwo wiąże się bardziej z postacią św. Pawła niż Jezusa Chrystusa...

- Dla mnie to uczciwe postawienie sprawy. Bo jeśli dobrze rozumiem Jezusa, jego głównym zamiarem było obwieścić rychłe nadejście Królestwa Bożego. Jezus nie przewidywał tak długiego okresu dzielącego jego czasy i koniec świata, nie przewidywał potrzeby długotrwałego istnienia Kościoła: ten powstał, gdy wyznawcy zrozumieli, że Królestwo Boże nie nadejdzie za ich życia. Jeszcze mieszkańcy Tesalonik spodziewali się, że są u progu powrotu Chrystusa. Stopniowo ta nadzieja przekształcała się w inne oczekiwania. Z identycznym procesem mamy do czynienia w przypadku rękopisów znad Morza Martwego: ludzie oczekiwali końca świata, a gdy nie przyszedł, próbowali wyjaśnić sens odłożenia w czasie tego wydarzenia.

W Drugim Liście św. Piotra pojawia się stwierdzenie, że ludzie zaczynają powątpiewać w ideę końca czasów. Odpowiedź Piotra brzmi: to dar dany wam przez Boga, dzięki temu macie więcej czasu na nawrócenie. Jednak nadejście końca świata coraz bardziej się oddala. Do tego stopnia, że choć sądzę, iż dzisiejsi chrześcijanie nadal czekają na paruzję, jest ona czymś tak odległym, że nie wpływa na ich życie. W drugiej połowie XX wieku była chwila, gdy strach przed konfliktem nuklearnym sprawiał, że ludzie mogli poczuć to samo, co współcześni św. Pawła. Ale ta analogia znikła wraz z rozpadem ZSRR.

Odpowiadając na pytanie: sądzę, że bez św. Pawła nie istniałby dziś Kościół. To geniusz Pawła kazał mu nie tylko przekazywać Dobrą Nowinę, ale organizować społeczność, która mogłaby przetrwać następne wieki. Jeśli istniały wspólnoty chrześcijan założone w tym samym czasie bez wpływu Pawła, to przestały istnieć.

- Zwykło się mówić, że Paweł zaczął od tworzenia charyzmatycznych społeczności, ale bez solidnych podstaw.

- Ta charyzmatyczna społeczność była spadkiem po Jezusie, ale Paweł był raczej ostrożny. Lubił pewne formy charyzmatu, nie lubił innych. Nie chciał, by ludzie mówili językami - chyba że znalazłby się ktoś, kto wyjaśniłby, o czym mówią. Dla niego bardziej pouczające były proroctwa. Tym, czego chciał Paweł, była kontrola. Dlatego ustanawiał wspólnoty, które działały już za jego życia. Oczywiście był najważniejszym autorytetem, ale powstawały struktury, mianowani byli biskupi, organizacja troszczyła się o ubogich i wdowy, odbywały się spotkania, zbiorowe posiłki naśladujące Ostatnią Wieczerzę.

- Ale czy to wszystko należy wiązać już z osobą św. Pawła? Biskupów i struktury łatwiej znaleźć w listach przypisywanych jego uczniom i kontynuatorom jego dzieła.

- Dla mnie Paweł jest początkiem. Nie pozostawiał chrześcijan mówiąc im jedynie: “zostałeś ochrzczony, otrzymałeś Ducha Świętego, teraz troszcz się o siebie". Uważał, że powinno się ich wspierać. Stopniowo ta działalność była coraz lepiej zorganizowana.

- Co w takim razie z Jezusem? Chciał odwrócić się od ludzi czy też stworzyć wspólnotę?

- Jeśli mam rację, Jezus spodziewał się, że Królestwo Boże wedrze się do świata za jego życia. W związku z tym interesowali go tylko jego bezpośredni uczniowie; nie zrobił nic, by stworzyć jakąś szerszą sieć. Swoją naukę kierował do Żydów, zbłąkanych owiec Domu Izraela. Kilka razy przekroczył granice Palestyny, ale na krótko i nigdy z zamiarem założenia wspólnoty w nie-żydowskim świecie.

W “The Authentic Gospel of Jesus" zadaję pytanie: jak to możliwe, że tak wielki religijny geniusz miał tak wąski horyzont i wykluczał z uczestnictwa w religijnej prawdzie ludzi spoza świata żydowskiego? Najlepszym dla mnie wyjaśnieniem jest myśl, że taka była jego misja, a resztę pozostawiał Bogu i Królestwu Bożemu, które nastanie niedługo. W czasie Ostatniej Wieczerzy Jezus ślubuje nie dotykać wina aż do chwili nadejścia Królestwa. Jeśli naprawdę wierzył, że ma przed sobą jeszcze kilka godzin życia, to jakie znaczenie miał ów ślub?

- Podobnie myślał Jan Hus, czeski teolog spalony na soborze w Konstancji. Był tak pewien rychłego nadejścia Królestwa, że twierdził, iż nie ma czasu na przebudowę Kościoła: dokona jej sam Chrystus, gdy przyjdzie. Hus spodziewał się męczeństwa. Czy Jezus, Pana zdaniem, przygotowywał się na rychłe męczeństwo i wiązał je z nadejściem Boga?

- Ale czy spodziewając się rychłego męczeństwa, ślubowalibyście niepicie wina do czasu nadejścia Królestwa Bożego?

- Próbujemy zrozumieć, jakie mogły być historyczne powody ku takim przypuszczeniom: że Królestwo Boże przyjdzie za chwilę.

- To wisiało w powietrzu, Jezus nie był jedynym, który miał takie przeczucia. Autorzy rękopisów znad Morza Martwego również są przekonani, że koniec dni jest bliski. Na pewno istotny był kontekst polityczny. Niepewność towarzysząca Żydom była wówczas tak wielka, że wszyscy spodziewali się kataklizmu. Niektórym przyświecały cele polityczne - ci próbowali zaprowadzić Królestwo Boże przy pomocy miecza, innym bliższe były idee duchowe, religijne.

- A co historyk może powiedzieć o fakcie Zmartwychwstania?

- Nic. To coś, czego nie można sprawdzić. Historykowi pozostaje tylko zbadanie źródeł, na których takie przekonanie się opiera. Ale to zostało już zrobione.

---ramka 348673|strona|1---

Rozmowa odbyła się 14 lutego w redakcji “Tygodnika Powszechnego". Z profesorem Gezą Vermesem rozmawiali ks. prof. Grzegorz Ryś, o. Piotr Włodyga OSB, Mateusz Flak i Marek Zając.

Przekład i opracowanie MF.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 13/2005