Z wyspy pomylonej

Nie pozbywajcie się nas. Jesteśmy pożyteczni - apelują chorzy na schizofrenię.

07.09.2010

Czyta się kilka minut

Cztery wieki temu po Renie przemieszczały się osobliwe statki. Ich pasażerami byli obłąkani. Zdrowi podrzucali szaleńców w odległe miejsca.

Wizja

Czterysta lat później Katarzyna Wińska, lingwistka ze słabością do ekscentrycznych znajomości, mieszka w starej śródmiejskiej kamienicy w Warszawie. Kamienica sąsiaduje ze szpitalem. Nieosłonięte okna ukazują nieosłoniętych chorych: całodobowe reality show dla zdrowych (co dla tej historii ma znaczenie symboliczne).

W kamienicy na ogół wszyscy się znają: dzień dobry, dzień dobry. W oficynie dozorcostwa trwa nieprzerwany monitoring zachowań lokatorów - rejestrują je ukryte kamery: reality show dla funkcjonariuszy. Ich szczególne zainteresowanie budzi fizyk nuklearny z drugiego piętra, odludek. Niegdyś w jego życiu mieściła się szczytna idea; dla dobra ludzkości wraz z innymi konstruował bombę atomową w tajnym ośrodku w Los Alamos. Później, gdy bomba uderzyła w ludzi, idea go opuściła. Kamery dokumentują każdy ruch opuszczonego przez ideę fizyka, a także wyrzucane przez niego śmieci, furę porozrzucanych książek, odpadów po jedzeniu między strzępami gazet. Widać fizyka piszącego listy. Przestrzega w nich przed zgubnym wpływem nieopanowanego postępu techniki.

Fizyk (a może i kamery?) - to wytwór wyobraźni Wińskiej, wizja.

Kilka lat później światowej sławy fizyk Józef Rotblat, również były członek zespołu z Los Alamos, pierwszy naukowiec uhonorowany pokojową Nagrodą Nobla po tym, jak został aktywistą organizacji antynuklearnej, w przemówieniu do sztokholmskiego audytorium użyje tych samych słów co fikcyjny fizyk ze śródmiejskiej kamienicy: o rozszczepieniu idei i praktyki. - Urzeczywistnienie wizji przydarza się zdrowym i chorym - przekonuje Wińska. - Ku wizjom popycha intuicja, potrzeba nasłuchiwania.

Na lingwistyce stosowanej uczyła się pięciu języków naraz, poddając się zabawie słowem, która pozwala zakraść się w rejony na słowa nieprzetłumaczalne.

Intuicja każe jej więc przyjrzeć się skutkom konfrontacji inności ze stadem. Niewysłowionego z dosłownym. - Wariat, czub, świr - szemrzą lokatorzy o fizyku jądrowym - nie chce działać w komitecie blokowym. A właściwie dlaczego nas unika? Pewnie terrorysta! - Strach przed innością zawiązuje koalicję mieszkańców z inwigilującym ich dozorcostwem. Nie ma przed nią ucieczki.

Zaszczuty fizyk trafia do szpitala dla psychicznie chorych. Świat społecznej normy stosuje tu bardziej wyrafinowane metody przeciągania na swoją stronę: fizyk zostaje poddany terapii przez teatr. W jego mózgu przemykają sceny z prób "Kuszenia świętego Antoniego" według Flauberta, mieszają się ze wspomnieniem odległego w czasie dnia 18. urodzin: tłum sprowadzonych przez rodziców gości, widok zabieranego fortepianu (bo fortepian sprzyja izolacji, lepsza będzie gitara lub trąbka). Św. Antoni walczący z rozpasanymi potworami ze świata iluzji i tamten chłopiec przymuszony do stadnej celebracji swej rocznicy - rozdwojenie obrazu. Udręka nieprzynależności do żadnego. W tym studium szaleństwa według Wińskiej nie ma miejsca na happy end. Nie ma powrotu do społeczności: normalni wykluczają fizyka z listy lokatorów. Będzie pędził żywot na pustkowiu, w jakiejś chacie bez wody i prądu. "Solo - Extra Reality Show" - nadaje Wińska tytuł swej sztuce. Jest końcówka lat 90.

Spotkanie

Najpierw zamierza obsadzić ją profesjonalnym aktorami, ale łapie się na niekonsekwencji: czy choroba przefiltrowana przez mózg zdrowego odsłoni prawdziwe oblicze? Wińska: - Chciałam dowiedzieć się czegoś więcej, dotrzeć do tych pokładów świadomości, które są przed nami zakryte.

Cztery wieki po tym, jak zdrowi wysyłali chorych w odległe miejsca, Wińska odbywa podróż poszukiwawczą do miejsc ich osiedlenia. W ośrodku dziennym na Grottgera, który działa przy Warszawskim Instytucie Psychiatrii i Neurologii, mówi do chorych na schizofrenię: - Chcę zrobić z wami teatr.

Naprzeciw niej stoi Mariola, której ukazuje się Matka Boska na spódnicy, Zyzio, co jest Leninem, Piotr muzyk, co gra na instrumencie dęto-klawiszowym zwanym melodią, a chciałby zostać ciotką klozetową, Maciej erudyta, co wie wszystko, a nawet jeszcze więcej, Tadeusz zwany kolporterem, bo z własnej woli rozprowadza ulotki o najważniejszych imprezach w mieście, Janusz, w którym siedzi idealista, oraz Wojtek.

Wińska, pewnie przez słabość do ekscentrycznych znajomości, pojmuje w jednej chwili: tu nie ma żartów, tu nie można oszukać, wcisnąć kit, nie nabiorą się. Test zaliczyła: uwierzyli.

Na pierwszej próbie każdemu wręcza kopię "Solo-Extra Reality Show", utwór, myślała, skończony. Prosi, żeby zaczęli czytać. A tu dzieje się coś nieprzewidywalnego, bo oni, zamiast grzecznie przedzierać się przez tekst, zaczynają wrzucać do niego swoje trzy grosze i nagle rusza lawina skojarzeń, wtrąceń, komentarzy, z każdą chwilą toczy się z coraz większą siłą, rozbija zastaną konstrukcję.

- Taką mi dali lekcję pokory - na to wspomnienie Katarzyna Wińska uśmiecha się. Z tej lekcji wyciąga frapujący wniosek: to aktorzy bez osłony; nie kombinują, jaką nadać roli pozę, styl, jak ją zinterpretować. To interpretacja a vista, spontaniczna i obojętna na to, kto tekst napisał i jakie miał przesłanie, byleby tylko zaintrygował.

Wtedy, po pierwszej próbie z "Solo...", postanawia to odkrycie wykorzystać w twórczy sposób: wkomponować reakcje aktorów w treść sztuki, podążyć za ich tempem. Ale pojawia się problem: nie ma pewności, czy wszyscy aktorzy przyjdą na przedstawienie (są w różnych stadiach choroby), spektakle by się rwały. Znajduje rozwiązanie: tekst czytany podczas prób wraz z nagranymi komentarzami będzie puszczany z głośników. Aktorzy wyposażeni w rekwizyty na żywo wykonają do niego pantomimę. Na ścianie pojawia się obraz: animacja.

W Teatrze Opera Buffa, który wymyśliła Wińska, nie ma barier narzuconych przez scenariusz. Ale też tych, które mogłyby narzucić cele terapeutyczne. Tu chodzi o efekt artystyczny.

Aktor Janusz, w którym siedzi idealista, potwierdza: - W naszych relacjach od początku nie było pobłażania, żadnej konfidencji litującej się mamusi.

Kiedy po trzech miesiącach prób odbywa się premiera, środowisko jest w konfuzji: jak to zakwalifikować? Niemieccy organizatorzy festiwalu "Szaleństwo i Sztuka" nazwą to "eksperymentalnym projektem otwartym". Na stronie internetowej Instytutu Teatralnego "Operę Buffa" umieszczono w kategorii: "nierepertuarowe, inne".

Odchylenie

- "Varius" to nic innego jak "inny" właśnie - zwraca uwagę aktor Janusz, w którym siedzi idealista. Ma około sześćdziesiątki, brodę, wąsy: - U nas jest takie wyobrażenie wariata, że lata z siekierą i gada od rzeczy. Przy schizofrenii tak nie jest. To nie tyle choroba, co rodzaj odchylenia od normy. My przemykamy obok niej, to czasem jest jak omsknięcie.

Janusz nie potrafiłby wskazać momentu, kiedy po raz pierwszy minął się z normą. Gdyby chcieć ten proces zilustrować, wyszłaby krzywa wznosząca. Norma mówi np.: niekompetencja i chamstwo są składową życia, pogódź się z tym, bądź realistą. A głowa Janusza: nie ma na to zgody, bo jak ktoś jest niekompetentny, to przynajmniej nie powinien być chamski. Na szczycie krzywej wznoszącej jest ból, który rodzi się ze zderzenia realizmu z idealizmem; ból taki, jakbyś sypał sól na żywą ranę.

Na co dzień gra rolę realisty na scenie świata społecznej normy. Na scenie teatru chorych na schizofrenię jest sobą: idealistą. - Tu nie ma żadnej gry, udawania. Człowiek odreagowuje świat normy - mówi.

- W życiu nikt nigdy nie jest sobą - uzupełnia Maciej erudyta - tylko przechodzi z jednej maski w drugą. Marek Twain powiedział, że każdy jest wariatem, dopóki jego idea nie zatriumfuje. W tym teatrze triumfuje: zdejmujemy maski.

To jedno z największych zdumień Katarzyny Wińskiej: ich trzeźwy osąd sytuacji, bezbłędne diagnozowanie, samoświadomość: tak, jestem wariatem. "Ty wariacie" - mówią do siebie pieszczotliwie. - Lepiej być szaleńcem niż przeciętnym zjadaczem chleba - zauważa Piotr muzyk. Ale "ty schizofreniku" nigdy się do siebie nie zwrócą.

Świat społecznej normy nie znalazł innego określenia na wszelkie sytuacje, w których to, co człowiek mówi, rozmija się z tym, co robi. Przeniósł na schizofrenię grzech obłudy zdrowych - nie chcą brać udziału w tym oszustwie, obrażają się. Samoświadomość każe postrzegać chorobę z dystansu, wprowadza element bufonady, humoru. - Schizofrenia to rozszczepienie jaźni, po polsku tłumacząc - rzuca raptem Zyzio, co jest Leninem. - A ile ciebie jest? - pyta Piotr muzyk. - Ja jestem jeden. - No coś ty!

Śmieją się. Często się śmieją.

- Oni nie są niepełnosprawni umysłowo - mówi Katarzyna Wińska. - Raczej zbyt sprawni.

To odkrycie rozbudza ciekawość: gdzie są granice szaleństwa i normalności? Cztery wieki po tym, jak chorych podrzucano w odległe miejsca, Wińska podejmuje próbę ich zatrzymania: wpada na pomysł kolejnej sztuki. Oto jesteśmy w dyskotece Hôtel Dieu (w XVIII w., w Paryżu, w budynku o tej nazwie mieścił się ośrodek odosobnienia dla obłąkanych). Noc przed wypłynięciem Statku Szaleńców. Pasażerowie powoli gromadzą się przy stolikach. Wśród nich niejaki K. To Franz Kafka, którego wyznania z "Dzienników" Wińska wplecie w treść dramatu, pozbawioną fabuły, wypełnioną skojarzeniami aktorów, ich snami. - Bo w życiu też nie ma fabuły. Nikt nic nie opowiada o życiu - zauważa Piotr muzyk. W życiu nie ma pewności, co jest materią, a co jej zaprzeczeniem. "Wszystko jest urojeniem, rodzina, biuro, przyjaciele, ulica, wszystko urojeniem dalszym lub bliższym, nawet kobieta" - wtrąca się Kafka, takim samym urojeniem jak fortepian Weinbacha, symbol tęsknoty jednej z pasażerek za utraconym domem, urojeniem tak samo wiarygodnym jak rzucone przez innego pasażera pytanie: "Kim jestem, kiedy słyszę głosy? Spotykam innych ludzi? Co myślałem kiedyś o tym, kim jestem?". I jak jego bezradna konkluzja: "Nie wiem".

Po obejrzeniu "Odysei Weinbacha" recenzentka Nora Barodziej napisała: "Ze względu na afabularną, chaotyczną strukturę tekstu, zaciera się granica, za którą możemy wskazać kogoś palcem: wariat. Zostajemy wciągnięci w świat bardzo nam odległy, a dziwnie zrozumiały".

Tak to przez swoją skłonność do ekscentrycznych znajomości Katarzyna Wińska dowiodła słuszności maksymy Michela Foucaulta: "Szaleństwo zabiera wszystkich bez różnicy na swój obłędny statek i czyni z nich współuczestników powszechnej jakowejś odysei".

Oswajanie

Kiedyś Mariola, blondynka o okrągłych przejrzystych oczach, w czasie próby zaczyna płakać. - Przepraszam, że się rozpłakałam, ale miałam dylematy natury religijnej - powiada. Od tamtej pory często płacze. Tu nikt jej w tym nie przeszkadza.

Wińska mówi, że to jak poznawanie ginącego plemienia, bo medycyna tak idzie do przodu, że któregoś dnia znajdzie sposób na takie ich wyciszenie, żeby już nam nie przeszkadzali. Śpieszy się. Raz przytaszczyła na próbę dzieła Kierkegaarda, myśliciela świadomego swego szaleństwa. Każdy czytał na głos, co sam wybrał. Janusz taki fragment: "Pociąg do samotności oznacza u człowieka, że duch w nim istnieje (...) często bzdurzący nie-ludzie nie czują pociągu do samotności (...) uważają ją za karę dla zbrodniarzy" - bo świat społecznej normy potrzeby samotności nie rozumie. Rozgadali się. Tadeusz kolporter o tym, że buddyjscy mnisi medytują w samotności. Piotr muzyk o tym, że czasem samotność jest insynuowana przez otoczenie: - Ilość moich kontaktów towarzyskich nie była zbyt duża. Mówili mi, że ze mnie samotnik.

Oni prawa do samotności bronią. W samotności rozstrzyga się najważniejsze: objawienia, olśnienia, doświadczane na początku choroby odkrycia życiowego celu i związanego z nim posłannictwa, dające poczucie bezpieczeństwa poza światem społecznej normy, tak jak Zyziowi, co jest Leninem, jak Lenin wygląda i bardzo wodza rewolucji lubi: rozdaje jego (swoje) autografy.

Aktor Wojtek wybrał z Kierkegaarda fragment o lęku: "Lęk to określenie marznącego ducha (...) Budzi się różnica ustanowiona między mną samym a moim innym, we śnie jest ona zawieszona. Im większy lęk, tym głębsza kultura". I znowu się rozgadali, bo w świecie normy lęk nazywa się słabością. Maciej erudyta: - Ciekawe ujęcie, marznący duch sugeruje rozdwojenie jaźni pod wpływem lęku, który na jawie się uzewnętrznia, natomiast we śnie te dwie jaźnie zbierają się do kupy i dają mi wytchnienie.

Z czytania Kierkegaarda powstała sztuka "Albo-albo; Piccolo Teatro Della Grande Paranoja" - zapis dramatu oswajania choroby, jej autoironicznego, racjonalnego okiełznywania. Mariola twierdzi, że na spódnicy ukazuje się jej Matka Boska. - Trzeba przebrać się za Matkę Boską, przyjść do niej w nocy i powiedzieć: "Mariolko, ja nigdy nie schodzę do nikogo na ziemię, ten jeden raz zrobiłam wyjątek, żeby ci oznajmić, że ja jestem w niebie, a ty na spódnicy widzisz diabła" - radzi Tadeusz kolekcjoner. - Znam człowieka, który mówi, że jest rybą - wtrąca Piotr muzyk. A Mariola na to: - Wystarczy zaprowadzić go nad wodę, zanurzyć z głową na jedno "Ojcze nasz" i od razu się przekona, że nie ma skrzeli.

- W tej chorobie nie bardzo można liczyć na pomoc. Sam musisz być dla siebie psychologiem - tłumaczy Janusz, w którym - gdy to mówi - bierze górę realista. - Niesiesz w środku samotność długodystansowca.

Przenikanie

Kiedy wystawiali "Wieczny wypoczynek" - satyrę na pracoholizm świata społecznej normy, Piotr muzyk wyznał, dlaczego chciałby zostać ciotką klozetową: - Bo jak ktoś wykonuje pracę fizyczną, to wszyscy są tacy mili, uprzejmi, a jak artystyczną, to mówią, że to jakieś fiu-bździu. Uważają, że to nie praca. Jak zostanę ciotką klozetową, dadzą mi święty spokój.

Racjonalizacja choroby wyostrza zmysł oceny zdrowych. Z tej perspektywy to ci ostatni okazują się chorzy. Zdrowie przenika choroba, fikcja - rzeczywistość, absurd - prawdę.

- W kulturze przednaukowej, gdy rzeczywistość objaśniał mit ze swym groteskowym światem przyrody, a prawa w jego obrębie regulowały związki ludzi, duchów i zwierząt, obłąkani mieli lepiej - zauważa Katarzyna Wińska. - Szaleństwo zyskiwało status normalności. Współczesność o tym zapomniała.

Janusz, w którym - gdy to mówi - bierze górę idealista, jest przekonany, że przyjdzie czas, kiedy nie będzie już stygmatyzacji zachowań, które odbiegają od społecznej normy. Zanim to nastąpi, Wińska decyduje się na kolejny prowokacyjny eksperyment. Wystawia "Wyspę Pomyloną" (od naprawdę istniejącej Deception Island na Antarktydzie) - apokryf na podstawie powieści "Wyspa Pingwinów" Anatola France’a. Do tekstu włącza absurdalne doniesienia ze współczesnych gazet: "Argentyńscy naukowcy postanowili zbadać, jaki jest wpływ krów na globalne ocieplenie. Przyczepione do krasul balony będą zbierały ich naturalne gazy". "27-letni Nowozelandczyk zatrzymany przez policję po tym, jak zaatakował 15-letniego chłopca jeżem". Obwieszcza zdrowym: patrzcie, sami jesteście z Wyspy Pomylonej. Aktorzy komentują legendę z powieści France’a o tym, jak ludzie chrzcili foki i pingwiny, "by były godne Pana". Komentarze nieoczekiwanie odsłaniają jeszcze jeden rewir chorej duszy: ten, który odpowiada za relacje człowiek-zwierzę. Aktor Wojtek: - Kiedy zachorowałem psychicznie, pies pierwszy wiedział, że ze mną coś nie tak.

Mariola: - Zwierzęta to też dzieci Boże. Bo jeśli jest w Piśmie "wszystko stworzenie składa Tobie dziękczynienie", to zwierzęta mogą być ochrzczone. Kiedyś próbowałam ochrzcić królika.

Maciej erudyta pewnego dnia znalazł na śmietniku kanarka z przekrzywioną główką, w pudełku po chińskim jedzeniu. Zaniósł do znajomego weterynarza. - A, to jego pani ciągle go wyrzuca - rozpoznał kanarka lekarz. Po Macieju kanarkiem opiekowała się inna aktorka. W końcu główka przekrzywiła się mu jeszcze bardziej i umarł.

A wy, o zdrowych zmysłach, przygarnęlibyście kanarka?

Symbioza

Kanarek w Operze Buffa jeszcze się pojawi. W 2006 r. Wińska jedzie ze swymi aktorami na festiwal teatralny do Danii. W Elsynorze, na zamku, wystawiają sztukę "Hamlecie, czy wziąłeś lekarstwo?", o przeżyciach związanych ze słabnięciem i wzrostem ducha, które u psychotyków są wyrazistsze, często karykaturalnie wyolbrzymione. Zaprasza do spektaklu 25 duńskich aktorów, pacjentów szpitala psychiatrycznego. Jeden z nich, Peter, powie: - Szaleńcy są dla społeczeństwa jak dzwonki alarmowe. Tak jak kanarki w kopalniach ostrzegały przed niebezpieczeństwem, tak chorzy na schizofrenię - kiedy zaczynają wyć - dają znak, że trzeba szybko naprawić zasady współżycia.

W cztery wieki po tym, jak zdrowi wymyślili podrzucanie swych chorych w odległe miejsca, ze sceny Opery Buffa płynie komunikat: stop. Nie pozbywajcie się nas. Jesteśmy pożyteczni.

Wkrótce życie podsuwa Wińskiej okazję, by to przesłanie zabrzmiało ze szczególną mocą. Przypadkiem wpada jej w ręce relacja warszawskiego powstańca o pseudonimie "Czart" z Kompanii Rudy. Są pierwsze dni powstania. Ciężko ranny dostaje się do szpitala Jana Bożego na Bonifraterskiej. To szpital psychiatryczny, ale teraz, w czasie walk, dowożą tu zdrowych. "Czartem" opiekuje się pielęgniarka Halina, bardzo o niego dba, przynosi czekoladę i kompot. - Będę cię pilnowała. Wszystko będzie dobrze - powtarza. "Czart" nie wie, jakim cudem w tym ostrzeliwanym, na wpół zniszczonym szpitalu znajdują takie rarytasy. - Z szafy biorę, tam, gdzie zapasy. Rozbijam drzwi - wyjaśnia Halina. - Nikt mi za to nic nie zrobi, bo ja jestem wariatka.

Dopiero teraz powstaniec orientuje się, że ma do czynienia z pacjentką psychiatryka. Dotąd z obłąkanymi nigdy nie rozmawiał, a tu, w codzienności wypełnionej jękami umierających, zaczyna przyglądać się nieznanemu światu. W zderzeniu szaleństwa wojny, które przychodzi z zewnątrz, z szaleństwem prawdziwym, wewnętrznym, odkrywa wartość człowieczeństwa chorych psychicznie.

Relację "Czarta" czytają profesjonalni aktorzy, ci z Opery Buffa inscenizują powstańcze fotografie. Ostatnia przed wakacjami próba "Izby Pamięci ? rebours" - tak sztukę nazwali - odbywała się w plenerze, przed Zamkiem Ujazdowskim. Dzień był późnoczerwcowy, słoneczny, trawa zakwiecona. Mariola przyszła w czarnej sukience. Rozpłakała się. Dostała pracę w sortowni, która zatrudnia umysłowo chorych do utylizowania śmieci ze świata zdrowych, ale właśnie ją wyrzucili, bo jak znajdowała coś ciekawego w starych gazetach, to zamiast sortować, czytała. - Z czego ja będę żyć? - martwi się.

Piotr muzyk, z wahaniem: - Trzeba być dobrym, a nie złym, no tak?

- A jaką ja mam aurę? Dobrą mam aurę? - pyta Mariola i uśmiecha się.

Teatr Opera Buffa przez 12 lat istnienia wystawił 10 sztuk, wszystkie w reżyserii Katarzyny Wińskiej. Wystąpili w nich m.in. bohaterowie tego tekstu: Mariola Przybyłowska, Piotr Glikson, Maciej Czerwiński, Tadeusz Grelewski, Wojciech Pająk-Miłobędzki (niedawno umarł). Aktor Janusz, czynny zawodowo prawnik, woli nie podawać nazwiska.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 37/2010