Z Warszawy do Normandii

Był to pokaz polityki historycznej. Ale Barack Obama nie wykorzystał szansy, żeby przejść do historii, tak jak kiedyś Kennedy i Reagan.

09.06.2014

Czyta się kilka minut

Barack Obama i Bronisław Komorowski przed spotkaniem z polskimi i amerykańskimi pilotami, Warszawa, 3 czerwca 2014 r. / Fot. Wojciech Grzędziński / KPRP
Barack Obama i Bronisław Komorowski przed spotkaniem z polskimi i amerykańskimi pilotami, Warszawa, 3 czerwca 2014 r. / Fot. Wojciech Grzędziński / KPRP

Jednak nie dlatego, że w mowie, którą Obama wygłosił w Warszawie na placu Zamkowym brakło „skrzydlatego słowa” – takiego jakie JFK i Reagan znaleźli w Berlinie Zachodnim. Rzecz jasna, prezydent USA wygłosił piękną mowę. Dziękował Polsce za rok 1989, przypominał, że wolność zawsze ma cenę, do Polaków i Bałtów wołał: „Nigdy już nie będziecie sami!”. Ale nawet gdyby krzyknął: „Putin, zostaw Ukrainę w spokoju!” – za słowami nie poszłyby konkrety.

Gdy JFK przybył do Berlina Zachodniego w 1963 r. – dwa lata po tym, jak komuniści podzielili miasto murem – jego zapewnienie, iż USA nie opuszczą sojuszników, poprzedziły czyny. Zaraz po tym, jak ruszyła budowa muru, Amerykanie wysłali miastu posiłki: 1500 żołnierzy z artylerią. Jasny sygnał, że Ameryka nie odda ani guzika, choćby niemieckiego. A gdy w 1987 r. Reagan wołał pod Bramą Brandenburską: „Panie Gorbaczow, niech pan otworzy tę bramę, zburzy ten mur”, stingery strącały w Afganistanie sowieckie samoloty, a Kreml ledwo dyszał w konfrontacji z polityką Reagana.

Tak, mowa Obamy była przejmująca. Było dużo słów właściwych w tym miejscu i czasie: że o wolność i demokrację trzeba ciągle zabiegać, że Polska jest „najbliższym z naszych sojuszników”, że Polacy byli „porzucani w godzinie próby”, ale dziś jest inaczej. Mowa była też o tym, że „stoimy ramię w ramię z Ukrainą”, która ma prawo wyboru swej drogi, a Ukraińcy walczą dziś o te wartości, co kiedyś Polacy. Zaś Rosja powinna zaprzestać prowokacji wobec Kijowa, bo za to zapłaci. Wreszcie, że Ukraińcy są dziś spadkobiercami Solidarności.

Trafne słowa. Ale gdzie czyny – jeśli nie liczyć tych 150 żołnierzy i paru samolotów, które czasowo są w Polsce? Obama nie spełnia głównego postulatu Polski i Bałtów: stałej obecności żołnierzy NATO lub/i USA, którzy byliby gwarantami słów, że nie jesteśmy sami – jak kiedyś garnizon USA w Berlinie. Fakt, że także Merkel nie chce baz NATO w Polsce, to dla wielu największe rozczarowanie po 1989 r., gdy chodzi o relacje z Niemcami.

A Ukraina? Jeśli wierzymy, że Ukraińcy walczą o to, o co kiedyś Solidarność (bez przemocy) i żołnierze w Normandii (zbrojnie), czy nie powinniśmy pomóc im bardziej konkretnie? Na razie ślemy polityczne poparcie – i racje wojskowe MRE (Meat Ready to Eat, gotowe do spożycia: marka logistyki US Army). Realnych sankcji „trzeciego stopnia” nie ma, choć rosyjska broń nadal płynie na Ukrainę. Dzień po słowach Putina, że Rosja przypilnuje granicy, w Donbasie zjawił się kolejny konwój rosyjskich „dobrowolców”.

Ukraina potrzebuje dziś konkretów – politycznych (perspektywy członkostwa w UE), materialnych i pomocy w reformach. O to prosi Zachód jej nowy prezydent Petro Poroszenko. Skoro Hollande nadal chce sprzedawać Rosji broń, a Merkel nie widzi w tym nic złego, to czemu nie mielibyśmy dostarczyć Ukraińcom także broni?

Mimo tylu słów wypowiedzianych w Warszawie i Normandii, Ukraińcy nadal są zdani na siebie. Choć dokonali wyboru bardziej proeuropejskiego niż Francuzi i Anglicy: w ich wyborach prezydenckich kandydaci skrajni otrzymali poparcie śladowe.

W dniu przyjazdu Obamy do Warszawy Kijów żegnał kompanię ochotników ruszającą na front doniecki, sformowaną z 51 kibiców Dynama. Zasilą Gwardię Narodową, walczącą w Łuhańsku z rosyjskimi „psami wojny”, weteranami z Kaukazu i Gruzji. To kolejny taki oddział. Często tworzą je ludzie, którzy wcześniej byli na Majdanie. Wielu karabin wzięło do ręki kilka tygodni temu – trochę jak polscy studenci w 1920 r.

Ukraińscy ochotnicy idą na wojnę ze sprzętem, do którego sami dopłacają. Za to mogą najeść się spaghetti z owocami morza z racji MRE. Do syta.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, kierownik działów „Świat” i „Historia”. Ur. W 1967 r. W „Tygodniku” zaczął pisać jesienią 1989 r. (o rewolucji w NRD; początkowo pod pseudonimem), w redakcji od 1991 r. Specjalizuje się w tematyce niemieckiej. Autor książek: „Polacy i Niemcy, pół… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 24/2014