Z szaleństwa i miłości

Wrażliwy na muzykę i słowo, wyczulony na trudności opisu dźwięków, autor zręcznie ucieka przed muzykologiczną surowizną i przygotowuje strawę o niebiańskich walorach smakowych. To bez wątpienia najważniejsze wydawnictwo muzyczne ostatniej dekady.

11.03.2009

Czyta się kilka minut

Dwutomowe dzieło "Tysiąc i jedna opera" mógł napisać tylko szaleniec. Dodajmy: szaleniec bez pamięci zakochany w operze. Bo któż inny poświęciłby gatunkowi tyleż pasjonującemu, co kapryśnemu trzynaście lat życia?

Monumentalne opus magnum Piotra Kamińskiego można czytać na wiele sposobów. Sięgać doń sporadycznie, wertować niczym leksykon leków po wizycie u rodzinnego medyka, zaglądać przy okazji odświętnej wizyty w operowym gmachu lub przed obejrzeniem spektaklu na DVD. Dobrze jest wtedy przypomnieć sobie główne postaci, poukładać wątki zawiłego libretta, umiejscowić akcję w czasie, by sprawdzić, czy reżyser nie popełnił haniebnego interpretacyjnego nadużycia.

Inni będą traktować "Tysiąc i jedną operę" jako przewodnik po czterech wiekach opery w sensie ścisłym. Zaufają autorowi i podejmą tropy zawarte w hasłach, udadzą się z nim w cudowną podróż od "Dafne" Jacopo Periego (1597) do "Trzech sióstr" Petera Eötvösa (1998), poruszać się będą od tytułu do tytułu, między kompozytorskimi inspiracjami, dziełem właściwym a partyturami, które w tymże miały swe źródło. Bo Kamiński błyskotliwie łączy fakty i widzi związki tam, gdzie meloman szukać ich nie będzie, kreśląc w istocie przez pryzmat przeobrażeń gatunku nowożytną historię muzyki.

Intelektualną frajdą będzie więc obserwacja obecności orfickiego mitu w dziełach Periego, Cacciniego, Monteverdiego, Rossiego, Telemanna, Glucka, Offenbacha. Świetną lekcją dźwiękowej adaptacji starożytnej tragedii może stać się portret Medei namalowany przez Charpentiera, Cherubiniego, Mayra, Paciniego (choć szkoda, że zabrakło znakomitej współczesnej partytury Pascala Dusapin). A przecież można jeszcze sięgnąć do Ariadny, Fausta, Kserksesa, Manon, Ondyny, postaci żywo przez twórców eksploatowanych, licznych archetypów, którymi opera karmiła się chętnie.

Trzeba wreszcie pracę Kamińskiego traktować jako zbiór erudycyjnych esejów poświęconych operowym kompozytorom. Nierzadko zajmujące kilkadziesiąt stron monograficzne opracowania scenicznej twórczości Händla, Lully’ego, Mozarta, Masseneta, Verdiego, Pucciniego, Wagnera, Brittena, z drobiazgowym opisem całej spuścizny, pokazują artystyczną drogę mistrzów gatunku, ich literackie i malarskie fascynacje, tłumaczą obsesyjne uczucia do umuzycznionych heroin. Wzbogacone licznymi anegdotami, ukazane w kontekście historycznym, zarówno sylwetki twórców, jak i operowych bohaterów nie jawią się tu encyklopedycznie i bezbarwnie, ale wyjątkowo żywo i autentycznie. Potrzebną faktografię, istotne daty ubarwił wszak autor szeptanymi plotkami, libretta streścił dynamicznie, a elementy analizy przedstawił plastycznie i zrozumiale.

Służy temu bez wątpienia giętki język Kamińskiego, nie tylko wytrawnego krytyka, z powodzeniem działającego w Polsce i we Francji, dziennikarza RFI i rozgłośni France-Musique, współpracownika prestiżowego miesięcznika muzycznego "Diapason", lecz także docenianego tłumacza wielkiej literatury. Wrażliwy na muzykę i słowo - lub słowo i muzykę, a najpewniej jedno i drugie w tym samym wymiarze - wyczulony na trudności opisu dźwięków, autor zręcznie ucieka przed muzykologiczną surowizną i przygotowuje strawę o niebiańskich walorach smakowych, do tego pięknie podaną. Nie wynosi się przy tym ze swoją wiedzą, przystępnie i z wyczuciem krzyżując porządek muzykologiczny, teatrologiczny i literaturoznawczy.

Jak zawsze w przypadku dzieł ogromnych rozmiarów, wymagających wieloletniej mrówczej pracy, można tu i ówdzie znaleźć faktograficzne nieścisłości. Ale to drobiazgi. O wiele bardziej znaczące jest, że Kamiński nie kryje własnych preferencji estetycznych, co jest siłą i słabością wydawnictwa. Niektóre dzieła traktuje z wyraźną estymą, inne tylko przywołuje, oddając im historyczną sprawiedliwość, czasem kąśliwie komentuje współczesne reżyserskie zabiegi, zahaczając o publicystykę zaangażowaną. Jest bowiem polski autor tradycjonalistą, szanuje konwencję, wręcz poi się nią, a zżyma na "młodych gniewnych" operowej reżyserii, alergicznie niekiedy reagując na ich poczynania w Paryżu i na innych gorących scenach europejskich.

Pozycja estetyczna objawiła się ponadto znakomicie rozbudowanym działem opery barokowej, która święci dziś triumfy, i po macoszemu potraktowaną współczesnością. Bo o ile Kamiński pochyla się nad zapomnianymi Maraisem, Destouches’em, Mouretem, pominięcie zmarłych niedawno, a ważnych dla gatunku Nona i Stockhausena, i żyjących Andriessena, Birtwistle’a, Goebbelsa, Lachenmanna, Saariaho, Sciarrina, mających na koncie wiele spektakularnych operowych sukcesów, uznać trzeba za grzech zaniechania. Owszem, autor usprawiedliwił się we wstępie, że wybrał z dzieł XX-wiecznych tylko te uznane i grywane - stąd Adams, Berio (czyżby był wystawiany częściej niż Sciarrino?), Glass, Henze, Ligeti i Messiaen, jednak fetyszyzacja sceny przez współczesnych kompozytorów, istny operowy boom, zasługiwałby na większą uwagę.

Wątpliwości budzi także pobieżnie potraktowana twórczość rodzima. Przywołanie ledwie kilkunastu partytur to zbyt mało nawet w tak niemrawym operowo kraju, jakim jest Polska. Wspomina autor Kamieńskiego, Stefaniego i Bogusławskiego, z wcale pokaźnego - fakt, że częściowo zaginionego - dorobku Kurpińskiego i Żeleńskiego szczegółowo opisuje po jednym dziele, Moniuszce słusznie poświęcając najwięcej miejsca. Brakuje jednak Elsnera, podówczas operowego guru, i Nowowiejskiego. Lepiej jest z kompozytorami XX wieku. Mamy dobrze opracowanego Różyckiego, Szymanowskiego, Bairda, Pendereckiego i Knapika. Gdzieś się jednak zapodziali Szeligowski, Palester, Twardowski, wystawiany często Krauze, modne we Francji panie Bruzdowicz i Sikora, o Pawle Mykietynie nie wspomnę.

***

Praca Kamińskiego powstała na zamówienie francuskiej oficyny Fayard. Kilkakrotnie wznawiana nad Sekwaną pozycja "Mille et un operas", okrzyknięta jednogłośnie przez krytykę największym i najlepszym przewodnikiem operowym na świecie, została następnie na potrzeby polskiego czytelnika przeredagowana, uzupełniona o dzieła polskie i wydana przez Polskie Wydawnictwo Muzyczne. Nareszcie! - chciałoby się zakrzyknąć. Dość powiedzieć, że operomani byli dotychczas zdani na dziedziczoną przez pokolenia pozycję Lesława Jaworskiego i powojenny przewodnik Karola Stromengera, wciąż wznawianą, acz dzisiaj już w formie i języku przestarzałą pracę Józefa Kańskiego oraz albumowy raczej leksykon "Opera" pod redakcją Andrása Batty.

Rzecz obejmuje blisko 1900 stron tekstu, znalazły się w niej opisy prawie 1000 oper, które wyszły spod pióra ponad 230 kompozytorów. Twórców - od Francuza Adolphe’a-Charles’a Adama do Polaka Władysława Żeleńskiego - Kamiński ułożył w porządku alfabetycznym, dzieła zaś podług dat prawykonań. Każde hasło zawiera garść faktów dotyczących opery, daty i miejsca prawykonania, listę głównych postaci i głosowych dyspozycji, nazwiska pierwszych śpiewaków, chociaż niestety zabrakło dyrygentów. Kolejnymi elementami są streszczenie libretta wraz z incipitami ważnych arii i recytatywów, niekiedy tło historyczne dotyczące wydarzeń przedstawianych w operze, następnie historia powstania dzieła, wreszcie autorski komentarz i subiektywny wybór dyskografii. Autor dodał jeszcze chronologiczną listę prapremier (nie wszystkie dzieła są opisane) oraz indeks kompozycji ze zrewidowanymi tłumaczeniami tytułów (miast "Kawalera srebrnej róży" jest więc "Kawaler z różą").

Dotychczas z zazdrością patrzyłem na księgarskie półki z literaturą o muzyce w Niemczech, Francji i Wielkiej Brytanii. Dziś trzymam w obu rękach "Tysiąc i jedną operę" Piotra Kamińskiego, która kompleks kraju dźwiękowo upośledzonego nieco leczy. To bez wątpienia najważniejsze wydawnictwo muzyczne ostatniej dekady. Szczególnie, że opera ma się dziś świetnie, stała się sztuką modną i dyskutowaną, dostępność nagrań DVD wzrasta z każdym dniem, więc i popyt na leksykony operowe wzrasta.

Ale pozycja Kamińskiego nie jest przeznaczona tylko dla melomanów. Okaże się rychło pierwszą pomocą dla krytyków, muzykologów, śpiewaków, dyrygentów i reżyserów.

Piotr Kamiński, Tysiąc i jedna opera Kraków 2008, Polskie Wydawnictwo Muzyczne.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Muzykolog, publicysta muzyczny, wykładowca akademicki. Od 2013 roku związany z Polskim Wydawnictwem Muzycznym, w 2017 roku objął stanowisko dyrektora - redaktora naczelnego tej oficyny. Stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”.

Artykuł pochodzi z numeru TP 11/2009

Artykuł pochodzi z dodatku „Książki w Tygodniku (11/2009)