Z punktu widzenia anioła

Nie znam lepszej drogi do ostatecznego unieważnienia prawdy o istnieniu aniołów niż wszystkie te banalne próby publikowania „anielskich encyklopedii”, którymi wypełnione są nasze księgarnie.

17.12.2018

Czyta się kilka minut

Sandro Botticelli „Mistyczne Narodziny” (fragment), ok. 1500 r. / PETER HORREE / ALAMY STOCK PHOTO / BEW
Sandro Botticelli „Mistyczne Narodziny” (fragment), ok. 1500 r. / PETER HORREE / ALAMY STOCK PHOTO / BEW

Dokładnie pół wieku temu, w Wigilię Bożego Narodzenia 1968 r. załoga statku kosmicznego Apollo 8, trójka śmiałków, którzy jako pierwsi z ludzi wylecieli poza ziemską orbitę i okrążyli Księżyc, wylatując zza jego ciemnej strony, nad horyzontem naszego satelity ujrzeli widok, który wstrząsnął nimi do głębi: wschód Ziemi. Po raz pierwszy człowiek miał okazję zobaczyć swoją planetę w całym jej majestacie. Nagrania z kokpitu pokazują, że astronauci w popłochu zaczęli szukać aparatów fotograficznych i kolorowych filmów do nich, wtedy właśnie powstało jedno z najsłynniejszych zdjęć w historii astronomii. Frank Borman, dowódca misji, wspominał: „To był najpiękniejszy, najbardziej zapierający dech w piersiach widok w moim życiu. Zalała mnie fala nostalgii, olbrzymiej tęsknoty za domem. To była jedyna rzecz w kosmicznej przestrzeni, która miała kolor, wszystko inne pozostawało czarno-białe, tylko nie Ziemia. Nacjonalistyczne dążenia, głody, wojny, epidemie – tego wszystkiego nie widać tam, z góry. Jesteśmy po prostu kęsem ziemi, wody, powietrza, chmur, które krążą razem w przestrzeni. Gdy patrzy się stamtąd – naprawdę jesteśmy jednym światem. (...) To najpiękniejsza rzecz, jaką można zobaczyć w całym niebie. Ludzie tam, na dole, naprawdę nie zdają sobie sprawy z tego, co mają”.

A może tak właśnie Ziemię, nasz świat, widzą aniołowie? Może dlatego, jak czytamy w Piśmie, stoją wciąż przed Bogiem, nieustannie oddając mu chwałę, ale przecież my też nie robilibyśmy niczego innego, gdybyśmy tylko zechcieli spojrzeć na ten świat jak na wspaniały, kompletny, zachwycający dar, a nie próbowali stale tej kosmicznej jedności rozparcelować na miliardy partykularnych interesów? I z innej strony: może właśnie dlatego, że ten świat, stworzony tak wspaniale i z takim rozmysłem, że na samej tylko kontemplacji procesów zachodzących w pierwszej sekundzie po Wielkim Wybuchu można by spokojnie spędzić całe życie, został przez nas do tego stopnia zepsuty, i żeby nie zwariować, trzeba stale wpatrywać się w boski awers spraw, a nie ten koszmarny ludzki rewers?

Odrębny i tajemniczy

Przeczytałem sporo angelologicznych traktatów, sam próbowałem mierzyć się po amatorsku z tematem na piśmie, wskutek czego wiem mniej niż kiedykolwiek o anielskim świecie. Bo w miarę jak chcesz go poznać, on jeszcze dobitniej odsłania swoją naturę: odrębność i tajemniczość. Widzę jedno: z czasem blakło we mnie pragnienie, by traktować aniołów wyłącznie jako Bożą firmę kuriersko-ochroniarską, z której usług korzysta Pan, gdy chce coś oznajmić albo ochronić przed czymś tych czy innych ludzi. Dziś dużo bardziej chciałbym, by mój Anioł Stróż uczył mnie patrzenia na ten świat swoimi oczami. Mam graniczące z pewnością przypuszczenie, że znaczna część kryzysów, których doświadczam, bierze się nie z niedoboru środków do ich rozwiązania, lecz ze źle wprowadzonych do systemu danych. W aniele szukam więc nie lokaja, ale inspiracji, nie speca od magicznych sztuczek, ale od ustawiania perspektywy. Może wszystko, co ma mi do powiedzenia, zawiera się w tym właśnie pytaniu astronauty Bormana: czy ty w ogóle zdajesz sobie sprawę z tego, co masz, co zostało ci dane?

Gdy więc w najbliższych dniach wpatrywać się po raz kolejny będę w lśniące złuszczoną emalią gipsowe figury pucołowatych, zniewieściałych młodych mężczyzn w barwnych, obszernych szatach, z obowiązkowymi skrzydłami (w Biblii aniołowie zjawiają się najczęściej pod postacią młodzieńców w lśniących strojach, reszta to nasza wariacja na temat), pochylających się nad umieszczonym w szopce żłóbkiem, spróbuję po raz kolejny podjąć próbę ominięcia narzucającej się kwestii „co aniołowie robią?”, a zapytać: „kim i jak są?”. Nie wyciągać kolejnych, opisywanych w wielu miejscach w Biblii i w jeszcze większej obfitości w apokryfach, tudzież w zbiorach pobożnych historii z gatunku „anioł uratował mi życie!”, zleconych im misji. Spróbuję podejście teologiczno-technologiczno-roszczeniowe zamienić na empatię: wczuć się w anioła na tyle, by sprawdzić, czy w ten sposób nie da się jakoś sensowniej z nim być.

Umiejętne zagęszczanie powietrza

Być z nim, bo nim człowiek rzecz jasna być nie może. To dwie osobne kategorie stworzeń. Nagrobne napisy układane przez zrozpaczonych rodziców małych dzieci, które „powiększyły grono aniołków”, to nie stwierdzenie faktu (owe dzieci już cieszą się u Ojca całą pełnią swojego człowieczeństwa), tylko poruszający zapis emocji, próbujących znaleźć w głowie i sercu sposób na pogodzenie wiary w Dobro i widoku schodzącej z tego świata samej niewinności i czystości. Popularne w religijnym myśleniu robienie z bycia aniołem najwyższej możliwej formy bycia człowiekiem to oczywisty błąd. Jezus całym swoim życiem pokazał nam przecież, że Bóg, naprawiając przez wcielenie, śmierć i zmartwychwstanie to, co człowiek zepsuł, wcale nie sugeruje: „okej, projekt Człowiek nie wyszedł, doprowadźmy do tego, by stali się aniołami” – On kanonizuje człowieczeństwo, z czegoś, co stało się trucizną, robi znów eliksir życia.

Podstawowe wiadomości o aniołach ma pewnie każdy, kto choć otarł się o katechezę: to byty duchowe, nieśmiertelne, niemające płci, obdarzone wolną wolą, inteligencją, funkcjonujące w wymiarach niedostępnych ludzkiemu poznaniu, a więc poznawczo lepiej od ludzi rozwinięte; w związku z tym, że nie mają ciała, pozbawione jednak doświadczeń płynących ze zmysłów. Św. Tomasz z Akwinu, wchodząc w temat z właściwą sobie kategoryczną wnikliwością, wyjaśniał, że aniołowie są bez wątpienia doskonalsi od ludzi, różnią się też jednak bardzo między sobą, a każdy anioł stanowi w zasadzie osobny gatunek (używał tu obrazowego porównania, że jeden anioł różni się od drugiego tak, jak człowiek różni się od psa; Tomasz w tej dziedzinie w ogóle wspinał się na szczyty teologicznej wyobraźni, wyjaśniając np., jak aniołowie chcąc przybrać pozorne ciało, tak by stać się widzialnymi, robią to przez umiejętne zagęszczanie powietrza).


Czytaj także: Piotr Sikora: Narodzenie bez świadków


Powołani do istnienia przy stworzeniu świata. Nie wiadomo, ilu ich jest, choć z faktu, że każdy z nas ma swojego Anioła Stróża wynika, że aniołów musi być co najmniej 7,6 miliarda. Tu jednak zagwozdka. Zainteresowani tematem chrześcijańscy pisarze deliberowali, czy związek Anioła Stróża z człowiekiem jest tak silny i wyjątkowy, że pozostaje on jego aniołem na zawsze, czy po wypełnieniu swojej misji i przeprowadzeniu kogoś do wieczności „wraca do puli” i zostaje przydzielony komuś innemu (jeżeli swojego wyjątkowego anioła mieliby mieć wszyscy żyjący dotąd na ziemi ludzie, liczba tych istot skacze nam do ponad 100 miliardów).

Zwracano uwagę (m.in. św. Augustyn), że anioł staje się aniołem dopiero, jeśli zlecona jest mu przez Boga konkretna misja (słowo angelos to z greckiego: posłaniec), dopóki jej nie ma – jest po prostu „duchem”. Na różne sposoby próbowano opisywać i układać anielskie hierarchie, bazując na odnoszących się do niebiańskich duchów wyrażeń zawartych w Piśmie Świętym („serafini”, „cherubini”, „trony”, „potęgi”, „moce”, „panowania”, „księstwa”), w czym szczególnie zabłysnął syryjski mnich żyjący na przełomie V i VI w., Pseudo-Dionizy Areopagita. Generalna idea tych podziałów (inni je modyfikowali) była jednak taka, że aniołowie najwyższej kategorii zajmują się wyłącznie oddawaniem Bogu chwały, ci kategorii niższych – są od roboty i latania na ziemię z różnymi posługami.

Esemes od Boga

Do tej właśnie grupy (w klasyfikacji Pseudo-Dionizego: trzeciej triady) zaliczają się choćby m.in. czczeni w Kościele w specjalny sposób archaniołowie. O ich istnieniu dowiadujemy się z Księgi Tobiasza, która wspomina o „siedmiu aniołach, którzy stoją w pogotowiu i wchodzą przed Majestat Pański”. We wspomnianej Księdze jeden z nich, o imieniu Rafał (Rafael, co oznacza: „Bóg uzdrowi”), towarzyszy w ludzkiej postaci głównemu bohaterowi tej wspaniałej księgi w trudnej wyprawie. Gabriel („Mąż Boży”) zapowiada Zbawiciela prorokowi Danielowi, Zachariaszowi narodziny Jana Chrzciciela, i wreszcie Maryi – narodzenie Mesjasza. Michał („Któż jak Bóg!”, ale też: „Jaki jest Bóg?”) to z kolei znany (z Księgi Daniela, Listu św. Judy i Apokalipsy) pogromca aniołów upadłych, „książę wojska niebieskiego”.

Księgarnie pełne są dziś wszelkiej maści „anielskich encyklopedii”, przedstawiających tysiące powymyślanych innych imion, zachęcających do tego, by włożyć wysiłek w ustalenie imiennej tożsamości naszego osobistego opiekuna (oraz zakupić stosowne anielskie figurki i inne amulety). Nie znam lepszej drogi do ostatecznego unieważnienia prawdy o istnieniu aniołów niż wszystkie te banalne próby przebicia się przez zasłonę rozdzielającej nas i ich tajemnicy.

W tym roku, przy okazji świątecznego z nimi kontaktu, naprawdę chciałbym umieć wraz z nimi w tę tajemnicę zanurkować, zamiast próbować znów więzić ją w klatce pojęć i słów. Aniołom nie tyle zlecono, by nad tym żłóbkiem odczytali mi komunikat Dyrekcji Świata o Bożej miłości, co by przekazali mi tę miłość, zarazili mnie nią. Biblistka i teolożka Maria Miduch w swojej „Biografii Boga Ojca” zostawia czytelnikom przeciekawą myśl: a co, jeśli aniołowie pojawiający się w Betlejem i budzący pasterzy, by oznajmić im narodziny Jezusa, byli po prostu emanacją ojcowskiej dumy Ojca, który jak każdy ojciec, któremu w nocy urodzi się dziecko, natychmiast rozsyła esemesy wszystkim, których ma zapisanych w telefonie? Kogo tylko spotka, zaprasza na „pępkowe”. Opowiada o tym również zupełnie obcym ludziom (których w tej opowieści widzimy pod postacią trzech króli).

Co, jeśli aniołowie, których oglądamy, są członkami rodziny, którzy wciąż wpatrując się w najpiękniejszą i najlepszą Twarz (mówi o tym wprost Jezus, gdy stwierdza, że Aniołowie Stróżowie dzieci non stop wpatrują się w Boże oblicze) odbijają po prostu światło Tego, w którym są zakochani? To nie żadne Boże speckomando, nie poczta polowa. Anioł to jeszcze jedno „miejsce teologiczne”, osoba, w której objawia się sam Bóg (znamienne, że tak jak anioł przybiera czasem postać człowieka, tak Bóg w Biblii sam zjawia się czasem pod postacią anioła).

Praktycy zachwytu

Gabriel jest członkiem rodziny w sensie ścisłym – bierze w końcu na siebie rolę ojca chrzestnego Jezusa (to on pierwszy ogłasza imię Chrystusa). Aniołowie są jak Jego rodzeństwo, rodzice, najbliżsi – gdy Jezus jest kuszony na pustyni, pomagają Mu, troszczą się o niego („i usługiwali Mu”). Z pewnością pęka im serce, gdy jest zabijany na krzyżu. Nie opuszczą Go ani na chwilę, wrócą, gdy nadejdzie czas końca świata.

Na czym będzie wtedy polegać zapowiadana w Piśmie, a mająca być przeprowadzana właśnie ich rękami, selekcja? Na tym, że oni, zakochani i zapatrzeni w kochającego nas Boga (więc kochający i nas, a niektórych z nas może nawet i podziwiający, i tak po przyjacielsku lubiący), zamienią się nagle w zimne skrzyżowanie bramkarzy z obozowymi strażnikami, jak w słynnym, kreślącym przerażającą eschatologiczną wizję wierszu Zbigniewa Herberta „U wrót doliny”? A może – gdy znów spojrzy się na to ich oczami – na niczym nie będzie im zależeć bardziej niż na tym, by jak najwięcej Bożych stworzeń dzieliło z nimi tę radość, pokój, miłość, w której oni już są zanurzeni, o której wiedzą, że na świecie nie ma nic lepszego?

Nie wyobrażam sobie lepszego uczczenia mojego Anioła-towarzysza drogi niż zamknięcie oczu i wyobrażenie sobie, co on musi czuć, gdy Bóg – jeśli tylko na to pozwalam – rodzi się we mnie. Jak bardzo musi go po anielsku boleć, gdy zamiast życia wybieram śmierć. Widzę w nim jednak też najlepszego potencjalnego nauczyciela kompletnie zarzuconej w naszym świecie umiejętności zachwytu. To nie postulaty pięknoducha, to bolesny realizm. Przecież gdyby ten świat rzeczywiście umiał zachwycić się urodzinami każdego z 300 tysięcy dzieci przychodzących nań codziennie z nadzieją i wyciągniętymi ramionami, tak jak zachwycają się nimi ich Aniołowie Stróżowie, nie mielibyśmy koszmarnej śmierci głodowej dziesiątek tysięcy maleństw w Jemenie, handlowania nimi na narządy, upokarzania w niewolniczej pracy, wykorzystywania ich słabości na dziesiątki różnych sposobów. Gdybyśmy umieli nauczyć się od naszych aniołów tego, że chwalenie Boga to nie tyle próba oglądania Go, co wymienione z Nim pełne czułości spojrzenie – nie mielibyśmy idiotycznych skostnień i zupełnie ziemskich, smętnych przypadłości w Jego Kościele.


Czytaj także: O. Michał Zioło: Moc nocy


Gdybyśmy tylko wreszcie przestali stosować również do aniołów naszą wyrwaną z kontekstu i dzięki temu nasączoną mnóstwem kompletnie sprzecznych z Objawieniem znaczeń mantrę: „czyńcie sobie ziemię poddaną” (dla nas nie ma znaczenia, czy Puszcza Białowieska, czy niebo – nasz antropocentryzm tak pomieszał nam duchowe mózgi, że uważamy się za bogów, może ciut niższej kategorii). Gdybyśmy więc zwolnili ich wreszcie z katorżniczej służby u nas: zaczęli prosić nie tylko o pomoc w odnalezieniu portfela czy bezpieczny powrót do domu przez mroczny park, ale i o to, by przyjęli nasze zaproszenie na herbatę (którą, rzecz jasna, przy tym stole tylko my będziemy w stanie efektywnie pić).

By opowiedzieli nam o tym, jak sami zakochali się w Bogu (bo to była ich wolna decyzja, nie są marionetkami). Dlaczego nie zdecydowali się dołączyć do tych swoich ziomków, którzy (jest taka koncepcja w teologii) gdy jeszcze przed wcieleniem Jezusa zaprezentowano im jego ideę, odmówili dalszej współpracy twierdząc, że mogą służyć Bogu, ale na pewno nie człowiekowi? Co pięknego widzą ze swojej – dla nas księżycowej – perspektywy w świecie, w którym my widzimy tylko brud i zgrozę? Co pięknego widzą w nas, którzy dumę tak często mylimy z pychą, szczęście z przyjemnością, albo – z innej mańki – nie znamy umiaru w samooskarżaniu? By wytłumaczyli: jak pokolenie chrześcijan żyjących 20 wieków po Chrystusie ma praktycznie, już dziś, zreanimować w sobie zaprawioną wdzięcznością tęsknotę za Nim? Z której usychali ich przodkowie, a której już ani śladu w nas. Przerażonych, że gdyby Chrystus – Uzdrowiciel, Wyzwoliciel, Spełniciel Wiary – rzeczywiście zechciał wrócić na świat jutro, pokrzyżowałby nam plany, bo przecież mamy już na ten dzień umówionego lekarza, parę koszmarnie trudnych spotkań w pracy, a tak w ogóle to przecież nie zdążyliśmy się jeszcze wyspowiadać. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Polski dziennikarz, publicysta, pisarz, dwukrotny laureat nagrody Grand Press. Po raz pierwszy w 2006 roku w kategorii wywiad i w 2007 w kategorii dziennikarstwo specjalistyczne. Na koncie ma również nagrodę „Ślad”, MediaTory, Wiktora Publiczności. Pracował m… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 52/2018