Moc nocy

O. MICHAŁ ZIOŁO: Mnich to człowiek skonfrontowany z własnym brudem. Noc napiera, narasta panika. Ten szok pozwala otworzyć się na Boga, być dzieckiem.

17.12.2018

Czyta się kilka minut

Ojciec Michał Zioło, trapista, listopad 2018 r. / JACEK TARAN DLA „TP”
Ojciec Michał Zioło, trapista, listopad 2018 r. / JACEK TARAN DLA „TP”

MACIEJ MÜLLER: Czy to istotne, że Pan Jezus rodzi się akurat w nocy?

O. MICHAŁ ZIOŁO OCSO: Bardzo. Panują ciemności, ale w szopie betlejemskiej rozbłyskuje małe światełko. Dobywa się z małego dziecka, o którym na razie świat nie wie. Noc chroni je, otula. A ono powoli rozświetla ciemności. I tak to trwa od dwóch tysięcy lat.

Czym jest noc dla mnicha, trapisty?

To czas uprzywilejowany w kontakcie z Bogiem. Cichną głosy świata, pozostaję sam na sam z ciszą i ciemnością, które mnie osaczają i prowadzą w głąb samego siebie. A tam również odkrywam noc. Zaczynam po omacku szukać światła. Z daleka od tego, co mówią mi światło dnia, reflektory, flesze, pytam: co jest prawdą o mnie? Konfrontuję się z nicością w sobie: ze słabością, zmęczeniem, niebytem. Modlę się. Modlitwa jest wołaniem o światło. Ciemność zostaje częściowo rozświetlona. Nie znika, bo to światło we mnie jest bardzo nikłe. To Duch Święty, który proponuje, żebym ja sam stał się światłem. Ognikiem, przy którym wprawdzie nie można się ogrzać, ale który wskaże drogę.

Nieracjonalnie?

No właśnie. Noc to wyzbycie się argumentów racjonalnych, wezwanie do odrzucenia fałszywych nadziei, do szukania prawdy o sobie i do wychodzenia krok za krokiem z ciemności. W Boże Narodzenie stajemy w ciemnościach przed Jezusem, który przychodzi jako słabe światełko i oczekuje, że my będziemy tak jak on, mali i pokorni.

W klasztorze celebrujemy o trzeciej nad ranem wigilię dnia następnego. To przemienianie nocy. Ona wróci, ale my będziemy na nią przygotowani, ciemność skonfrontuje się z naszym czuwaniem i obecnością. Siedząc, stojąc, skłaniając się, klęcząc – zmieniamy noc w przestrzeń do zamieszkania.

„A była noc” – zaznacza św. Jan opisując, jak Judasz wychodzi z ­Wieczernika.

I potem Judasz przychodzi do Ogrójca z latarniami. Jest tam Bóg, który świeci swoim majestatem, ale Judasz, przyjaciel nocy, musi używać sztucznego światła.

Diabeł ukryty w ciemności nie ma twarzy ani imienia. Walczymy z nim na oślep, nie wiedząc, z której strony zaatakuje. „Jak lew ryczący krąży, szukając, kogo pożreć” – ostrzega św. Piotr. Noc z jednej strony więc otula, konfrontuje nas z własną słabością i zaprasza do poszukiwania światła, ale z drugiej – jest przestrzenią niebezpieczną. I może zniweczyć nasze dążenia. Ale nie chcę za dużo o tym mówić, bo łatwo popaść w pokusę mówienia o złu zamiast o dobru.

Jeszcze chwilę. Skoro odkrywamy w sobie noc – to czy tę diabelską również?

Tak – to wszystkie te tereny, które nie są zagospodarowane przez Pana Boga. Lubimy zostawić dla siebie ciemny pokój, w którym są nasze lęki, pożądliwości, rany, niezałatwione spory.


Czytaj także: Piotr Sikora: Narodzenie bez świadków


Wiemy, że to złe, ale nie mamy siły, by go otworzyć i wpuścić tam światło. Mówimy: jeszcze nie czas, jeszcze do tego nie dojrzałem. Ciemność w nas zaczyna żyć własnym życiem i w końcu nas wciąga. Dlatego chrześcijanin powinien codziennie zrobić rachunek sumienia z nocy w sobie. Zadać sobie pytanie, czego znowu nie oddał Bogu.

Odeszliśmy chyba za daleko od stajenki.

Nie, bo Boże Narodzenie to walka o to, żeby noc przerażająca nas zaczęła służyć nocy otulającej.

To się stanie, kiedy po dziecięcemu zaufamy, że w strasznej ciemności jest też obecny Bóg. Mnisi mówią – wbrew wszelkiej wiedzy pedagogicznej i psychologicznej – że czasem warto się przerazić. Bo wtedy wzywamy na pomoc Boga, a On przemienia noc.

To, co było złe, staje się środkiem pomagającym zbliżyć się do Niego. Przerazić się to znaczy uzmysłowić sobie, że jest ze mną tragicznie, że jak tak dalej pójdzie, to zginę. Od tego zresztą zaczyna się życie mnicha. Mnich to człowiek skonfrontowany z własnym brudem, świadomy, że jeśli czegoś z nim nie zrobi, zostanie potępiony. Noc na niego napiera, narasta panika – i ten pozytywny szok pozwala mu otworzyć się na Boga.

W nocy Bożego Narodzenia lęk i wszystko, co złe, przemienia się i zaczyna prowadzić do Boga. To noc mistyczna, w której skazani jesteśmy na czystą wiarę.

Kościół się modli: „Boże, przez narodzenie Twojego Syna zajaśniała przed całym światem Twoja potęga”. Gdzie ta potęga? Jest noworodek w śmierdzącej stajni.

Chcielibyśmy, żeby światło Boga było intensywniejsze. Bóg na to odpowiada: popatrz na dziecko leżące w gnoju wśród zwierząt, to jest moja potęga. Uczniowie Jezusa ciągle liczyli na Jego ostatnie słowo. Chodzili za Nim, nauczali, wyganiali w Jego imię złe duchy – wciąż przekonani, że to jeszcze nie wszystko. Najmocniej w tej logice zakotwiczył się Judasz. Widział, że ten zamaskowany Mesjasz jest głodny, śpi, spełnia czynności fizjologiczne, umie przyjąć pogróżki, jest dobrym polemistą – ale wciąż czekał na wybuch potęgi w ziemskim rozumieniu. Jezus to czuł, dlatego mówił: idziemy do Jerozolimy, gdzie Syn Człowieczy będzie wydany, upokorzony i ukrzyżowany. Okrzyki „zejdź z krzyża” to dla nas prowokacja, upokorzenie Jezusa. Ale to jest przecież wyraz tych pragnień: zrób coś wreszcie, pokaż moc! A tu nic. On umiera.

Jesteśmy podobni do tych uczniów. Stajemy nad żłóbkiem i mówimy: dlaczego jesteś mały i słaby, cóż mamy z tobą zrobić? Wolelibyśmy dorosłego Mesjasza, który by wystąpił jako mistrz i powiedział: medytowałem przez dwadzieścia lat u stóp Himalajów i przyniosłem wam prawdę, teraz zbudujemy nowy świat, a jego etapy będą następujące: przygotowanie, rozwój, koronowanie.

Gdyby do stajenki wszedł współczesny prałat i przeczytał to mszalne wezwanie o jaśniejącej potędze, to zdawałoby się ono oderwane od rzeczywistości.

To tylko zachęta do medytacji nad boską potęgą. Jaka jest różnica pomiędzy dzieckiem leżącym w gnoju a tym dostojnikiem ze złotym łańcuchem na piersiach? Odpowiedź jest prosta: nie ma żadnej. Tylko prałat może jeszcze o tym nie wiedzieć. Boże Narodzenie wzywa go do tego, żeby odkrył w sobie dziecko.

Dominację dziecka w sobie?

Mamy skłonność, żeby z dziecka wykrawać tylko najmilszą partię. A przecież dziecko jest też nieznośne, płacze, rzuca się na podłogę i wpada w histerię. Bóg myśli o nas całych – kapryśnych, wymagających, niesprawiedliwych. I mówi: takich was kocham.

Reguła św. Benedykta nazywa Jezusa ojcem. Coś tu się jakby nie zgadza: on może być bratem, mistrzem, lekarzem – ale ojcem? Ojciec to ten, który rodzi, popycha dziecko w żądanym kierunku, daje mu wizję tego, co ma robić. Benedyktowi chodziło o to, że Jezus nas rodzi do swojej logiki – logiki dziecka. W której jesteśmy kochani za nic. Mocno to odczuwa Maryja – że sama w sobie jest nikim, nie ma niczego, o czym mogłaby powiedzieć: to moje.

Niezbyt pociągająca wizja, nawet dla zakonnika.

Tak się może nam wydawać, bo robimy kariery, publikujemy książki, mamy z tego pieniądz i troszkę sławy. To nas umacnia w myśleniu, że w gruncie rzeczy nie jesteśmy tacy ostatni. A Jezus mówi: po pierwsze to nie jest twoje, po drugie to nie jest ważne. Wszystko otrzymujesz ode mnie. A ja cię kocham za nic. Możesz być, jaki chcesz, a ja cię i tak kocham. I to jest dla nas nie do zniesienia.


Czytaj także: Smok w jaskini - rozmowa z ks. Michaelem K. Holleranem


Wolelibyśmy, by On kochał nas za coś, to dla nas prostsze do przyjęcia. Apostołowie Jan i Jakub chcieli zasiadać po prawej i lewej stronie Chrystusa, być pierwszymi ministrami, dzielić chwałę Boga. Próbowali wymusić na Jezusie tę godność na zasadzie: zobacz, jacy jesteśmy, nam się należy więcej. A Jezus odmawia i mówi: nie będę was promował za coś, dam wam wszystko za nic.

Siostra Faustyna mówi Jezusowi, że sama jest nędzą. Czytelnik „Dzienniczka” pewnie się spodziewa, że Jezus zaprzeczy, powie: nie, jesteś moją ukochaną córką. Tymczasem on potwierdza: tak, jesteś chodzącą nędzą. Do Katarzyny ze Sieny mówi: jesteś nikim, Ja jestem wszystkim. To szokujące, ale taka jest prawda. Nie ma nic, co należy do ciebie, jesteś nikim, wszystko masz ode mnie.

Co miałoby wynikać z przyjęcia tej logiki dziecka?

Na przykład to, żebyśmy nie spychali dzieci z zespołem Downa na margines, tylko by żyły one z nami. Nikt by się nie oglądał w tramwaju na matkę z takim dzieckiem. Nawet nie żeby piętnować, tylko żeby współczuć. Gdybyśmy przyjęli perspektywę, w której wszystko otrzymujemy od Boga, a Bóg kocha nas takich, jakimi jesteśmy, nie byłoby takich postaw. Nie byłoby szkół integracyjnych. Ani kultu młodości do 95. roku życia.

Ta logika nas odświeża, stajemy się troszeczkę mniej okrutni. Każdy mały gest dobra, gest dziecka, zmienia świat. Dorosły ma wątpliwości: po co rozdawać ubogim jedzenie, lepiej zmieniać sytuację ekonomiczną.

Kiedy umiera starsza osoba, dorosły powie: to dobrze, już się nie męczy, dla rodziny to też dobrze, bo nie ma już kłopotu. Wypowiada to z pozycji kogoś, kto wszystko zaplanował i chce kontrolować. A dziecko mówi: już nie mam babci.

Co z tego wynika dla mnicha?

Oglądałem kiedyś film o karmelitankach i św. Teresie Wielkiej, i pamiętam scenę, która zażenowała wielu widzów. Zakonnice, te mocne, z jednego kawałka granitu wyciosane kobiety, tańczą z jakąś okropną figurką małego Jezusa. Padały pełne zrozumienia komentarze: bo one są pozbawione macierzyństwa, szukają rekompensaty... To nieprawda. Ten taniec rozluźnia je duchowo, a one próbują zrozumieć, o co Bogu chodzi, dlaczego mają słuchać dziecka. Dziecko płacze, sika, zanieczyszcza pieluszki, chce co chwilę jeść. Kiedyś noworodki podrzucano do klasztorów i mnisi stawali przed pytaniem: co teraz? Dobre pytanie. Bo my wolimy dyskutować nad tym, który z wymienionych w Regule stopni pokory już osiągnęliśmy. A tu doświadczamy tego, czego pragnie Bóg: mamy zaakceptować tego małego człowieka. Nie możemy mu powiedzieć: wiesz, mamy za chwilę modlitwy, musimy tam iść odczytać piękną prefację o potędze Boga. Temu dziecku nie możemy niczego powiedzieć, o nic je prosić. To Boża bezradność i potęga, On tak właśnie działa.

Dorosły Jezus pozostaje dzieckiem?

Tak. To widać, kiedy jest poniżany i opluwany przez żołnierzy. Nie mówi nic. Kilka słów wypowiada jedynie do arcykapłana, do Piłata. Tak jakby nie umiał mówić. Piłat wyraża w dwóch słowach to, o czym mówimy: ecce homo. Mówi to patrząc na Jezusa spływającego krwią jak noworodek wydobyty z łona matki. To powtórne narodziny Jezusa i upublicznienie Jego logiki. Ten znak jest przeznaczony dla nas i mówi, że my także mamy pójść za logiką dziecka. Boże Narodzenie trwa, powtarza się na każdym etapie ludzkiego życia. Twoje narodzenie do czegoś nowego musi być boże. Zrezygnuj z przemocy; w świecie ona działa, ale Królestwo Jezusa nie jest z tego świata. Żyj logiką tego Królestwa, czyli bądź jak dziecko.

Kto jeszcze potrafi ją przyjąć?

Tacy byli święci. Z przerażeniem patrzyłem na beztroskę Jana Pawła II. Pamiętam scenę na Wawelu: tłum, kamery, wszyscy czekają – a on się modli. Robi to przez 40 minut. Ślini palec, odwraca kolejne kartki brewiarza i trwa cisza w eterze. A my nie modlimy się z nim, tylko czekamy, kiedy skończy, zgasi lampkę i znowu będzie można go dotknąć, zrobić sobie z nim zdjęcie. Albo spotkanie międzyreligijne, imam siedzi w jednym kącie, rabin w drugim. Jan Paweł bierze ich za ręce i ciągnie do siebie – jak dziecko rozwodzących się rodziców. Jego wizja była bardzo prosta: pokój i przyjaźń z drugim człowiekiem są osiągalne. Ufał.

Mówimy o zaufaniu: a tu mamy do czynienia z Ojcem, który traci kontrolę nad tym, co się dzieje z Jego Synem. Prosi Maryję i Józefa: przyjmijcie Go, wychowajcie. Ale Pan Jezus w końcu wychodzi spod opieki tych dobrych ludzi, jest osaczany, ginie w straszny sposób. A Ojciec patrzy. Pozwala z Nim robić potworne rzeczy.

To Syn na to pozwala. Od maleńkości modli się do Ojca, ufa mu do tego stopnia, że w Ogrójcu prosi: oddal ode mnie ten kielich. Wie, co Go czeka: przesłuchania, tortury, brak wody, straszna śmierć. I dodaje: Abba, niech Twoja wola się stanie. Każda modlitwa jest wysłuchana, na każdą Bóg musi odpowiedzieć. Ale odpowiedź bywa inna, niż się spodziewamy.

Mówimy w wyznaniu wiary: „on to dla nas ludzi i dla naszego zbawienia zstąpił z nieba”. Ale czy ziemska misja Jezusa mówi nam coś o Jego relacji do Ojca?

Ona mówi, jaki jest Ojciec. W Ogrójcu powtarza się pustynia, przychodzi diabeł i kusi Jezusa. Wprawdzie wszyscy Go opuścili, ale On trwa, wierny do końca. Pokazuje w ten sposób, że Ojciec jest wierny, nie opuści nas. Bóg jest bezbronny. Nie użyje środków, które nie są dziecięce. Na pana pytanie odpowiada Wojtyła w „Kazaniu na Areopagu”. Ojciec w Ogrójcu mówi Synowi: w imię miłości do ludzi – zrób to. Pokaż im naszą miłość. Do nich wszystkich: do zdrajców, także tych w koloratkach. Pokaż, że my ich bardzo kochamy za nic.

Dziecko zwycięży, powróci, a Jego pierwsze słowa zabrzmią: pokój wam, nie bójcie się, to ja. W nocy Bożego Narodzenia słyszymy słowa: nie bój się, bo wygrasz. Nie będzie to zwycięstwo takie, jakie sobie wyobrażasz, ale wygrasz.

Jak wygląda to zwycięstwo?

Widzę je w moich najstarszych braciach leżących w infirmerii. Lubię z nimi być. Oni już nie mają nic do stracenia. Pielęgniarki pytają: „jak tam, dziadziuś jadł dzisiaj?”. Albo bezosobowo: „zjadł, oddał mocz?”. Oni to akceptują, w ogóle im to nie przeszkadza. Są jak dzieci. Pocieszają nas, młodych. My jeszcze żyjemy w kategoriach walki – kto silniejszy, kto świętszy, kto na opata. A starsi uspokajają: to już wszystko było. Jak coś zbudujesz, przyjdzie drugi i to rozwali. Zamurujesz, a on zrobi tam okno. To opactwo powstało w XII w. i widziało już wiele rzeczy, ono nie należy ani do ciebie, ani do mnie.

Potem pogodnie odchodzą. Na grobach trapistów widnieją tylko imię i data śmierci. Czyli urodzenia dla nieba – bożego narodzenia. Nie używamy trumien. Owijamy ciało w habit, jak dziecko w pieluszki, i składamy do ziemi, jakby do łona matki. Dusza już jest narodzona dla nieba, a ciało czeka na narodzenie ostateczne. W perspektywie bożonarodzeniowej, dziecięcej logiki Boga, cmentarz to pole, na którym zasiano ziarna życia wiecznego. ©℗

Cystersi, trapiści i o. Michał Zioło

Na przełomie XI i XII w. opat benedyktyński Robert z Molesmes założył klasztor w Cîteaux w Burgundii. Nakazał podległym sobie mnichom powrót do pierwotnej surowości Reguły św. Benedykta. W 1112 r. do Cîteaux wstąpił Bernard z Clairvaux, postać kluczowa dla duchowości i polityki XII w., wielki krzewiciel nowego zakonu monastycznego – cystersów. W XII i XIII w. Europa zapełniła się setkami cysterskich fundacji: mnisi stosowali nowoczesne rozwiązania techniczne w rolnictwie, byli chętnie widziani przez władców i feudałów. W końcu wpadli w pułapkę własnego sukcesu, odchodząc od ideałów Roberta z Molesmes.

Od XVII w. trwały próby reformy zakonu: opaci klasztoru w La Trappe we Francji sięgnęli do pierwotnej reguły cysterskiej, przywracając nakaz pracy, milczenie (w tym tzw. wielką ciszę od komplety do śniadania). Stolica Apostolska dopiero w 1894 r. zatwierdziła wyodrębnienie się z zakonu nowej gałęzi: cystersów ściślejszej obserwancji, zwanych trapistami. Ich zasady życia uchodzą za najsurowsze w Kościele katolickim. Mnisi żyją w izolacji od świata, dużo poszczą, utrzymują się m.in. z produkcji serów czy piwa i nie podejmują – w przeciwieństwie do cystersów – zadań duszpasterskich.

Michał Zioło jest jedynym trapistą pochodzącym z Polski. W 1995 r. zamienił habit dominikański na – również czarno-biały – habit trapistów. Postulat odbył w Fezie w Maroku, gdzie opatem był o. Bruno Lemarchand, który zginął w Tibhirine w Algierii wraz z sześcioma innymi braćmi zamordowanymi przez ekstremistów muzułmańskich (pisał o tym niedawno na naszych łamach Stanisław Zasada: powszech.net/trapisci). Michał Zioło miał dołączyć do wspólnoty Tibhirine, jednak po tragedii z 1996 r. nie udało się jej odbudować. Ostatecznie trafił do Notre Dame d’Aigue­belle we Francji. Niedawno ukazał się wywiad rzeka Romana Bieleckiego OP i Katarzyny Kolskiej z o. Michałem Ziołą pt. „Po co światu mnich”. ©(P) MM

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz działu „Wiara”, zajmujący się również tematami historycznymi oraz dotyczącymi zdrowia. Należy do zespołu redaktorów prowadzących wydania drukowane „Tygodnika” i zespołu wydawców strony internetowej TygodnikPowszechny.pl. Z „Tygodnikiem” związany… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 52/2018