Z klasztornej kuchni

24.08.2020

Czyta się kilka minut

 / LUNGOLENO / CC BY-SA 4.0
/ LUNGOLENO / CC BY-SA 4.0

Może to nie jest najlepszy moment, by rozważać, jak bardzo wypraliśmy życie z przypadku i zaskoczenia – na tydzień przed pierwszym dzwonkiem nie jest jasne, jak w praktyce będzie wyglądać nauka w szkole. Ale faktem jest, że kluczowe zmiany w codzienności ostatnich lat poszły w tym kierunku. Gdziekolwiek zagnieździł się telefon z aplikacjami mielącymi nieustannie potoki danych z dowolnej dziedziny, tam udział czynnika nieprzewidywalności maleje i dąży do zera.

Główną selekcję i ranking możliwości dokonuje za nas algorytm, uczący się na naszych przeszłych zachowaniach. Kliknięcie w pierwszy z góry punkt krótkiej listy „proponowanych dla ciebie” nie jest w istocie żadnym wolnym wyborem.

Jedną z najważniejszych inspiracji muzycznych w życiu – niszowego pianistę grającego w latach 80. i 90. dla małej niezależnej wytwórni – odkryłem przypadkiem, słuchając jednym uchem radia w dzień pogrzebu Breżniewa, kiedy całą ramówkę przestawiono na dostojne klimaty i przy Myśliwieckiej ktoś powyciągał wszystkie spokojne nagrania, jakie zalegały w szafach. Wcale nie było łatwo się dowiedzieć, co to za cudowny, zupełnie inny od znanych mi dotąd kawałek, a tym bardziej zdobyć do przegrania pierwszą i następne płyty. Dziś na Spotify mam pod palcem całą dyskografię tego pianisty, ale płacę za to przewidywalnością tego, co mi jeszcze zostanie podsunięte.

Przypadek i zaskoczenie wracają jednak jako forma perwersji. Furorę na YouTubie robią filmiki z gatunku first time hearing, na których ludzie wrzucają nagrania siebie samych słuchających po raz pierwszy kawałków obcych im dotąd gatunków i nazwisk. Przeważnie to młodzi, przeżywający szok w kontakcie z nieznaną klasyką. Wrzućcie do wyszukiwarki „Williams Twins” i „Phil Collins” i zobaczycie, jak wielce spontaniczni bliźniacy biorą na klatę „In the Air Tonight”.

Nawet w życiu „fizycznym” poruszamy się, jakby naszą percepcją rządził algorytm. Choćby książki kucharskie stojące na poczcie. Ignorujemy je, jako część patriotyczno-dewocyjnego badziewia wypełniającego przestrzeń między okienkami. A do tego jeszcze zakonnica na okładce, fotografowana, jakby ktoś się urwał z wczesnych lat 90. To na pewno nie dla nas.

A ja wam powiem, że czuję respekt dla siostry Anastazji. Jezuici to dość światowi jak na Kościół ludzie, musiała naprawdę dobrze ich karmić, skoro postanowili uczynić z niej legendę. Przełamali opór własnego wydawnictwa, podówczas drukującego teologiczne bądź dewocyjne cegły. A może po prostu rozeznali, jak silnie tkwi w narodzie archetyp dobrze odkarmionego zakonnika lub księdza i że siostra z klasztornej kuchni podprogowo zadziała na każdą gospodynię.

Mniejsza o mechanizmy sukcesu. Siostra Anastazja jest pełnokrwistą osobowością kuchenną z własnym stylem. Choć gotuję całkiem w inny sposób, wyczuwam w jej pisaniu bliskie mi zamiłowanie do prostoty z lekką domieszką hedonizmu – co widać np. w jej fantazyjnych, odpustowo kolorowych przekładańcach. Większość przepisów to rzeczy niezbyt lub średnio trudne i z tanich składników, a jednak mają zawsze swój zmysłowy twist. Dokładnie taka osoba wyłania się z wywiadu rzeczki (bo to tycia książka): rozumiejąca znaczenie radości ciała w ekonomii zbawienia, nieprzywiązana przesadnie do tradycji („Tradycje są ważne, ale ludzie ważniejsi. Niektórzy nie mogą jeść glutenu czy innych składników, trzeba to uwzględniać” – mówi zapytana o „obce” wtręty na stołach wigilijnych).

Mam inną niż siostra metodę na robienie biszkoptu i na pewno nie usztywniam bitej śmietany żelatyną (ale robię desery dla paru osób, gdybym karmił cały klasztor, to kto wie...). Przepisy z jej książek nie są zbyt dokładne, wymagają pewnego otrzaskania w procedurach – to akurat wina nie siostry, tylko redaktorów. Ale mimo wszystko, stojąc w kolejce do okienka przekartkujcie życzliwie. Idąc po polecony, przy okazji wyjdziecie z bańki. ©℗

Nie wiem, skąd u siostry Anastazji (i jej czytelników) takie zamiłowanie do warstwowych, przekładanych ciast. Może to refleks dawnych aspiracji za tym, żeby jeść „po pańsku” tort? W swojej domowej posłudze robiłem zazwyczaj tylko jeden przekładaniec, który znacie z co bardziej zwyczajnych knajpek we Włoszech. Zuppa inglese – dlaczego to się nazywa „angielska zupa”, to opowieść na inny felieton. Do tego potrzebny jest biszkopt, który Włosi zwą Pan di Spagna (hiszpański chlebek), zatem to kosmopolityczny deser. 5 jajek ubijamy mikserem bardzo długo, co najmniej 15 minut, dodając stopniowo 150 g cukru i nieco ­cukru waniliowego. Kiedy masa będzie naprawdę puszysta, dosypujemy ostrożnie przez sito 75 g mąki pszennej i 75 g mąki kartoflanej i łączymy delikatnymi ruchami drewnianej łyżki. Wylewamy masę na wyłożoną papierem formę ok. 24 cm średnicy, pieczemy w 160 stopniach ok. 45 minut, aż się zrumieni i będzie suchy w środku (sprawdzamy patyczkiem). Po wyjęciu studzimy, biszkopt „siądzie”, ale to nic nie szkodzi. Możecie zresztą zrobić go na inny sposób, jak wam się podoba. Następnie kroimy z niego kawałki pasujące kształtem do ­salaterki. Nasączamy je alchermesem (przepis, jak zrobić ten różowy, słodkawy likier, znajdziecie na stronie internetowej) albo ­alternatywnie np. grenadyną rozcieńczoną wódką. Szykujemy krem cukierniczy z jajek, mleka, cukru i skrobi (może być od biedy bardzo gęsty budyń waniliowy z torebki), połowę z niego zabarwiamy na brązowo kakao. Na pierwszą warstwę biszkopta kładziemy warstwę żółtego kremu, dalej biszkopt, brązowy krem, biszkopt i żółty krem. Tuż przed wydaniem posypujemy kakao.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zawodu dziennikarskiego uczył się we wczesnych latach 90. u Andrzeja Woyciechowskiego w Radiu Zet, po czym po kilkuletniej przerwie na pracę w Fundacji Batorego powrócił do zawodu – najpierw jako redaktor pierwszego internetowego tygodnika książkowego „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 35/2020