Wzorowy bandyta

Zwrot w sprawie zabójstwa gen. Papały może pogrzebać instytucję świadka koronnego. Dziś prokuratura wierzy, że za spust pociągnął „Patyk”, jeden z 99 aktualnych „koronnych”. Śledczy uznali za bardziej wiarygodne zeznania innego skruszonego bandyty.

15.05.2012

Czyta się kilka minut

Pierwsi o zatrzymaniu nowych podejrzanych o zabójstwo byłego komendanta głównego policji poinformowali dziennikarze śledczy TVN.

– Zamarłem, gdy usłyszałem, że wśród zatrzymanych jest „Patyk”. Ten pseudonim zniszczył mi życie. Najpierw straciłem wolność, potem pracę w policji, a wreszcie rodzinę. Z młodego i zdolnego oficera stałem się wrakiem – mówi były komisarz w pionie kryminalnym stołecznej policji.

To jeden z siedmiu policjantów, którzy zostali skazani za korupcję w oparciu o zeznania Igora Ł. „Patyka”. Bo zanim ten zaczął mówić o zabójstwie komendanta głównego, sąd przyznał mu w 2000 r. status świadka koronnego na wniosek śląskich prokuratorów. Zaproponowali układ: wsypie policjantów, którzy za łapówki przymykali oko na kradzieże aut, i urzędników pomagających rejestrować samochody. W zamian państwo odpuści mu kilkaset kradzieży, zapewni bezpieczeństwo i pensję.

– Gdy zostałem wezwany do gabinetu szefa Centralnego Biura Śledczego, niczego się nie spodziewałem. A tam czekali ludzie z policji wewnętrznej. Straciłem wolność na najdłuższe w życiu 10 miesięcy – relacjonuje Wiesław Rutkowski, kolejny spośród oskarżanych przez „Patyka”.

Rutkowski, wraz ze swoją ówczesną współpracownicą Ewą Szklarską, wygrał wieloletnią batalię: niedawno sąd oczyścił ich ze wszystkich zarzutów postawionych na podstawie zeznań „Patyka”.

– Były błędy w stosowaniu instytucji „skruszonych”. Był wręcz okres, gdy jej nadużywano, korzystano z niej nieprofesjonalnie. Jakby prokuratorzy ścigali się o zdobycie swojej „korony”, bo dzięki niej łatwiej było rozwikłać sprawę, a przy okazji dostać awans – przyznaje dr Zbigniew Rau, były policjant i wiceminister spraw wewnętrznych, który od lat bada to zagadnienie.

Z liczb wynika, że właśnie na początek minionej dekady przypadł rekord w przyznawaniu statusu: „Patyk” był jednym spośród 22 świadków zaprzysiężonych wówczas przez sądy. Dla porównania: w ubiegłym roku było ich zaledwie dwóch. Wśród nich właśnie były kompan „Patyka”, który zdecydował się go pogrążyć.

– Podczas wszystkich lat trwania programu ochrony z „Patykiem” nie było problemów. Można powiedzieć, że wzorowo wpasował się w jego ramy – mówi dyrektor Centralnego Biura Śledczego Adam Maruszczak.

Jak to możliwe, że takie słowa padają z ust policjanta w chwili, gdy „Patyk” jest podejrzany o zamordowanie byłego szefa policji?

LUKSUSOWA KONWOJÓWKA

Wypowiedź dyrektora CBŚ przestaje brzmieć absurdalnie, gdy bliżej przyjrzeć się instytucji wprowadzonej specjalną ustawą w 1997 r. Zgodnie z jej zapisami, to na policji spoczywa obowiązek zapewnienia bezpieczeństwa wszystkim „skruszonym”.

– To wielki sukces funkcjonariuszy, że dotąd nikomu z tych, którzy zawarli układ z państwem, włos z głowy nie spadł. Zemsta nie dosięgła również ich bliskich. Niewiele państw na świecie może się pochwalić takim wynikiem – mówi przewodniczący sejmowej komisji spraw wewnętrznych i administracji Marek Biernacki, który jako minister powołał do życia CBŚ.

Sami policjanci złośliwie określają kolegów i koleżanki z zarządu ochrony świadka koronnego „luksusową konwojówką”. Bo nie zajmują się prowadzeniem śledztw, analizą słów i zeznań „koronnych”, tylko zapewnieniem im bezpieczeństwa.

– Potrzeba do tego ludzi o specyficznych zdolnościach. Muszą umieć zaakceptować fakt, że często całą dobę spędzają w towarzystwie bandyty. Bo „koronny” jest bandytą, czasem wręcz najgorszego sortu – przyznaje dyrektor Maruszczak.

W praktyce jednak taka 24-godzinna ochrona dotyczy tylko początkowej fazy, gdy przestępca staje się kandydatem na świadka koronnego. To wtedy, składając obszerne zeznania, trafia np. do jakiejś policyjnej willi w lasach.

– Musi wyznać wszystkie swoje czyny. Trafiają one do sądu, akt sprawy, w której został zaprzysiężony jako „koronny” – wyjaśnia oficer policji, który współpracował z kilkoma „koronnymi”.

W świetle prawa badanie popełnionych przez „skruszonego” czynów ulega zawieszeniu. Można do nich wrócić, gdy świadek straci swój status. Tak właśnie będzie z „Patykiem”, który pod zarzutem udziału w zabójstwie oczekuje w areszcie na decyzję sądu o odebraniu „korony”.

Stanie się tak, gdyż ustawa wyklucza spomiędzy „koronnych” ludzi zamieszanych w morderstwo oraz szefów zorganizowanych grup przestępczych. Z wnioskiem zwróci się do sądu katowicka prokuratura, która wcześniej zawarła układ z „Patykiem”.

– Czekamy na przesłanie materiałów z prokuratury w Łodzi, która przedstawiła zarzuty Igorowi Ł. – wyjaśnia rzecznik śląskiej prokuratury.

CIENKI JAK PATYK

Z kilku konferencji prasowych przedstawicieli Prokuratury Apelacyjnej w Łodzi wiadomo, że „Patyka” obciążył członek jego grupy. Opowiedział, że 28 czerwca 1998 r. pojawili się na osiedlu przy ul. Rzymowskiego, aby ukraść samochód. Według tej wersji przeszkodziło im pojawienie się, zdymisjonowanego niedługo wcześniej ze stanowiska szefa policji, generała Marka Papały w jego daewoo espero.

Tutaj jednak relacja nowego „koronnego” traci spójność, a sama prokuratura oszczędza nam szczegółów. Ostatecznie Igor Ł. miał spanikować i oddać jeden śmiertelny strzał do policjanta. Sześcioosobowa szajka natychmiast uciekła i kilka następnych tygodni przeczekała w bezpiecznych kryjówkach poza stolicą. Szybko jednak wróciła do podstawowego zajęcia, czyli masowego wręcz łupienia aut. Jej ulubionym terenem działania była trasa wylotowa ze stolicy do Katowic. Przez kolejne lata szajka była dla stołecznych policjantów nieuchwytna i dopiero funkcjonariusze ze Śląska wpadli na jej trop.

– Igor Ł. liczy dwa metry, jest chudy jak szczapa, stąd zresztą jego pseudonim. Tak charakterystyczny, że ostatni zawód, do jakiego się nadawał, to złodziej. A jednak ukradł kilkaset fur. To oczywiste, że chronił go skorumpowany układ ze stołecznymi gliniarzami, skoro stale im się wymykał – tłumaczy dziś jeden ze śląskich prokuratorów, który brał udział w przyznawaniu „Patykowi” statusu świadka koronnego.

Po wsypaniu policjantów Ł. zdecydował się na kolejny krok – zaczął prowadzić negocjacje z nadkomisarz Małgorzatą W., która kierowała wtedy specjalną grupą śledczą o kryptonimie „Generał” do rozwikłania sprawy zabójstwa komendanta. Wraz z nadzorującym śledztwo prokuratorem Jerzym Mierzewskim mieli już wtedy gotową hipotezę tłumaczącą zabójstwo policjanta. Słowa „Patyka”, że z parkingu został przepłoszony przez członków najpotężniejszych grup przestępczych, tylko ją potwierdzały. Według ustaleń policjantki i prokuratora Papała zginął na zlecenie polonijnego biznesmena z USA Edwarda Mazura, który do znalezienia „cyngla” zatrudnił m.in. bossa mafii pruszkowskiej Andrzeja Z. „Słowika” i wywodzącego się ze Śląska Ryszarda B. „Zobaczyłem słynących z bezwzględności ludzi Ryszarda B. Wolałem się wycofać, odpuścić kradzież” – tłumaczył „Patyk” zasłuchanym nadkomisarz Małgorzacie W. oraz prokuratorowi Mierzewskiemu.

Tym posunięciem wytłumaczył fakt, że jego telefon komórkowy łączył się ze stacjami przekaźnikowymi w miejscu zabójstwa generała.

– Najtrudniej rozróżnić kłamstwo zlepione z półprawd. To właśnie ten przypadek: inteligentnego przestępcy, który wywiódł w pole cały wymiar sprawiedliwości. A jednocześnie potwierdzenie starej tezy, że zabójca jest w pierwszym tomie akt – mówi generał policji i do niedawna wiceminister spraw wewnętrznych Adam Rapacki, który w 2008 r. doprowadził do powołania nowej grupy policjantów badających sprawę Papały.

Na żądanie Rapackiego wszystkie akta sprawy, cały 10-letni dorobek grupy nadkomisarz W. przeczytali i poddali krytycznemu badaniu analitycy z wydziału wywiadu kryminalnego. To oni pierwsi wskazali na niespójności w zeznaniach „Patyka” i zakwestionowali jego prawdomówność. Wkrótce wątpliwości pojawiło się więcej i minister sprawiedliwości Krzysztof Kwiatkowski podjął decyzję o przekazaniu sprawy nowym prokuratorom, z Łodzi.

– Pracowali nad tym kolejne dwa lata. Jak poprzednicy, też opierają się na słowach „koronnego”, ale w przeciwieństwie do nich nie wyłącznie. Zdobyli również materialne poszlaki i dowody, jak choćby lokalizację telefonów komórkowych i inne ekspertyzy. Czyli dobrze wykorzystali instrument, którym jest świadek koronny, bo obudowali jego słowa wieloma innymi argumentami – komentuje Biernacki.

Jednak liczni eksperci mają ogromne wątpliwości wobec nowych, jak z przekąsem określają, rewelacji prokuratorów. Kolegów z Łodzi otwarcie krytykuje również Jerzy Mierzewski, który broni właśnie przed warszawskim sądem swojego oskarżenia, że „Słowik” i Ryszard B. brali udział w organizowaniu zamachu na policjanta. Za Edwardem Mazurem wciąż jest rozesłany Międzynarodowy List Gończy i Europejski Nakaz Aresztowania.

– Ich wersja opiera się jedynie na słowach kilku mało wiarygodnych świadków koronnych. Każdy z nich miał swój interes: Artur Z. chciał poprawić swój los w więzieniu, Igor Ł. skierować podejrzenia na ślepy tor. Nie ma innych dowodów na wersję Mierzewskiego i nadkomisarz W. – mówi oficer Komendy Głównej Policji. – To podręcznikowy przykład, jak nie należy pracować z „koronnymi”. Gorzej, że może pogrzebać całą instytucję.

ZŁAMANA SOLIDARNOŚĆ

Faktycznie: do z dawna przeciwnych instytucji świadka koronnego polityków, jak prof. Jan Widacki, dołączają nowi.

– Świadek koronny jest narzędziem, dzięki któremu na naszą stronę przechyliliśmy szalę zwycięstwa w wojnie z mafijną przestępczością – mówi jednak dyrektor Maruszczak.

Ma na myśli lata 90. i ich końcówkę, w której mafijna przemoc sięgnęła apogeum. Tylko jednego lata w wybuchu bomby zginęło czterech niewinnych licealistów, sprzątających pub, w którym później miało dojść do zjazdu mafii. W podobnych okolicznościach straciła życie 4-letnia dziewczynka bawiąca się w piaskownicy. Pracownik stołecznego teatru zginął od kul zamachowca, pomylony z bandytą, a w popularnym centrum handlowym bronią automatyczną konkurenci wyrównywali rachunki.

– Wprowadzenie świadka koronnego do polskiego porządku prawnego było i jest nadal wyłomem w naszym legalistycznym systemie prawa. A jednak to odpuszczenie win, handel z bandytami złamał solidarność tego środowiska. Nigdy nie mogą być pewni, że ktoś nie zacznie sypać w zamian za życie na francuskiej riwierze – mówi oficer policji.

Jednak przywoływany przez niego obraz ma niewiele wspólnego z rzeczywistością. To raczej mocno wyretuszowany billboard reklamowy, który ma skusić przestępców. Z naszych nieoficjalnych informacji wynika, że przeciętnie świadek koronny dostaje średnią krajową.

– Nie mogę mówić o konkretnych sumach. Ale nawet z ekonomicznego punktu widzenia to opłacalna inwestycja; zlikwidowanych zostało wiele grup, które grabiły majątek państwa i zwykłych obywateli – mówi dyrektor Maruszczak. Jego słowa potwierdza dr Rau: – To się opłaciło, a przez lata trwania programu służby i prokuratura nauczyły się ostrożności w układach z przestępcami.

Jak się nieoficjalnie dowiadujemy, w przeszłości miały miejsce duże dysproporcje, np. najsłynniejszy świadek koronny Jarosław S. „Masa”, którego zeznania pogrążyły całe kierownictwo „Pruszkowa”, dostawał nawet 20 tysięcy miesięcznie.

– Zasypywał nas wnioskami o dofinansowanie czyszczenia basenu czy napraw jego luksusowych aut. To jednak przeszłość, a teraz jestem pewien, że kolejny skandal ze świadkiem koronnym będzie się wiązał z jego osobą. Po prostu pójdzie siedzieć – mówi jeden z naszych rozmówców.

„MASA”, „INKA”, „BARANINA”

Zresztą historia „Masy” jest podobna do tej „Patyka”. Obydwaj zostali zaprzysiężeni mniej więcej w tym samym czasie, zobowiązując się wsypać nie tylko gangsterów, ale też skorumpowanych policjantów. Dlatego kilkanaście miesięcy w areszcie spędził Piotr Wróbel, szef warszawskiego zarządu Centralnego Biura Śledczego. Od wszystkich zarzutów uwolniono go dopiero przed rokiem, po wieloletnim procesie.

– Odnosiłem wrażenie, że prokuratura, widząc kruchość materiału przeciw mnie, specjalnie spowalniała postępowanie. Tak, aby wcześniej zapadały wyroki w innych sprawach, w których złożył zeznania „Masa”, m.in. w sprawie zarządu „Pruszkowa” – mówi były policjant, który choć oczyszczony, nadal nie może wrócić do służby. Przełożeni chcą, aby jego wyrok najpierw się uprawomocnił, co może zabrać kolejne lata, gdyż prokuratura zapowiada apelację.

– Gdy byłem ministrem, robiłem wiele, aby pomóc temu funkcjonariuszowi. I też miałem wrażenie, że prokuratura chce po prostu mieć sukces, wsadzając wysokiego rangą, skorumpowanego policjanta – komentuje Marek Biernacki. Zastrzega jednak: – Ale nadal uważam, że sama instytucja świadka koronnego przyniosła więcej pożytku niż szkód.

Policjanci mówią, że dziś poważne mafijne grupy naprawdę wysoko w hierarchii dopuszczają jedynie tych, którzy mają krew na rękach. To automatycznie wyrzuca ich poza krąg potencjalnych świadków; choć i tutaj był wyjątek.

– Halina G. „Inka” zdecydowała się współpracować w sprawie zabójstwa ministra sportu Jacka Dębskiego – przypomina emerytowany już funkcjonariusz CBŚ. To ona towarzyszyła politykowi w ostatnim wieczorze jego życia, w kolejnych warszawskich restauracjach. Realizując polecenie swojego szefa, czyli mieszkającego w Wiedniu gangstera Jeremiasza B. „Baraniny”, wywabiła polityka przed lokal. Tam czekał wynajęty zabójca. – Zgodziła się współpracować z austriackimi służbami, które przyznały jej status świadka specjalnego. U nas jednak była sądzona za pomocnictwo w morderstwie i odsiedziała najniższy z możliwych, 8-letni wyrok. Teraz żyje gdzieś na świecie, otrzymując pensję od austriackiego podatnika – mówi oficer.

Dzięki „Ince” w Polsce udało się osądzić sprawcę zabójstwa, zawodowego killera, który zresztą popełnił w celi samobójstwo. Podobnie jak „Baranina”, który w Austrii został oskarżony o kierowanie grupą przestępczą i zlecanie morderstw. Przy okazji Austriacy wyeliminowali skorumpowanych przez niego policjantów ze specjalnej jednostki EDOC, czyli odpowiednika polskiego CBŚ.

***

– Instytucję świadka koronnego należy udoskonalać, wyciągając wnioski z każdego błędu, a nie likwidować. Sam chciałbym doprowadzić do sytuacji, w której zwykli ludzie, zeznając przeciw przestępcom, będą traktowani nie gorzej niż „koronni” – mówi Marek Biernacki.

Różnicę widzi każdy, kto odwiedza gmach stołecznego sądu karnego. Gdy przyjeżdża zeznawać „koronny”, zamyka się ulice, towarzyszy mu obstawa zamaskowanych policjantów z długą bronią. Kiedyś z ruchu wyłączano nawet całe kwartały ulic, a samo wejście do sądu spowijano sztuczną mgłą. Tymczasem zwykli świadkowie godzinami czekają na korytarzu na głośne wezwanie pełnym brzmieniem nazwiska, często otoczeni przez kolegów i rodziny sądzonych gangsterów. Po złożeniu zeznań nawet dzielnicowy nie zainteresuje się ich bezpieczeństwem...   


ROBERT ZIELIŃSKI jest dziennikarzem śledczym „Dziennika Gazety Prawnej”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 21/2012